Advertisement

Main Ad

W czekoladowym świecie Zottera

Miejsce, o którego odwiedzeniu marzyłam od dawna - w końcu czekoladoholizm zobowiązuje ;). Z Wiednia to ledwo dwie godziny jazdy samochodem... ale trzeba mieć samochód. Transportem publicznym podróż wydłuża się dwukrotnie, bo najpierw trzeba wziąć pociąg / busa do Graz, potem pociąg Graz - Feldbach i na koniec bus z Feldbach do Riegersburga. Przynajmniej przystanek jest przy wejściu do Zottera... Nie dałabym rady transportem publicznym ogarnąć wszystkiego jednego dnia, więc w piątkowy wieczór pojechałam już do Graz, gdzie miałam nocleg w pobliżu dworca, a w sobotni poranek wsiadłam w pociąg do Feldbach. Pociąg i autobus są dobrze dopasowane, więc cała podróż z Graz do Riegersburga zajmuje niespełna 1,5 godziny (znów, samochodem niecałą godzinę). Czasem człowiek wzdycha, że chciałby jednak być zmotoryzowany, a potem sobie przypomina, ile kosztuje utrzymanie samochodu w Wiedniu i zostaje jednak przy tym transporcie publicznym ;). 
Ale dojechałam! Wysiadłam na przystanku i wszędzie wokół przywitały mnie wielkie napisy Zotter. Jeszcze przed wejściem ustawione były automaty-lodówki z czekoladami i napojami, gdyby ktoś trafił tu już po godzinach otwarcia sklepu, a miał jednak pilną potrzebę czegoś słodkiego ;). Sklep jest dostępny dla wszystkich, ale żeby przejść dalej do Czekoladowego Teatru i reszty strefy biletowanej, trzeba obecnie (lato 2021) spełniać wymóg 3G: zaszczepiony / przetestowany / ozdrowieniec. W kasie odebrałam zarezerwowany wcześniej bilet - warto rezerwować zwłaszcza w weekendy, bo wpuszcza się do środka ograniczoną liczbę odwiedzających. Jeśli bilet nie tylko zarezerwujemy, ale też kupimy online, zaoszczędzimy kilkadziesiąt centów. Wejścia są co piętnaście minut - ja miałam rezerwację na 10, ale że dotarłam ok. 9:30, pozwolono mi dołączyć do grupy o 9:45. Nie ma się jednak co martwić, jeśli dotrzemy na miejsce dużo wcześniej - do samej fabryki nie wejdziemy przed ustaloną godziną, ale sąsiedni park - Jadalne zoo - jest dostępny cały czas (w godzinach otwarcia Zottera, naturalnie).
Trasę zaczyna się od krótkiego filmiku o historii Zottera. Film jest po niemiecku, ale pod spodem wyświetlane są angielskie napisy. Zotter to młoda firma na rynku czekoladowym, Josef Zotter założył ją w 1999 roku, ale już wybiła się do czołówki austriackich słodyczy. Na popularność na pewno wpłynął fakt, że jest to producent bean-to-bar, czyli firma odpowiada za cały proces produkcji - od ziaren kakaowca do końcowego produktu. Część filmiku została nagrana w Peru, podczas zbierania i przygotowania ziaren, pozostałe procesy można oglądać na miejscu, w fabryce. Video zostało zrobione w sposób humorystyczny, z latynoskimi klimatami w tle. Josef Zotter i jego rodzina zostali tak fajnie przedstawieni w filmie, że aż chciałoby się ich poznać ;) Najbardziej rozbawił mnie moment, gdy opowiadano o różnych smakach czekolad (a Zotter ma w swoim asortymencie naprawdę różne smaki) i że założyciel miewa czasem najdziwniejsze pomysły - np. o zrobieniu czekolady o smaku peruwiańskiego przysmaku: pieczonej świnki morskiej... Nie, taka czekolada nie powstała :P.
Po filmiku można rozpocząć zwiedzanie. Pani z obsługi pokrótce wytłumaczyła, jak to wszystko będzie wyglądało. Mówiła tylko po niemiecku, ale wyraźnym hochdeutschem, więc na szczęście dało się wszystko zrozumieć. Rzuciła, że ma nadzieję, iż nie jedliśmy dużych śniadań, bo czeka nas około trzystu stanowisk do degustacji... Liczba sprawiła, że mogłabym zbierać szczękę z podłogi, bo choć słyszałam o licznych słodkościach, nie spodziewałam się jednak takiej ich ilości. Cóż, dobrze, że nie jadłam wcześniej żadnego śniadania ;). Wzięłam od pani audioguide'a po angielsku i podążyłam za numerkami oznaczonymi na ścianach. Szybko zdałam sobie sprawę, że słuchanie wszystkiego po kolei sprawi, że nigdy stamtąd nie wyjdę, więc wybierałam sobie to, co wydawało mi się najciekawsze... albo robiłam przerwy w degustacji, by odpocząć od słodyczy, a w międzyczasie się czegoś dowiedzieć. Jako że zwiedzałam w sobotę, hala produkcyjna w większości stała i mogłam się przyglądać jedynie nieruchomym maszynom - odwiedzający na tygodniu mają tu zapewne dodatkową atrakcję, obserwując produkcję :).
Zanim dojdzie się do testowania prawdziwych słodkości, najpierw można spróbować, jak smakuje czekolada... zanim w ogóle stanie się czekoladą. Wystawiono tu prażone ziarna kakaowca z różnych krajów, ot, dla porównania. Pierwsza czekoladowa fontanna, która natychmiast przyciąga uwagę odwiedzających, nie zawiera wcale czekolady, ale surową masę kakaową - i zdecydowanie nie jest słodka! Albo proszek kakaowy... Tyle różnych stanowisk degustacyjnych, zanim jeszcze dojdzie się do samej czekolady. Przezornie w audioprzewodniku usłyszałam głos, by jeszcze nie objadać się za bardzo, to dopiero początek!
W końcu jednak dotarłam do ogromnego pomieszczenia, gdzie wszystko kręciło się wokół degustacji czekolady. Było tu dość tłoczno, bo skumulowali się odwiedzający z kilku tur - mało kto spędziłby tutaj tylko piętnaście minut, a przecież co tyle wpuszczano nowe grupy. Najpierw długi korytarz, wzdłuż którego ustawiono pojemniki z długimi dźwigniami - poruszenie dźwigni odłamywało kawałek czekolady. Było ich tu mnóstwo do wyboru, każda opisana po niemiecku i angielsku. Na wstępie dostaliśmy łyżeczkę i szczypczyki, by nie dotykać rękami jedzenia na podkładkach, więc tylko co rusz brałam kawałek odłamanej czekolady w szczypczyki i testowałam coraz to nowe cuda. 
Oczywiście nie był to jedyny sposób serwowania czekolady. Były fontanny i wielkie strzykawki (akurat taki słodki zastrzyk dostałam kiedyś od pracodawcy na początku pandemii i nieszczególnie mi podszedł, ale co kto lubi ;) ), diabelski młyn obracający podstawkami z czekoladą, robot podający chętnym pralinki wybrane wcześniej na ekranie, automatyczna zjeżdżalnia wypuszczająca pralinkę po przyciśnięciu guzika... Nie wiem, co sprawiało więcej radości - jedzenie czekolady, czy patrzenie, w jakiej formie trafia ona w nasze ręce.
Mniej kuszące w upalny dzień, ale wciąż warte spróbowania okazały się czekolady na gorąco. Z baru brało się metalowy kubeczek i hulaj dusza, piekła nie ma ;) Jeden obok drugiego stały automaty podgrzewające słodkie napoje, próbować można było do woli. Przetestowałam kilka, najbardziej przypadł mi do gustu miód z cynamonem - już wiem, jaki zapas będzie trzeba uzupełnić przed zimą... Do tego wzdłuż okien kursowały mini-wagoniki z jeszcze innymi słodyczami do degustacji: czekoladowymi żaróweczkami.
Choć do fabryki wchodzi się na określoną godzinę, nie ma limitu czasu, który możemy spędzić w środku. No, pod warunkiem, że wyjdziemy przed zamknięciem ;). Możemy zwiedzać, słuchać audioprzewodnika i degustować do woli. W wielu miejscach znajdziemy kubeczki i krany z wodą, które są zbawieniem przy testowaniu słodyczy - bez nich szybko osiągnęłabym limit zasłodzenia, nie mówiąc już o zlewaniu się ze sobą różnych smaków. W fabryce spędziłam ok. dwóch godzin, testując czekolady może z co czwartego stanowiska... Gdy potem jeszcze zjadłam przekąskę w Jadalnym zoo (po prostu, żeby zjeść tego dnia coś innego niż czekoladę), byłam tak pełna, że nie dałam rady nic w siebie wcisnąć przez dobre 24 godziny. Odpuściłam kolację i śniadanie dnia następnego... I niczego nie żałuję! ;)
Po zwiedzaniu fabryki czas na Jadalne zoo. W sumie ta część interesowała mnie jakby mniej, więc nie doczytałam już zawczasu, co to w ogóle jest. Ale co Wam przychodzi na myśl, gdy słyszycie hasło Jadalne zoo w fabryce czekolady? Mi na przykład stają przed oczami czekoladowe zwierzątka, które można sobie jeść, najlepiej do woli. No więc nie, tak to nie ma. Jadalne zoo, do którego możemy sobie dowolną ilość razy wchodzić w dniu ważności biletu, to bardziej ogromny park ze zwierzętami, rozciągający się na terenie tuż za fabryką Zottera.
A o co chodzi z tym przymotnikiem jadalny? Po pierwsze, na terenie zoo znajduje się organiczna restauracja, w której można coś przekąsić. Po drugie, w tej restauracji serwuje się wszystko, co rośnie i żyje na miejscu, produkcja własna. Na stronie Zottera park jest opisany hasłem Spójrz jedzeniu w oczy i tak do tego trzeba podejść. Ten chodzący za ogrodzeniem ptak będzie kiedyś szynką na pizzy, a z tamtej uroczej świnki zrobimy wkrótce sznycla. Muszę przyznać, że to dość ciekawe podejście, ale przynajmniej na miejscu można zobaczyć, że zwierzęta są faktycznie zadbane, troskliwie się tu nimi zajmują i niczego im nie brakuje. Ponadto duża część Jadalnego zoo to po prostu park z placami zabaw czy ścieżkami do spacerowania, więc szczególnie rodziny z dziećmi mogą tu spędzić naprawdę sporo czasu.
Jeśli lubicie czekoladę (powiedziałabym, że to pytanie retoryczne, ale poznałam już trochę dziwnych osób, co nie lubią czekolady... jak można nie lubić czekolady? ;) ) albo jesteście z dziećmi (dzieci na pewno lubią czekoladę), Czekoladowy Teatr i Jadalne zoo Zottera to miejsca zdecydowanie dla Was! Wszystko jest przepyszne, świetnie przygotowane i zorganizowane, bez problemu idzie się dogadać i zwiedzać po angielsku. Ceny biletów w 2021 wyglądają następująco:
- dorosły - 17,90 €
- nastolatek (11-17 lat) - 14,90 €
- dziecko (6-10 lat) - 11,90 €
- dziecko (4-5 lat) - 5,90 €.
Mniejsze dzieci wchodzą bezpłatnie. I powiem Wam, że wizyta tutaj jest warta każdego wydanego eurocentra ;)

Prześlij komentarz

0 Komentarze