Gdzie by tu wyskoczyć z Wiednia, mając zaledwie parę godzin i chcąc zobaczyć góry? Wśród niezmotoryzowanych Wiedeńczyków rządzą trzy główne cele: Semmering, Rax i Schneeberg. W okolicach Semmeringu spacerowałam już latem i zimą, Reichenau an der Rax odwiedziłam wiosną, choć przez pandemię wjechać na górę się nie dało i na pewno jeszcze tam wrócę. Teraz jednak wybrałam tę ostatnią opcję - do Puchbergu am Schneeberg kursują regularnie pociągi z Wiednia (czasem bezpośrednie, czasem z krótką przesiadką w Wiener Neustadt), a podróż trwa około 1,5 godziny. Lubię takie wygodne połączenia :).
Do Puchbergu am Schneeberg docieram na godzinę przed odjazdem kolejki w góry - specjalnie tak wyliczyłam, żeby mieć trochę czasu na spacer po miasteczku. Puchberg położony jest na wysokości 585 m n.p.m. i liczy sobie niewiele ponad 2,5 tysiąca mieszkańców. Pierwsze wzmianki o nim pochodzą z XIII wieku, jednak na znaczeniu Puchberg zaczął zyskiwać dopiero z końcem XIX wieku, kiedy otworzono kolej na Schneeberg, a do miasteczka zaczęli zjeżdżać mieszkańcy Wiednia.
Tuż przy dworcu kolejowym znajduje się niewielkie jeziorko, wokół którego biegnie ścieżka spacerowa - można tu też wynająć łódkę i powiosłować wśród ryb i kaczek. Kieruję się do historycznego centrum miasteczka, oddalonego o niespełna dziesięć minut piechotą, na ulicę Burggasse. Mijam po drodze kilka ciekawych budynków, ale w Puchbergu brakuje mi tej atmosfery górskich domków, jakie widziałam chociażby w Reichenau.
Spomiędzy budynków wyłania się wieża kościoła parafialnego św. Wita - pierwszy dokument wspominający o tej świątyni pochodzi z 1264 roku. Niestety to, co można zwiedzać dzisiaj, to nowoczesny kościół - wcześniejszy nie przetrwał II wojny światowej... Zresztą, sami spójrzcie, u św. Wita już niewiele zostało z oryginalnego gotyku.
Naprzeciwko kościoła znajduje się Muzeum Schneebergu, wybudowane pod koniec lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Otwarte jest tylko w lecie, w soboty od 15 do 17 - ja przyjechałam rano, więc cóż, natrafiłam na zamknięte drzwi ;). Swoją drogą, nigdy nie zrozumiem idei muzeów otwartych zaledwie kilka godzin w tygodniu, choć z drugiej strony... W Puchbergu am Schneeberg wszędzie poza dworcem są pustki - byłam chyba jedyna, która po wyjściu z pociągu nie skierowała się od razu na kolejkę na Schneeberg, tylko poszła odkrywać miasteczko. Na placu przy kościele i muzeum znajdziemy jeszcze krzyż i tablice pamiątkowe, wspominające mieszkańców Puchbergu, którzy zginęli podczas I i II wojny światowej.
Za kościołem wznoszą się potężne i stare mury - główne miejsce, które chciałam odwiedzić w tej okolicy. Na początku XIII wieku zbudowano tu zamek obronny, jednak brakuje źródeł, by stwierdzić, kim byli jego pierwsi właściciele. Na przestrzeni wieków twierdza coraz bardziej niszczała, a II wojna światowa tylko zakończyła proces zniszczenia. W latach siedemdziesiątych zakazano wstępu na teren zamku, bo walące się ruiny mogły stanowić zagrożenie życia. Obecnie zamek ma prywatnych właścicieli, a o zachowanie go w jak najlepszym stanie dba specjalnie w tym celu utworzone stowarzyszenie. Czasem odbywają się tu różne wydarzenia, rekonstrukcje historyczne... Ale podczas mojej wizyty brama do ruin była zamknięta i mogłam tylko z zewnątrz obejść mury. Z rozczarowaniem stwierdzam, że w rzeczywistości wyglądają znacznie mniej widowiskowo niż na promocyjnych zdjęciach - zwłaszcza, że widoczna na nich wieża nie należy do ruin, ale do kościoła św. Wita ;).
Godzina zleciała, w Puchbergu am Schneeberg zobaczyłam już wszystko, co chciałam - można kierować się na kolejkę. Na Schneeberg wjeżdżają dwa rodzaje pociągów - parowa Nostalgia oraz kolorowa Salamadra. To na przejażdżkę tą drugą mam zarezerwowany bilet - bukowałam online na tydzień przed i już na niektóre godziny brakowało miejsc. Ci, którzy przyjechali do Puchbergu bez rezerwacji, właściwie nie mogli przebierać - miejsca zostały tylko na jeden pociąg do góry (i to na popołudnie) i jeden powrotny... Także w sezonie letnim, w weekend warto taki wyjazd zaplanować zawczasu, szczególnie, jeśli pogoda dopisuje :). Bilet w jedną stronę kosztuje 31 €, w obie - 41 € (dla dzieci do 15 r.ż. odpowiednio 14 i 19 €). W miarę możliwości zakupione przez internet bilety dobrze mieć wydrukowane, bo czytnik biletów słabo sobie radzi z ekranem smartfonów... ;)
Startując ze wspomnianych 585 m, Salamandra jedzie przez czterdzieści minut do góry, pokonując ponad 1.200 m przewyższenia. Ma kilka postojów - najdłuższy na stacji Baumgartner (1.332 m), gdzie mijają się pociągi jadące w przeciwnych kierunkach. Można tu na chwilkę wyskoczyć z wagonu i kupić coś do jedzenia, konduktor poleca drożdżowe bułeczki z różnym nadzieniem, Schneebergbuchtel. Na całej trasie z głośników słyszymy informacje o tym, co można zobaczyć przy mijanych stacjach - po niemiecku, angielsku i węgiersku. Stacja końcowa to Hochschneeberg na wysokości 1.812 m n.p.m.
Schneeberg to nie pojedynczy szczyt, ale cały masyw w Północnych Alpach Wapiennych, jego najwyższy wierzchołek - Klosterwappen - liczy sobie 2.076 m n.p.m. Poza nim są tu jeszcze dwa wierzchołki o wysokości 2.070 i 2.061 m. Te 250 metrów przewyższenia ze stacji na sam szczyt można pokonać, idąc specjalnie wyznaczonym szlakiem o długości 7 km.
Tuż obok stacji znajduje się niewielki kościółek, przypominający swoimi rozmiarami bardziej kapliczkę - Elisabethkirche. Jego budowę nakazał cesarz Franciszek Józef w 1901 roku, ku pamięci zamordowanej trzy lata wcześniej cesarzowej Elżbiety, słynnej Sisi. Jej wizerunek znajduje się przy samym wejściu do kościółka, zaprojektowanego w stylu secesyjnym przez architekta Rudolfa Goebela. Świątynia sama w sobie nie wywiera specjalnego wrażenia, to raczej jej położenia i widoczne wokół Alpy czynią ją niezwykłą :).
Szlaki biegnące z Hochschneebergu są proste i nie wymagają specjalnej kondycji. Zresztą dlatego tu jestem ;). Sporo tu rodzin z dziećmi, starszych ludzi z kijkami do nordic walking - Austriacy lubią spędzać czas aktywnie. Ja, niestety, jestem ograniczona czasowo ze względu na zarezerwowany zawczasu pociąg powrotny. W gruncie rzeczy miałam na Schneeberg jechać tydzień wcześniej - planowałam wyskoczyć z samego rana, wjechać na górę, popodziwiać widoki i wrócić do Wiednia wczesnym przedpołudniem, akurat na imprezę urodzinową koleżanki. W międzyczasie jednak prognozy pogody zmieniły się o 180 stopni i zamiast pięknej soboty zapowiadano 13 stopni i deszcz. A do tego koleżanka wspomniała jeszcze wcześniejszą godzinę imprezy i nie było szans, by zdążyć... Dlatego poprosiłam o zmianę rezerwacji o tydzień - na szczęście nikt nie robił z tym problemu, jedynie zmienili mi też godzinę przejazdu, bo nie było już biletów na wcześniejszy pociąg. Dla mnie spoko, bo przecież nie spieszy mi się już na żadną imprezę ;). Nie pomyślałam jednak, by zapytać o przesunięcie pociągu powrotnego na później - w końcu skoro mi się nie spieszy, to mogę być na górze i dłużej... No ale wyszło jak wyszło i nie miałam wystarczająco dużo czasu, by przejść szlakiem na Klosterwappen i z powrotem.
Patrzę więc na zegarek, ile czasu mam do odjazdu pociągu w dół (powinnam być na stacji piętnaście minut wcześniej). Dzielę ten czas na pół i stwierdzam, że będę szła szlakiem, dopóki mam czas, a potem zawrócę - w drodze powrotnej odbijając trochę w bok, bo widziałam, że można podejść do stacji i od drugiej strony. Może w ten sposób nie dojdę na wierzchołek, ale to i tak nie jest mój cel - chcę sobie po prostu pochodzić wśród pięknych widoków, a tych na trasie nie brakuje :).
A jak są Alpy, to muszą i być alpejskie krowy, obowiązkowo z zaczepionymi na szyjach dzwonkami. Jak już wspominałam przy okazji wpisu o szwajcarskim Titlis, dla mnie dźwięk tych dzwonków to dźwięk Alp :). Tutaj nieco zagłuszony szumem wiatru... Swoją drogą, kiedy wysiadłam z pociągu przy Hochschneebergu, miałam wrażenie, że ten wiatr przenika mnie do szpiku kości. Na dole było ok. 30 stopni, tutaj ledwo 18 i ten wiatr... Na szczęście szybki marsz i słońce zrobiły swoje i po paru minutach było mi już ciepło ;).
Schneeberg to fajna opcja, jeśli jesteście gdzieś w okolicach Wiednia i myślicie o Alpach, ale nie planujecie wyjazdu głębiej w Austrię, do Salzburga czy Innsbrucka. Puchberg am Schneeberg to baza wypadowa - nieważne, czy chcecie na górę wchodzić czy wjeżdżać. Zakładam, że w obu przypadkach widoki są równie piękne... ;)
Tuż przy dworcu kolejowym znajduje się niewielkie jeziorko, wokół którego biegnie ścieżka spacerowa - można tu też wynająć łódkę i powiosłować wśród ryb i kaczek. Kieruję się do historycznego centrum miasteczka, oddalonego o niespełna dziesięć minut piechotą, na ulicę Burggasse. Mijam po drodze kilka ciekawych budynków, ale w Puchbergu brakuje mi tej atmosfery górskich domków, jakie widziałam chociażby w Reichenau.
Spomiędzy budynków wyłania się wieża kościoła parafialnego św. Wita - pierwszy dokument wspominający o tej świątyni pochodzi z 1264 roku. Niestety to, co można zwiedzać dzisiaj, to nowoczesny kościół - wcześniejszy nie przetrwał II wojny światowej... Zresztą, sami spójrzcie, u św. Wita już niewiele zostało z oryginalnego gotyku.
Naprzeciwko kościoła znajduje się Muzeum Schneebergu, wybudowane pod koniec lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Otwarte jest tylko w lecie, w soboty od 15 do 17 - ja przyjechałam rano, więc cóż, natrafiłam na zamknięte drzwi ;). Swoją drogą, nigdy nie zrozumiem idei muzeów otwartych zaledwie kilka godzin w tygodniu, choć z drugiej strony... W Puchbergu am Schneeberg wszędzie poza dworcem są pustki - byłam chyba jedyna, która po wyjściu z pociągu nie skierowała się od razu na kolejkę na Schneeberg, tylko poszła odkrywać miasteczko. Na placu przy kościele i muzeum znajdziemy jeszcze krzyż i tablice pamiątkowe, wspominające mieszkańców Puchbergu, którzy zginęli podczas I i II wojny światowej.
Za kościołem wznoszą się potężne i stare mury - główne miejsce, które chciałam odwiedzić w tej okolicy. Na początku XIII wieku zbudowano tu zamek obronny, jednak brakuje źródeł, by stwierdzić, kim byli jego pierwsi właściciele. Na przestrzeni wieków twierdza coraz bardziej niszczała, a II wojna światowa tylko zakończyła proces zniszczenia. W latach siedemdziesiątych zakazano wstępu na teren zamku, bo walące się ruiny mogły stanowić zagrożenie życia. Obecnie zamek ma prywatnych właścicieli, a o zachowanie go w jak najlepszym stanie dba specjalnie w tym celu utworzone stowarzyszenie. Czasem odbywają się tu różne wydarzenia, rekonstrukcje historyczne... Ale podczas mojej wizyty brama do ruin była zamknięta i mogłam tylko z zewnątrz obejść mury. Z rozczarowaniem stwierdzam, że w rzeczywistości wyglądają znacznie mniej widowiskowo niż na promocyjnych zdjęciach - zwłaszcza, że widoczna na nich wieża nie należy do ruin, ale do kościoła św. Wita ;).
Godzina zleciała, w Puchbergu am Schneeberg zobaczyłam już wszystko, co chciałam - można kierować się na kolejkę. Na Schneeberg wjeżdżają dwa rodzaje pociągów - parowa Nostalgia oraz kolorowa Salamadra. To na przejażdżkę tą drugą mam zarezerwowany bilet - bukowałam online na tydzień przed i już na niektóre godziny brakowało miejsc. Ci, którzy przyjechali do Puchbergu bez rezerwacji, właściwie nie mogli przebierać - miejsca zostały tylko na jeden pociąg do góry (i to na popołudnie) i jeden powrotny... Także w sezonie letnim, w weekend warto taki wyjazd zaplanować zawczasu, szczególnie, jeśli pogoda dopisuje :). Bilet w jedną stronę kosztuje 31 €, w obie - 41 € (dla dzieci do 15 r.ż. odpowiednio 14 i 19 €). W miarę możliwości zakupione przez internet bilety dobrze mieć wydrukowane, bo czytnik biletów słabo sobie radzi z ekranem smartfonów... ;)
Startując ze wspomnianych 585 m, Salamandra jedzie przez czterdzieści minut do góry, pokonując ponad 1.200 m przewyższenia. Ma kilka postojów - najdłuższy na stacji Baumgartner (1.332 m), gdzie mijają się pociągi jadące w przeciwnych kierunkach. Można tu na chwilkę wyskoczyć z wagonu i kupić coś do jedzenia, konduktor poleca drożdżowe bułeczki z różnym nadzieniem, Schneebergbuchtel. Na całej trasie z głośników słyszymy informacje o tym, co można zobaczyć przy mijanych stacjach - po niemiecku, angielsku i węgiersku. Stacja końcowa to Hochschneeberg na wysokości 1.812 m n.p.m.
Schneeberg to nie pojedynczy szczyt, ale cały masyw w Północnych Alpach Wapiennych, jego najwyższy wierzchołek - Klosterwappen - liczy sobie 2.076 m n.p.m. Poza nim są tu jeszcze dwa wierzchołki o wysokości 2.070 i 2.061 m. Te 250 metrów przewyższenia ze stacji na sam szczyt można pokonać, idąc specjalnie wyznaczonym szlakiem o długości 7 km.
Tuż obok stacji znajduje się niewielki kościółek, przypominający swoimi rozmiarami bardziej kapliczkę - Elisabethkirche. Jego budowę nakazał cesarz Franciszek Józef w 1901 roku, ku pamięci zamordowanej trzy lata wcześniej cesarzowej Elżbiety, słynnej Sisi. Jej wizerunek znajduje się przy samym wejściu do kościółka, zaprojektowanego w stylu secesyjnym przez architekta Rudolfa Goebela. Świątynia sama w sobie nie wywiera specjalnego wrażenia, to raczej jej położenia i widoczne wokół Alpy czynią ją niezwykłą :).
Szlaki biegnące z Hochschneebergu są proste i nie wymagają specjalnej kondycji. Zresztą dlatego tu jestem ;). Sporo tu rodzin z dziećmi, starszych ludzi z kijkami do nordic walking - Austriacy lubią spędzać czas aktywnie. Ja, niestety, jestem ograniczona czasowo ze względu na zarezerwowany zawczasu pociąg powrotny. W gruncie rzeczy miałam na Schneeberg jechać tydzień wcześniej - planowałam wyskoczyć z samego rana, wjechać na górę, popodziwiać widoki i wrócić do Wiednia wczesnym przedpołudniem, akurat na imprezę urodzinową koleżanki. W międzyczasie jednak prognozy pogody zmieniły się o 180 stopni i zamiast pięknej soboty zapowiadano 13 stopni i deszcz. A do tego koleżanka wspomniała jeszcze wcześniejszą godzinę imprezy i nie było szans, by zdążyć... Dlatego poprosiłam o zmianę rezerwacji o tydzień - na szczęście nikt nie robił z tym problemu, jedynie zmienili mi też godzinę przejazdu, bo nie było już biletów na wcześniejszy pociąg. Dla mnie spoko, bo przecież nie spieszy mi się już na żadną imprezę ;). Nie pomyślałam jednak, by zapytać o przesunięcie pociągu powrotnego na później - w końcu skoro mi się nie spieszy, to mogę być na górze i dłużej... No ale wyszło jak wyszło i nie miałam wystarczająco dużo czasu, by przejść szlakiem na Klosterwappen i z powrotem.
Patrzę więc na zegarek, ile czasu mam do odjazdu pociągu w dół (powinnam być na stacji piętnaście minut wcześniej). Dzielę ten czas na pół i stwierdzam, że będę szła szlakiem, dopóki mam czas, a potem zawrócę - w drodze powrotnej odbijając trochę w bok, bo widziałam, że można podejść do stacji i od drugiej strony. Może w ten sposób nie dojdę na wierzchołek, ale to i tak nie jest mój cel - chcę sobie po prostu pochodzić wśród pięknych widoków, a tych na trasie nie brakuje :).
A jak są Alpy, to muszą i być alpejskie krowy, obowiązkowo z zaczepionymi na szyjach dzwonkami. Jak już wspominałam przy okazji wpisu o szwajcarskim Titlis, dla mnie dźwięk tych dzwonków to dźwięk Alp :). Tutaj nieco zagłuszony szumem wiatru... Swoją drogą, kiedy wysiadłam z pociągu przy Hochschneebergu, miałam wrażenie, że ten wiatr przenika mnie do szpiku kości. Na dole było ok. 30 stopni, tutaj ledwo 18 i ten wiatr... Na szczęście szybki marsz i słońce zrobiły swoje i po paru minutach było mi już ciepło ;).
Schneeberg to fajna opcja, jeśli jesteście gdzieś w okolicach Wiednia i myślicie o Alpach, ale nie planujecie wyjazdu głębiej w Austrię, do Salzburga czy Innsbrucka. Puchberg am Schneeberg to baza wypadowa - nieważne, czy chcecie na górę wchodzić czy wjeżdżać. Zakładam, że w obu przypadkach widoki są równie piękne... ;)
0 Komentarze