Advertisement

Main Ad

Przedświąteczny Wiedeń bez jarmarków

Wiedeń w grudniu
Wiedeń w okresie okołoświątecznym to dla mnie jedno z najpiękniejszych miejsc na Ziemi. Jedyne, czego mi wtedy brakuje do szczęścia, to śnieżne zaspy i biały puch sypiący się z nieba. Śnieg w Wiedniu to obecnie na tyle rzadkie zjawisko, że trzeba się cieszyć każdą cienką warstwą zalegającą na trawie dłużej niż pół godziny ;). Oczywiście, wiedeński klimat okołoświąteczny kręci się normalnie wokół jarmarków bożonarodzeniowych - dziesiątki drewnianych budek porozstawianych w różnych częściach miasta, grzańce w charakterystycznych kubeczkach, pieczone kasztany, owoce w czekoladzie, setki błyszczących dekoracji... Tego wszystkiego w tym roku zabrakło. To jak wygląda teraz austriacka stolica?
Jeszcze w listopadzie była nadzieja, że choć część jarmarków się odbędzie. Władze Wiednia wydały zgodę na ich organizację - wiadomo, w specjalnym reżimie sanitarnym, ale jednak. Ograniczenia odnośnie liczby odwiedzających nie stanowiłyby problemu, gdy właściwie nie ma tu zagranicznych turystów. Jarmarki zazwyczaj startują w połowie listopada, więc już od początku miesiąca pod Ratuszem rozpoczęto przygotowania stoisk i dekoracji świątecznych. Prace jednak wstrzymano, gdy ogłoszono pełen lockdown od połowy listopada do 6 grudnia - wciąż jednak nie mówiono o odwołaniu jarmarków, a jedynie opóźnieniu ich startu na po lockdownie. Wciąż miało to sens, bo nawet podczas zamknięcia normalnie (przez normalnie wciąż rozumiem w reżimie sanitarnym ;) ) działały zwykłe targi uliczne czy budki z jedzeniem / alkoholem na wynos. Ale nie ma tak dobrze. Gdy pełen lockdown miał dobiec końca, odbyła się konferencja rządowa dotycząca znoszenia części obostrzeń. No i właśnie 2 grudnia ogłoszono, że sorry, ale jarmarków nie będzie, a porozstawianie budki trzeba z powrotem złożyć i zabrać. Do tego zabroniono dozwolonej dotąd sprzedaży grzańców (generalnie alkoholi) na wynos, bo ludzie się gromadzili. Jarmark spod Ratusza przeniósł się do internetu, ale nie ma to nawet porównania... Zdjęcia pod Ratuszem robiłam jeszcze w listopadzie, gdy dekoracje świąteczne mieszały się z kolorowymi, jesiennymi liśćmi, a rozstawione budki czekały na otwarcie.
Przez brak jarmarków i lockdown (od 7 grudnia Austria nie wróciła do normy, ale przeszła w semi-lockdown, gdzie nadal większość miejsc jest pozamykana i obowiązuje masa innych ograniczeń), centrum Wiednia stało się dla mnie miejscem kompletnie nie po drodze. Po listopadowym spacerze zajrzałam do centrum jeszcze tylko raz, na początku grudnia, żeby zobaczyć dekoracje świąteczne. Przyznam, że w poprzednich latach nieszczególnie zwracałam na nie uwagę - skupiałam się na jarmarkach. Teraz miałam okazję to nadrobić ;). 
Jednym z takich pięknie przystrojonych miejsc jest hotel Sacher wraz ze swoją restauracją, serwującą najbardziej znane ciasto w Wiedniu. Oczywiście, zarówno hotel, jak i restauracja są zamknięte od początku listopada, ale też jakoś próbują sobie radzić. Poza zamówieniami internetowymi słodycze można kupić też na wynos (ichniejszy drive-in funkcjonuje codziennie od 8 do 19), a wejścia są naprawdę fajnie udekorowane. Sama fanką tortu Sachera nie jestem, ale dekoracje wpadły mi w oko.
Tuż za rogiem hotelu znajduje się też Cafe Mozart, podobno znana kawiarnia, w której osobiście nigdy nie byłam, ale bardzo dobrze ją kojarzę, bo znajduje się tuż obok australijskiego pubu Crossfield's. Który uwielbiam i gorąco polecam, jak kiedyś będziecie w Wiedniu i najdzie Was ochota na coś innego do jedzenia - np. koniki polne, hamburger z mięsem kangura albo stek z krokodyla czy strusia. Ale wracając jednak do austriackich specjalności i wspomnianej Cafe Mozart. Skoro w kawiarniach też nie można siedzieć, urządzili sobie ogródek z napojami na wynos - również klimatycznie przystrojony. Grzanego wina sprzedawać już nie mogą, więc tylko na chwilę zajrzałam, ale to, co zobaczyłam, bardzo mi się spodobało - szczególnie świąteczny fortepian... :)
Przeszłam ulicą Kärntner od Opery i hotelu Sacher aż po Stephanplatz. Było to zaraz po zniesieniu pełnego lockdownu i aż nie mogłam uwierzyć, jakie tłumy były w centrum - przez te trzy tygodnie zamknięcia ludziom chyba skończyły się wszystkie ubrania i masowo szturmowali sklepy... ;) A prawie każda witryna miała jakiś wystrój świąteczny - światełka, bombki, choinki przy wejściu. Do tego dekoracje nad samą ulicą: świecące cztery gwiazdki, trzy gwiazdki, cztery, trzy i tak na przemian. Chyba za dużo ostatnio czytałam o polskiej polityce, bo brakowało mi tej piątej gwiazdki... ;)
Sam plac przed katedrą wydawał mi się niesamowicie pusty bez jarmarku. Tylko choinka, przy której chyba ciągle teraz stoi wóz policyjny - pilnują, czy nie tworzą się żadne zgrupowania... Stąd przeszłam dalej w Graben, udekorowane jak zwykle ogromnymi, świecącymi żyrandolami. Są to dla mnie jedne z piękniejszych wiedeńskich dekoracji - nic dziwnego, że większość spacerujących tutaj nie wypuszczała z rąk aparatów i telefonów, robiąc jedno zdjęcie za drugim (tak, robiłam dokładnie to samo ;) ).
A jeśli od katedry odbijemy nie w Graben, ale w prostopadłą Rotenturmstraße, powitają nas wielkie, czerwone kule zawieszone nad ulicą. Może właśnie przez ten intensywny kolor dekoracji, tak wyróżniający się wśród standardowych światełek, ale Rotenturmstraße natychmiast rzuciła mi się w oczy i musiałam odbić też w tym kierunku.
Zresztą w ścisłym centrum Wiednia prawie każda uliczka ma jakieś dekoracje świąteczne (pominąwszy już wspomniane ozdoby w sklepach i restauracjach, które też dodają całości uroku), warto więc pobłądzić nie tylko po głównych ulicach. Co więcej, same ozdoby i światła też są zróżnicowane - to nie tylko kule i żyrandole, ale też świeczki, korony, nuty i wiele, wiele innych.
Obowiązkowo musiałam też trafić na Kohlmarkt, by pod złotym baldachimem światełek przecisnąć się przez tłum na drodze do Hofburga. Jednak Michaelerplatz, tak jak i Stephanplatz, wydał mi się tak pusty i spokojny bez jarmarku bożonarodzeniowego... Podobne odczucie miałam na Freyung. Wiedeń przyzwyczaił mnie już do tego przedświątecznego rozgardiaszu, wszechobecnych tłumów, muzyki, grzańców, że naprawdę dziwnie się czułam bez tego wszystkiego.
Aaaale, żeby nie było, że tylko narzekam na brak jamarków ;). Z pozytywnych informacji - na początku grudnia w Wiedniu spadł śnieg. Fakt, że utrzymał się ledwo jeden dzień, ale to i tak bardzo dużo jak na austriacką stolicę. Obudziłam się któregoś ranka i zobaczyłam, że za oknem sypie, a według prognozy było -1, czyli nawet się nie topiło od razu. Niestety, było to na tygodniu, więc nie mogłam sobie pozwolić na zimowy wypad do centrum. Skorzystałam jednak z faktu, że mieszkam tuż obok pałacu Schönbrunn i postanowiłam wybrać się tam na poranny spacer przed pracą.
Tutaj ludzi już było jak na lekarstwo - w czwartkowy poranek trafiło tu tylko kilka osób, które przez park skracały sobie drogę, z parasolami przedzierając się przez śnieżycę, no i trochę takich dziwaków jak ja, co wybrały się w tę piękną pogodę na spacer z aparatem ;). Mieszkam tu już prawie trzy lata, a na palcach jednej ręki policzyłabym dni, w których widziałam w Wiedniu aż tyle śniegu - w ubiegłym sezonie, żeby w ogóle zobaczyć śnieg, musiałam jechać aż w Alpy koło Salzburga... Także no, była radość :). Nawet jeśli teraz wrócił już typowy, wiedeński grudzień - czyli chmury, cztery stopnie i czasem deszcz.
A zainteresowanym wiedeńskimi jarmarkami świątecznymi przypominam moje wpisy z 2018 i 2019 roku:
I pozostaje tylko nadzieja, że w przyszłym roku to wszystko się uspokoi, a na wiedeńskich placach znów zobaczymy jarmarki bożonarodzeniowe. Bo Wiedeń i bez nich jest piękny, ale z nimi - jeszcze piękniejszy ;).

Prześlij komentarz

0 Komentarze