Advertisement

Main Ad

Po trzech latach w Austrii

Dokładnie wczoraj stuknęły mi trzy lata w Austrii. Przeprowadziłam się do Wiednia 31 marca 2018 roku wieczorem, akurat w Wielką Sobotę. Trzy lata, które upłynęły od tej pory, były dość różnorodne. Pierwszy rok to ogarnianie wszystkiego na miejscu - przyuczanie się w nowej pracy, poznawanie pierwszych osób, jakieś krótsze i bliższe wyjazdy. Potem rok 2019, który był rokiem mnóstwa podróży, bo w Wiedniu otworzyły swoje bazy tanie linie lotnicze i rozpoczęły wojny cenowe, a ja starałam się z tego korzystać. Miałam też sporo gości z Polski i ze Szwecji, więc nawet nie przeszkadzało mi, że niewiele przy tym buduję relacji w samym Wiedniu. No a potem przyszła pandemia, mój ostatni rok to zdecydowanie mniej wyjazdów zagranicznych, za to mam odkrywanie Austrii oraz niesamowite wręcz rozwinięcie relacji międzyludzkich na miejscu. Mam nadzieję, że kiedy świat wróci do względnej normalności uda mi się połączyć z tych trzech lat to, co było w nich najlepsze - rozwój zawodowy z pierwszego roku, podróże z drugiego i ludzi z trzeciego. I niczego więcej mi nie będzie do szczęścia brakowało ;).

AUSTRIA A SZWECJA

Znajomi, szczególnie ci ze Szwecji, często mnie pytają, czy nie żałuję wyjazdu ze Sztokholmu i gdzie mi się bardziej podoba - w Austrii czy Szwecji? Zwykłam mówić, że skoro wyjechałam i nie wracam, to odpowiedź jest chyba oczywista ;) Naturalnie nic nie jest tylko czarne i białe, wszędzie znajdziemy i inne odcienie. Są rzeczy, które w Szwecji funkcjonowały lepiej, których mi brakuje tutaj, ale w całościowym rozrachunku Austria wychodzi dla mnie zdecydowanie na plus.

CO WOLĘ W WIEDNIU?
- Położenie. W obrębie kilku godzin jazdy, co umożliwia nawet weekendowe wypady, mam Bratysławę, Budapeszt, Morawy, Pragę, południe Polski, właściwie całą Słowenię, północną Chorwację... A nawet teraz, gdy zamknęli nam granice, w zasięgu krótkich wypadów mam parę dużych austriackich miast (Salzburg, Graz, Linz), Alpy i Jezioro Nezyderskie. Ze Sztokholmu było blisko... do Uppsali? Nie twierdzę, że się stamtąd nie dało trochę pojeździć, ale możliwości są nieporównywalne :). No i fakt, że gdy na święta odwołali mi wszystkie samoloty, mogłam pociągiem w 8 godzin dotrzeć do Warszawy. Rodzice mogą przyjechać do mnie samochodem, przywożąc tonę polskiego jedzenia ;). Sztokholm tego nie przebije.
- Jedzenie. Lubię sobie od czasu do czasu zjeść bułeczkę cynamonową, ale hej... Sznyclowe środy. Käsespätzle. Tafelspitz. Wszelakie knedle. Topfengolatschen. A że do tego bogactwo kuchni sąsiednich krajów, Węgier, Bałkanów, Włoch. Czy już wspominałam o sznyclach i Käsespätzle? ;) Ponadto wiele knajp oferuje dostawy, często za grosze albo nawet za darmo przy zamówieniu powyżej określonej kwoty. Może w Szwecji to się teraz podczas pandemii też rozwinęło, ale za moich czasów jedzenie na dowóz właściwie nie funkcjonowało albo kompletnie się nie opłacało.
- Ceny. Za cenę 22m2 kawalerki w Sztokholmie mam w Wiedniu 63m2 mieszkania + wszystkie opłaty, a i tak wychodzę na plus. Sam wynajem mieszkania też jest dużo łatwiejszy i mniej stresujący niż w Sztokholmie (a na dodatek mam pralkę w mieszkaniu!). Bilet roczny na transport publiczny mam za 365€ / rok. Według strony SL, obecnie roczny bilet na komunikację w Sztokholmie kosztuje prawie 10.000 koron, czyli jakieś 975€. Jedzenie na mieście jest nieco tańsze, alkohol dużo tańszy (zresztą w Austrii mamy sporo dobrych, lokalnych win po bardzo dobrych cenach). Mniejsze różnice widzę w kosztach codziennych zakupów. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że idą za tym wyższe zarobki w Sztokholmie, ale naprawdę... proporcjonalnie wychodzi to zdecydowanie na korzyść Wiednia.
- Służba zdrowia. Nie będę się tu wypowiadała o konkretnych statystykach, bo to i tak się co roku zmienia, a COVID pewnie i tak jeszcze sporo tu namieszał. Ale miałam okazję przetestować służbę zdrowia w obu krajach i z doświadczeń z austriacką jestem dużo bardziej zadowolona. Mieszkając w Sztokholmie, często chodziłam do lekarzy w Polsce podczas wyjazdów - raz musiałam robić w Polsce badania i z wynikami umówić się na wizytę w Szwecji, bo w Sztokholmie słyszałam, że skoro brałam leki, to powinno być ok i nie ma co mnie badać... Teraz w Polsce chodzę jedynie do dentysty, ze względu na ceny, choć coraz częściej się zastanawiam, czy i tego nie ogarnąć na miejscu. Choć skoro sami Austriacy jeżdżą do Węgier czy na Słowację, by leczyć zęby... ;)
Długość dnia i pogoda. Jestem osobą ciepłolubną, która w Szwecji nieustannie marzła i szukała okazji do ucieczki w ciepłe kraje. Austria jest dużo cieplejsza i choć niektórzy marudzą na tutejsze letnie upały, ja jestem w raju ;). Choć lubiłam białe noce, to jednak nie przeszkadza mi, gdy latem dzień kończy się nieco wcześniej niż o tej 23 - za to bardzo doceniam większą ilość światła podczas zimowych dni. Potrzebuję naturalnego światła, by wstać z łóżka, więc sporą część zimy w Sztokholmie funkcjonowałam jako półprzytomne zombie.
- Góry za rogiem. Nie wspinam się, ale uwielbiam spacerować i podziwiać widoki. Zdecydowanie wolę góry od morza. Zdarzało mi się latem wsiąść w pociąg i zrobić sobie kilkugodzinny spacer w niższych partiach Alp Wiedeńskich. Teraz, w dobie lockdownów, bliskość gór doceniam jeszcze bardziej (jak również górolubnych przyjaciół z samochodem, akceptujących płatność w sznyclach za podwózkę :D ).
- Historia i zabytki. Lubię zwiedzać stare zamki, kościoły, odkrywać historię danego miejsca. To, co znajdziemy w Szwecji nie umywa się do tego, co pozostało po cesarstwie Habsburgów. Widziałam gdzieś artykuły nazywające pałac Drottningholm szwedzkim Schönbrunnem, ale nie, wiedeńska wersja jednak lepsza ;). Jak sobie pomyślę, że zaledwie kilkadziesiąt kilometrów dzieli mnie od ruin zamku, w którym więziono Ryszarda Lwie Serce, albo że w 2,5 godz. dojadę do Salzburga, by zwiedzić katedrę, w której chrzczono Mozarta... Ostatnio pojechałam do Eisenstadt, by zwiedzić pałacyk - rzut oka na Google i okazało się, że mam tam przy okazji kilkusetletnie kościoły, stary cmentarz żydowski... I nagle zwiedzanie pałacu przekształciło się w zwiedzanie całego miasteczka. Tu historia jest wszędzie i kocham to całym sercem.
- Język. Mimo że z austriackim dialektem nadal mi nie po drodze, wciąż niezmiennie uważam, że niemiecki to najpiękniejszy język na świecie. Kiedyś się go w końcu nauczę ;).

CZEGO MI BRAKUJE ZE SZTOKHOLMU?
- Ludzi. To przede wszystkim. Fakt, że niektórzy się też porozjeżdżali i już nie mieszkają w Szwecji, ale mimo wszystko - poznałam tam trochę naprawdę fajnych osób i chciałabym móc się z nimi spotykać częściej. Odkąd wyjechałam, byłam w Sztokholmie trzy razy, do tego miałam ze dwa czy trzy loty zarezerwowane na 2020 rok, które zostały odwołane. Przed pandemią niektórzy wpadali też do mnie do Wiednia, w końcu samoloty latają w obie strony :). Jednak wiem, że jak się wszystko trochę uspokoi, znów odwiedzę Sztokholm na parę dni.
- Podejścia do pracy kobiet. Szwecja znajduje się w światowej czołówce, jeśli chodzi o podejście do pracy kobiet - zachętę do robienia kariery, dążenie do zmniejszenia luki płacowej, pomoc w godzeniu kariery z macierzyństwem. Tutaj przeglądałam już różne statystyki jakiś czas temu i nie ma się co okłamywać, Austria wypada w nich dużo gorzej (pod niektórymi względami nawet gorzej niż Polska!). Szklany sufit nadal tu istnieje i choć póki co dobrze mi w obecnej pracy (to wciąż szwedzka firma i pracuję na międzynarodowych zasadach), to wiem, że gdy przyjdzie mi ją zmieniać, pewnie niejedno mi zazgrzyta.
- Załatwiania wszystkiego przez internet. Fakt, że pandemia trochę tutaj pozmieniała na lepsze, ale wciąż jest tu za dużo formalności, które trzeba załatwiać osobiście. Problemów, które trzeba ogarnąć choćby przez telefon, bo na maila z pytaniami nikt nie raczy odpisać. Ale idzie to wszystko do przodu. Powoli, ale idzie... Tak samo jak z płatnościami kartą - coraz rzadziej noszę przy sobie gotówkę, choć na początku mojego pobytu w Austrii była koniecznością.
- Wody wszędzie dookoła. To takie trochę sprzeczne z tym, co napisałam wyżej, że wolę góry od morza. No wolę, dalej tak twierdzę, ale jednak położenie Sztokholmu było piękne. Spacery wzdłuż wybrzeża, oglądanie zachodów słońca, pikniki nad wodą... Mieszkam teraz w fajnej dzielnicy, ale niezbyt zielonej - jedynym miejscem na spacer są ogrody Schönbrunnu, do których mam jednak 2 km. A w Sztokholmie parki i wybrzeże miałam zawsze w miarę blisko, bo zawsze wynajmowałam mieszkania na wyspach. Nie zaprzeczę, że trochę za tym tęsknię - zwłaszcza za moim ostatnim mieszkaniem, położonym tuż obok Monteliusvägen.
Tych kilku produktów spożywczych... ;) Choć Austria ma swoje smaki, które uwielbiam, to były też i takie w Sztokholmie, za którymi tęsknię. Na pierwszym miejscu, naturalnie, stoi czekolada Marabou z dużymi orzechami. Serek Arla z orzechami i owocami (a podobno jest teraz jeszcze i wersja jabłkowa, której nie próbowałam!). Norweska Grandiosa - chyba najlepsza mrożona pizza ;). Bułeczki szafranowe w okresie bożonarodzeniowym. No i to, że w marketach można było sobie dowolnie mieszać składniki i robić sałatki na wagę.

AUSTRIA A POLSKA

Ciężej mi zestawić Austrię z Polską niż ze Szwecją, bo z Polski wyjechałam jednak dawniej - w tym roku stuknie już siedem lat. Często przyłapuję się na tym, że wciąż mam w głowie Polskę z 2014 roku i dziwię się, jak zmieniły się ceny, przepisy prawne, jak ułatwiono wiele procedur. Od emigrujących później znajomych wielokrotnie słyszałam, że już załatwiali online procedury, które ode mnie jeszcze wymagały osobistego stawiennictwa w urzędach. Ba, przecież jak ja wyjeżdżałam, to mój dowód stracił ważność, bo był obowiązek meldunkowy, a ja się z Polski wymeldowałam. Rzadko śledzę też polską politykę, bo mnie to po prostu denerwuje, ale austriackie podejście chociażby do walki z koroną (choć dalekie od idealnego) czy do praw kobiet i aborcji pasuje mi dużo bardziej niż polskie.
W wielu przypadkach wciąż wolę polskie ceny, choć różnice robią się coraz mniejsze i coraz częściej zdarza mi się kupować różne rzeczy na miejscu zamiast zwozić z Polski. Z kraju przywożę ubrania (głównie polskich marek, których nie dostanę tutaj), książki, niektóre kosmetyki i słodycze. Ptasie mleczko, Jeżyki kokosowe, śliwki w czekoladzie i torcik Wedla to jednak must-have w mojej szufladzie. Korzystam z faktu, że rodzice przyjeżdżają tu samochodem i mogą przywieźć więcej, w przeciwnym razie pewnie spokojnie bym się obyła bez połowy tych rzeczy.
Nie, zdecydowanie nie żałuję przeprowadzki do Wiednia. Uwielbiam zarówno to miasto, jak i całą Austrię. Nie jest to zaślepienie, wiem, że nie wszystko jest tu idealnie, ale gdzie tak jest? ;) Mieszkam w pięknym mieście, w którym ciągle mam wiele do odkrycia. Mam wokół siebie wspaniałych ludzi. Pracuję sobie chwilowo na home office, mam nadzieję, że nawet po pandemii będzie to możliwe co jakiś czas, bo - zwłaszcza przy gorszej pogodzie - polubiłam tę wygodę. Wiedeń jest genialną bazą wypadową do odkrywania Europy i jest na tyle dobrze skomunikowany, że odwiedza mnie tu (w normalnych czasach, naturalnie) znacznie więcej znajomych niż w Szwecji. I mamy jarmarki świąteczne!
Trzy lata w Austrii minęły mi sama nie wiem, kiedy. Na pewno czas ten wyglądał inaczej, niż się spodziewałam - w końcu pandemii nie szło przewidzieć. Miałam też nadzieję, że do tej pory lepiej będę sobie radziła z niemieckim, a właściwie przez cały ubiegły rok stoję w miejscu - przez pracę zdalną (do tego całkowicie po angielsku i polsku) mój kontakt z niemieckim został mocno ograniczony. Ale że planuję zostać tutaj na stałe, więc przecież kiedyś się nauczę. Jakby nie patrzeć, zakupy zrobię, jedzenie przez telefon zamówię, wymianę cieknącego bojlera umówię - tzn. że przecież się jakoś dogaduję, nie? ;) 
Z każdym kolejnym rokiem coraz bardziej się przekonuję, że Wiedeń to moje miejsce na Ziemi. O ile z Warszawy i Sztokholmu (o Lublinie nawet nie wspominając) zawsze mnie ciągnęło do kolejnych przeprowadzek, w Wiedniu tak nie mam. Po prostu czuję, że chcę tu zostać. I mam nadzieję, że tak to się wszystko dalej dobrze ułoży... :)

Prześlij komentarz

0 Komentarze