Choć poranek był dość pochmurny, na resztę dnia zapowiadano coraz to lepszą pogodę - miała się poprawiać z godziny na godzinę. Na popołudnie miałam już plany, ale i wcześniejszej części dnia nie można było zmarnować na siedzenie w domu. Nie po to człowiek do tej Polski przyjechał... ;) Były dwie opcje do rozważenia - botanik lub skansen, uznałam więc, że stare domki są jednak ciekawsze od kwiatków ;). W gruncie rzeczy w obu miejscach byłam już kilkukrotnie, ale przy w miarę ładnej pogodzie zawsze miło wyskoczyć tam znowu.
Lubelski skansen, albo - mówiąc bardziej precyzyjnie - Muzeum Wsi Lubelskiej, założono w latach sześćdziesiątych, ale obecną lokalizację przyznano mu dopiero w drugiej połowie lat siedemdziesiątych. Na pierwszy ogień poszedł wiatrak z Zygmuntowa, jeden z pierwszych zabytków, jakie rzucają się w oczy odwiedzającym tuż po wejściu na teren skansenu. Najstarszy sektor obejmuje budynki Wyżyny Lubelskiej - poza wiatrakiem znajdziemy tu też kilka zagród, kuźnię, kapliczkę czy olejarnię.
Ja w ogóle uwielbiam skanseny, a ten lubelski to dodatkowy sentyment, bo jednak niektóre przedmioty przywodzą na myśl dziecięce wakacje spędzone na wsi w regionie. Choć wiadomo, że większość przedmiotów i elementów wystroju pochodzi jednak z czasów, których ja już - naturalnie - pamiętać nie mogę. Tutaj bardziej na wspominki dzieciństwa zebrało moich rodziców ;). Poza tym ten zapach wsi, choć pozbawionej zwierząt (choć normalnie jest ich w skansenie całkiem sporo, tym razem było ich jakoś znacznie mniej) - skansen pachniał dla mnie drewnem, sianem i skoszoną trawą. Czyli wręcz idealnie... no chyba, że jesteście alergikami ;).
Dla nas zawsze punktem obowiązkowym w lubelskim skansenie będzie cerkiew greckokatolicka, zbudowana w 1759 roku w Uhrynowie. Jednak na początku XX wieku przeniesiono ją do Tarnoszyna, z którym wiele nas łączy, a wieś w sumie nie jest znana ;). Ta świątynia to podobno jedyna cerkiew w polskich skansenach, która do dziś pełni funkcję religijną - to świątynia Parafii Greckokatolickiej w Lublinie. Obok cerkwi znajdziemy też dzwonnicę z Lubyczy-Kniazie, pochodzącą z drugiej połowy XVIII wieku.
Gdy dojdziemy do sektora Powiśle, znajdziemy tam kilka zagród z XVIII-XX wieku, nie do wszystkich jednak można zajrzeć. Nie wiem, czy to kwestia pandemii (zapewne tak...), ale faktycznie wiele wnętrz było nieudostępnionych - niektóre można było obejrzeć zza sznurka, gdzie indziej drzwi były kompletnie zamknięte. Czasem wiązało się to z faktem, że przeniesiono nowy budynek, w którym nie przygotowano jeszcze wystawy, ale moi rodzice pamiętali też, że już zwiedzali niektóre pomieszczenia obecnie niedostępne.
Ale i tak lubię tę część skansenu - jest chyba najbardziej zielona ;). A w wiosennym okresie - także żółta, bo mnóstwo tu mniszków lekarskich. Sektor Powiśle postawiono nad rzeczką Czechówką, która tutaj tworzy większy staw, otoczony liczną roślinnością - w tym pochylającymi się nad wodą wierzbami. Gdyby nie biegnąca tuż za ogrodzeniem aleja Solidarności, po której co rusz suną samochody, człowiek naprawdę by się mógł tu poczuć jak na wsi... ;)
Jedną z większych atrakcji lubelskiego skansenu, znajdującą się w sektorze dworskim, jest XVIII-wieczny dwór z Żyrzyna. Z przylegającym do niego ogrodem (niestety, jeszcze niewiele w nim kwitło podczas naszej wizyty) robi wrażenie w porównaniu do odwiedzonych wcześniej chat. Samo wnętrze nie nawiązuje jednak do samej historii dworku, ma jednak przywoływać na myśl życie klasy średniej Lubelszczyzny w okresie międzywojennym.
A skoro była cerkiew, to musi być też i kościół katolicki - w końcu wschód był niezłą mieszanką kulturowo-religijną (co, swoją drogą, uwielbiam w tutejszej historii). Wybudowany w latach sześćdziesiątych XVII wieku w Matczynie (wedle informacji na stronie skansenu - najstarszy zachowany drewniany kościół parafialny na Lubelszczyźnie) jest w użytku po dziś dzień. Jak ktoś lubi takie klimaty, można tu sobie nawet ślub zorganizować ;). Obok świątyni znajduje się plebania z Żeszczynki - można zajrzeć i zobaczyć, w jakich warunkach mieszkali i przyjmowali petentów duchowni w małych wioskach przed laty.
Przechodząc obok kościoła z Matczyna dojdzie się do - chyba mojego ulubionego - sektora miasteczkowego. Tę część dodano do skansenu dopiero w latach 2010-13, więc - mimo że odwiedzałam Muzeum Wsi Lubelskiej wiele razy - nie miałam jeszcze okazji się napatrzeć ;). Właściwie widziałam ten sektor zaledwie dwa razy, a i tak chwilę mi zajęło skojarzenie, że już tu byłam. Lubelski skansen w moich wspomnieniach to był jeszcze ten bez zrekonstruowanego kawałka małego miasteczka z lat trzydziestych ubiegłego wieku.
Ta część skansenu jest wciąż rozbudowywana, a wokół rynku ze studnią dalej jest sporo pustej przestrzeni, na której mogą stanąć kolejne budynki. A jest ich już całkiem sporo, choć znów - nie wszędzie się dało zajrzeć. Szkoła, restauracja, ratusz, poczta, krawiec, dentysta, remiza strażacka, areszt, szewc, fryzjer, liczne sklepiki... Gdzieniegdzie da się zajrzeć też do części mieszkalnej i zobaczyć np. kuchnię żydowską. Jako że ten sektor powstał w ostatnich latach, wszystko jest jeszcze w świetnym stanie i naprawdę robi wrażenie :).
Fajnie znów było zawitać do Lublina i odwiedzić Muzeum Wsi Lubelskiej. Na pewno nie po raz ostatni, w końcu trzeba śledzić na bieżąco (czyli co parę lat ;) ), co tutaj nowego dodają. Na chwilę obecną (wiosna 2021) bilet normalny do skansenu kosztuje 18 zł, a ulgowy 9 zł. W sezonie (kwiecień-październik) można tu zajrzeć codziennie, poza nim skansen jest nieczynny w poniedziałki. Muzeum jest otwarte od godziny 9 do 15-18, w zależności od miesiąca. Chyba nie muszę dodawać, że bardzo polecam? ;)
0 Komentarze