Każdy chyba kraj ma takie miejsce, które trafia na okładki przewodników, pocztówki, a wszyscy blogerzy jednym głosem krzyczą, że musisz tam być! W Austrii takim miejscem jest zdecydowanie miasteczko Hallstatt, położone malowniczo nad Hallstättersee, będące częścią znajdującego się na liście UNESCO obszaru Hallstatt-Dachstein. Moi rodzice uznali miasteczko za austriackie Zakopane i może nawet coś w tym jest ;) Otaczające Hallstatt góry, niewielkie, klimatyczne domki, do tego główna uliczka pełna pamiątek i turystów... Choć w czasach pandemii, gdy w Hallstatt dominują turyści z Austrii a nie Azji, myślę, że nie jest tu aż tak tłoczno jak na Krupówkach ;).
Jeśli przyjeżdżacie do Hallstatt autem i chcecie zaparkować w miasteczku, musicie to zrobić z samego rana. Potem najzwyczajniej w świecie miejsc postojowych brakuje. My do Hallstatt docieramy później, bo na ranek mamy inne plany, więc zatrzymujemy się jakieś 3 km od miasteczka (i przekraczamy czas parkingowy, za co przyjdzie później dopłacić ;) ) i stamtąd idziemy piechotą. Przy ładnej pogodzie taki spacer wzdłuż Hallstättersee to nawet przyjemność - pominąwszy ten odcinek wzdłuż ulicy, a nie brzegu jeziora - do tego pełen pięknych widoków, więc po prostu samo się idzie ;).
Hallstatt jest często uznawany za najpiękniejsze miasteczko w Austrii i jest tak popularny, że aż mnie samą dziwi, iż zawitałam tu dopiero po ponad dwóch latach mieszkania w Austrii. Choć fakt, że dojazd tutaj z Wiednia bez samochodu nie jest najłatwiejszy - taki wypad na jeden dzień właściwie jest nie do zrobienia bez zarywania nocy i wielu przesiadek... A to wszystko dla kilkugodzinnego spacerku po mieście? Nieszczególnie, nieważne, jak piękne by to miasto nie było. Ale teraz krążyliśmy po okolicy samochodem, do Hallstatt dało się łatwo podjechać, przy okazji zahaczając o inne atrakcje w sąsiedztwie - Dachstein im Salzkammergut i miejscowość Bad Ischl. W miasteczku było spokojniej niż zazwyczaj, bo nie zatrzymywały się tu dziesiątki autokarów wyrzucających turystów na kilka godzin - Hallstatt ma ogromny problem z nadmierną turystyką. Jeszcze na kilka miesięcy przed pandemią media grzmiały o overtourism, że władze miasteczka chcą ograniczyć liczbę turystów. Zamieszkane przez niespełna 1000 osób Hallstatt odwiedzało nawet 10.000 osób dziennie*. Mieszkańcy często przy tym narzekali, że wielu turystów traktuje Hallstatt jak park tematyczny, a nie miejsce, gdzie faktycznie żyją ludzie. Spacerując po miasteczku, wypatrzyłam tablice po angielsku i chińsku, żeby zachowywać się jak w mieście a nie w parku rozrywki...
Zresztą sami możecie zobaczyć na zdjęciach - nawet w pochmurny (a czasem i deszczowy) dzień, na tygodniu, podczas pandemii po uliczkach Hallstatt kręciło się trochę ludzi. Stoliki przy restauracjach były pełne, turyści przebierali w licznych magnesach i pocztówkach. Zdjęć bez ludzi porobić by się nie udało, ale z drugiej strony nie mieliśmy też problemu, by zrobić sobie całą sesję zdjęciową na słynnym punkcie widokowym, gdzie podobno zawsze są niewyobrażalne tłumy. Czyli jest lepiej - w tym roku raczej nigdzie nie będzie głośno o problemie nadmiernej turystyki. A choć Chińczycy do Austrii nie przyjadą, Hallstatt odwiedzić mogą i tak - spodobało się im tak bardzo, że kilka lat temu wybudowali u siebie własną replikę. Powstała w prowincji Guangdong i kosztowała 920 milionów dolarów*. Dla Austriaków to jednak problem, bo dzięki kopii o miasteczku zrobiło się głośno w Chinach, a przez to jeszcze więcej Azjatów postawiło sobie za cel wizytę w prawdziwym Hallstatt...
Na wszystkich popularnych zdjęciach z Hallstatt przewija się charakterystyczna wieża kościoła ewangelickiego, wybudowanego w drugiej połowie XIX wieku. Lubimy zwiedzać kościoły, więc i do tej świątyni musieliśmy zajrzeć - niestety, jej wnętrze nas rozczarowało. Prosty, drewniany ołtarz, żadnych szczególnych zdobień. Widać, że kościół jest bardziej użytkowy niż historyczny, ale nic to - najważniejsze, że wieża dobrze wygląda na zdjęciach ;).
Uliczką Gosaumühlstraße wychodzimy z głównego, turystycznego centrum i kierujemy się na popularny punkt widokowy. Na tyle popularny, że nawet oddzielnie oznaczony w Google Maps jako Classic Village Viewpoint. Przynajmniej wiem, skąd robione są te pocztówkowe fotki i nie muszę błądzić, by zrobić sobie taką samą ;). Jak już wspomniałam - podobno tutaj są zawsze największe tłumy. Tym razem jest odwrotnie, najwięcej ludzi widzimy w samym miasteczku, ale w drodze na punkt widokowy i w samym tym miejscu - jedynie pojedyncze osoby. Taki spokój, że aż sama się zaczynam zastanawiać, czy dobrze trafiliśmy... Ale widok się zgadza ;).
W drodze powrotnej wchodzimy nieco do góry, żeby zobaczyć z bliska także kościół katolicki (widoczny na powyższym zdjęciu po prawej stronie) - Pfarrkirche Mariä Himmelfahrt (Wniebowzięcia NMP), nazywany też często Maria am Berg (Maria na Górze). Zbudowany został na początku XVI wieku, a niespełna 250 lat później przebudowany w wyniku wielkiego pożaru. Perełką kościoła jest podwójny, późnogotycki ołtarz maryjny. Co jak co, ale ta stara świątynia na wzgórzu zdecydowanie bardziej zasługuje na uwagę niż widoczny na wszystkich zdjęciach z Hallstatt kościół ewangelicki ;). Wokół Marii na Górze rozciąga się niewielki cmentarz miejski z widokiem na jezioro.
Na cmentarzu znajdziemy też atrakcję, którą polecał mi kolega z pracy - Beinhaus, kaplicę czaszek (tak, wiem, że nie tak to się tłumaczy, ale w praktyce jest to właśnie kaplica czaszek ;) ). Jako że cmentarz jest malutki, zazwyczaj ok. 10-15 lat po pochówku grób otwierano, kości składano w kaplicy i robiono miejsce na nowe ciało. Obecnie zwyczaj nie jest już praktykowany - ostatnia osoba, której kości złożono w kaplicy, zmarła w 1983 roku, a czaszkę ułożono wśród innych w 1995 roku. Dziś w kaplicy znajduje się ok. 1200 czaszek, z czego 610 jest malowanych. Tradycję tę rozpoczęto ok. 1720 roku, kiedy artyści zaczęli zdobić niektóre czaszki wieńcami kwiatów, symbolizującymi miłość. Do tego znajdziemy na nich również nazwiska zmarłych oraz daty ich śmierci. Lubię takie dziwne miejsca, więc na mnie ta kapliczka wywarła spore wrażenie.
Zanosi się na kolejny deszcz, więc zbieramy się już powoli do samochodu. Odpuszczamy sobie atrakcje w górnej części miasta, czyli niewielki wodospad, którego szum słychać i w centrum, oraz kopalnię soli. Sól wydobywa się tu już od tysięcy lat (archeologowie szacują swoje odkrycia na ok. 5000 p.n.e.), ale kopalnię zwiedza się tylko z przewodnikiem po niemiecku/angielsku, więc odpuszczamy. Zwiedzanie austriackich kopalni nadrobimy potem w Schwaz, gdzie mają audioguide'y po polsku... ;)
Hallstatt jest często uznawany za najpiękniejsze miasteczko w Austrii i jest tak popularny, że aż mnie samą dziwi, iż zawitałam tu dopiero po ponad dwóch latach mieszkania w Austrii. Choć fakt, że dojazd tutaj z Wiednia bez samochodu nie jest najłatwiejszy - taki wypad na jeden dzień właściwie jest nie do zrobienia bez zarywania nocy i wielu przesiadek... A to wszystko dla kilkugodzinnego spacerku po mieście? Nieszczególnie, nieważne, jak piękne by to miasto nie było. Ale teraz krążyliśmy po okolicy samochodem, do Hallstatt dało się łatwo podjechać, przy okazji zahaczając o inne atrakcje w sąsiedztwie - Dachstein im Salzkammergut i miejscowość Bad Ischl. W miasteczku było spokojniej niż zazwyczaj, bo nie zatrzymywały się tu dziesiątki autokarów wyrzucających turystów na kilka godzin - Hallstatt ma ogromny problem z nadmierną turystyką. Jeszcze na kilka miesięcy przed pandemią media grzmiały o overtourism, że władze miasteczka chcą ograniczyć liczbę turystów. Zamieszkane przez niespełna 1000 osób Hallstatt odwiedzało nawet 10.000 osób dziennie*. Mieszkańcy często przy tym narzekali, że wielu turystów traktuje Hallstatt jak park tematyczny, a nie miejsce, gdzie faktycznie żyją ludzie. Spacerując po miasteczku, wypatrzyłam tablice po angielsku i chińsku, żeby zachowywać się jak w mieście a nie w parku rozrywki...
Zresztą sami możecie zobaczyć na zdjęciach - nawet w pochmurny (a czasem i deszczowy) dzień, na tygodniu, podczas pandemii po uliczkach Hallstatt kręciło się trochę ludzi. Stoliki przy restauracjach były pełne, turyści przebierali w licznych magnesach i pocztówkach. Zdjęć bez ludzi porobić by się nie udało, ale z drugiej strony nie mieliśmy też problemu, by zrobić sobie całą sesję zdjęciową na słynnym punkcie widokowym, gdzie podobno zawsze są niewyobrażalne tłumy. Czyli jest lepiej - w tym roku raczej nigdzie nie będzie głośno o problemie nadmiernej turystyki. A choć Chińczycy do Austrii nie przyjadą, Hallstatt odwiedzić mogą i tak - spodobało się im tak bardzo, że kilka lat temu wybudowali u siebie własną replikę. Powstała w prowincji Guangdong i kosztowała 920 milionów dolarów*. Dla Austriaków to jednak problem, bo dzięki kopii o miasteczku zrobiło się głośno w Chinach, a przez to jeszcze więcej Azjatów postawiło sobie za cel wizytę w prawdziwym Hallstatt...
Na wszystkich popularnych zdjęciach z Hallstatt przewija się charakterystyczna wieża kościoła ewangelickiego, wybudowanego w drugiej połowie XIX wieku. Lubimy zwiedzać kościoły, więc i do tej świątyni musieliśmy zajrzeć - niestety, jej wnętrze nas rozczarowało. Prosty, drewniany ołtarz, żadnych szczególnych zdobień. Widać, że kościół jest bardziej użytkowy niż historyczny, ale nic to - najważniejsze, że wieża dobrze wygląda na zdjęciach ;).
Uliczką Gosaumühlstraße wychodzimy z głównego, turystycznego centrum i kierujemy się na popularny punkt widokowy. Na tyle popularny, że nawet oddzielnie oznaczony w Google Maps jako Classic Village Viewpoint. Przynajmniej wiem, skąd robione są te pocztówkowe fotki i nie muszę błądzić, by zrobić sobie taką samą ;). Jak już wspomniałam - podobno tutaj są zawsze największe tłumy. Tym razem jest odwrotnie, najwięcej ludzi widzimy w samym miasteczku, ale w drodze na punkt widokowy i w samym tym miejscu - jedynie pojedyncze osoby. Taki spokój, że aż sama się zaczynam zastanawiać, czy dobrze trafiliśmy... Ale widok się zgadza ;).
W drodze powrotnej wchodzimy nieco do góry, żeby zobaczyć z bliska także kościół katolicki (widoczny na powyższym zdjęciu po prawej stronie) - Pfarrkirche Mariä Himmelfahrt (Wniebowzięcia NMP), nazywany też często Maria am Berg (Maria na Górze). Zbudowany został na początku XVI wieku, a niespełna 250 lat później przebudowany w wyniku wielkiego pożaru. Perełką kościoła jest podwójny, późnogotycki ołtarz maryjny. Co jak co, ale ta stara świątynia na wzgórzu zdecydowanie bardziej zasługuje na uwagę niż widoczny na wszystkich zdjęciach z Hallstatt kościół ewangelicki ;). Wokół Marii na Górze rozciąga się niewielki cmentarz miejski z widokiem na jezioro.
Na cmentarzu znajdziemy też atrakcję, którą polecał mi kolega z pracy - Beinhaus, kaplicę czaszek (tak, wiem, że nie tak to się tłumaczy, ale w praktyce jest to właśnie kaplica czaszek ;) ). Jako że cmentarz jest malutki, zazwyczaj ok. 10-15 lat po pochówku grób otwierano, kości składano w kaplicy i robiono miejsce na nowe ciało. Obecnie zwyczaj nie jest już praktykowany - ostatnia osoba, której kości złożono w kaplicy, zmarła w 1983 roku, a czaszkę ułożono wśród innych w 1995 roku. Dziś w kaplicy znajduje się ok. 1200 czaszek, z czego 610 jest malowanych. Tradycję tę rozpoczęto ok. 1720 roku, kiedy artyści zaczęli zdobić niektóre czaszki wieńcami kwiatów, symbolizującymi miłość. Do tego znajdziemy na nich również nazwiska zmarłych oraz daty ich śmierci. Lubię takie dziwne miejsca, więc na mnie ta kapliczka wywarła spore wrażenie.
Zanosi się na kolejny deszcz, więc zbieramy się już powoli do samochodu. Odpuszczamy sobie atrakcje w górnej części miasta, czyli niewielki wodospad, którego szum słychać i w centrum, oraz kopalnię soli. Sól wydobywa się tu już od tysięcy lat (archeologowie szacują swoje odkrycia na ok. 5000 p.n.e.), ale kopalnię zwiedza się tylko z przewodnikiem po niemiecku/angielsku, więc odpuszczamy. Zwiedzanie austriackich kopalni nadrobimy potem w Schwaz, gdzie mają audioguide'y po polsku... ;)
0 Komentarze