W 2019 roku przeczytałam ok. 120 książek i byłam z siebie niezmiernie dumna. Gdyby mi ktoś powiedział, że w 2020 pobiję ten rekord, nie uwierzyłabym - po prostu wiedziałam, że nie jestem w stanie już wygospodarować więcej czasu na czytanie. Ale tutaj z pomocą przyszła pandemia... i okazało się, że czasu można mieć jeszcze trochę więcej. Zwłaszcza, kiedy odwołują mi jeden wyjazd za drugim, a przy wprowadzanych lockdownach nie mogę nawet za bardzo wychodzić z domu. O ile do tej pory najwięcej czytałam w podróży, tak w 2020 roku naturalnie się to zmieniło. Letnie miesiące, kiedy sytuacja się nieco uspokoiła i można było więcej wyjeżdżać, to okres, w którym czytałam najmniej (choć wciąż całkiem sporo). Za to kwiecień i listopad - miesiące, gdy Austria tkwiła w lockdownie - to czas bicia wszelakich rekordów. Czytałam przy jedzeniu, podczas ćwiczeń na rowerze stacjonarnym, w kąpieli, przed snem, albo jak po prostu nie miałam ochoty zabrać się za nic innego.
Na początku pandemii na pewno pomogła mi oferta Empik Go! (pisałam o odkrytych dzięki niej książkach tutaj) - skoro miałam dostęp na kilka miesięcy do platformy z książkami za darmo, starałam się korzystać z niej jak najwięcej. Ponadto, siedząc w domu, postanowiłam zabrać się za książki, które kusiły mnie od dawna, ale jakoś odkładałam je ciągle na potem - zazwyczaj ze względu na ich rozmiary. Zdecydowanie numerem jeden było tu Boże igrzysko Daviesa, czyli licząca ponad 1200 stron historia Polski. Kontynuowałam po przerwie Opowieści z meekhańskiego pogranicza Wegnera, które na nowo mnie wciągnęły, a każdy z tomów to oddzielna cegła. Ponadrabiałam trochę klasyki, a zarówno Sołżenicyn, jak i Brontë, potrafili się rozpisać... Odkryłam fascynującą serię Oblicza zła, z bardzo szczegółowymi biografami - na wstępie przeczytałam o Mao Zedongu (trochę ponad 600 stron) i Goebbelsie (bagatela, ponad 900). Pewnie niektóre z tych książek do dziś leżałyby na półce (tzn. gdzieś na samym końcu biblioteczki mojego Kindle'a), gdyby nie pandemia. Oczywiście, czytałam też mnóstwo normalniejszych książek, takich na jeden-dwa wieczory, żeby nie było ;).
Jak już pewnie zauważyliście, jeśli przeglądaliście moje wcześniejsze wpisy książkowe, jestem miłośniczką przede wszystkim literatury faktu. A zaraz potem fantastyki, co stanowi bardzo ciekawą kombinację, tak sobie myślę ;). Jakby zsumować wszystkie reportaże, biografie (no dobra, większość w tej kategorii to wspomnienia ofiar holokaustu, no ale...), książki historyczne, które przeczytałam w 2020 roku, wyszłoby, że dokładnie połowa moich ubiegłorocznych lektur to ta szeroko rozumiana literatura faktu. Z kolei zdecydowanie nie lubię kryminałów (w sumie 2 na 3 książki z tej kategorii u mnie to były komedie kryminalne Galińskiego) - czytając zazwyczaj reportaże i historię, zawsze wiem mniej więcej, czego się spodziewać. Nie znoszę przez całą książkę się zastanawiać, co, kto, jak - jestem jednym z tych dziwnych przypadków, które najpierw sprawdzają, kto zabił, a potem dopiero czytają książkę :P. Mnie nie interesuje samo zakończenie czy rozwiązanie zagadki, ja chcę poznać proces dochodzenia do tego zakończenia.
Pierwszy raz w 2020 roku zerknęłam do książkowych statystyk dopiero około października. I ze zdumieniem odkryłam, że ogromna większość czytanych przeze mnie lektur jest napisana przez polskich autorów. Myślę, że przyczyniły się do tego dwa fakty - po pierwsze, polskich książek było po prostu mnóstwo na Empik Go!, a po drugie moje ulubione Wydawnictwo Czarne wydaje naprawdę wiele świetnych polskich reportaży. Co istotne, wiele z tych reportaży opowiada o innych krajach i kontynentach, więc często nie zdawałam sobie sprawy, że czytam kolejną polską książkę. Bądź co bądź, z końcem roku postanowiłam trochę urozmaicić moje lektury i tak sięgnęłam po pisarzy z Rosji, Libanu, Albanii czy Salwadoru. Wciąż jednak 57% przeczytanych przeze mnie w tym roku książek jest polskich autorów. No i niezmiennie w pierwszej trójce jest literatura szwedzka - kiedy wskoczy tu austriacka...? ;)
Co mnie też smuci, z tych pozostałych 43% tylko jedną książkę przeczytałam po angielsku - wszystko inne to tłumaczenia na polski. Fakt, że zaczęłam też jedną po niemiecku, którą skończę już w tym roku, ale wciąż to najmniej od wielu lat.
Niezmiennie już od dłuższego czasu wychodzę z założenia, że ilość musi iść w parze z jakością. Szkoda życia na złe książki. Zawsze przed sięgnięciem po książkę sprawdzam oceny i opinie - po te gorsze nie sięgam, nawet jak lubię autora czy interesuje mnie dana tematyka. Zawsze jest wybór ;). W tym roku trafiłam jednak aż na 23 książki, które uznałam za przeciętne (lub gorzej) - fakt, że to ledwie 15% wszystkich, ale jednak... Część pochodziła z Empik Go - czytałam tam książki, których normalnie bym nie kupiła i lektura utwierdziła mnie tylko w przekonaniu, że nie warto ;). No i niestety, zawsze się zdarza, że książka ma dobre opinie, a mi po prostu nie podchodzi. Tak było np. z reportażami z Urugwaju Wyhoduj sobie wolność, Factfullness Roslinga, Mniej Sapały czy podobno świetnym przykładem chińskiego realizmu magicznego pt. Miłość w czasach rewolucji. Nie podeszło mi, bywa. Na szczęście było dużo innych książek, które zdecydowanie mi podeszły ;).
Zanim jednak pokażę Wam moje TOP książek z 2020 roku, zacznę jednak od celów czytelniczych na rok 2021. Zatem chcę czytać:
- więcej po angielsku i niemiecku (szczególnie w tym drugim języku, bo przez pandemię mam wrażenie, że z moim niemieckim jest coraz gorzej...),
- bardziej różnorodną literaturę, jeśli chodzi o pochodzenie autorów - z naciskiem, oczywiście, na literaturę austriacką ;),
- więcej klasyki - na półce czekają na swoją kolej m.in. J. Steinbeck, V. Woolf, A. Huxley... Jest co nadrabiać,
- mniej... po prostu czytać mniej, bo będzie to oznaczało, że już wróciłam do regularnych podróży i mam mniej czasu na książki ;).
Zatem... moje TOP 15. Bo tych dobrych książek było za dużo, by wybrać tylko 10. Możliwe, że niektóre z nich polecałam Wam już wcześniej, ale większości na pewno nie ;). Co ciekawe, choć tak uwielbiam reportaże i tak dominują one na mojej czytelniczej liście, to w pierwszej piątce znalazł się tylko jeden...
Seria Amerykańska Wydawnictwa Czarnego to jedno z moich największych odkryć czytelniczych, choć przeczytałam dotąd zaledwie dwie książki i trzecia czeka w kolejce :). Gdy odkładałam na półkę Króla darknetu, nie chciało mi się wierzyć, że to już koniec lektury - czytało mi się naprawdę świetnie. I choć od początku było wiadomo, jak cała historia się skończy (Król darknetu opowiada prawdziwą historię, którą kilka lat temu żyły wszystkie media na świecie), to i tak większość szczegółów była dla mnie nowością.
Nick Bilton podzielił książkę na wiele krótkich rozdziałów, opisujących wydarzenia z punktu widzenia różnych bohaterów. Zatem mamy tytułowego króla, czyli Rossa Ulbrichta - założyciela Silk Road, strony służącej do internetowego handlu narkotykami. Poznajemy jego dziewczynę, przyjaciół, wspólników prowadzących stronę, a także agentów amerykańskich próbujących przez długi czas bezskutecznie dowiedzieć się, kim jest człowiek ukrywający się pod pseudonimem Straszny Pirat Roberts. Król darknetu to reportaż, ale napisany w formie powieści - ciekawe dialogi i zwroty akcji sprawiają, że czytelnik zapomina, że wszystkie te wydarzenia miały miejsce w rzeczywistości. A przynajmniej tak można założyć, bo Bilton napisał książkę w oparciu o mnóstwo materiałów źródłowych, jednak nie udało mu się porozmawiać z samym Ulbrichtem i usłyszał opinie, że jego książka jest stronnicza. Ale trudno nie być stronniczym, gdy w grę chodzi handel narkotykami na masową skalę...
Lubię dobrze napisane reportaże, a Bilton odwalił tu naprawdę kawał dobrej roboty. Poprzebierał najistotniejsze materiały, zebrał je w całość, oddał jak mógł najlepiej charaktery głównych bohaterów. Czytając Króla darknetu, miałam wrażenie, że niemalże uczestniczę w tych wydarzeniach, przejmuję się losami bohaterów, chcę już-teraz wiedzieć, co będzie dalej. Lektura wciągnęła mnie od pierwszej strony aż do samego końca - jak najwięcej takich książek!
14. Paweł Reszka - Stan krytyczny
Paweł Reszka wraca z kolejnym reportażem, jak zwykle w świetnej formie. Po genialnych Małych bogach autor znów przebiera się, by wśliznąć się pomiędzy pracowników ochrony zdrowia. Tym razem do szpitala jednoimiennego - podczas pierwszej fali pandemii COVID-19 w Polsce postanawia obserwować, jak przygotowane są szpitale do tej sytuacji. Odpowiedź raczej nikogo nie zaskakuje - szpitale kompletnie nie były przygotowane do tego, co stało się wiosną. Problem leży jednak nie tylko w samych placówkach, ale przede wszystkim w kompletnie bezsensownych działaniach władz krajowych i regionalnych.
Reszka obserwuje działanie szpitala, rozmawia z lekarzami, ratownikami, pielęgniarkami. Ludźmi, którzy wyrabiali dziesiątki nadgodzin, ryzykowali własnym zdrowiem i życiem, by usłyszeć: od przełożonych, że nie wiadomo, czy w ogóle dostaną pensję, od władz, że nie mogą nigdzie dorabiać, a za utracone zarobki ktoś im może z łaski swojej rzuci 100 zł, a także od otoczenia, żeby się wyprowadzili, bo roznoszą zarazę.
Dzięki szybko wprowadzonemu lock-downowi w Polsce wiosną nie powtórzył się scenariusz włoski. W efekcie państwo przypisało sobie cały ten sukces, pominąwszy ogromny wkład lekarzy, ratowników, pielęgniarek, sanitariuszy, no i masy zwykłych ludzi, którzy robili wszystko, by pomóc. Przeraża jednak wyłaniający się z reportażu obraz - mimo tego wszystkiego, ochrona zdrowia ledwo wyrabiała. Ludzie umierali i nikt nie mógł im pomóc, do tego umierali w samotności, bo odwiedziny były przecież zabronione. Umierali, choć często można było im pomóc, ale władza narzuciła chore procedury i wysokie kary, więc nikt nie zaryzykowałby złamaniem tych procedur. A że przy okazji umrze człowiek? Jest pandemia, to normalne, że ludzie umierają...
Tak było wiosną, kiedy tych przypadków nie było dużo. Obserwując sytuację w Polsce (pisałam recenzję jesienią), widzę, że władze się niczego nie nauczyły. Reszka znów krąży w przebraniu po szpitalach, zbiera materiał do kontynuacji. Stan krytyczny to reportaż przerażający, bo ukazuje, jak nieprzygotowana jest Polska do walki z pandemią. Boję się nawet myśleć, co będzie w drugiej części reportażu, gdy liczba dziennych przypadków przekroczyła już 10.000, a ilość dostępnych respiratorów się szybko zmniejsza. Zwłaszcza, że jak wspomniał jeden z bohaterów reportażu - większość z respiratorów, które mają w szpitalu, nie nadaje się do pomocy pacjentom krytycznym, to za stare i za słabe modele. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że nie trzeba będzie korzystać z polskiej ochrony zdrowia w najbliższych czasach, bo nie zapowiada się to dobrze...
13. Władysław Studnicki - Wobec nadchodzącej drugiej wojny światowej
Dzieło Studnickiego jest jedną z najbardziej fascynujących książek o II wojnie światowej, jaką kiedykolwiek czytałam. Fascynującą w sposób wręcz straszny, bo Wobec nadchodzącej drugiej wojny światowej powstało w 1939 roku, kiedy w Polsce panował nastrój hurra-optymizmu. Że mamy silną armię, jesteśmy bitnym narodem, nikt się nas nie odważy zaatakować. A jeśli już, to hej, Niemcy mają słaby sprzęt, a do tego przecież zawsze jest Francja i Anglia, oni nam przecież pomogą! Nie ma się co martwić, damy sobie radę, kto jak nie my! Nieliczne głosy rozsądku były natychmiast uciszane, a potem - po latach - wciąż padały słowa: przecież nie dało się przewidzieć, że ta wojna się tak skończy!. I tu wchodzi Władysław Studnicki, cały na biało ;). Z książką, której cały nakład w 1939 roku skonfiskowano, bo przecież były to same kłamstwa, a do tego autor szerzył negatywne myślenie, którego nikt nie potrzebował...
Dziś, znając przebieg II wojny światowej z historii, książkę Studnickiego czyta się wręcz ze szczęką na podłodze. Świetna analiza sytuacji gospodarczej, politycznej i militarnej w Niemczech. Mnóstwo cytatów z zagranicznej prasy i wypowiedzi polityków, które już przed wojną jasno wskazywały na to, że ani Francuzi ani Anglicy nie będą umierać za Gdańsk. Wyraźne podkreślenie, że jeśli zaatakują nas Niemcy, z drugiej strony wejdą Rosjanie i jakkolwiek by się wojna nie skończyła, utracimy ziemie na wschodzie na rzecz Rosji. Że antysemityzm i kwestia żydowska będą istotnym problemem w nadchodzącej wojnie. Że w tej walce Polska nie ma nic do wygrania a wszystko do stracenia - skąd więc ten chory optymizm?
Wobec nadchodzącej drugiej wojny światowej zostało wzbogacone o wstęp autorstwa Jana Sadkiewicza, który Studnickiego nazywał wręcz polską Kasandrą, oraz o bardzo fajne zakończenie napisane przez Piotra Zychowicza. Obaj podkreślają, że racjonalne myślenie i analiza dostępnych danych i materiałów już przed wojną pozwalała na dużo lepsze przygotowanie się do nadchodzących lat, a co za tym idzie - być może również ocalenie wielu żyć ludzkich. Nie dane nam dziś odgadnąć, co by było, gdyby... - tym większe wrażenie wywiera jednak fakt, jak świetnie tę historię udało się przewidzieć człowiekowi, którego nikt nie chciał słuchać...
12. Janusz Andrzej Zajdel - Cylinder van Troffa
Po raz drugi sięgam po twórczość Zajdla (po Limes inferior) i po raz drugi jestem zachwycona - tym razem chyba jeszcze bardziej niż poprzednio. Wszystko mi odpowiada w tej książce - styl, pomysł na fabułę, przedstawienie bohaterów... Jedyne, na co mogłabym narzekać, to długość - Cylinder van Troffa jest stanowczo za krótki, urywa się w momencie, gdy wciąż jestem niezmiernie ciekawa, co będzie dalej. Tych 240 stron przeczytałam właściwie naraz, jednego dnia, co mi się już od dłuższego czasu nie przytrafiało.
Akcja Cylindra... dzieje się w przyszłości, we wstęp wprowadza nas żyjący w XXIV wieku Le Djaz, który znalazł notatki swojego zaginionego przyjaciela, Akka Numiego. Akk tłumaczył i badał znaleziony zielony zeszyt nazwany przez siebie Notatnikiem Nieśmiertelnego i to ów Nieśmiertelny jest narratorem powieści. W XXI wieku wyruszył w kosmos i ze względu na problemy techniczne podróż przeciągnęła się w czasie, trwała ponad sto lat. Powrót na Ziemię po takim czasie okazał się być dziwnym doświadczeniem - świat się zmienił, genetyczne modyfikacje ludzkości stały się przyczyną tzw. Epoki Rozszczepienia. Nieśmiertelny dąży jednak do konkretnego miejsca, gdzie ukryto tytułowy Cylinder van Troffa, niesamowite urządzenie, które pozwala spowolnić upływ czasu. Dla czekającej w środku ukochanej te sto kilkadziesiąt lat nieobecności Nieśmiertelnego na Ziemi minęłyby jak kilkanaście minut. Pytanie jednak, czy ona naprawdę tak czeka? Czy nikt nie odkrył urządzenia? Bardzo spodobał mi się pomysł Zajdela na to niemalże wstrzymanie czasu - czy to za pośrednictwem tego urządzenia, czy też dzięki podróży w kosmos, z której Nieśmiertelny nie wrócił przecież jako starzec. Świat, do którego wrócił, zdecydowanie nie jest idealny - pod nieobecność bohatera ludzie nie potrafili stworzyć dla siebie dobrej, bezpiecznej przyszłości. Mamy tu antyutopię, dobre science fiction, bardzo ciekawą kreację świata... Szkoda, że Zajdel pozostawił po sobie tak niewiele twórczości, bo talent miał facet naprawdę nieziemski.
11. Aleksander Sołżenicyn - Krąg pierwszy
Po dłuższej przerwie sięgnęłam po kolejną książkę autorstwa Sołżenicyna (pierwszą był Oddział chorych na raka) i znów jestem zachwycona lekturą. Krąg pierwszy również napisano tym pięknym, literackim językiem, który sprawia, że nie chce się książki odłożyć na półkę, dopóki nie przeczyta się całości. I w niczym nie przeszkadza tu fakt, że trochę stron do przeczytania jest.
Tytuł powieści nawiązuje do pierwszego kręgu piekła z Dantego - trafiali tam ci, co nie poznali Chrystusa, ale mimo to żyli sprawiedliwym życiem (albo, w przypadku dzieci, zmarli przed ochrzczeniem). Nie mogą trafić do nieba, ale też nie zasługują na piekielne cierpienia, zatem jest tu ten krąg pierwszy - nie cierpi się tu, ale jednak tęskni za czymś. Takim pierwszym kręgiem u Sołżenicyna jest szaraszka - sowieckie więzienie, będące jednocześnie instytutem naukowym. Pracownicy są w większości więźniami, tęskniącymi za wolnością, za normalnym życiem, a zarazem zdający sobie sprawę, że piekło - sowieckie więzienia - ma znacznie więcej kręgów. Zamiast trafić do łagrów na Syberii, gdzie najprawdopodobniej szybko zmarliby z zimna, głodu i wycieńczenia, pracują w dobrych warunkach - tyle że wciąż jest to więzienie. Sołżenicyn opisuje bardziej szczegółowo niektórych więźniów, wybierając ich na reprezentantów sowieckiego społeczeństwa. Ich dyskusje, przemyślenia, czyny - mimo że ograniczone murami więzienia - świetnie obrazują problemy, jakimi żyło sowieckie społeczeństwo tamtych czasów.
Jedną z ogromnych zalet Sołżenicyna jest umiejętność opisywania świata - jakby nie patrząc, już dość obcego współczesnemu czytelnikowi - w taki sposób, że wszystko wydaje nam się znajome. Plastyczny język, wyraziste postacie... Akcja nie jest zbyt wartka, czasem wydawać by się mogło, że w Kręgu pierwszym niewiele się dzieje, ale autor świetnie obrazuje zmiany zachodzące w bohaterach nawet w tym czasie, gdy nic się nie dzieje. Krąg pierwszy to klasyka literatury - szczerze polecam zwłaszcza tym, którzy do Sołżenicyna zniechęcili się po Archipelagu GUŁag - może się jeszcze do tego pisarza przekonają :).
Płuczki to bardzo dobra książka, napisana przystępnym językiem (przede wszystkim ze względu na liczne cytaty dość prostych ludzi), a zarazem poruszająca istotną i niepopularną tematykę. Tytułowe płuczki oznaczają miejsca płukania ziemi, piasku z miejsc, gdzie składano zwłoki pomordowanych w obozie w Bełżcu. Cel był jeden - znaleźć złoto, w końcu o bogactwie Żydów krążyły legendy… To, co dziś czytelnikowi wydaje się nierealne, po wojnie było codziennością niemałej grupy mieszkańców tych okolic - wziąć łopatę i kopać doły w masowych grobach, wyrywać złote zęby ze znalezionych szczęk, przerzucać gdzieś na bok sterty kości, wśród których wciąż można znaleźć fragmenty mózgu… Jak to w ogóle możliwe, że normalni ludzie zniżają się do poziomu hien cmentarnych i nawet nie uważają, że robią coś złego? Bo przecież inni też kopią, u nas bieda, a trupom złoto niepotrzebne - po co ma leżeć w ziemi, a nawet to przecież nie ludzie - tylko trupy… Jak dla bliskich kopaczy problemem jest nie to, że partner grzebał w masowych grobach, ale że dał się złapać milicji i jeszcze poszedł siedzieć. Płuczki to mocna lektura, zmuszająca do refleksji i odsłaniająca część tej ciemnej polskiej historii powojennej.
5. Bob Thomas - Walt Disney. Potęga marzeń
9. Charlotte Brontë - Dziwne losy Jane Eyre
Po raz kolejny sięgnęłam po coś z klasyki literatury i po raz kolejny skończyłam książkę z wrażeniem, że świetnie rozumiem, dlaczego to jest klasyka. Już dawno żadnej książki nie czytało mi się tak dobrze jak Dziwnych losów Jane Eyre. I choć Bronte napisała swoje dzieło lata temu, choć świat się zmienił i historia Jane wydaje się dziś jak z innego świata, to przecież nadal wciąga i zachwyca. Sam język, styl opowieści jest tak inny od większości współczesnej literatury, że aż przywodzi na myśl dlaczego już nikt tak nie pisze…?. Bronte skupia się na emocjach głównej bohaterki, ale opisuje też otaczający ją świat i ludzi, na których trafia na swej drodze. Jane Eyre to osoba podchodząca racjonalnie do życia i - nawet zakochana - stara się na spokojnie przeanalizować wady i zalety związku, czy warto słuchać głosu serca czy może jednak rozumu? Zaskoczyło mnie takie podejście, ale też przypadło mi ono do gustu, bo nie jestem fanką ckliwych romansów i trochę się obawiałam, że Dziwne losy Jane Eyre mogą pójść w tę stronę.
Nie jest to najcieńsza książka, a i tak pozostaje niedosyt po ukończonej lekturze i po króciutkim epilogu kilka lat później. To by było na tyle? Przecież na pewno było coś dalej! Nie chciałam jeszcze kończyć tej książki, za dobrze mi się ją czytało. Aż dziw, że sięgnęłam po nią właściwie przypadkiem - miałam ją od lat, a nigdy nie przyszło mi do głowy tego czytać, a tu nagle spontanicznie otworzyłam i proszę, wciągnęło… :)
8. Katha Pollitt - Pro. Odzyskajmy prawo do aborcji
Bardzo dobra, bardzo smutna i bardzo potrzebna książka. Tym smutniejsza, im bardziej potrzebna. Pollitt jako Amerykanka analizuje sytuację w Stanach, ale wiele rzeczy bardzo łatwo odnieść do Polski. Zwłaszcza, że ostatni rozdział nawet sam tego dotyczy - autorka wybrała nasz kraj jako przykład cofania się w kwestii dostępu do aborcji. A to było jeszcze przed wszystkimi głupimi pomysłami PiS-u, ciekawe, co by napisała teraz...
Pro to nie tylko książka o aborcji, historii ruchów pro- i przeciwaborcyjnych. To też opowieść o kobietach, jak społeczeństwo (a raczej jego męska część) wciąż chce widzieć je jako te słabsze, podległe, po prostu gorsze. Ciążę traktuje się jako karę za seks, karę nałożoną tylko na kobiety, bo przecież kto by pomyślał ukarać mężczyznę za coś tak normalnego? Jak funkcjonować w świecie, gdy płód może być ważniejszy od kobiety, ale nowo narodzone dziecko - za co je utrzymać, jak wykarmić, wychować - nikogo już nie obchodzi? To książka o tym, jak krzywdzące są stereotypy i głupie opowieści rozkręcane przez konserwatystów, jak łatwo mogą komuś zniszczyć życie.
Oczywiście, mimo wielu podobieństw sytuacja w USA jest inna niż w Polsce. Chociażby przede wszystkich dlatego, że tam aborcja jest legalna, a jedynie część stanów próbuje przeforsować różne ograniczenia, zaś dyskusja o kompromisie to dyskusja bardziej pod kątem w pierwszym trymestrze aborcja dozwolona, a potem to może tylko w wyjątkowych przypadkach?. To, co polskie media nazywają kompromisem aborcyjnym to na świecie rygorystyczny zakaz aborcji z niewielkimi wyjątkami, które na dodatek często nie są respektowane, bo klauzula sumienia... Jednak w Stanach dochodzi też do tak abstrakcyjnych sytuacji, że przeciwnicy aborcji to często też zwolennicy swobodnego dostępu do broni palnej. Lekarze chodzą w kamizelkach kuloodpornych, bo zdarzyło się już, że taki obrońca życia zastrzelił lekarza dokonującego aborcji. Usunięcie płodu to najgorsze zło świata, ale zamordowanie człowieka na ulicy... przecież był powód. Czasem aż brak komentarza na sytuacje przytoczone przez autorkę.
Powiedziałabym, że tę książkę polecam wszystkim, ale nie jestem naiwna - wiem, że jeśli ktoś jest zapalonym przeciwnikiem aborcji (nieważne, że kobieta umrze, że płód nie przeżyje, że to zgwałcona nastolatka...), żadne badania i statystyki go nie przekonają. Zamknie oczy i uszy, nie będzie problemu. Dla zwolenników prawa wyboru będzie to interesująca lektura, pełna ciekawostek i danych statystycznych. Myślę jednak, że Pro to książka przede wszystkim dla tych, co są pomiędzy - zwolenników zakazu błędnie nazywanego kompromisem czy tych, którzy w sumie to nie chcą, by kobiety cierpiały, ale nie wiedzą, co o tym wszystkim myśleć. Dzięki Pollitt będą mogli zweryfikować swoją wiedzę, zorientować się, które podrzucane przez media argumenty są prawdziwe, a które wyssane z palca, poznać wyniki badań - krótko mówiąc, będą mogli korzystać z wiedzy naukowej a nie moralnego widzimisię. A tego w polskiej dyskusji o aborcji jednak brakuje.
7. Robert M. Wegner - Niebo ze stali
Minął rok, odkąd czytałam poprzedni tom Opowieści z meekhańskiego pogranicza i już zdążyłam zapomnieć, jak wciągające książki pisze Wegner. Ledwo zaczęłam czytać Niebo ze stali, a już nie mogłam się oderwać, zaś po skończonej lekturze natychmiast sięgnęłam po kolejny tom.
Po dwóch pierwszych tomach miałam już swoich ulubionych bohaterów i to właśnie ich losy krzyżują się w Niebie ze stali. Mamy tu zatem Czerwone Szóstki, czyli Szóstą Kompanię Szóstego Pułku Górskiej Straży, dowodzone przez porucznika Kennetha-lyw-Darawyta (uwielbiam tę postać). Mamy też członków rozwiązanego wcześniej czaardanu Laskolnyka, którzy wdają się w intrygi Szczurów i wojnę Wozaków. No i do tego wszystkiego mamy właśnie tę wojnę... Wozacy chcą odzyskać swoją wyżynę, przygotowują się do wojny, która okazuje się cięższa, niż oczekiwano. Wegner jest mistrzem opisywania scen bitewnych, czytając je, nie sposób odłożyć książki choć na chwilę - po prostu musimy wiedzieć, co będzie dalej. No i tytułowe Niebo ze stali, które można zobaczyć, jeśli niechcący trafi się do krainy Mroku - niechcący, bo nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby tam trafić.
Niebo ze stali zostało wielokrotnie nagrodzone, w tym nagrodą im. Janusza A. Zajdla - najważniejszą nagrodą w świecie polskiej fantastyki. Są to nagrody w pełni zasłużone, bo książka jest lepsza niż dwa poprzednie tomy (które były tak naprawdę obszernymi zbiorami opowiadań). Co tu dużo mówić, Wegner stworzył jeden z najlepszych światów fantasy w Polsce, a obok tego świetnego świata przedstawionego mamy jeszcze porywającą fabułę i niesamowity wręcz talent autora do pisania lekkim i przystępnym językiem.
6. Ewa Winnicka - Był sobie chłopczyk
Krótki, ale poruszający reportaż o sprawie Szymka z Będzina - dwuletniego chłopczyka, którego zabili właśni rodzice, a następnie porzucili w stawie. Autorka, Ewa Winnicka, podzieliła reportaż na części. Najpierw razem z policją uczestniczymy w śledztwie - od momentu znalezienia zwłok, przez włączenie się komendy wojewódzkiej do sprawy, przykaz zawieszenia jej z powodu niewykrycia sprawcy, aż po chyba coś mamy!. W tym momencie akcja przeskakuje do Będzina i poznajemy rodziców Szymona - w jakich warunkach wyrośli, jak żyli, jak się poznali. Każde z nich miało dzieci z poprzednich związków i każde już udowodniło, że dzieci mieć nie powinno. A jednak razem mają trójkę - poza Szymonem jeszcze dwie córeczki. Autorka odtwarza ich życie aż do tragicznego momentu śmierci chłopca, który każdy z rodziców przedstawia inaczej. I znów przeskok akcji, tym razem do procesu sądowego... Mimo tych przeskoków, czytelnik nie ma wrażenia, że coś go omija - poszczególne rozdziały tworzą zwięzłą całość. Był sobie chłopczyk to opowieść o śledztwie policyjnym, ale to też prywatne śledztwo autorki, która próbuje odpowiedzieć sobie na to pytanie, na które nie ma właściwej odpowiedzi - jak to w ogóle mogło się stać?
Zazwyczaj nie czytam biografii, bo tego rodzaju książki mocno mnie nudzą. Za dużo wątków osobistych, sięgania w często bardzo nieciekawe dzieciństwo. Biografia Walta Disney'a zbierała jednak dobre recenzje, a mi przyszło na myśl, że niewiele wiem o człowieku, który właściwie na nowo zbudował świat animacji. Zaczęłam więc czytać Potęgę marzeń i nagle, ku mojemu zaskoczeniu, nie mogłam się oderwać. Po pierwsze, o dzieciństwie Disney'a jest tu niewiele - tyle tylko, by wyjaśnić, na ile pochodzenie i wychowanie ukształtowały jego charakter i wpłynęły na dorosłe życie. Bo gdy młody Walt wziął w końcu życie w swoje ręce, już aż do śmierci nie miał czasu na nudę. Autor biografii, Bob Thomas, napisał książkę, którą czytało się jak najlepszą powieść. Nauka animacji, wprowadzanie w życie pierwszych pomysłów, wieczne kłopoty finansowe (filmy Disney'a należały już dawno do klasyki gatunku, zanim studiu udało się w końcu wyjść z długów), a potem nagle przełomy… Pierwszym było stworzenie Myszki Miki, kolejnym - pierwsza długa animacja pt. Królewna Śnieżka. Walt nie znał żadnych ograniczeń dla swoich pomysłów, nie chciał słyszeć słowa niemożliwe, nie przejmował się zaciągniętymi kredytami. W efekcie nie tylko stworzył imperium filmowe, ale zaprojektował jedyny w swoim rodzaju park rozrywki - Disneyland. Potęga marzeń to idealnie dobrany tytuł dla tej biografii - to w końcu opowieść o biednym chłopcu z wielodzietnej rodziny, który najpierw wymarzył sobie nowy, inny świat animacji i filmu, a potem zaczął go budować, wbrew wszystkiemu i wszystkim. Został legendą za życia, ale nawet po jego śmierci słowa Walt Disney presents… pojawiające się na ekranie niezmiennie oznaczały dobrą rozrywkę dla kolejnych pokoleń. Bob Thomas jasno wskazuje, że nic tu nie jest dziełem przypadku i porywa czytelnika swoją opowieścią. To chyba najlepsza (i najlepiej napisana) biografia, jaką kiedykolwiek miałam okazję przeczytać.
4. Adam Hochschild - Duch króla Leopolda. Opowieść o chciwości, terrorze i bohaterstwie w kolonialnej Afryce
Druga książka Hochschilda przeczytana w krótkim czasie i choć nieco słabsza niż Pogrzebać kajdany, to wciąż uważam, że była to rewelacyjna lektura, a autor jest mistrzem pisania o historii. W tytule książki nie bez przyczyny znajdziemy to słowo opowieść - Hochschild opowiada historię belgijskiego Konga tak, jakby pisał powieść przygodową. Z wyrazistymi postaciami, nagłymi zwrotami akcji i tragiczną historią w tle. Pomyśleć, że to wszystko powstało w oparciu o liczne materiały źródłowe z przełomu XIX i XX wieku. Autor potrafi tak wplatać źródła historyczne w tekst, że czytelnik nie myśli o tym, że czyta książkę historyczną.
Kongo przez lata było kolonią belgijską, choć słuszniejszym byłoby stwierdzenie, że było prywatną kolonią króla Leopolda. Nie było jedyną kolonią, gdzie kwitło niewolnictwo i terror, gdzie Europejczycy zmuszali tubylców do pracy ponad siły i gdzie przybycie białych spowodowało zdziesiątkowanie miejscowej ludności. A jednak Kongo było na swój sposób specjalne. Tzw. Wolne Państwo Kongo istniało w latach 1885-1908, czyli powstało w czasach, gdy europejskie mocarstwa miały już swoje kolonie i raczej dbały o to, by je utrzymać, a nie żeby zdobywać nowe. Belgia - malutkie państwo, które nagle weszło w posiadanie kolonii znacznie większej od siebie, łatwo znalazło się na celowniku. Czując zbliżającą się I wojnę światową, Francuzi i Anglicy woleli dbać o dobre stosunki z potencjalnym sojusznikiem, a nie oskarżać się nawzajem o terror w koloniach - ale co stało na przeszkodzie, by zwrócić uwagę tej małej Belgii? Świat się zmieniał, informacje o tym, co dzieje się w Afryce łatwiej docierały do Europy, a gdy można było jeszcze pokazać na fotografiach brutalność, z którą stykali się mieszkańcy Konga... Władza Leopolda w kolonii zaczęła wymykać mu się z rąk.
To fascynująca książka, ciągnąca równolegle wiele opowieści. Jedną jest życie samego króla Leopolda, jego polityka odnośnie Konga. Druga to pierwsi odkrywcy afrykańskiego interioru, w tym chociażby H. Stanley. Kolejną historią jest ruch przeciwko terrorowi w Kongu, prowadzony głównie przez E. Morela i R. Casementa - życiorysy tych panów same w sobie stanowią świetny materiał na książki przygodowe. Wszystkie te opowieści splecione z (niestety nielicznymi) wspomnieniami mieszkańców belgijskiej kolonii tworzą jedną z najbardziej fascynujących książek historycznych, jakie kiedykolwiek trafiły w moje ręce.
3. Robert M. Wegner - Jeszcze może załopotać
Jeszcze może załopotać to właściwie pojedyncze opowiadanie, a nie cała książka - liczy sobie niespełna sto stron, a akcja rozgrywa się ładnych parę lat przed właściwymi Opowieściami z meekhańskiego pogranicza. I serię książek warto znać wcześniej, bo choć Jeszcze może załopotać to wprowadzenie do opowieści, to znajomość sagi pozwoli nam więcej zrozumieć, lepiej wyśledzić powiązania pomiędzy tymi bohaterami, którzy pojawiają się w późniejszych książkach. Wegner nie tłumaczy tu, kim jest Ojciec wojny, kim są źrebiarze czy jeźdźcy burzy. Wychodzi z założenia, że czytelnicy znają już świat Meekhanu. Z drugiej też strony... Jest to opowiadanie batalistyczne, opisujące legendarną bitwę o Meekhan. Bitwę, którą wielokrotnie przywołuje się w późniejszych tomach, tak samo jak i rolę Genno Laskolnyka. Zatem nie da się znać Opowieści z meekhańskiego pogranicza i nie wiedzieć, jak zakończyła się ta bitwa, kto i dlaczego przyczynił się do jej zwycięstwa - i dla której ze stron, jaki miała wpływ na dalsze losy Imperium. A czytanie książki o bitwie z wiedzą, kto wygra... To chyba jedyny minus Jeszcze może załopotać - nie ma żadnego momentu zaskoczenia, dużego zwrotu akcji. Tylko że w sumie to ja nie czekałam na żaden zwrot akcji... Ja po prostu chciałam przeczytać opis bitwy, o której wiele razy wspominano w kolejnych historiach. I pod tym względem Wegner nie rozczarował mnie ani odrobinę.
Zresztą już czytane wcześniej książki pozwoliły mi się przekonać, że Wegner ma świetne pióro i naprawdę umie opisywać przygotowania do bitew, strategie, różne historie wojenne. Dlatego najbardziej przypadły mi do gustu Niebo ze stali i Każde martwe marzenie - tam właśnie scen bitewnych było najwięcej. Ale obok nich było też sporo mniejszych i większych historii, które miały wpływ na moje postrzeganie całych książek. W Jeszcze może załopotać wątków pobocznych nie ma. Każda opisana scena, nawet jeśli na początku mogłoby się wydawać inaczej, będzie zmierzała do wielkiego finału - ostatecznej walki o Meekhan. Książkę czyta się naraz, bez przerwy, bo w sumie żaden moment nie jest dobry, by tę przerwę zrobić ;). Nie ma tu słabszych momentów, spowolnienia akcji... Wręcz przeciwnie - często nie miałabym nic przeciwko temu, by niektóre sceny, wątki rozbudować, opowiedzieć bardziej szczegółowo. No i nie kończyć historii w momencie, gdy kończy się bitwa, ale opowiedzieć dalej.
Jeszcze może załopotać to świetne opowiadanie, polecam z całego serca fanom serii. Nawet jeśli zakończenie będzie całkowicie przewidywalne - tu nie chodzi o zakończenie, tu chodzi o samą bitwę, opisy, bohaterów. Nieznającym świata Meekhanu również polecam, ale jednak po zapoznaniu się choćby z dwoma pierwszymi tomami opowiadań (Północ-Południe oraz Wschód-Zachód), w innym przypadku czytelnik może mieć poczucie, że nie do końca rozumie, o co w tym wszystkim chodzi. Poza tym, że toczy się właśnie bitwa o stolicę Imperium, największa w dziejach... :)
2. Joanna Podgórska - Spróchniały krzyż
Dobra książka powinna wzbudzać w czytelniku emocje i to właśnie się udało Joannie Podgórskiej w Spróchniałym krzyżu. Inna sprawa, jakie to emocje, bo o te pozytywne, niestety, tutaj trudno. Czytałam tę książkę, przypominając sobie niektóre afery związane z kościołem w Polsce, o niektórych z nich słyszałam po raz pierwszy. I przyznam, że czasem po prostu trafiał mnie szlag, że takie rzeczy mogą się dziać w cywilizowanym świecie.
Pominąwszy wstęp i postscriptum, Spróchniały krzyż podzielony jest na siedem części, opisujące rolę kościoła w Polsce, a także podejście tej instytucji do wielu istotnych spraw. I tak Katecheza opowiada o wprowadzeniu religii do szkół - jak do tego doszło, że państwo płaci za lekcje, nad którymi nie ma żadnej kontroli? Aborcja, Seks, Gender - znów ciekawe wątki o tym, jak księża, którzy sami decydują się na niezdrowy celibat, chcą kontrolować seksualność innych - niezależnie od wyznania tych innych. Całość kończy się rozdziałem Pedofilia, jakby autorka wyszła z założenia, że o pedofilii w kościele powiedziano już na tyle dużo, że lepiej jednak skupić się na innych problemach.
Strach pomyśleć, że to wszystko, o czym pisze Podgórska, działo i dzieje się naprawdę. Kościół miał spory wpływ na wyzwolenie się Polski z okowów komunizmu i do dzisiaj czerpie z tego zyski. Jednocześnie nie umie przyznać się do kolejnych porażek - retoryka kościelna nie trafia do młodych ludzi, którzy wypisują się z lekcji religii, nie chodzą do kościoła, nie korzystają z sakramentów. Nie chcą mieć nic wspólnego z kościołem, który kojarzy im się tylko ze skandalami i pedofilią. A polski kościół panikuje i broni się, atakując - innowierców, homoseksualistów, kobiety, głosujących na niewłaściwe partie polityczne - i robi sobie w ten sposób coraz więcej wrogów. Niestety, wciąż ma wsparcie we władzy, więc pewnie na szybkie zmiany nie ma co liczyć. Pocieszające jest to, że jednak te zmiany są nieuniknione i z pokolenia na pokolenie następują coraz szybciej. Jak napisano na okładce książki: Państwem rządzi Kościół. Kościół toczy gangrena - jak długo chora instytucja będzie miała jeszcze siły, by rządzić? Miejmy nadzieję, że jak najkrócej. A Spróchniały krzyż gorąco polecam, niezależnie od tego, jakie macie podejście do religii i kościoła - to zbiór faktów, które po prostu trzeba znać.
1. Adam Hochschild - Pogrzebać kajdany. Wizjonerzy i buntownicy w walce o zniesienie niewolnictwa
Pogrzebać kajdany to zdecydowanie najlepsza książka, jaką czytałam w tym roku. Kto by przypuszczał, że książkę historyczną da się napisać jak najlepszą powieść, bardzo plastycznym językiem z żywymi bohaterami? Zdaję sobie sprawę, że wielu próbowało, ale Hochschild opanował tę sztukę do perfekcji. Czasem aż musiałam sobie przypominać, że czytam książkę historyczną, że to wszystko działo się naprawdę i jest oparte na źródłach.
Czytając, odniosłam wrażenie, że choć jest to bardzo trudny temat (niewolnictwo w Imperium Brytyjskim), to jednak podjęto się go z niejakim optymizmem. Handel niewolnikami i ich praca na plantacjach w koloniach przynosiły Brytyjczykom ogromne zyski. Wydawać by się mogło, że nie ma szans na zmianę prawa, a jednak znaleźli się ludzie, którzy rzucili wyzwanie światu (a głównie bogatym właścicielom plantacji). W 1787 roku przy 2 George Yard w Londynie powstało stowarzyszenie mające na celu zniesienie handlu niewolnikami - całkowite zniesienie niewolnictwa traktowano jako kolejny krok, nie łudzono się, że wszystko da się osiągnąć od razu. Poznajemy życiorysy kilku bohaterów (znów, całość opowiedziana jak najlepsza powieść przygodowa), którzy wywarli olbrzymi wpływ na opinię publiczną, władzę, zmianę prawa, którzy przyczynili się do tego, że ten handel niewolnikami, a później i samo niewolnictwo - upadły. Thomas Clarkson, który napisał na konkurs esej o niewolnictwie i jego własna praca tak go poruszyła, że postanowił, iż trzeba coś z tym zrobić. John Newton, niegdyś marynarz, kapitan statku niewolniczego, który został duchownym i opowiadał o swoich doświadczeniach. Olaudah Equiano - były niewolnik, który sam zarobił na swoje wyzwolenie, brał udział w debatach w Wielkiej Brytanii, a nawet wydał bardzo popularną autobiografię. Granville Sharp - muzyk, który postanowił przerzucić się na pomoc prawną dla niewolników. William Wilberforce - polityk, poseł, który latami uparcie próbował przepchnąć zakaz handlu niewolnikami w brytyjskim parlamencie. Garstka ludzi, która porwała się z motyką na słońce i choć zajęło im to kilkadziesiąt lat, osiągnęła swój cel. Ponadto udowodnili, że na przełomie XVIII/XIX w., gdy obywatele nie posiadali zbyt wielkiego wpływu na władzę, opinia publiczna też mogła stać się potęgą. Sprzyjały im też czasy - rewolucja francuska, wojny napoleońskie, protesty robotników; w głowach coraz większej ilości osób świtało pojęcie równości i wolności. Zaczęto od niewolników, którzy też nie czekali biernie na wyzwolenie - Hochschild świetnie opisuje bunty na karaibskich plantacjach.
Zazwyczaj przy świetnych książkach mam problem, że kończą się za szybko. Pogrzebać kajdany nie pozostawiło we mnie tego uczucia. Oczywiście, dałoby się ten temat rozbudować jeszcze bardziej, w końcu zawsze się da ;). Tylko po co? Ta książka to brytyjski abolicjonizm w pigułce, opowiada o wszystkich najważniejszych wydarzeniach, świetnie przedstawia związki przyczynowo-skutkowe, skupia się na najważniejszych postaciach. I pozostawia to wspaniałe uczucie: ile nowego się dowiedziałam!
Dla ciekawych - całą listę przeczytanych przeze mnie w 2020 książek znajdziecie tutaj.
A Wy jakie lektury polecacie z odkryć 2020 roku? :)
0 Komentarze