Advertisement

Main Ad

Wrześniowy dzień w Atenach

Ateny sztuka uliczna
Wróciłam do Aten dużo szybciej, niż się tego spodziewałam. Byłam tam w grudniu 2019 roku i choć sporo zobaczyłam, to były miejsca, gdzie nie dotarłam, mimo że chciałam. I okazało się, że tych miejsc było całkiem sporo. Dlatego też postanowiłam poświęcić Atenom kolejny dzień podczas weekendowego wypadu do Grecji we wrześniu 2020. Na ten weekend przypadały Europejskie Dni Dziedzictwa, dzięki czemu sporo zabytków można było odwiedzić za darmo - nie zaprzeczę, że to też miało wpływ na moją decyzję o zwiedzaniu Aten ;). Podczas wrześniowego spaceru po mieście skupiłam się na tych miejscach, których nie widziałam w grudniu... choć zdarzały się wyjątki ;).
Ja jak to ja - wyszłam z założenia, że po co spać, skoro można zwiedzać. Gdy w niedzielę z samego rana wyszłam na miasto, na ulicach mijałam tylko pracowników sprzątających centrum. Skierowałam się na słynną Plakę, jednak tam dopiero powoli rozstawiały się stoliki przed restauracjami czy stragany z pamiątkami - najbardziej turystyczna dzielnica Aten ożywa nieco później ;). Jeszcze przed południem weszłam na zadziwiająco pusty w czasach zarazy Akropol, po czym zajrzałam do znajdującego się u stóp wzgórza kościółka św. Zofii (Agia Sophia).
Tak się jakoś złożyło, że w grudniu skupiałam się głównie na ruinach, a odpuściłam świątynie. To znaczy te nowsze, bo byłam przecież przy pozostałościach świątyń Ateny, Zeusa czy Hefajstosa ;). Jesienią przyszedł czas na nadrabianie zaległości i na pierwszy ogień poszła katedra Zwiastowania Matki Bożej. To trójnawowa bazylika wybudowana w połowie XIX wieku, przed którą stoi pomnik arcybiskupa Damaskina. Obok katedry znajduje się niewielki kościółek zwany małym Metropolis - znacznie starszy od sąsiedniej świątyni (którą potocznie nazywa się po prostu Metropolis). Dokładna data budowy nie jest znana, ale szacuje się, że był to najpóźniej XIII wiek. Niestety, do środka wejść się nie dało :(
W samej katedrze odbywało się nabożeństwo, więc po prostu poszłam na dalszy spacer po Place, by wrócić tu jakiś czas później. Za drugim razem miałam więcej szczęścia i udało mi się zajrzeć do świątyni. Budowa tej katedry trwała dwadzieścia lat i pracowało nad nią trzech architektów - do wzniesienia ścian użyto m.in. marmuru z 72 zburzonych kościołów. Świątynia liczy sobie 40 m długości, 20 m szerokości i 24 m wysokości. W środku znajdziemy dwa grobowce świętych: XVI-wiecznego męczennika Philothei oraz patriarchy Konstantynopola Grzegorza V.
Dużo bardziej niż katedra interesował mnie jednak inny kościół, do którego chciałam zajrzeć i w grudniu, ale akurat był zamknięty. Panagia Kapnikarea - jedna z najstarszych świątyń (jeśli pominiemy te starożytne ruiny, naturalnie) w Atenach. Zbudowano ją najprawdopodobniej w połowie XI wieku, na pozostałościach poprzedniej świątyni (możliwe, że poświęconej Atenie lub Demeter). Dziś ten średniowieczny kościółek położony jest w samym centrum ulicy Ermou - jednej z głównych ulic handlowych Aten, stanowi to niesamowity kontrast :). Wnętrze jest proste, ale piękne - szczególnie warto zwrócić uwagę na świetnie zachowane freski na ścianach i sklepieniach.
Przyszedł czas na zwiedzanie nieco nowszych Aten - wsiadłam zatem w metro i po dłuższej jeździe dotarłam pod kompleks olimpijski. Grecka stolica gościła igrzyska olimpijskie w 2004 roku, a prace nad kompleksem rozpoczęto siedem lat wcześniej. Aż pozwolę sobie zacytować Wikipedię - tempo przygotowań w Atenach uznawane jest za najwolniejsze w historii, ale sami Grecy twierdzą, że odzwierciedla to ich naturę, gdy wszystkie prace pozostawione są na ostatnią chwilę. Także tego ;). Podobno można zwiedzać stadion olimpijski (otwarty w 1982 roku i przebudowany na igrzyska), ale nie wiem, czy to kwestia pandemii czy trafiłam na zły dzień - bądź co bądź był akurat zamknięty. Mogłam jednak pospacerować po całym kompleksie, gdzie natrafiłam na zaskakująco wielu ludzi - wygląda na to, że w słoneczną niedzielę Ateńczycy wybierają się tam z całymi rodzinami, by pojeździć na rowerze, rolkach czy po prostu pospacerować.
Dlaczego zaskoczył mnie tłok w tym miejscu? Cóż, kompleks olimpijski uważa się za miejsce generalnie opuszczone - tylko kilka obiektów wciąż pozostaje w użyciu (m.in. baseny, na których odbywały się akurat ćwiczenia), choć od igrzysk nie minęło jeszcze nawet dwadzieścia lat. Inna sprawa, że zawody w Atenach odbywały się w kilku miejscach, a odwiedzony przeze mnie kompleks to ta główna część, wciąż będąca w najlepszym stanie - może następnym razem powinnam zajrzeć w te pozostałe miejsca? ;) Ale nawet tutaj wybite okna, porozrzucane wszędzie śmieci, rdzewiejące konstrukcje i pozamykane na cztery spusty budynki są - niestety - normą. Szacuje się, że ateńskie mistrzostwa przyniosły Grecji straty w wysokości 14-15 miliardów dolarów i były jedną z przyczyn kryzysu gospodarczego. Tym bardziej boli, że budowlom, w które wpompowano tyle pieniędzy, pozwala się po prostu niszczeć...
Po obejściu kompleksu olimpijskiego, zebrałam się z powrotem do centrum Aten - nadeszła już moja pora obiadowa i trudno się zwiedza, gdy myśli krążą głównie wokół jedzenia ;). Teoretycznie co drugie siedzenie w metrze było oznaczone informacją w stylu zostawić wolne, bo pandemia, ale gdy zrobiło się bardziej tłoczno, Grecy nie robili sobie nic z oznaczeń i siadali, jak chcieli. Ja w drodze zaczęłam już googlać miejsca na obiad, ale jak dotarłam na plac Monasteraki, skierowałam się jednak w przeciwnym kierunku...
Zdałam sobie nagle sprawę, że tuż obok znajdują się ruiny biblioteki Hadriana, a ja - jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności pominęłam to miejsce w ubiegłym roku. Zatem głód uciszyłam butelką wody i poszłam dalej zwiedzać ;). Miejsce to powstało w 132 roku na polecenie cesarza Hadriana - dziś pozostały z niego jednak tylko ruiny, do których wstęp z okazji Dni Dziedzictwa też był darmowy :).
Biblioteka miała  82 m szerokości i 122 m długości, więc obejście obszaru ruin nie zajmuje zbyt wiele czasu. Tak naprawdę budowlę cesarza Hadriana zniszczono już w 267 roku w wyniku najazdu Herulianów - większość obecnych ruin to pozostałości biblioteki odbudowanej przez Rzymian na początku V wieku, a także stawianych tu potem kościołów katolickich. Pospacerowałam na spokojnie pomiędzy ruinami, bo choć był to weekend z wolnym wstępem, pandemia zrobiła swoje i ludzi było niewiele.
Kiedy wyszłam z terenu biblioteki, nie zwlekałam już dłużej, tylko wybrałam się na poszukiwanie jedzenia. Minęłam słynną knajpkę Little Kook - znaną wśród turystów dzięki swoim niezwykłym dekoracjom. Kiedy przechodziłam tamtędy w grudniu, restauracja miała wystrój świąteczny. Jesienią wszędzie królowało Halloween - wystrój i przebrania obsługi zdecydowanie robiły wrażenie. Jednak komentarze w internecie nie zostawiały suchej nitki na jakości jedzenia i cenach, więc Little Kook obejrzałam z zewnątrz, ale jeść poszłam gdzie indziej ;).
Na obiad zatrzymałam się w niewielkiej restauracji Bandiera, którą z całego serca polecam. Dobre ceny, pyszne jedzenie i wino, sympatyczna obsługa, a po jedzeniu podają jeszcze darmowy deser... Żyć nie umierać ;). Inna bajka, że po kilkugodzinnym spacerze (telefon podsumował, że przeszłam tego dnia 23 km... a wiem, że ten telefon zaniża :P ), dobrym jedzeniu i odpowiedniej ilości wina nie miałam już siły na Muzeum Akropolu, które także chciałam zobaczyć...
Muzeum odpuściłam. Wyrosłam już ze zwiedzania na tempo, bo muszę zobaczyć wszystko. Kiedyś przyjadę do Aten, by pochodzić po muzeach ;). Resztę popołudnia poświęciłam na spokojne spacerowanie po ruinach - skoro wstęp był wszędzie darmowy, to zajrzałam sobie jeszcze raz na obie agory, grecką i rzymską. Po czym przyszedł czas, by zbierać się na lotnisko i wracać do Wiednia...
Przy okazji polecam moje wcześniejsze wpisy o greckiej stolicy:
- Grudniowy dzień w Atenach - głównie o zwiedzaniu starożytnych ruin w mieście,
- Ateński street art - a ten jest naprawdę piękny :),
- Akropol bez tłumów - bo tak wygląda zwiedzanie w czasach pandemii...

Prześlij komentarz

0 Komentarze