Może trochę aż za bardzo się napaliłam na wizytę w tym miejscu, ale hej, nie bez powodu to ścisła czołówka najczęściej odwiedzanych atrakcji turystycznych w Niemczech! Do tego lokalizacja - tuż przy granicy z Austrią, choć niestety, bez samochodu dojazd tutaj od strony austriackiej nie należy do najłatwiejszych. Ale wykorzystałam fakt, że wraz z rodzicami zwiedzaliśmy Tyrol autem i skoro planowaliśmy wypad na słynny most Highline179 przy granicy z Niemcami, mogliśmy podjechać te dwadzieścia kilometrów dalej i zajrzeć do bawarskiego Schwangau.
Samo Schwangau to wioska licząca sobie nieco ponad 3.000 mieszkańców - do jej centrum się nawet nie wybieraliśmy. Naszym celem była dzielnica Hohenschwangau, będąca niegdyś oddzielną wioską, która na przestrzeni wieków została wchłonięta przez większego sąsiada. Rozejrzeliśmy się trochę po okolicy, mijając Muzeum Królów Bawarskich (Museum der bayerischen Könige) i podziwiając widoki nad Alpsee. Z zostawieniem samochodu nie było problemu - Hohenschwangau to tak popularne wśród turystów miejsce, że zadbano o spore parkingi, a opłata za cały dzień wynosi 8 € (na rok 2020). Jest też tu kilka knajpek, ale ceny turystyczne, a jedzenie (przynajmniej w tej, do której weszliśmy) takie sobie. Dlatego szybko zjedliśmy i bez dalszego zwlekania wyruszyliśmy w kierunku zamków, które górowały nad okolicą.
Na pierwszy ogień poszedł najsłynniejszy zamek Niemiec - Neuschwanstein. Droga biegnąca do niego w pewnym momencie się rozwidla i sąsiednia ścieżka kieruje na Most Marii (Marienbrücke). Tam skierowaliśmy się najpierw, bo most - noszący imię matki Ludwika II Wittelsbacha - to najpopularniejszy punkt widokowy na zamek. W normalnych czasach na moście są tłumy - widziałam te zdjęcia i cieszę się, że przyszło nam zwiedzać w czasach mniej normalnych. Fakt, przed wejściem ustawiła się kolejka i trochę nam przyszło w niej stać, ale już na samym moście mogła przebywać ograniczona liczba osób, do tego wydzielono pasy do ruchu w obie strony. W efekcie bez problemu można było stąd zrobić zdjęcia, nieszczególnie przeszkadzając innym turystom i nie łapiąc ich w kadr ;). A widok na zamek - niezapomniany!
Trasa do zamku to jakieś pół godziny piechotą przez las, trochę pod górę, bo jednak wznosi się on na wzgórzu, na które trzeba się jakoś dostać ;). Droga całkiem przyjemna, choć ludzi mimo pandemii dość sporo. Zatrzymaliśmy się na chwilkę przy kolejnym punkcie widokowym, tym razem na Hohenschwangau i okoliczne jeziora: Alpsee i Schwansee. Z każdym kolejnym krokiem zza drzew wyłaniał się też nasz główny cel wycieczki... :)
Neuschwanstein. Zamek Disney'a, jak mówi o nim wiele osób, bo to na tej budowli wzorowano się, tworząc słynny zamek Śpiącej Królewny. A także dlatego, że pewnie łatwiej zapamiętać hasła zamek Disney'a czy bajkowy zamek niż proste, niemieckie Neuschwanstein... ;) Budowę rozpoczął we wrześniu 1869 roku król Bawarii Ludwik II zwany Ludwikiem Szalonym. Niesamowite zamki to największa spuścizna tego ekscentrycznego władcy, choć jako mecenas przyczynił się też walnie do powstania wielu dzieł Ryszarda Wagnera. Ludwik zmarł w 1886 roku w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach, a choć mieszkał już w Neuschwanstein, zamek nie był jeszcze ukończony. Nie wszystkie projekty i plany wprowadzono więc w życie, zaś po śmierci właściciela jego prywatną rezydencję udostępniono zwiedzającym, by spłacić długi zaciągnięte przez Ludwika.
Nie zdecydowaliśmy się na wizytę wewnątrz zamku - na wielu stronach internetowych czytałam, że nieszczególnie warto. To samo jeszcze usłyszeliśmy od spotkanych tego samego dnia Polaków, którzy z Bawarii właśnie wracali - wnętrza są ładne, owszem, ale jeśli się zwiedzało już trochę, to na pewno widziało się ładniejsze. Prawdziwy urok Neuschwansteinu to zobaczenie tego zamku z zewnątrz, jego murów, wieżyczek, tej baśniowej architektury. Zresztą, nawet gdybyśmy chcieli, to na zwiedzanie wnętrz już nieszczególnie mieliśmy czas, zbliżał się wieczór, a my chcieliśmy jeszcze zahaczyć o drugi zamek i wrócić do Innsbrucka przed zmrokiem. Wystrój zamkowy obejrzeliśmy na licznych pocztówkach i folderach, które sprzedawano w sklepikach z pamiątkami. Po zdjęciach mogę stwierdzić, że no, ładne, ale widziałam ładniejsze... ;)
Zeszliśmy z powrotem do miasteczka (w dół szło się jakoś szybciej ;) ), ale nie kierowaliśmy się od razu na parking. W planach mieliśmy drugi zamek, położony dużo bliżej i noszący taką samą nazwę jak dzielnica: Hohenschwangau. Tabliczka na bramie informowała, że na teren zamku można wejść tylko z biletem, ale mieliśmy szczęście, że podeszliśmy tam chwilę przed zamknięciem. Nie było już nikogo od kontroli biletów, no i oczywiście wnętrza zamkowe były już pozamykane, ale wciąż można było obejść dziedziniec i ogrody, zanim pan z obsługi zaczął wypraszać turystów przed zamknięciem obiektu.
Hohenschwangau jest nieco starszy od sąsiedniego Neuschwansteinu, wybudował go w latach trzydziestych XIX wieku król Bawarii Maksymilian II, ojciec Ludwika. Była to letnia rezydencja zarówno jego, jak i dwóch jego synów - Ludwik zatrzymywał się tutaj, dopóki Neuschwanstein nie nadawał się do zamieszkania. W 1912 roku w zamku utworzono muzeum, jednak decyzją Bawarskiego Parlamentu po I wojnie światowej nie odebrano wszystkich praw książętom bawarskim. I tak Ruppert Maria Wittelsbach mieszkał tu w latach 1933-39, a i nawet obecnie część zamku jest dostosowana do potrzeb rodziny książęcej, gdyby Franciszek Wittelsbach (obecna głowa rodziny) chciał się tu zatrzymać lub zorganizować jakieś uroczystości.
Warto zajrzeć choć na chwilę do ogrodów zamkowych. Zaprojektowane przez architekta Domenica Quaglio (tego samego, który odpowiadał za neo-gotycki wygląd zamku), jeszcze za życia Maksymiliana II zostały powiększone i przearanżowane. Jak informuje tablica przy wejściu do ogrodów, wszystkie znajdujące się tu fontanny mają określoną symbolikę. I tak lew nawiązuje do orientu (wzorowany na hiszpańskiej Alhambrze), fontanna maryjna na dziedzińcu zamkowym to naturalnie chrześcijaństwo, marmurowe łaźnie nawiązują do starożytności, a łabędź to lokalny symbol (w końcu mamy tu jezioro łabędzie - Schwansee, no i sam zamek Neuschwanstein ma tego łabędzia w nazwie), według tablicy odnoszący się do tradycji rycerskiej. A wszystko pięknie otoczone Alpami...
W okolicy Schwangau znajduje się jeszcze trzeci pałacyk, Bullachberg, do którego już nie zawitaliśmy. Jak patrzę po zdjęciach, to wygląda bardziej na rozbudowany dworek, w niczym nie przypomina dwóch opisanych tu zamków. Obejście Hohenschwangau, wizyta przy zamkach Neuschwanstein i Hohenschwangau zajęła nam pół dnia, drugie pół poświęciliśmy na dojazd i most Highline179. Pasowało mi takie ułożenie dnia, bo - jak już wspomniałam - nie mieliśmy w planach zwiedzania wnętrz, most ciągnął mnie zdecydowanie bardziej ;). Jednak z odwiedzaniem wnętrz myślę, że można tu spokojnie zaplanować cały dzień. Mając więcej czasu, podobno dobrze jest też wejść nieco dalej na wzgórze, po przejściu Marienbrücke - słyszałam, że widoki mogą być jeszcze lepsze, no i mniej tam ludzi. My jednak zadowoliliśmy się sesją zdjęciową na mostku. I, naturalnie, podejściem pod same zamki, bo zobaczenie ich z bliska to jednak było coś ;)
0 Komentarze