Salzburg to nie jest miasto, które można porządnie zwiedzić w jeden dzień. No po prostu nie ma szans. Pierwszy raz byłam w Salzburgu na początku stycznia na trzy dni - wiadomo, styczniowa (i deszczowa) pogoda niezbyt pozwalała na długie spacery po mieście, ale odwiedziłam wtedy chyba wszystkie muzea, które mnie choć trochę zainteresowały. W sierpniu wpadliśmy z rodzicami do Salzburga na jeden dzień i początkowo pogoda wcale nie zapowiadała się lepiej od tej styczniowej, no, może było jedynie trochę cieplej ;). Tym razem nie chodziłam po muzeach, choć - chowając się przed deszczem - zajrzeliśmy do takiej ilości kościołów, że niedługo znajdziecie tu oddzielny wpis pt. kościoły Salzburga ;). Skupiliśmy się jednak na obejściu salzburskich must-see, a gdy po południu się wypogodziło, udało się zajrzeć też i na jeden z punktów widokowych. I dobrze, że się wypogodziło, bo spacerując z rana z parasolką, zaczęłam się zastanawiać, czy ja kiedykolwiek zobaczę Salzburg bez deszczu?
Stare miasto w Salzburgu znajduje się od 1996 roku na liście UNESCO i spacerując wśród zabytkowych budynków, nie trudno zrozumieć, dlaczego. Obszar wpisany na listę obejmuje nie tylko położoną niżej starowkę, ale też wzgórza: Festungsberg z twierdzą Hohensalzburg, Mönchsberg i Kapuzinerberg ze znajdującym się tam klasztorem kapucynów. Na to ostatnie, mimo już dwóch wizyt w Salzburgu, wciąż nie miałam jeszcze czasu zajrzeć, ale kiedyś to nadrobię ;). Historyczna zabudowa miasta obejmuje okres od czasów średniowiecza do XIX wieku, kiedy to Salzburg był obszarem zarządzanym przez książęta-arcybiskupów. Myśleliśmy, żeby wjechać na wzgórze zamkowe, by spojrzeć na miasto z góry, ale wstęp na górę jest możliwy tylko z biletem na zwiedzanie twierdzy, a tego nie mieliśmy w planach. Podeszliśmy jednak trochę ścieżką, by mieć nieco lepszy widok na miasto - spod klasztoru Nonnberg widać było nawet Alpy na tle coraz bardziej niebieskiego nieba :).
Niestety, przejaśnienia długo nie trwały, a ciemniejące na niebie chmury były nieomylnym znakiem, że nadciąga burza. Udało się na szczęście jeszcze zjeść lunch na zewnątrz, ale potem czekała nas wspomniana rundka po kościołach, w końcu w środku było sucho i nie padało... ;)
Burza złapała nas przy klasztorze św. Piotra (Stift Sankt Peter), założonym pod koniec VII wieku i będącym najstarszym do dziś funkcjonującym klasztorem na ziemiach niemieckojęzycznych. Kościół otacza zabytkowy cmentarz - dokładna data jego założenia nie jest znana, ale najstarszy odnaleziony grób pochodzi z drugiej połowy XIII wieku. Nad cmentarzem górują wysokie skały i wykute w nich katakumby, wyglądające trochę jak budynki w skale - w środku znajdziemy jedynie kilka płyt nagrobnych, nie spodziewajcie się stosów kości i czaszek... ;)
Cofamy się pod katedrę, do której chcieliśmy zajrzeć już rano, ale odbywały się wtedy przygotowania do jakiegoś koncertu. Katedra św. Ruperta i Wirgiliusza pochodzi z XVII wieku, ale stanęła na miejscu poprzednich świątyń - pierwszą katedrę wybudowano już na przełomie VIII i IX wieku. A i to, co dzisiaj można zwiedzać, to w dużej mierze rekonstrukcje - świątynia mocno ucierpiała w wyniku bombardowań podczas II wojny światowej. Moim skromnym zdaniem w salzburskiej katedrze warto zwrócić uwagę szczególnie na sklepienia pokryte pięknymi freskami i rzeźbionymi ornamentami.
Budka Suflera śpiewała kiedyś, że po burzy przychodzi spokój i chyba coś w tym jest, bo kiedy potężny deszcz zlał ulice Salzburga, wreszcie wyszło słońce... i zostało już na dłużej :). Teraz nie trzeba było już się chować po kościołach, ale można było w końcu na spokojnie pospacerować uliczkami starego miasta, na które natychmiast wyszło znacznie więcej ludzi. Mimo tłumów, musieliśmy też przejść się po Getreidegasse, jednej z głównych ulic handlowych miasta.
To też przy Getreidegasse znajduje się jedna z głównych atrakcji Salzburga - Mozarts Geburtshaus, dom Mozarta. Kompozytor urodził się w tym charakterystycznym, żółtym budynku w 1756 roku - rodzina Mozartów mieszkała tu między 1747 a 1773 rokiem, a muzyk spędził tu dzieciństwo i część młodości. Choć rodzina zajmowała tylko mieszkanie na trzecim piętrze, współczesne muzeum rozrosło się nieco bardziej :). Żółty dom odwiedziłam w styczniu i szczerze powiedziawszy, nie uznałabym go za obowiązkowe miejsce do zobaczenia w środku - chyba że ktoś faktycznie fascynuje się życiem Mozarta i chce poznać ze szczegółami jego biografię, oglądając przedmioty, które należały do kompozytora. Ja pozostanę przy słuchaniu muzyki... no i jedzeniu tych oryginalnych, jedynych słusznych kulek Mozarta :)
Już rano stwierdziliśmy, że jeśli pogoda na to pozwoli, chcemy spojrzeć na Salzburg z góry. W położonym na wzgórzach i otoczonym górami mieście bez problemu znajdziemy piękne punkty widokowe. W samym Salzburgu najpopularniejsze są trzy wspomniane wcześniej wzgórza: Festungsberg, Mönchsberg i Kapuzinerberg - na dwa pierwsze można nawet wjechać, nie trzeba wchodzić ;). Na wschód od miasta znajdziemy też górę Gaisberg, na którą wjedzie się autobusem miejskim i podobno rozciągają się stamtąd piękne widoki na Salzburg i góry. Mówię podobno, bo wjeżdżałam tam w styczniu i choć w samym Salzburgu było deszczowo, to Gaisberg tonął w śnieżycy - nie dość, że autobus nie mógł dojechać do końca trasy, to jeszcze widoczność była zerowa ;). Ale na taki wypad mogłam sobie pozwolić, będąc w Salzburgu kilka dni - przy letniej jednodniówce lepiej było pozostać przy punktach widokowych w samym mieście ;).
Zatem Mönchsberg. Zaledwie 30 sekund jazdy windą (2,60 € w jedną stronę bądź 3,90 € w obie) i już jesteśmy na platformie widokowej przy Muzeum Moderny. Osobiście wolę ten punkt widokowy od wzgórza zamkowego z prostej przyczyny - stąd widać także zamek ;). Wyszło słońce i Salzburg z góry wyglądał naprawdę pięknie. Będąc już na Mönchsberg, warto podejść kawałek dalej i zobaczyć pozostałości XV-wiecznych fortyfikacji miejskich (Bürgerwehr) - z murów rozciąga się widok na trochę inną część miasta.
Przy ładnej pogodzie obowiązkowo musieliśmy podejść też pod pałac Mirabell zbudowany w 1606 roku przez księcia-arcybiskupa Wolfa Dietricha von Raitenau dla swojej kochanki Salome Alt. Swoją drogą, jego następca, Markus Sittikus von Hohenems, mocno krytykował poprzedniego arcybiskupa za rozrzutność (i to dla kochanki!), po czym... sam sobie machnął pałac Hellbrunn. Nawet mnie to nie dziwi ;). Wracając jednak do Mirabell, do pałacu można zajrzeć za darmo, ale zobaczymy jedynie pełną cherubinków anielską klatkę schodową oraz salę marmurową, która jest często wybieranym w Salzburgu miejscem ślubów.
Jednak główną atrakcją pałacu Mirabell oraz powodem, dla którego zależało nam na ładnej pogodzie, są barokowe ogrody. Ich obecny kształt to efekt zmian wprowadzonych przez księcia-arcybiskupa Johanna Ernsta von Thun z 1690 roku, wtedy też zamontowano fontannę w centrum ogrodu. Jedną z nowszych ozdób jest z kolei posąg pegaza autorstwa Kaspara Grasa z 1913 roku. Ogrody są dość spore, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że znajdują się właściwie w centrum miasta - to taka fajna miejska oaza na spacery czy krótki odpoczynek.
Wspomniałam przed chwilą też o pałacu Hellbrunn, zbudowanym w latach 1613-19 pod Salzburgiem. To miejsce trudno by już było wcisnąć w jednodniowe zwiedzanie miasta - nie dość, że jest na uboczu, to po prostu byłoby to już za dużo na jeden dzień. W styczniu nie mogłam tu zawitać, bo pałac wraz ze słynnymi ogrodami czynne są tylko w sezonie. W sierpniu o Hellbrunn zahaczyliśmy przejazdem, w drodze na lodowiec Dachstein. Czasu mieliśmy jednak jak na lekarstwo, więc tylko pospacerowaliśmy po ogrodzie, nie kupując biletów do pałacu ani na pokazy fontann.
A prawda jest taka, że pałac z zewnątrz ani ogrody nie wywierają specjalnego wrażenia. To, co przyciąga turystów do Hellbrunnu, to przede wszystkim park fontann - mnóstwo wszelakich rzeźb i mechanizmów strzelających wodą w najmniej oczekiwanym momencie. Stawałam czasem na palcach, by zza żywopłotu zobaczyć, jak to wszystko wygląda, obejrzałam trochę zdjęć i filmików... i zdecydowanie będę chciała kiedyś odwiedzić fontanny Hellbrunnu podczas kolejnej wizyty w Salzburgu. A taka się zdarzy na pewno, bo poza pałacem wciąż mam tam trochę do zobaczenia ;)
Niestety, przejaśnienia długo nie trwały, a ciemniejące na niebie chmury były nieomylnym znakiem, że nadciąga burza. Udało się na szczęście jeszcze zjeść lunch na zewnątrz, ale potem czekała nas wspomniana rundka po kościołach, w końcu w środku było sucho i nie padało... ;)
Burza złapała nas przy klasztorze św. Piotra (Stift Sankt Peter), założonym pod koniec VII wieku i będącym najstarszym do dziś funkcjonującym klasztorem na ziemiach niemieckojęzycznych. Kościół otacza zabytkowy cmentarz - dokładna data jego założenia nie jest znana, ale najstarszy odnaleziony grób pochodzi z drugiej połowy XIII wieku. Nad cmentarzem górują wysokie skały i wykute w nich katakumby, wyglądające trochę jak budynki w skale - w środku znajdziemy jedynie kilka płyt nagrobnych, nie spodziewajcie się stosów kości i czaszek... ;)
Cofamy się pod katedrę, do której chcieliśmy zajrzeć już rano, ale odbywały się wtedy przygotowania do jakiegoś koncertu. Katedra św. Ruperta i Wirgiliusza pochodzi z XVII wieku, ale stanęła na miejscu poprzednich świątyń - pierwszą katedrę wybudowano już na przełomie VIII i IX wieku. A i to, co dzisiaj można zwiedzać, to w dużej mierze rekonstrukcje - świątynia mocno ucierpiała w wyniku bombardowań podczas II wojny światowej. Moim skromnym zdaniem w salzburskiej katedrze warto zwrócić uwagę szczególnie na sklepienia pokryte pięknymi freskami i rzeźbionymi ornamentami.
Budka Suflera śpiewała kiedyś, że po burzy przychodzi spokój i chyba coś w tym jest, bo kiedy potężny deszcz zlał ulice Salzburga, wreszcie wyszło słońce... i zostało już na dłużej :). Teraz nie trzeba było już się chować po kościołach, ale można było w końcu na spokojnie pospacerować uliczkami starego miasta, na które natychmiast wyszło znacznie więcej ludzi. Mimo tłumów, musieliśmy też przejść się po Getreidegasse, jednej z głównych ulic handlowych miasta.
To też przy Getreidegasse znajduje się jedna z głównych atrakcji Salzburga - Mozarts Geburtshaus, dom Mozarta. Kompozytor urodził się w tym charakterystycznym, żółtym budynku w 1756 roku - rodzina Mozartów mieszkała tu między 1747 a 1773 rokiem, a muzyk spędził tu dzieciństwo i część młodości. Choć rodzina zajmowała tylko mieszkanie na trzecim piętrze, współczesne muzeum rozrosło się nieco bardziej :). Żółty dom odwiedziłam w styczniu i szczerze powiedziawszy, nie uznałabym go za obowiązkowe miejsce do zobaczenia w środku - chyba że ktoś faktycznie fascynuje się życiem Mozarta i chce poznać ze szczegółami jego biografię, oglądając przedmioty, które należały do kompozytora. Ja pozostanę przy słuchaniu muzyki... no i jedzeniu tych oryginalnych, jedynych słusznych kulek Mozarta :)
Już rano stwierdziliśmy, że jeśli pogoda na to pozwoli, chcemy spojrzeć na Salzburg z góry. W położonym na wzgórzach i otoczonym górami mieście bez problemu znajdziemy piękne punkty widokowe. W samym Salzburgu najpopularniejsze są trzy wspomniane wcześniej wzgórza: Festungsberg, Mönchsberg i Kapuzinerberg - na dwa pierwsze można nawet wjechać, nie trzeba wchodzić ;). Na wschód od miasta znajdziemy też górę Gaisberg, na którą wjedzie się autobusem miejskim i podobno rozciągają się stamtąd piękne widoki na Salzburg i góry. Mówię podobno, bo wjeżdżałam tam w styczniu i choć w samym Salzburgu było deszczowo, to Gaisberg tonął w śnieżycy - nie dość, że autobus nie mógł dojechać do końca trasy, to jeszcze widoczność była zerowa ;). Ale na taki wypad mogłam sobie pozwolić, będąc w Salzburgu kilka dni - przy letniej jednodniówce lepiej było pozostać przy punktach widokowych w samym mieście ;).
Zatem Mönchsberg. Zaledwie 30 sekund jazdy windą (2,60 € w jedną stronę bądź 3,90 € w obie) i już jesteśmy na platformie widokowej przy Muzeum Moderny. Osobiście wolę ten punkt widokowy od wzgórza zamkowego z prostej przyczyny - stąd widać także zamek ;). Wyszło słońce i Salzburg z góry wyglądał naprawdę pięknie. Będąc już na Mönchsberg, warto podejść kawałek dalej i zobaczyć pozostałości XV-wiecznych fortyfikacji miejskich (Bürgerwehr) - z murów rozciąga się widok na trochę inną część miasta.
Przy ładnej pogodzie obowiązkowo musieliśmy podejść też pod pałac Mirabell zbudowany w 1606 roku przez księcia-arcybiskupa Wolfa Dietricha von Raitenau dla swojej kochanki Salome Alt. Swoją drogą, jego następca, Markus Sittikus von Hohenems, mocno krytykował poprzedniego arcybiskupa za rozrzutność (i to dla kochanki!), po czym... sam sobie machnął pałac Hellbrunn. Nawet mnie to nie dziwi ;). Wracając jednak do Mirabell, do pałacu można zajrzeć za darmo, ale zobaczymy jedynie pełną cherubinków anielską klatkę schodową oraz salę marmurową, która jest często wybieranym w Salzburgu miejscem ślubów.
Jednak główną atrakcją pałacu Mirabell oraz powodem, dla którego zależało nam na ładnej pogodzie, są barokowe ogrody. Ich obecny kształt to efekt zmian wprowadzonych przez księcia-arcybiskupa Johanna Ernsta von Thun z 1690 roku, wtedy też zamontowano fontannę w centrum ogrodu. Jedną z nowszych ozdób jest z kolei posąg pegaza autorstwa Kaspara Grasa z 1913 roku. Ogrody są dość spore, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że znajdują się właściwie w centrum miasta - to taka fajna miejska oaza na spacery czy krótki odpoczynek.
Wspomniałam przed chwilą też o pałacu Hellbrunn, zbudowanym w latach 1613-19 pod Salzburgiem. To miejsce trudno by już było wcisnąć w jednodniowe zwiedzanie miasta - nie dość, że jest na uboczu, to po prostu byłoby to już za dużo na jeden dzień. W styczniu nie mogłam tu zawitać, bo pałac wraz ze słynnymi ogrodami czynne są tylko w sezonie. W sierpniu o Hellbrunn zahaczyliśmy przejazdem, w drodze na lodowiec Dachstein. Czasu mieliśmy jednak jak na lekarstwo, więc tylko pospacerowaliśmy po ogrodzie, nie kupując biletów do pałacu ani na pokazy fontann.
A prawda jest taka, że pałac z zewnątrz ani ogrody nie wywierają specjalnego wrażenia. To, co przyciąga turystów do Hellbrunnu, to przede wszystkim park fontann - mnóstwo wszelakich rzeźb i mechanizmów strzelających wodą w najmniej oczekiwanym momencie. Stawałam czasem na palcach, by zza żywopłotu zobaczyć, jak to wszystko wygląda, obejrzałam trochę zdjęć i filmików... i zdecydowanie będę chciała kiedyś odwiedzić fontanny Hellbrunnu podczas kolejnej wizyty w Salzburgu. A taka się zdarzy na pewno, bo poza pałacem wciąż mam tam trochę do zobaczenia ;)
Jeśli chcecie doczytać nieco więcej o co niektórych atrakcjach Salzburga, polecam kilka wpisów powstałych po mojej styczniowej wycieczce do tego miasta:
0 Komentarze