Wyjrzałam za okno i zobaczyłam niebieskie niebo, intensywnie rozświetlone słońcem. Zerknęłam do internetu, by sprawdzić prognozę pogody na ten dzień - najbliższe godziny miały być ładne, na popołudnie zapowiadali deszcz. Pasowało mi, potem i tak planowałam tylko drinki ze znajomymi - pod dachem, a słońca potrzebowałam na poranny spacer. Wsiadłam więc w pociąg do podwiedeńskiego Perchtoldsdorfu, to zaledwie dziesięć minut jazdy z mojego Meidlingu. I miałam wrażenie, że z każdą minutą na niebie przybywa chmur, a słońcu coraz trudniej było się przez nie przebić. Gdy dotarłam na miejsce, pomyślałam sobie, że ktoś mnie z tą pogodą zdecydowanie oszukał ;).
Perchtoldsdorf to niespełna piętnastotysięczne miasteczko położone między Wiedniem a Mödlingiem. Tereny te zamieszkiwano od wieków, szacuje się, że pierwszy zamek stanął tutaj jeszcze przed 1000 r. jako część fortyfikacji w Lesie Wiedeńskim. Lubię historię, lubię klimatyczne austriackie miasteczka, więc wybór Perchtoldsdorfu na krótki, niedzielny spacer przyszedł mi naturalnie. Dworzec jest położony ok. 2 km od centrum miasteczka, więc zanim tam dotarłam, przestałam już wierzyć w tę zapowiadaną ładną pogodę...
W drodze do centrum mijałam kościół św. Trójcy (Spitalskirche), wybudowany oryginalnie na początku XV wieku, jednak wielokrotnie niszczony i odbudowywany. Obecne wnętrze datuje się na okolice 1900 roku, ale jak wygląda - nie dane mi było sprawdzić, bo świątynia była zamknięta. Zwróciłam jednak uwagę na charakterystyczną rzeźbę na zachodniej fasadzie kościoła - Upadek anioła autorstwa Roberta Colnago. A obok znajduje się też niewielka budka z książkami do wypożyczenia, uwielbiam takie inicjatywy! :)
Im bardziej zbliżałam się do centrum, tym mocniej rzucała mi się w oczy wysoka wieża. To Wehrturm - wieża obronna, a zarazem dzwonnica kościoła św. Augustyna. Wybudowana została na przełomie XV i XVI wieku, po wojnie austriacko-węgierskiej i liczy sobie ok. 60 m wysokości. W środku znajduje się muzeum, które można zwiedzać w sezonie w weekendy od 13 do 18 - jako że wybrałam się do Perchtoldsdorfu przed południem, niespecjalnie widziało mi się czekanie do 13 i wizytę w wieży odpuściłam. Obok znajdują się też pozostałości średniowiecznego zamku, odnowione i przerobione na miejsce wystaw i koncertów.
Ale choć odpuściłam sobie zwiedzanie wieży, nie mogłam nie zajrzeć do kościoła św. Augustyna - musiałam jedynie odczekać, aż skończy się msza. A złożyło się idealnie, bo skończyła się, gdy zaczęło padać i mogłam się schować w środku. Prognoza dalej twierdziła, że na niebie świeci słońce... ;) Pierwsze wzmianki o istniejącej tutaj kaplicy pochodzą z 1217 roku, a sam kościół powstał w połowie XV wieku. Zaś później, standardowo, były zniszczenia, pożary, wojny i renowacje. Mimo wszystko późnogotycka świątynia warta jest odwiedzenia, choć większość jej wystroju jest zdecydowanie nowsza niż same mury.
Przed wejściem do kościoła znajduje się kolumna morowa - kolumna św. Trójcy, punkt charakterystyczny dla austriackich miast i miasteczek. Tę postawiono w 1714 roku, po tym jak dżuma spustoszyła wschodnią Austrię, dość łagodnie obchodząc się jednak z samym Perchtoldsdorfem. Liczącą sobie prawie 12 metrów barokową kolumnę postawiono z inicjatywy miejscowego pastora, Johanna Daniela Bocka. Przyznam, że lubię się przyglądać szczegółom tych kolumn, choć mało gdzie dorównują czeskiemu Ołomuńcowi... ;)
Perchtoldsdorf to na pewno nie jest kierunek w stylu obowiązkowa wycieczka z Wiednia - zresztą mi samej zajęło dobre trzy lata mieszkania tutaj, zanim dotarłam do centrum miejscowości. Ale jeśli będziecie przejazdem, warto się tu zatrzymać. Spacer po najważniejszych punktach nie zajmie więcej niż godzinę, a miasteczko - jak na Austrię przystało - ma naprawdę fajny klimat i sporo historii :).
I pewnie nie muszę dodawać, że jak wróciłam z powrotem do domu - akurat, kiedy według prognozy miało zacząć lać - niebo zrobiło się niebieskie i znów wyszło słońce...?
0 Komentarze