Pomysł weekendowego wypadu do Pragi pojawił się już w okolicy Bożego Narodzenia i wrócił podczas mojego majowego pobytu w Polsce. Praga nie jest może dokładnie pośrodku pomiędzy Wrocławiem, gdzie mieszka mój brat, a Wiedniem, ale jest zdecydowanie łatwiej osiągalna dla każdego z nas, niż gdyby chcieć się nawzajem odwiedzać ;). Zatem wybraliśmy weekend na przełomie lipca i sierpnia, bez planów intensywnego zwiedzania. Brat w Pradze bywał nieraz (raz to w sumie nawet byliśmy razem, do tego z rodzicami, jednak z tamtego okresu większość wspomnień skryła się już dawno za mgłą ;) ), ja w dorosłym życiu zawitałam tam raz, w lutym 2013 roku. Zwiedzałam wtedy dość intensywnie, mimo słabej, zimowej pogody. Mimo wszystko nie odczuwałam potrzeby, by znów porwać się na intensywne zwiedzanie Pragi - tym razem miało być spokojnie, towarzysko, a jedynym punktem obowiązkowym na czeskiej liście było zjedzenie smażonego sera ;).
Pociąg z Wiednia do Pragi jedzie ok. 4,5 godz., choć przyznam, że rzadko mi się zdarzało, by czeskie koleje faktycznie były punktualne. Zatem rozkładowo 4,5 godz., a praktycznie w jedną stronę jechałam faktycznie tylko 10 minut dłużej, ale w drugą ponad 5,5 godz. ;) Flixbus z Wrocławia też się nie spieszył, więc w Pradze spotkaliśmy się w sobotę koło południa i zaczęliśmy od lunchu, później zostawienia bagaży w hotelu i można było się wybrać na spacer po czeskiej stolicy. Było pięknie - ciepło i słonecznie, więc tłumy turystów raczej nie powinny dziwić. Na pierwszy ogień poszedł, naturalnie, Rynek Staromiejski (Staroměstské náměstí) z pomnikiem Jana Husa, postawionym tutaj w pięćsetną rocznicę śmierci reformatora.
Nad rynkiem wznoszą się wieże gotyckiego kościoła NMP przed Tynem (Týnský chrám), do którego udało nam się szczęśliwie zajrzeć piętnaście minut przed zamknięciem. Budowa świątyni rozpoczęła się w 1365 roku, ostatnie elementy dodawano jeszcze dwieście lat później... a i tak w 1679 roku wybuchł pożar, który wymusił przebudowę i sprawił, że kościołowi dodano trochę barokowego blasku. Osobiście bardzo lubię w architekturze i sztuce sakralnej połączenie gotyku i baroku, więc kościół NMP pod Tynem bardzo wpadł mi w oko :).
Największy tłum turystów zgromadził się przy ratuszu, tuż naprzeciwko zegara astronomicznego. Zainstalowany w 1410 roku jest - jeśli wierzyć Wikipedii - najstarszym działającym do dziś zegarem na świecie. Sam Ratusz Staromiejski jest jeszcze starszy, bo budowę rozpoczęto w 1338 roku, choć na przestrzeni wieków miały tu miejsce różne przebudowy. Na dłuższy postój tutaj się nie zdecydowaliśmy, jednak za dużo ludzi... ;)
Ale nie uciekliśmy wcale w lepsze miejsce - łączący Malą Stranę i Staré Město Most Karola (Karlův most) był równie zatłoczony jak praski rynek. Zdecydowanie lepiej było następnego dnia, gdy ochłodziło się i lunęło - taka pogoda skutecznie przegnała większość turystów. Liczący sobie prawie 516 m długości most wybudowano w XIV wieku (budowę zainicjowano za czasów cesarza Karola IV), a zdobią go ciągnące się wzdłuż barokowe figury świętych. No i dziesiątki portrecistów, którzy zaczęli się rozstawiać i w niedzielę wkrótce po tym, jak przestało padać.
Wejścia na most z obu stron bronią trzy wieże (dwie od Malej Strany i jedna przy Starym Mieście) - nawet przez chwilę przyszło mi do głowy, by zapłacić za wejście na jedną z nich, no ale przecież tuż obok jest wzgórze zamkowe... ;) Swoją drogą, w słoneczne sobotnie popołudnie Wełtawa zapełniła się rowerami wodnymi - bardzo mi się podoba taki sposób spędzania weekendów w mieście, nawet jeśli sami się na to nie skusiliśmy.
Wejścia na wzgórze zamkowe nie mogliśmy sobie jednak odpuścić - nawet jeśli same tereny zamkowe przyszło mi odłożyć na kiedy indziej, bo była kolejka do wejścia. Ze wzgórza rozciąga się jednak piękny widok na Pragę, pełną kolorowych kamieniczek i czerwonych dachów (gdzieś między nimi wypatrzyliśmy też fajnie ukrytą knajpkę ;) ). Mam wspomnienia (i zdjęcia), że przed ośmiu laty byłam w katedrze i spacerowałam po terenach zamkowych, ale zdecydowanie nie miałabym nic przeciwko temu, żeby jeszcze kiedyś wrócić do Pragi na dłuższy weekend i szczegółowo zwiedzić całe historyczne centrum.
Wzgórze zamkowe to nie tylko kompleks z zamkiem na Hradczanach i katedrą św. Wita. Wokół placu Hradczańskiego znajdziemy też kilka innych budowli, przyciągających wzrok piękną architekturą. Stoją tu biały i bogato zdobiony pałac arcybiskupi, pałac Martinicki czy pałac Schwarzenberski z galerią sztuki, znajdziemy tu też kościół św. Benedykta i siedzibę czeskiego MSZ-u. Hradczany zdecydowanie zasługują na dłuższą wizytę, niż mogliśmy sobie na to pozwolić tym razem... :)
Zanim zatonęliśmy na wieczór w barach na Žižkovie, chcieliśmy jeszcze zerknąć na jakiś miejscowy street art. Google poprowadziło nas do ściany Johna Lennona, nazwanej tak ze względu na różne murale i cytaty związane z Lennonem lub Beatlesami. Graffiti się zmieniają, a za naszej wizyty centrum muru stanowiła wielka twarz Lennona i przerobiony tytuł jednej z piosenek: All you need is love & face mask - jakie czasy, takie cytaty ;). No a potem już faktycznie trafiliśmy do tego Žižkova - dzielnicy studenckiej i pełnej pubów. Kiedy odwiedzałam Pragę w lutym, to ta okolica żyła, w knajpach i na ulicach były tłumy, zewsząd dochodziła muzyka. Teraz było zaskakująco cicho. Lato, brak studentów, pewnie do tego jakiś wpływ pandemii... Nie poznałam Žižkova. A do tego jeszcze ja z moim prozdrowotnym postanowieniem, by odstawić alkohol na lato... Nie ten timing ;).
Prognozy zapowiadały załamanie się pogody w nocy z soboty na niedzielę - do ostatniej chwili miałam nadzieję, że jednak pogoda dopisze przez cały weekend, ale w niedzielę obudził nas deszcz za oknem... Nic to, trzeba było wstać i z parasolami w rękach wyjść na miasto. Kierunek pierwszy: poczta główna, bo potrzebowaliśmy jeszcze znaczków do zakupionych poprzedniego dnia pocztówek. Nigdy bym nie pomyślała, że poczta może się okazać dla mnie atrakcją turystyczną, ale jej piękny, neorenesansowy budynek naprawdę mnie zachwycił. Tylko dach im trochę przeciekał, bo porozstawiano niebieskie wiaderka do zbierania wody... :P A gdy kartki trafiły już do skrzynki na listy, dobrze byłoby zwiedzać coś pod dachem. Już poprzedniego dnia mignęły mi praskie synagogi, które jednak są naturalnie zamknięte w soboty. Czasem na chodniku dało się też wypatrzeć złote płytki informujące o dawnych żydowskich mieszkańcach danego domu, których życie zakończyła II wojna światowa. Cóż, Pragi żydowskim śladem jeszcze żadne z nas nie zwiedzało, więc wybór padł na jedną z synagog.
Synagoga Jerozolimska (od nazwy ulicy, przy której się znajduje), zwana też Synagogą Jubileuszową (na rocznicę panowania Franciszka Józefa) powstała zaledwie na początku XX wieku. Przetrwała nazistowską okupację, bo składano w niej zagrabione Żydom rzeczy, a potem gruntownie ją odnowiono. Świątynia zachwyca architekturą i wystrojem - to mix stylu neomauretańskiego i secesji (podobno w stylu mauretańskim zbudowano też synagogę w Budapeszcie, ale tam jeszcze nie trafiłam...). Do tego odpowiednie oświetlenie i wrażenie jest naprawdę niesamowite.
Wstęp do synagogi kosztuje 100 koron (18 zł) i w środku obowiązuje odpowiedni strój, w tym nakrycie głowy mężczyzn (jednorazowe jarmułki można dostać przy wejściu). W dolnej części zrobiono wystawy dotyczące m.in. starych cmentarzy żydowskich w Czechach i ich losów (jak chociażby robienie chodników ze zniszczonych płyt nagrobnych...), na górze poczytamy zaś o losach Żydów w Pradze, głównie za czasów nazistowskich i komunistycznych. Aż po dziś dzień, bo synagoga to wciąż aktywny dom modlitwy dla praskiej społeczności żydowskiej.
Bardzo lubię Czechy, a teraz po przerwie miałam okazję się przekonać, że Pragę też bardzo lubię :). Taki spokojny weekend przekonał mnie, że może wiosną dobrze by było wpaść tu na długi weekend - takie trzy czy cztery dni intensywnego zwiedzania miasta. Bo tu naprawdę jest co zwiedzać przez kilka dni! Zamek, pałacyki, kościoły, synagogi, Wyszehrad... A zwiedzanie zawsze można przeplatać smażonym serem, knedlikami i czeskim piwem. No, to już brzmi jak dobry plan na wiosnę ;)
0 Komentarze