Advertisement

Main Ad

Krótki postój w Zell am See

jezioro Zell am See
Zell am See - miasteczko w regionie Salzburga, liczące sobie niespełna 10.000 mieszkańców. I, co istotne, położone jakieś 150 km na wschód od Innsbrucka i 400 km na zachód od Wiednia, więc akurat nadawało się na postój w takiej podróży. Fakt, że jadąc przez Niemcy można by skrócić drogę i ominąć Zell am See, no ale hej, lepiej przecież trochę zmienić trasę i zobaczyć coś fajnego po drodze, prawda? ;) No i właśnie tak zrobiliśmy, decydując się zatrzymać w Zell am See na jakieś dwie godziny - akurat, by rozprostować nogi podczas spaceru i zjeść jakiś lunch.
Tereny miasteczka były zamieszkiwane już od czasów rzymskich, a samą wioskę założono na początku VIII wieku. Zbudowano ją wokół nowego klasztoru i jeśli wierzyć Wikipedii to od słowa Zelle (cela) wzięła się właśnie nazwa Zell am See. Albo raczej, dla precyzji, wzięło się stąd samo Zell, bo am See to od jeziora, wiadomo ;). Pierwszym historycznym budynkiem, który rzucił nam się w oczy, była wieża Vogtturm. Uważa się ją za najstarszy budynek świecki w miasteczku, choć dokładna data jej budowy nie jest znana - pierwsze wzmianki w dokumentach pochodzą z lat dwudziestych X wieku, ale możliwe, że powstała wraz z klasztorem te dwa wieki wcześniej.
Do wieży nie weszliśmy, za to koniecznie trzeba było zwiedzić znajdujący się po drugiej stronie placu kościół św. Hipolita. Badania archeologiczne wskazują, że znajdowało się tu jeszcze przedchrześcijańskie miejsce kultu, na którym w VIII wieku zbudowano pierwszy kościół. Zastąpiono go nową świątynią w X wieku, a potem - już w wieku XII - zbudowano bazylikę. Powiedziałabym, że obecną, ale wiadomo, jak to wyglądało - na przestrzeni wieków miały miejsce kolejne przebudowy i odbudowy...
Spodobało mi się wnętrze kościoła, będące mieszanką różnych stylów. Trzynawowa świątynia miała oryginalnie gotyckie sklepienie żebrowe zastąpione w XIX wieku widocznym dzisiaj drewnianym sufitem. Za perełkę kościoła uważa się opartą na marmurowych kolumnach pięknie rzeźbioną XVI-wieczną balustradę i galerię. To najbardziej rzucająca się w oczy gotycka pozostałość w kościele św. Hipolita - w XVII wieku rozpoczęto barokowe przeróbki, wymieniono ołtarz, dekoracje... Całość strawił pożar z 1770 roku, jak to wielokrotnie bywało w tamtych czasach. Potężne prace renowacyjne przeprowadzono pod koniec XIX wieku, a potem ponownie po II wojnie światowej. Mamy tu zatem historyczną świątynię, która sporo przeszła i mało co w niej zostało z oryginalnego wystroju.
Tuż za kościołem znaleźliśmy niewielką kapliczkę maryjną (Marienkapelle), a parę kroków dalej pomnik poświęcony poległym w obu wojnach światowych. Obok postawiono też tablicę informacyjną z mapką, na której zaznaczono najważniejsze miejsca w Zell am See oraz streszczono historię miasteczka i tutejszych kościołów i kapliczek. Przydatna rzecz, zwłaszcza kiedy pobliska informacja turystyczna jest zamknięta :).
Nie da się zawitać do Zell am See i nie podejść nad same jezioro. Zeller See to jezioro polodowcowe o powierzchni 4,55 km². Jego maksymalna głębokość sięga prawie 70m, a temperatury - nawet w lecie - wolałam nie sprawdzać. Jakoś trudno mi uwierzyć, że alpejskie jeziora mogłyby być dla mnie wystarczająco ciepłe... ;) Jednak nawet bez kąpieli warto tu podejść, bo widoki są przepiękne - Zeller See otaczają ze wszystkich stron Alpy. Dzięki temu miasteczko jest popularnym kurortem turystycznym przez cały rok - latem można tu pływać, żeglować, uprawiać różne sporty wodne, zimą jeździć na nartach, desce, łyżwach (czyli generalnie wszystkie sporty zimowe... :) ), a kiedy tylko pogoda pozwala - po prostu wędrować po górach.
My nie mieliśmy tyle czasu, by skorzystać z letnich atrakcji Zell am See. Dwugodzinny postój w trasie to jednak dość niewiele czasu ;). Przespacerowaliśmy się jednak promenadą, przy której znaleźliśmy informacje o Zell am See jako jednym z miejsc na szlaku Sisi. Turystyka związana z postacią cesarzowej kwitnie w całej Austrii. Elżbieta przyjechała do miasteczka w sierpniu 1885 roku, o czym raczono wspomnieć bardzo szczegółowo... 7 sierpnia o ósmej wieczorem Sisi przybyła do Zell am See swoim prywatnym pociągiem i zatrzymała się w hotelu Kaiserin Elisabeth. (...) W towarzystwie przewodnika górskiego Ullmana, cesarzowa wybrała się na wędrówkę na Schmittenhohe 9 sierpnia 1885. Chciała zobaczyć górski wschód słońca. Wspinaczka rozpoczęła się o 1:30, dotarli do hotelu Hubinger o 3:56. Choć normalny czas wspinaczki na szczyt Schmitten to 3 godziny, cesarzowa potrzebowała zaledwie 2 godzin i 26 minut. Bawią mnie trochę takie szczegółowe opisy (ciekawe, ile mają wspólnego z prawdą, a na ile mają wychwalać Sisi?), ale zakładam, że skoro się pojawiają, to musi być na to popyt... Cóż, sama znam osobę, która Wiedeń zwiedzała tylko śladami Sisi, więc czemu by i w innych częściach Austrii miało tak nie być? :)
Po spacerze przyszedł czas na lunch - muszę przyznać, że Zell am See było baaardzo turystyczne i ceny tu biły o głowę większość miejsc, które odwiedziliśmy podczas tej objazdówki. Wybraliśmy pizzerię Giuseppe, która miała dobre opinie, a pizzą można się było dzielić, więc i cenowo wyszło nie tak najgorzej. A do tego pizza to pizza, rzadko kiedy bywa niedobra ;). W drodze powrotnej na parking (udało się zatrzymać tuż przy ratuszu, choć raczej na dłużej niż te 2-3 godziny nie byłaby to zbyt opłacalna opcja...), zwróciliśmy jeszcze uwagę na wiele starych, pięknie zdobionych domków. Zell am See ma naprawdę fajny klimat, jest pełne życia, turystyczne (co się, niestety, odbija na cenach) i po prostu ładne. Zdecydowanie warto było nadrobić trochę kilometrów, by zatrzymać się na postój właśnie tutaj! :)

Prześlij komentarz

0 Komentarze