Thun przyszedł mi do głowy dość spontanicznie. Zobaczyłam już to, co chciałam zobaczyć w Bernie, wciąż miałam trochę czasu późnym popołudniem, a ze Swiss Travel Pass mogłam sobie jeździć pociągami, ile chciałam. Z pomocą internetu zaczęłam się rozglądać za miejscami, które nadają się na taki krótki wypad - nie więcej niż kilkadziesiąt minut jazdy w jedną stronę i zwiedzanie na miejscu na dwie-trzy godziny. Thun okazało się strzałem w dziesiątkę. Z Berna to zaledwie dwadzieścia minut pociągiem, a czas na miejscu... Myślę, że byłoby tam co robić i przez cały dzień, ale na spacer po miasteczku, bez wchodzenia do żadnych zabytków, te dwie-trzy godziny akurat wystarczą :).
Thun to liczące trochę ponad 40 tys. mieszkańców miasteczko, położone u ujścia rzeki Aare do jeziora Thun (Thunersee). Nad samo jezioro się już nie wybrałam, ale pospacerowałam trochę po centrum miasta, a tam nie sposób co i rusz nie przechodzić przez rzekę. Dworzec kolejowy znajduje się na zachodnim brzegu Aare, pośrodku znajdziemy niewielką wysepkę, przez którą biegnie turystyczny deptak - ulica Bälliz, a północno-wschodni brzeg rzeki to właśnie historyczne centrum.
Na dworcu kolejowym znalazłam niewielką informację turystyczną, w której dostałam mapę miasta. Oznaczono na niej kilka najważniejszych punktów i łączącą je trasę. Przejście całości - bez podejścia nad jezioro - zajmuje mniej więcej dwie godziny i mijamy wtedy wzgórze zamkowe, kościół miejski, główny plac z ratuszem, wspomnianą uliczkę Bälliz... Podoba mi się atmosfera i architektura Thun, przy ładnej pogodzie spacer po mieście to prawdziwa przyjemność :).
Na dworcu kolejowym znalazłam niewielką informację turystyczną, w której dostałam mapę miasta. Oznaczono na niej kilka najważniejszych punktów i łączącą je trasę. Przejście całości - bez podejścia nad jezioro - zajmuje mniej więcej dwie godziny i mijamy wtedy wzgórze zamkowe, kościół miejski, główny plac z ratuszem, wspomnianą uliczkę Bälliz... Podoba mi się atmosfera i architektura Thun, przy ładnej pogodzie spacer po mieście to prawdziwa przyjemność :).
Spacerując po mieście, obowiązkowo musimy zajrzeć na plac przy ratuszu. Otacza go wiele zabytkowych budynków, w tym sam ratusz, zbudowany w XV wieku, ale też Hotel Rathaus znajdujący się w XIV-wiecznym budynku czy późnobarokowy Burgerhaus z XVIII wieku. Centrum placu stanowi niewielka fontanna, a nad hotelami wznosi się wzgórze zamkowe. Jak na Szwajcarię przystało, wszystko jest czyste, pięknie odrestaurowane, a w czasach korony nie ma tu nawet szczególnych tłumów...
Choć zwiedzać wnętrz nie planowałam, musiałam jednak wejść na wzgórze zamkowe i przyjrzeć się tej bajkowej budowli z bliska. Zamek jest nieduży, ale foremny, biała bryła jest otoczona czterema wieżyczkami ze spiczastymi dachami - całość wygląda naprawdę (brak mi tu innego słowa ;) ) uroczo. Bilety wstępu (na rok 2020) kosztują 10 franków za muzeum zamkowe lub 15, jeśli chcemy zobaczyć też wystawy specjalne. Po przejrzeniu zdjęć w internecie wydaje mi się, że muzeum jest fajnie zrobione i warto tu zajrzeć, ale sama nie miałam okazji się przekonać - byłam w Thun za krótko i moja wizyta ograniczyła się do spaceru po dziedzińcu zamkowym.
Wzgórza zamkowe są też często jednymi z lepszych punktów widokowych w mieście. W Thun niestety tak dobrze nie było - fakt, spod zamku można przyjrzeć się miastu, ale widoki nie są jakieś szczególne (choć góry wokół miasta są zawsze spoko ;) ). Lepszy punkt widokowy można znaleźć niewiele dalej, przy kościele miejskim.Sam kościół nie jest wybitną atrakcją - powstał dopiero w pierwszej połowie XVIII wieku, choć niektóre elementy wystroju pochodzą ze znajdującej się tu wcześniej świątyni. Do środka udało mi się zajrzeć szczęśliwym trafem, bo akurat robotnicy coś wnosili, więc na chwilkę wśliznęłam się za nimi ;). Zdecydowanie ciekawsza od samej świątyni okazała się wieża kościelna z XIV wieku, ozdobiona historycznymi freskami.
Teren za kościołem to chyba najfajniejszy punkt widokowy Thun (mówię chyba, bo może jednak gdzieś nie dotarłam ;) ) - widać stąd miasteczko, wpadającą do jeziora rzekę oraz góry. Z centrum do kościoła biegnie drewniana klatka schodowa - wejście tą drogą jest zdecydowanie ciekawsze niż od strony zamku.
Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam grupę rozebranych małolatów stojących na moście, zaczęłam się zastanawiać, czy na pewno wszystko z nimi ok. Może i rzeka była tu dość głęboka, ale wątpię by woda była szczególnie ciepła... Dzieciakom to widać nie przeszkadzało i już chwilę później urządziły sobie konkurs skakania do rzeki z mostu w centrum miasta. Kawałek dalej już nieco starsza grupa weszła do wody z deskami do surfowania i próbowała się utrzymać na falach, zachęcana okrzykami widzów stojących na pobliskim mostku. Muszę przyznać, że taki sposób korzystania z rzeki w mieście bardzo przypadł mi do gustu - woda jest czysta i wartka, więc można pływać niedaleko od domu ;)
Myślę, że to był bardzo dobry pomysł, by wyrwać się na chwilę z Berna i zobaczyć coś jeszcze w Szwajcarii poza dużymi miastami, na których skupił się mój wyjazd. Małe miasteczka mają swój niepowtarzalny urok i cieszę się, że miałam okazję zobaczyć Thun, zwłaszcza że pewnie już do tego miasteczka nie wrócę. W Szwajcarii jest jeszcze mnóstwo innych miejsc do odkrycia :).
0 Komentarze