Pociąg powoli zostawia za sobą zabudowania Innsbrucka i wjeżdża między wioski i lasy, nad którymi wszędzie wokół górują Alpy. Widoki są takie, że przez całą niespełna czterdziestominutową podróż nie mogę oderwać wzroku od okna, a rąk od aparatu. Chmury coraz gęściej pokrywające niebieskie niebo wskazują na to, że prognozy się nie myliły - po ładnym poranku czeka mnie deszczowe popołudnie. Ale do tego popołudnia jest wciąż jeszcze trochę czasu, a ładne godziny trzeba wykorzystać w pełni. Chciałam wyskoczyć w góry, ale nie widziało mi się złapanie przez burzę na szlaku. Trzeba coś bliżej. Krótka analiza możliwości i wybór padł na Seefeld in Tirol, znajdujące się na północny-zachód od Innsbrucka.
Na dworcu znajduję informację turystyczną, do której od razu zaglądam. Jeśli wierzyć prognozom pogody (co przychodzi mi z trudem, nie tylko w górach), mam jakieś trzy-cztery godziny, zanim spadnie deszcz. Pytam więc w informacji, co mogą mi polecić - jakiś krótki hiking za miastem, by w te trzy godziny zrobić kółko z powrotem do Seefeld. Wiadomo, w tak krótkim czasie nie ma co liczyć na wiele możliwości, ale pani w informacji i tak podsuwa mi kilka opcji - najciekawiej z nich brzmi Wildmoos.
Z mapą w dłoni idę przez Seefeld i po paru minutach docieram do miejsca, które kojarzy mi się z tym miasteczkiem, odkąd zobaczyłam pierwsze zdjęcia. Kościółek św. Krzyża, zwany Seekirchl, odbija się w pobliskiej rzeczce Raabach wraz z Alpami w tle. Oczywiście nie mogę się oprzeć i też robię takie obowiązkowe zdjęcie ;). Do świątyni mogę zajrzeć jedynie przez kraty w drzwiach, co naturalnie robię i parę szczegółów przykuwa mój wzrok. Ten barokowy kościółek (bo ciężko go nazwać kościołem, patrząc na jego rozmiary) wybudowano w latach 1629-1666 pod okiem dworskiego mistrza budowlanego Christopha Gumppa młodszego. Za świątynią odbijam w uliczkę Am Kirchwald, by po kolejnych paru minutach zostawić za sobą Seefeld i wejść w las.
Szybciej, niż się tego spodziewałam, docieram do schroniska Wildmoosalm. Droga cały czas biegnie przez las i nie jest wymagająca. Choć miałam nadzieję na bardziej widokową trasę, pewnie niewiele tracę - większość szczytów i tak tonie w chmurach. Odbijam jednak za strzałką do punktu widokowego, skąd widać rozłożone u stóp Alp Seefeld. Do Wildmoosalm można dojechać też autobusem, ale to akurat mijałoby się z celem mojego wypadu... ;)
Wracam do Seefeld in Tirol i spaceruję sobie po miasteczku, które żyje głównie z turystyki i sportów zimowych, organizowano tu nawet zimowe igrzyska olimpijskie. Mijam dziesiątki hoteli i restauracji, brakuje tylko turystów... tych na początku czerwca jest jeszcze niewielu. W jednym ze sklepików z pamiątkami kupuję też magnes (3,90 €) - wszystkie dostępne pokazują miasteczko okryte białą warstwą śniegu. Lunch pomijam - póki nie pada, wolę zwiedzać, a zjeść mogę zawsze po powrocie do Innsbrucka ;).
Google Maps podpowiada mi jeszcze jedną atrakcję - Magiczny Zamek. Położony kawałek dalej od centrum, ale na zdjęciach wygląda fajnie, więc idę ;). Okazuje się, że ścieżka przecina drogę wjazdową do Seefeld, ale bez żadnego przejścia dla pieszych, o światłach to już w ogóle mogę tylko pomarzyć. Rozglądam się niepewnie, bo przejście przez dość ruchliwą drogę (do tego z pobliskim zakrętem, więc nawet nie mogę daleko spojrzeć, czy nic nie jedzie) nie wydaje mi się najlepszym pomysłem. No ale po drugiej stronie drogi biegnie sobie jakby nigdy nic ścieżka - później wypatrzyłam też strzałki na drogowskazach również wskazujące, by po prostu przejść przez ulicę... Wypatruję moment mniejszego ruchu i przebiegam, starając się nie myśleć, że potem trzeba będzie jeszcze wrócić. Jeszcze krótki spacer i wyłania się przede mną Magiczny Zamek - popularne miejsce eventów.
W centrum Seefeld znajduję też niewielki park uzdrowiskowy (Kurpark) z pawilonem muzycznym oraz fontanną jednorożca - nie wiem, co oni tu mają z tymi jednorożcami, ale innego widziałam przy drodze wjazdowej do miasteczka. Naprzeciwko fontanny wznosi się budynek miejscowego kasyna - otwarto je w czerwcu 1969 roku i było to wtedy drugie kasyno w Tyrolu. Jako że na wejściu wymagają odpowiedniego ubioru (niby tylko smart casual, ale moje turystyczne ciuchy zdecydowanie nie łapią się nawet do tej kategorii), zaglądanie do środka sobie odpuszczam ;).
Wiem jednak, którego miejsca zdecydowanie nie chcę odpuścić. To kościół św. Oswalda - późnogotycka świątynia, której budowę ukończono w 1472 roku. Powstała w efekcie rozbudowy wcześniejszego kościółka, niewystarczającego już dla rosnącej liczby wiernych - St. Oswald stał się popularnym miejscem pielgrzymek, przyciągającym wielu ludzi. Skąd pielgrzymki? Uważa się, że w Wielki Czwartek 1384 roku miał tu miejsce cud. Rycerz Oswald Milser wkroczył do świątyni i zażądał komunii świętej - no i tu natrafiłam na różne przekazy, więc nie wiem, który jest oficjalną wersją legendy ;). W jednej wersji chciał dostać komunię przed innymi, w drugiej - jakąś specjalną komunię, bo uważał, że zwykła jest poniżej jego godności. Ksiądz się przestraszył, podał rycerzowi hostię, a ten nagle zaczął zapadać się pod ziemię, próbował chwycić się ołtarza, ale kamień topił mu się pod palcami. Dopiero jak ksiądz zabrał hostię, wszystko wróciło do normy (w jednej z wersji przybrała ona potem kolor krwi).
Legendy interesują mnie mniej niż sama architektura, więc wchodzę do środka - lubię gotyk, cóż poradzić ;). Natychmiast rzucają mi się w oczy XV-wieczne freski na ścianach, późnogotycki ołtarz oraz ładnie zdobiona chrzcielnica. W świątyni nie ma nikogo poza jedną modlącą się w kącie panią, więc na spokojnie przyglądam się różnym elementom wystroju, starając się jej nie przeszkadzać. Kiedy jednak zbieram się do wyjścia, ona mnie woła i ruchem głowy wskazuje niewielkie schodki, które przegapiłam. Prowadzą one do małej, ale pięknie zdobionej kaplicy - niestety, zamkniętej, więc oglądam ją tylko przez kraty. Wychodząc, dziękuję kobiecie, a ta odpowiada mi uśmiechem - takie miejsca warto oglądać :)
Aż nie chce się w to wierzyć, ale pogoda - zamiast pogarszać się - staje się coraz lepsza. Fakt, chmury nie znikają (a wkrótce po moim powrocie do Innsbrucka rozpęta się niezła burza), ale widać trochę niebieskiego nieba, zaś słońce coraz fajniej przygrzewa. Tuż za kościołem św. Oswalda rozpoczyna się kamienna droga krzyżowa - czternaście wielkich kamieni przedstawiających poszczególne stacje. Na końcu podobno jest jeszcze kamienny krąg, symbolizujący dwunastu Apostołów, ale tu już mówię podobno, bo zachwycona widokiem nie przeszłam całej drogi, tylko odbiłam w bok. Jest zielono, żółto, niebiesko, są Alpy w tle... Jak tu się nie zachwycać? ;)
Przede mną rozpościera się jeziorko Wildsee o maksymalnej głębokości 5,1 m. Przejrzysta woda, wszechobecne znaki, by nie karmić kaczek i nie zaburzać ekosystemu, miejsca przygotowane do robienia zdjęć, zadbana promenada pozwalająca na spacer wokół jeziora (ma ledwo powyżej 6 ha, więc spacer nie będzie długi ;) ). Wszystko jest świetnie przygotowane i po prostu piękne, ale nawet mnie to nie zaskakuje - w końcu nie bez powodu wybrałam ten kraj do życia :).
Seefeld in Tirol to idealny wybór na kilkugodzinną wycieczkę z Innsbrucka. Mając więcej czasu, w okolicy można zobaczyć wiele więcej. Polecam tutaj wpis Ani (Polka w Tyrolu), która tam pracuje i te rejony zna jak własną kieszeń :). Ostatnio Ania wspominała na instagramie, że przez pandemię brakuje im rąk do pracy w hotelarstwie, więc jak macie ochotę na dorobienie sobie, mając Alpy za oknem - zajrzycie do niej. Bo że w Seefeld jest pięknie, to już chyba sami widzicie? ;)
0 Komentarze