Advertisement

Main Ad

Spokojny Zadar w czasach pandemii

chorwacja Zadar
Byłam już w Zadarze w szczycie sezonu i niezależnie od dnia tygodnia było tam sporo ludzi. Wiedziałam, że korona zrobiła swoje i ruch turystyczny jest mniejszy niż zwykle, ale chyba nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo. Jakoś wydawało mi się, że skoro Chorwacja się w czerwcu pootwierała, restrykcje na miejscu są prawie nieodczuwalne, a pogoda piękna, kraj popularny, to przecież trochę tych ludzi będzie... Tymczasem Zadar przywitał nas spokojem. Nie było może bardzo pusto, mijaliśmy przecież jakichś turystów, a większość z nich rozmawiała ze sobą po polsku. Ale w porównaniu z tym Zadarem, który znałam z lipca 2016 roku, ten w czerwcu 2021 był zdecydowanie mniej turystyczny. I trudno było tego nie docenić ;).
Nocleg mieliśmy w Ninie, a stamtąd do Zadaru jest kilkanaście kilometrów. Autobusy na tygodniu powinny kursować dość regularnie, więc postawiliśmy na transport publiczny zamiast samochodu i szukania parkingu. Nie wiedząc, o której zbierzemy się do wyjścia, zwróciłam uwagę na kilka odjazdów z rozkładu: 8:30, 9:50, 10:10, 10:50... Do Zadaru jedzie się niespełna pół godziny, więc pośpiechu nie było. Postawiliśmy jednak na busa o 9:50, wychodząc z założenia, że jak coś, to niedługo będzie następny. I słusznie, bo ten o 9:50 nie przyjechał - nie to, że spodziewałam się punktualności po chorwackich busach. Zaczęliśmy się nawet zastanawiać, czy wywieszony rozkład jest wiarygodny, ale po jakimś czasie przyjechał (nieco opóźniony ;) ) inny bus, więc chyba coś jeździło... Tata zaczął rozważać pójście po samochód, ale na szczęście ok. 10:15 podjechał i nasz autobus - czy ten rozkładowo o 9:50 czy o 10:10, nie wiem do dzisiaj ;). 17 kun (10,20 zł) za bilet od osoby i niedługo potem dotarliśmy do Zadaru - kierowca nas nawet poinformował, kiedy wysiąść, żeby mieć bliżej do centrum.
Standardowo najpierw skierowaliśmy się do informacji turystycznej, by po centrum Zadaru spacerować już z mapką. Po drodze zajrzeliśmy jeszcze do kościoła św. Michała - to niewielki kościółek z długą historią (pierwsze wzmianki pochodzą z 1150 roku), jednak ostatnie renowacje zrobiły swoje i historii tej ciężko się doszukać w architekturze i wnętrzach. Ołtarz pochodzi z połowy XVIII wieku, ale i tak najbardziej rzucają się w oczy kolorowe witraże - efekt prac renowacyjnych z 2010-11 roku. Zdążyliśmy odwiedzić ten kościół jeszcze przed sjestą - potem okazało się, że większość świątyń w mieście jest otwarta tylko rano i wieczorem, a my przyjechaliśmy akurat zwiedzać w środku dnia... W wielu przypadkach odbiliśmy się więc tylko od zamkniętych drzwi.
Otwarty był też kościół św. Donata - charakterystyczna rotunda z IX wieku w centrum starego miasta. Byłam w środku przed laty (wpis znajdziecie tutaj) i nie odczuwałam potrzeby, by ponownie zaglądać do środka - zwłaszcza, że bilety są płatne i nie jest to już taka symboliczna opłata jak parę lat temu ;). Świątynia to po prostu pusta rotunda, której nawet do końca nie odnowiono po zniszczeniach wojennych. Zdecydowanie większe wrażenie wywiera z zewnątrz. Weszliśmy za to na znajdującą się obok wieżę - dzwonnicę katedralną (wstęp kosztuje 15 kun - 9 zł).
Dzwonnicę budowano etapami - dolna część powstała w XV wieku, a górna dopiero pod koniec wieku XIX. Z góry rozciąga się widok na całe miasto, a choć platforma widokowa nie jest największa, to i tak tłumów tu nie było. Pogoda wybitnie dopisała, przynajmniej do zdjęć, bo jeśli chodzi o temperaturę, to albo wyłączyłabym wiatr, albo podkręciła termostat o parę stopni ;). Z góry widać też było dym pożaru, który unosił się przez dość długi czas na starym mieście i przyciągał tłum gapiów.
Co się paliło - nie wiem, ale strażacy trzymali chyba wszystko pod kontrolą, bo płomieni nie było widać, tylko dym gryzł w oczy i drapał gardło. Trochę więcej widzieliśmy z bliska, gdy podeszliśmy do placu Pięciu Studni (Trg Pet Bunara), skąd jednak dość szybko uciekliśmy - dym był ciężki do zniesienia. Nazwa placu wywodzi się z XVI wieku, kiedy Wenecjanie postanowili zaopatrzyć Zadar w większą ilość wody pitnej na wypadek oblężenia, zbudowano wtedy pięć pięknie zdobionych studni. Tuż obok biegną mury miejskie, przy których położony jest park.
Jak niewielu turystów było w Zadarze dało się zauważyć szczególnie na promenadzie. Knajpki wzdłuż niej, owszem, były pootwierane, ale w restauracjach - pustki. Spacerując wzdłuż wybrzeża, mijało się pojedynczych turystów, ale gdzie te tłumy, które pamiętałam z poprzedniej wizyty? Trochę więcej ludzi zgromadziło się przy słynnych organach morskich - charakterystycznej instalacji, która wydaje dźwięki pod wpływem uderzeń fal. Te kamienne, grające schody zainstalowano w Zadarze w 2005 roku i cieszą się sporą popularnością, a wydawany przez nie dźwięk jest niepodobny do niczego :)
Zatrzymaliśmy się na obiad w restauracji Bruschetta na bardzo dobrą lasagnę - dobrze wiedzieć, że smaczna przed laty knajpka do dziś utrzymuje wysoki poziom. Jeśli szukacie fajnych miejsc na obiad w Zadarze, zapraszam do mojego wpisu Zadar od kuchni :). My po obiedzie wybraliśmy się na dalszy spacer po mieście, wciąż odbijając się od drzwi zamkniętych kościołów. Mimo to wciąż było co oglądać - Zadar to miasto o bogatej historii, istnieje od ok. IV w. p.n.e. i tyle przeszło, że widać tu ślady różnych kultur. Najpierw była to osada Liburnów, potem byli tu Rzymianie, Bizancjum, królowie chorwaccy, Wenecjanie, Zadar wchodził w skład Austro-Węgier, był terytorium włoskim, należał do Jugosławii... a gdzieś jeszcze w tej historii był wolnym miastem. Generalnie historia była tak pomieszana i poplątana, że nic dziwnego, iż w Zadarze tyle jest zabytków - nawet mimo silnych zniszczeń z czasów II wojny światowej.
Po południu zajrzeliśmy jeszcze do głównej świątyni Zadaru - katedry św. Anastazji. Nie mam stąd zdjęć z poprzedniej wizyty, bo w środku obowiązywał zakaz fotografowania. Albo go znieśli w międzyczasie, albo przegapiłam znak, jednak nikt z pracowników nie zwrócił mi uwagi, więc chyba można było robić te zdjęcia... ;) Ta romańska, trzynawowa świątynia powstała w XII i XIII wieku, główny ołtarz - już w stylu wczesnego gotyku - pochodzi zaś z 1322 roku. Nie powiem, żeby był to najpiękniejszy kościół, jaki widziałam w życiu, ale zdecydowanie warto tu zajrzeć podczas zwiedzania Zadaru.
Żeby się nie zbierać zbyt wcześnie z powrotem, poszliśmy jeszcze na wybrzeże, już poza murami starego miasta. Tu ciągną się plaże i kąpieliska Zadaru - niestety kamieniste albo wybetonowane. Jak ktoś szuka piaszczystych plaż w tej okolicy, musi wybrać się do Ninu. Trzeba jednak przyznać, że teren kąpieliska w Zadarze jest świetnie przygotowany do rekreacji - jest gdzie pływać, opalać się, skakać do wody... Tutaj też było trochę więcej ludzi niż w historycznym centrum Zadaru, ale chyba nie ma się co dziwić - ochłodzić się w wodzie chcą nie tylko turyści, ale też miejscowi... :)

Prześlij komentarz

0 Komentarze