Początkowo planowaliśmy objazdówkę po Węgrzech w połowie czerwca, ale maj się kończył, a węgierskie regulacje były dalej tak pełne obostrzeń, że trzeba było się pogodzić ze zmianą planów. Tylko jak je zmienić? Rodzice przyjeżdżali do Wiednia samochodem, obydwoje w pełni zaszczepieni, więc tu problemu nie było. Ja miałam za sobą jednak dopiero jedną dawkę, więc trzeba się było zastanowić, co dalej. Gdzie można wyskoczyć na urlop z Wiednia samochodem? Węgry, Czechy i Słowacja miały wtedy jeszcze zbyt dużo restrykcji, odpadły na wstępie. W Słowenii już byliśmy dwa lata temu. Austria - niby wciąż jest wiele do odkrycia, ale przy obowiązującej zasadzie 3G musiałabym co dwa dni iść gdzieś na test, żeby móc w pełni korzystać z wyjazdu, a z tym za dużo zachodu. Włochy mogłyby być fajną opcją, ale obowiązek noszenia maseczek nawet na otwartej przestrzeni skutecznie nas zniechęcał. No to może Chorwacja? Na początku stała jeszcze pod znakiem zapytania, bo była w Austrii na czerwonej liście, czyli musiałabym odbyć kwarantannę po powrocie do Wiednia, a to mi się akurat nie widziało. Na szczęście te restrykcje szybko zniesiono i Chorwacja wysunęła się na pierwszy plan. Rodzice mogli wjechać z potwierdzeniem szczepienia, ja zrobiłam sobie szybko test w Wiedniu, a potem już na miejscu luz. Czyli decyzja podjęta ;).
Podróż samochodem ma swoje plusy i minusy, jak i wszystko inne. Przy trzech osobach jest jednak zdecydowanie najbardziej opłacalna, choć te siedem godzin w drodze z Wiednia do Ninu pod Zadarem to dla mnie jednak masakra. Total respect dla wszystkich, którzy do Chorwacji jadą prosto z Polski, często jeszcze dalej na południe niż Zadar - nikt by mnie nie zmusił do tylu godzin w samochodzie ;). Z Austrii do Słowenii wjechaliśmy bez żadnych kontroli, ze Słowenii do Chorwacji tylko ze standardowym sprawdzeniem dowodów - nikt nie prosił o testy czy potwierdzenie szczepienia. Nasz plan obejmował najpierw sześć noclegów w Ninie, a potem pięć w Opatii - oczywiście nie chcieliśmy tylko siedzieć na miejscu, ale też kursować trochę po tych okolicach. Ceny noclegów nas mocno zaskoczyły i to pozytywnie, widocznie przez pandemię start sezonu się opóźnił i wciąż w połowie czerwca można było przebierać w noclegach za rozsądną cenę.
Czy właśnie się zorientowałam, że z pierwszego noclegu - w Ninie - nie mam żadnych zdjęć? Być może ;). Kręciłam filmiki, a nie pomyślałam, by sięgnąć po aparat. Mam tylko zdjęcie naszego tarasu oraz prezentu, który dostaliśmy na pożegnanie - kawa, likier i trochę lawendy. Nocowaliśmy w Apartments Božito, kilkaset metrów od plaży i centrum miasteczka, 55m2, dwie sypialnie, taras, parę kroków od domu dwa duże sklepy, kawałek dalej piekarnie z pysznym i świeżym pieczywem. Jedyne, na co można by narzekać, to bardzo słaby internet, ale kto jedzie na urlop, by siedzieć w internecie? ;) Za to kompletnie na nic nie można było narzekać w Opatii, gdzie wynajęliśmy przez Booking mieszkanko Sunny Garden. Ogród w nazwie jest tu kompletnie na miejscu, bo cały dom był otoczony przepięknym ogrodem (fakt, że równało się to mrówkom w mieszkaniu, ale Raid robił swoje). 72m2, dwie sypialnie, duży salon, balkon, taras w ogrodzie - rzadko mi się to zdarza, ale oceniłam to miejsce na 10/10 i jeśli szukacie fajnych noclegów w Opatii, gorąco polecam Sunny Garden :). Niespełna dziesięć minut piechotą od wybrzeża, a do tego z górki (pomińmy fakt, że potem trzeba wejść z powrotem pod górkę... ;) ). Oba mieszkania miały, naturalnie, także wyposażone kuchnie, bo śniadania i kolacje ogarnialiśmy już na własną rękę, na mieście jadając tylko obiady.
DZIEŃ 1. DROGA DO NINU
Z Wiednia wyjechaliśmy po śniadaniu, mając przed sobą ok. siedem godzin jazdy i nieznaną ilość czasu potencjalnego stania na granicach. Dłuższy postój na rozprostowanie nóg i szybkiego burka do przegryzienia mieliśmy tylko raz, stwierdziwszy, że normalny obiad zjemy już na miejscu. Do Ninu dotarliśmy ok. 16, rozpakowaliśmy się na spokojnie i wyszliśmy na obiad (czyt. pizzę i wino) na starówkę. Potem jeszcze zachód słońca na pobliskiej plaży, dokarmianie komarów własną krwią, czyli urlop można uznać oficjalnie za rozpoczęty ;)
DZIEŃ 2. ZADAR
To był pierwszy (i ostatni ;) ) dzień, gdy zdecydowaliśmy się odstawić samochód i skorzystać z transportu publicznego. Postaliśmy trochę na przystanku w Ninie - pierwszy z zapowiadanych busów nie przyjechał, drugi przyjechał spóźniony. W drodze powrotnej poszliśmy już na dworzec główny w Zadarze, by się dowiedzieć, że znajdujący się w rozkładzie autobus w ogóle nie kursuje, możemy poczekać godzinę na następny. Z Ninu do Zadaru jest niecałe 20 km, autobusów jeździ kilka dziennie (a przynajmniej tak twierdzi rozkład), a bilety dla trzech osób w dwie strony wcale nie wychodzą taniej niż parking na kilka godzin. Przez to kursowanie na dworce i przystanki wyszło nam tego dnia prawie 20 km spaceru i wyszliśmy na przyszłość z założenia, że szukanie parkingu to mniejszy stres niż ufanie chorwackiemu transportowi publicznemu ;).
Pominąwszy jednak dojazd - kiedyś spędziłam w Zadarze kilka dni, ale miasto to nadal mi się nie znudziło. Dużo historycznych ruin, promenada z Morskimi Organami, smaczne knajpki, dużo kościołów (choć, niestety, większość zamykała się w środku dnia na kilka godzin)... Nie da się tu nudzić i zdecydowanie byłoby co oglądać, gdybyśmy zostali tam nieco dłużej. Zwłaszcza, że w mieście były pustki - turystów mijaliśmy bardzo niewielu. Posiedzieliśmy też trochę na wybetonowanym brzegu, bo niestety - fajnych plaż akurat w Zadarze brakuje.
[ Kiedyś trochę o Zadarze pisałam na blogu - znajdziecie tu dwa wpisy: Zadar i tęsknota za latem oraz Zadar od kuchni ]
[ I 2021: Spokojny Zadar w czasach pandemii ]
DZIEŃ 3. JEZIORA PLITWICKIE
Fakt, że trzeba było wstać wcześniej, bo z Ninu do Plitwic jest prawie 150 km, ale przecież w nowych miejscach i tak nie śpię najlepiej... A co jak co, jedno z najpiękniejszych miejsc Chorwacji jest zdecydowanie warte wczesnego wyjazdu. Moje poprzednie wspomnienia z Plitwic nie były najlepsze - byłam tam w lipcu, ale nastąpiło kompletne załamanie pogody. Zatem możliwość obejrzenia parku podczas słonecznego lata, a do tego bez tłumów turystów (mimo że w czerwcu bilety były za połowę ceny, by przywrócić ruch turystyczny), była bardzo kusząca. Wybraliśmy niespełna dziesięciokilometrową trasę, obejmującą spacer wzdłuż górnych i dolnych jezior, rejs łódką po jednym z nich, a potem niewielkim shuttle busem wróciliśmy na parking. Widoki były zabójcze, pogoda bardzo przyjemna, ludzi trochę, ale zdecydowanie mniej, niż normalnie widuje się w Plitwicach w sezonie...
[ Kiedyś nie miałam tyle szczęścia... Zobacz wpis: Deszczowe Jeziora Plitwickie ]
[ 2021 zdecydowanie lepszy ;) - Park Narodowy Jezior Plitwickich ]
DZIEŃ 4. NIN
Choć zdecydowanie nie jestem fanką marnowania czasu na plaży, czasem trzeba się dopasować ;). No i przecież nieprzypadkowo wybraliśmy Nin na bazę noclegową - są tu piaszczyste plaże, a takich w Chorwacji wcale znowu dużo nie ma. Najpierw jednak krótkie zwiedzanie historycznego centrum, a później kierunek: plaża. Wynajęcie parasola z czterema leżakami kosztuje tu 100 kun (60 zł) za dzień, a potem już można spacerować wzdłuż wybrzeża, obserwować wszechobecne kraby, zbierać muszelki, ewentualnie wchodzić do wody - dalej i dalej, a wciąż nie zanurzając się bardziej niż do pasa, bo takie tu są płycizny... ;) A że plaże są długie, dzień roboczy, więc można spokojnie oddalić się od innych turystów - tłumów nie było.[ Zobacz wpis: Nin czyli w Chorwacji też są piaszczyste plaże ]
DZIEŃ 5. SZYBENIK
Początkowo ten dzień miał być znacznie intensywniejszy, ale zdecydowaliśmy się na zmianę planów. Chcieliśmy z rana pojechać do parku Krka, zobaczyć te słynne wodospady, a dopiero potem na kilka godzin wyskoczyć do pobliskiego Szybenika. Z Krka jednak zrezygnowaliśmy - nie widziało nam się płacić więcej niż za Plitwice, by zobaczyć jeden wodospad (w ograniczonym czasie jeżdżenie po całym parku raczej nie wchodziło w grę), gdy do tego na kilka dni zamknięto część szlaku ze względu na jakieś roboty. Nie wspominając już, że największa atrakcja Krka, czyli kąpiele w wodospadzie, też już są zabronione... Pozostał więc Szybenik, który można było zwiedzać na spokojnie, choć trafiliśmy na Festiwal Dziecięcy i wszystko było obklejone śmiesznymi dekoracjami. Zwiedziliśmy znajdującą się na liście UNESCO katedrę św. Jakuba, weszliśmy na twierdzę św. Michała, by spojrzeć z góry na miasto i pobłądziliśmy po wąskich uliczkach. A na wieczór wróciliśmy do Ninu, by oglądać zachód słońca.[ Zobacz wpis: Szybenik - Festiwal Dziecięcy i katedra UNESCO ]
DZIEŃ 6. NIN
Jak do tego doszło, nie wiem - zanuciłabym w myśl piosenki, której pewnie szczęśliwie bym nie znała, gdyby nie było jej pełno w internetowych memach ;) - ale znów spędziliśmy dzień, nie robiąc niczego konkretnego. No dobra, tata przetestował jeszcze kąpiele błotne w podobno leczniczej mazi w Ninie, mnie jednak to nie kusiło. Ja za to przespacerowałam się Plażą Królowej, a potem odbiłam się od drzwi w Muzeum Soli. Bo owszem, godziny otwarcia są podane, ale to nie znaczy, że można w nich zwiedzać. Zwiedza się tylko z przewodnikiem, trasy są o pełnych godzinach, ale tylko rano, bo potem to wpuszczają grupy zorganizowane... Na pocieszenie przynajmniej poszłam na lody i nie wiem, czy to mój akcent, czy po prostu założenie, że większość turystów w Chorwacji to Polacy (naprawdę takie się odnosi wrażenie, bo polskiego w okolicach Zadaru słyszało się mnóstwo), ale gdy poprosiłam o lody po angielsku, sprzedawca odpowiedział mi po polsku ;).DZIEŃ 7. OPATIJA
Na spokojnie, bez pośpiechu wyjechaliśmy z Ninu i skierowaliśmy się na północ, do Istrii. Zastanawialiśmy się, gdzie nocować i wybór padł na Opatię, choć ciągnęła też Pula, skąd bliżej byłoby choćby do Rovinj. Opatija jednak wygrała - bliżej na wyspę Krk, Pula i Rovinj wciąż w zasięgu krótkich wypadów, a potem do granicy ledwo 20 km, więc i powrót do Austrii szybszy. Dzień był nieco pochmurny i chłodniejszy, może ze 25 stopni - spokojnie dało się zwiedzać, choć zdjęcia nie wychodziły takie, jakbym chciała, brakowało niebieskiego nieba. Obeszliśmy centrum miasteczka, zajrzeliśmy do kościołów, przyjrzeliśmy się słynnym willom, najedliśmy się we włoskiej pizzerii... I zaczęliśmy planować, co, gdzie, jak dalej ;)
DZIEŃ 8. PULA
Chyba z całego naszego wyjazdu Pula interesowała mnie najbardziej. Starożytne zabytki wplecione we współczesne miasto, a do tego wszystko pięknie położone na wybrzeżu - kocham takie połączenia. Oczywiście obowiązkowo amfiteatr z czasów rzymskich, szósty największy na świecie. Wokół niego kręciło się trochę osób, w środku znacznie mniej, to i zdjęcia można było robić ;). Potem historyczne centrum i bardzo dobry stek z tuńczyka na obiad. Zamknięta katedra (otwieramy tylko na mszę) i port zamiast promenady. Widok ze wzgórza, rzymski teatr w renowacji i szukanie historycznych mozaik ukrytych gdzieś za parkingiem. Polubiłam Pulę, miasto ma taki klimat, jaki najbardziej uwielbiam :).DZIEŃ 9. KRK
Kolejne miejsce, które uwielbiam w Chorwacji i bardzo się cieszę, że miałam okazję tam wrócić. Wyspa Krk, połączona mostem z lądową Chorwacją to jedno z najfajniejszych miejsc w kraju - jest co zwiedzać, jest gdzie pływać i się opalać, gdzie wybrać się na hiking... No, wszystko w jednym miejscu :). My najpierw podjechaliśmy do miasteczka Krk, którego historyczne centrum można obejść w kilka godzin, nawet zaglądając na zamek i do katedry. Spróbowaliśmy zjeść obiad (całego się nie dało, porcje były ogromne, a upał też robił swoje), a potem dla ochłody pojechaliśmy na drugi koniec wyspy. Kurort Baška słynie ze swoich (kamienistych) plaż i tam dopiero zobaczyliśmy tłumy turystów. Na szczęście po południu miejsce na plaży się znalazło, a po paru godzinach łażenia w ponad 30 stopniach nawet ja z przyjemnością zanurzyłam się w chłodnej wodzie. Tak, należę do tych ludzi, co uważają, że woda w Adriatyku jest zimna ;).[ Zobacz wpis: Uwielbiam Krk, chociaż nie umiem wymówić jego nazwy... ]
[ Zobacz wpis: Na wyspie Krk ]
DZIEŃ 10. OPATIJA
To miał być zdecydowanie najgorętszy dzień wyjazdu - 34 stopnie w cieniu. Czyli dotarliśmy do momentu, gdy jazda za miasto na dalsze zwiedzanie zaczynała wyglądać jak masochizm. Z rana wyszliśmy na spacer promenadą i dotarliśmy aż do pobliskiego Volosko, po drodze chłodząc się w Muzeum Turystyki. Po obiedzie wróciliśmy do mieszkania, by przebrać się nad wodę... i upały co niektórych zmogły ;). Zatem po poobiedniej drzemce przyszła pora na kolejny spacer, w międzyczasie śledząc online relację z meczu Polska-Szwecja. Jak człowiek sobie pomieszka trochę w różnych krajach, to zawsze ma komu kibicować ;). I tak jakoś wyszło, że w ten najgorętszy, leniwy dzień zrobiliśmy jakieś 16 km spacerem...
[ Zobacz wpis: Opatija - w chorwackim kurorcie ]
DZIEŃ 11. ROVINJ I POREČ
Oba miasteczka są położone dość blisko siebie i historyczne centra obu można zwiedzić w niewiele czasu - połączyliśmy więc zwiedzanie obu tak, żeby zmieścić wszystko w jednym dniu. Rovinj jest pięknie położony na wybrzeżu, stare miasto jest nieduże, ale piękne i klimatyczne (tak mi się kojarzy z pobliskimi Włochami!). Poreč interesował nas głównie ze względu na Bazylikę Eufrazjana, kompleks wczesnochrześcijański wpisany na listę UNESCO (warto, warto, po trzykroć warto!). To już spokojniejsze i mniej turystyczne miasteczko, co od razu widać po cenach w restauracjach i wielkości serwowanych porcji - można zjeść dużo, dobrze i tanio ;). Jednak poza bazyliką niewiele jest tu do zwiedzania. Może to i dobrze, bo przynajmniej wróciliśmy do Opatii o rozsądnej porze - w końcu następnego ranka wracaliśmy do Austrii...[ Zobacz wpis: Rovinj, czyli włoskie klimaty w Chorwacji ]
[ Zobacz wpis: Odwiedzić Poreč dla bazyliki ]
CHORWACJA ZA CZASÓW COVIDA
Wybraliśmy Chorwację ze względu na ograniczone obostrzenia na miejscu oraz przy wjeździe. Obecnie to nawet testu nie trzeba, wjeżdżając do kraju - w połowie czerwca trzeba było jeszcze być zaszczepionym lub przetestowanym, ale nikt tego nie sprawdzał i przejazd przez granicę przebiegał sprawnie. W samej Chorwacji zapewne panują jeszcze ograniczenia w ilości osób wpuszczanych do różnych miejsc, ale jako turystka tego nie odczułam. Nie dało się za to nie zauważyć, że turystów było dużo mniej niż normalnie. Pustki w Zadarze i na plaży w Ninie, spokój w Plitwicach mimo biletów za połowę ceny... Na Istrii ludzi było więcej, choć już mniej polskich turystów, a bardziej Austriaków czy Niemców. Wciąż jednak nie nazwałabym tego tłumami, dało się zwiedzać naprawdę spokojnie. Wpływ pandemii był też mocno widoczny przy cenach noclegów - wspomniane już mieszkania wynajmowaliśmy za niecałe 60 € / noc, co jest naprawdę świetną ceną, biorąc pod uwagę lokalizację, warunki oraz (jakby nie patrzeć) wysoki sezon. Z dodatkowych ograniczeń na miejscu, to wymagane są maseczki w sklepach, transporcie publicznym (ludzie zazwyczaj je noszą, choć w dużej mierze pod nosem albo na brodzie) oraz miejscach turystycznych jak kościoły czy muzea (tutaj w większości nikt się już nie przejmował i ich nie zakładał) - nie zauważyłam, by ktoś się czepiał lub przejmował brakiem maseczek...
CHORWACJA SAMOCHODEM
Przyzwyczajona do tego, że w Austrii człowiek kupił winietę i sobie jeździł po kraju, zderzyłam się z systemem płatnych autostrad w Chorwacji i brakiem winiet. Wychodzi to dużo drożej - można oczywiście jeździć bocznymi, niepłatnymi drogami, ale często wydłuża to czas przejazdu na tyle, że przestaje to mieć sens, zwłaszcza przy krótkich wypadach. Na bramkach można płacić kartą lub gotówką - w kunach i euro (w przypadku płatności euro podobno wydają resztę w kunach).Zgrzytało czasem też z parkingami, bo wiele parkomatów w centrach miast przyjmuje tylko monety. A bilet dzienny potrafił kosztować np. 80 czy 100 kun, płać to potem w monetach o nominale 1,2 czy 5... i najpierw znajdź tyle monet, by codziennie gdzieś nimi płacić za parking ;). Naturalnie, zdarzały się też parkingi, gdzie można było płacić banknotami a czasem nawet - o luksusie - kartą... Choć kartą to płaciłam chyba tylko za garaż podziemny w Szybeniku, więc w sumie zdziwiłoby mnie, gdyby automat w takim miejscu kart nie przyjmował. Parkomaty na ulicach to inna bajka. Czasem udawało się znaleźć darmowe lub tanie parkingi dalej od centrum i po prostu jeszcze podejść te 15-20 minut. Nigdy długo nie szukaliśmy, ale czasem było trochę tych nerwów, czy da się zapłacić czymś innym niż monetami, których ciągle brakowało :).
PODSUMOWANIE KOSZTÓW
Ku mojemu zaskoczeniu, wyjazd wyszedł taniej, niż się spodziewałam. W gruncie rzeczy chyba zawsze jestem zaskoczona, jak tanio wychodzi, gdy podróżuje się samochodem i dzieli koszty noclegu :P.- Przejazd przez Austrię i Słowenię (winiety, gaz) - 100,50 € (452,30 zł)
- Noclegi - 640,95 € (2.884,70 zł)
- Autostrady w Chorwacji - 666 HRK (399,75 zł)
- Inne transportowe (gaz, parkingi, bus Nin-Zadar) - 973 HRK (584, zł)
- Bilety wstępu - 1.152 HRK (691,45 zł)
- Obiady na mieście - 2.923 HRK (1.754,45 zł)
- Zakupy spożywcze - 1.281 HRK (768,85 zł)
- Wszystko inne (leżaki na plaży, pamiątki, itp.) - 669 HRK (401,55 zł)
- Inne transportowe (gaz, parkingi, bus Nin-Zadar) - 973 HRK (584, zł)
- Bilety wstępu - 1.152 HRK (691,45 zł)
- Obiady na mieście - 2.923 HRK (1.754,45 zł)
- Zakupy spożywcze - 1.281 HRK (768,85 zł)
- Wszystko inne (leżaki na plaży, pamiątki, itp.) - 669 HRK (401,55 zł)
Czyli łącznie wyszło 741,45 € (3.337,15 zł) i 7664 HRK (4.600,75 zł). Przy obecnym kursie to niecałe 8.000 zł, co daje ok. 2.645 zł na osobę. Prawie 600 €, a - dla porównania - na początku czerwca długi weekend w Tyrolu kosztował mnie 510 €. Tyle, że nocowałam sama w hotelu, podróżowałam transportem publicznym, no i to była jednak Austria. Ale nie potrzeba chyba takich porównań - nawet z polskiej perspektywy trochę ponad 2.500 zł za 12-dniowy wyjazd (licząc też z podróżą z Wiednia) z gwarantowaną piękną pogodą, czystym morzem, mnóstwem zabytków, pysznym jedzeniem i lokalnymi winami... No kurczę, warto ;)
0 Komentarze