Zamość odwiedziłam w dzieciństwie i niewiele z tamtej wizyty pamiętam. Od jakiegoś czasu kusiło mnie, by znowu tam wyskoczyć, bo zdjęcia znajdującego się na liście UNESCO Starego Miasta były po prostu zachwycające. No i w końcu się udało, nawet jeśli tylko na kilka godzin, więc od początku było jasne, że trzeba będzie wybierać, co zobaczyć. Oczywiście, jak zawsze wierzyłam, że da się zobaczyć więcej, niż finalnie się dało, no ale... będzie powód, by jeszcze kiedyś tu przyjechać ;)
Miasto Zamość założył pod koniec XVI wieku kanclerz Jan Zamoyski i przez następne stulecie bardzo szybko się rozwijało. Na listę UNESCO tutejsze Stare Miasto trafiło w 1992 roku jako przykład miasta idealnego zbudowanego w oparciu o włoski renesans - architektem Zamościa był pochodzący z Padwy Bernardo Morando. W uzasadnieniu na stronie UNESCO podkreślono, że miasto zachowało swój oryginalny układ oraz fortyfikacje, a także sporą liczbę znaczących budynków, łącząc włoskie i środkowoeuropejskie tradycje architektoniczne. Gdy podeszliśmy na Rynek, natychmiast rzucił się nam w oczy ogromny, manierystyczno-barokowy ratusz - budynek powstał na przełomie XVI i XVII wieku, ale jego charakterystyczny kształt to efekt pracy Jaroszewicza i Wolffa w latach 1639-51. Intensywnymi kolorami przyciągają wzrok też kamienice ormiańskie, które można zwiedzać (w środku znajduje się Muzeum Zamojskie), jednak na to zabrakło mi czasu, tak jak i na trasę podziemną...
Dlaczego nie zdążyliśmy? Cóż, najwięcej czasu pochłonęło muzeum, które mnie zainteresowało, odkąd tylko o nim usłyszałam: Arsenał - Muzeum Fortyfikacji i Broni. Obejmuje ono trzy obiekty (można wykupić bilet łączony, jak my zrobiliśmy, albo na jeden obiekt - bilet pojedynczy kosztuje 12 zł, a łączony - 28 zł): muzeum w budynku Arsenału, pokaz multimedialny w Prochowni oraz Pawilon pod Kurtyną. Zaczęliśmy od samego Arsenału, gdzie były wystawy poświęcone broni białej i palnej na przestrzeni wieków, na piętrze zaś znajdują się wystawy tymczasowe - podczas naszej wizyty były to obrazy malarzy przedstawiające te ziemie przed laty.
Pokaz multimedialny w Prochowni to zdecydowanie najfajniejsza część - jak nie ma się czasu na całe muzeum, warto zajrzeć choćby tylko tutaj. Projekcja nosi tytuł Historia Twierdzy i Miasta Zamość, a na ogromnej makiecie wyświetlany jest rozwój miasta - jak rozbudowywane były jego fortyfikacje, kto, kiedy i z jakim skutkiem atakował Zamość... Bardzo lubię takie rzeczy, choć nie zaprzeczę, że trzeba się trochę interesować historią, by taki pokaz mógł naprawdę wciągnąć ;)
Ostatni obiekt to Pawilon pod Kurtyną - dwupoziomowa wystawa dotycząca głównie I i II wojny światowej. Ze względu na ilość armat i pojazdów wojskowych pewnie przypadnie do gustu i młodszym odwiedzającym ;). Do tego różne rodzaje broni i mundurów, a także różne filmiki (minus taki, że przy pandemii w sali filmowej mogło przebywać mało osób, a filmy były dość długie, więc czekanie na swoją kolej, jeśli człowiek chciałby obejrzeć wszystko, sporo wydłużałoby zwiedzanie) - jedne ciekawe i wciągające, inne powtarzające tylko podstawową wiedzę historyczną o wojnach. Na zwiedzanie wszystkich trzech obiektów spokojnie można przeznaczyć ze 2-3 godziny.
Zatem, gdy trzy z planowanych kilku godzin zleciały, stwierdziłam, że zwiedzanie innych muzeów pozostawię sobie na kolejną wizytę w Zamościu. Ale nie mogłam sobie odpuścić wizyty w Katedrze Zmartwychwstania Pańskiego i św. Tomasza Apostoła. Zbudowana, jak większość Starego Miasta, pod koniec XVI wieku według projektu Bernarda Moranda i ze środków Jana Zamoyskiego. Niestety, oglądana obecnie świątynia to już nie to samo, co można było zobaczyć przed wiekami - jej obecny kształt to efekt zmian z lat dwudziestych XIX wieku. Swoją drogą, dopiero niedawno się dowiedziałam, że był taki styl w architekturze jak renesans lubelski i zamojska katedra jest właśnie jego przykładem... ;)
Kiedy wyszliśmy z katedry, nastał ten moment, gdy pogoda postanowiła przestać współpracować ;). Podeszliśmy więc na Rynek Solny (mniejszy rynek, znajdujący się tuż obok Wielkiego), przy którym stoi Urząd Miasta... oraz kilka knajpek. Niestety, to był jeszcze ten czas, gdy otwarte były tylko ogródki, a w niedzielne popołudnie o stolik było trudno. Poszczęściło nam się jednak, że podeszliśmy, gdy akurat ludzie wstawali od stolika i przed najgorszą ulewą schroniliśmy się w Alei Smaku. Odkąd wyjechałam ze Szwecji, nie brakuje mi aż tak polskiej kuchni - austriacka nie jest znowu aż tak od niej oddalona. Ale naprawdę brakuje mi polskich surówek, więc nie było innej opcji: obiad musiał mieć dużo surówek i to wystarczyło, by Gabi była zachwycona ;).
Zaledwie parę kroków od Rynku Solnego położona jest zamojska synagoga. Zbudowano ją na początku XVII wieku w stylu późnego renesansu i choć naziści podczas II wojny światowej ją zdewastowali, to nie zburzyli kompletnie i wkrótce po wojnie ruszyły prace remontowe. Wstęp do synagogi kosztuje 7 zł, a zwiedzanie nie trwa długo, bo i w środku niewiele znajdziemy - kilka ekranów dotykowych z historią Żydów na ziemi zamojskiej, trochę zdjęć i obrazów, no i sam budynek synagogi, który warto zobaczyć ze względu na architekturę. Mimo wszystko nie uznałabym świątyni za must-see podczas wizyty w Zamościu ;).
Skoro już nie padało, a do tego wyglądało na to, że chwilowo padać znowu nie będzie, wybraliśmy się na spacer wzdłuż murów obronnych. Teoretycznie fortyfikacje ukończono budować za Tomasza Zamoyskiego w 1618 roku, ale wraz z rozwojem broni, musiały rozwijać się też mury i bastiony (w twierdzy zamojskiej jest ich siedem). Oczywiście podeszliśmy też pod bramy - najbardziej widowiskowa jest Brama Szczebrzeska, z biegnącym od niej drewnianym mostem, ale znajdziemy tu też bramy Lubelską i Lwowską (stare i nowe). Wzdłuż murów biegnie ścieżka spacerowa, a widoki są takie, że aż nie chciało się odkładać aparatu... ;)
Spacerując wzdłuż murów, dotarliśmy do Parku Miejskiego - obiektu nieco nowszego niż te zwiedzane dotąd. Liczący ok. 11 ha park powstał w okresie międzywojennym - aż do XIX wieku miasto funkcjonowało głównie wewnątrz murów, ale gdy wraz z rozwojem myśli wojennej twierdze przestały być potrzebne, Zamość szybko rozlał się poza fortyfikacje. A że ludzie potrzebują miejsc pełnych zieleni i spokoju, utworzenie parku było tylko kwestią czasu. Mury i jeden z bastionów wręcz wbijają się w park, całość się naprawdę fajnie komponuje. Do tego zieleń, woda, spokój - czego chcieć więcej? :)Czas jednak było się zbierać z powrotem do Lublina. Podeszliśmy z powrotem pod Pałac Zamoyskich, przed którym zaparkowaliśmy - dziś w XVII-wiecznej rezydencji (oryginalna, z końca XVI wieku spłonęła w 1658 roku i trzeba było ją odbudować) mieści się liceum ogólnokształcące. Budynek jest zaniedbany, a liczne przebudowy także sprawiły, że z dawnego uroku niewiele zostało. Przez pałacem stoi pomnik Jana Zamoyskiego na koniu, ale cóż, szału nie ma ;). Jednak całościowo Zamość mnie zauroczył - piękne Stare Miasto, sporo zabytków, fascynująca historia, świetnie zachowane fortyfikacje... lubię to :).
Skoro już nie padało, a do tego wyglądało na to, że chwilowo padać znowu nie będzie, wybraliśmy się na spacer wzdłuż murów obronnych. Teoretycznie fortyfikacje ukończono budować za Tomasza Zamoyskiego w 1618 roku, ale wraz z rozwojem broni, musiały rozwijać się też mury i bastiony (w twierdzy zamojskiej jest ich siedem). Oczywiście podeszliśmy też pod bramy - najbardziej widowiskowa jest Brama Szczebrzeska, z biegnącym od niej drewnianym mostem, ale znajdziemy tu też bramy Lubelską i Lwowską (stare i nowe). Wzdłuż murów biegnie ścieżka spacerowa, a widoki są takie, że aż nie chciało się odkładać aparatu... ;)
Spacerując wzdłuż murów, dotarliśmy do Parku Miejskiego - obiektu nieco nowszego niż te zwiedzane dotąd. Liczący ok. 11 ha park powstał w okresie międzywojennym - aż do XIX wieku miasto funkcjonowało głównie wewnątrz murów, ale gdy wraz z rozwojem myśli wojennej twierdze przestały być potrzebne, Zamość szybko rozlał się poza fortyfikacje. A że ludzie potrzebują miejsc pełnych zieleni i spokoju, utworzenie parku było tylko kwestią czasu. Mury i jeden z bastionów wręcz wbijają się w park, całość się naprawdę fajnie komponuje. Do tego zieleń, woda, spokój - czego chcieć więcej? :)Czas jednak było się zbierać z powrotem do Lublina. Podeszliśmy z powrotem pod Pałac Zamoyskich, przed którym zaparkowaliśmy - dziś w XVII-wiecznej rezydencji (oryginalna, z końca XVI wieku spłonęła w 1658 roku i trzeba było ją odbudować) mieści się liceum ogólnokształcące. Budynek jest zaniedbany, a liczne przebudowy także sprawiły, że z dawnego uroku niewiele zostało. Przez pałacem stoi pomnik Jana Zamoyskiego na koniu, ale cóż, szału nie ma ;). Jednak całościowo Zamość mnie zauroczył - piękne Stare Miasto, sporo zabytków, fascynująca historia, świetnie zachowane fortyfikacje... lubię to :).
0 Komentarze