- Byłaś już kiedyś w Porto? - zapytał kierowca, odwracając się w moją stronę.
- Tak, ale to było dziesięć lat temu - odpowiedziałam. - I tylko na jeden dzień, więc zdecydowanie musiałam wrócić.
- Tak, ale to było dziesięć lat temu - odpowiedziałam. - I tylko na jeden dzień, więc zdecydowanie musiałam wrócić.
- Dziesięć lat temu to byłaś w innym mieście. Nie mieliśmy jeszcze takiej turystyki, tanich linii lotniczych, więc i w samo miasto się nie inwestowało. Teraz Porto żyje. No może nie teraz, bo jest COVID. Ale generalnie to już inne miasto.
Może z tym brakiem tanich linii w przeszłości to aż tak bym się nie zgodziła, bo przecież w 2011 roku dotarłam do Portugalii właśnie tanimi liniami. Tyle że z przesiadkami - w jedną stronę w Mediolanie, a w drugą w Madrycie, bo z Polski innych budżetowych połączeń nie było. Jednak nie ma co porównywać, tanie linie lotnicze kompletnie zmieniły europejską turystykę przez te lata i teraz bezpośredni lot Wiedeń-Porto i z powrotem kosztował mnie pewnie jeszcze mniej niż te przesiadki z 2011. Zwłaszcza, że był kupiony w ramach ogromnej promocji, zachęcającej ludzi do powrotu do latania wiosną. Zatem bilet na wiosnę kupiłam, ale granic nie otwarto, a lot przekładano co i rusz, aż w końcu do Porto trafiłam na początku lipca.
Nocleg znalazłam przy klimatycznej uliczce R. do Pinheiro w Casa 45. Uwielbiam te południowe Casy, ni to domy, ni hostele - ma się własny pokój z łazienką, ale reszta domu to obszar wspólny. Tutaj - poza skrzypiącą podłogą ;) - naprawdę nie było na co narzekać, więc jeśli szukacie fajnego noclegu w przystępnej cenie i niedaleko centrum (tuż obok Trindade), to szczerze polecam. Miałam stąd też kilka minut spacerem do stacji metra Trindade, skąd kolejka jeździ bezpośrednio na lotnisko, co sobie szczególnie ceniłam w piątkowy wieczór, zaraz po przylocie, gdy na dworze była po prostu ściana deszczu.
Skoro już wspomniałam o Trindade, to zacznijmy zwiedzanie od tej okolicy. Dominuje tutaj ogromny ratusz (Paços do Concelho), wybudowany w pierwszej połowie XX wieku. Stąd biegnie Avenida dos Aliados, wzdłuż której znajdziemy liczne hotele, charakterystyczne pomniki i fontanny, a kawałek dalej też teatr i kościoły. Podczas mojego pobytu przed tłumem zebrał się radosny tłum z tęczowymi flagami i transparentami - w południowym stylu było dużo muzyki i radości :). O utrzymanie dystansu było może nieco trudno, ale maseczki mieli wszyscy - w ogóle mocno mnie zdziwiło w Porto, że większość nosiła maseczki i na dworze, choć nie było takiego wymogu (no chyba że nie da się utrzymać dystansu, ale ludzie chodzili zamaseczkowani niezależnie od tego), więc i czuło się tę presję, by swojej też za często nie zdejmować... ;)
Na swojej mapce miałam zaznaczoną również księgarnię Lello - jedną z najstarszych w Portugalii (otwarta w 1881 roku) i jedną z najpopularniejszych na świecie. Już sam budynek z zewnątrz robi fajne wrażenie, a to i tak nic w porównaniu z wystrojem wnętrza. Podobno ta księgarnia służyła za inspirację samej J.K. Rowling przy tworzeniu potterowego świata i w sumie nic dziwnego. Dobrze, że te kilka lat temu dało się to miejsce zwiedzać bez tłumów i kolejek, nie żałowałam więc aż tak, że tym razem nie weszłam do środka. Bo skutecznie odstraszyła mnie ogromna kolejka, wijąca się do wejścia pomimo poniedziałkowego poranka. Co najmniej godzina stania... Do tego podobno księgarnia wprowadziła płatny wstęp (kiedyś tego nie było). Cóż, not this time. Zdjęcie wnętrza pochodzi więc z mojej poprzedniej wizyty w Porto, co - niestety - widać po jakości.
Porto chyba zawsze będzie mi się kojarzyło z azulejos - charakterystycznymi ceramicznymi płytkami, zazwyczaj tworzącymi biało-niebieskie wzory, którymi pokryte są ściany (a czasem i wnętrza) budynków. Stały się one już na tyle popularną atrakcją samą w sobie, że najważniejsze budynki ozdobione azulejos są już pooznaczane na mapce z informacji turystycznej. W Porto można znaleźć sporo kościołów - w tym chociażby katedrę, które pięknie ozdobiono na biało i niebiesko. Kościołom w Porto poświęcę jednak osobny wpis, bo było ich dużo i były tak cudne, że nie chcę się tu ograniczać tylko do pojedynczych zdjęć... ;)
Gdzie jeszcze można zobaczyć mnóstwo ceramicznych płytek, jeśli nie w kościołach? W Porto koniecznie trzeba odwiedzić dworzec kolejowy São Bento. Dworzec otwarto w 1916 roku po latach budowy, a przedtem przez dobre jedenaście lat Jorge Colaço pracował nad płytkowym wystrojem wnętrz, przedstawiającym głównie historyczne wydarzenia. Całość wygląda niesamowicie, a w hali głównej dworca to chyba więcej było turystów z aparatami niż normalnych podróżnych czekających na pociąg...
Spacerując po Porto, dojdzie się w końcu do położonej nad rzeką Duero dzielnicy Ribeira. To historyczne centrum miasta, pełne zabytków i ciekawych architektonicznie budynków. Zresztą historyczne centrum Porto znajduje się od 1996 roku na liście UNESCO i naprawdę nie ma się tu czemu dziwić ;). Ribeirę łączą dwa mosty (Ponte Luis I oraz Ponte do Infante) z położoną na drugim brzegu rzeki Gaią z jej słynnymi piwnicami winiarskimi.
Przy ładnej pogodzie Ribeira pełna jest straganików z pamiątkami (choć żadna z moich wysłanych miesiąc temu kartek nie dotarła, więc kto tam ogarnia portugalską pocztę...), handlarzy wszystkim, co nam tylko przyjdzie do głowy, oraz naganiaczy zachęcających turystów do rejsu po rzece Duero. Wybór jest spory, bo można przepłynąć się tylko krótką trasą w mieście, a można też i wybrać się w całodniowy rejs do doliny Duero. Albo kupić bilet łączony na rejs i zwiedzanie piwnic winiarskich... Do wyboru, do koloru, a kolorów tutaj też nie brakuje ;). I chyba każda z mijanych restauracji zachęca wielkimi literami do spróbowania lokalnego specjału, francesinhi.
Oddalając się kawałek od rzeki trafimy na plac Henryka Żeglarza (Praça do Infante D. Henrique), urodzonego w 1394 roku w Porto, z którego miasto jest po dziś dzień dumne. W centrum placu znajduje się pomnik portugalskiego infanta, wskazujący wyciągniętą ręką w kierunku ujścia rzeki - to symboliczny gest symbolizujący jego wkład w rozwój krajowej żeglugi. Przy placu stoi też Dom Henryka Żeglarza, niestety, podczas mojej wizyty w tym mieście budynek był cały obstawiony rusztowaniami...
Przy tym samym placu stoi też ogromny budynek, który koniecznie chciałam zobaczyć w środku - Pałac Giełdy (Palácio da Bolsa). Zbudowany w połowie XIX wieku jest - wraz z całą historyczną okolicą - wpisany na listę UNESCO. Jako że w środku dalej znajdują się biura, w których pracują ludzie, wnętrza pałacu można zwiedzać tylko z przewodnikiem. Półgodzinna trasa kosztuje 10€ i - w zależności od godziny - można dołączyć po angielsku (co niniejszym uczyniłam ;)), portugalsku, hiszpańsku i francusku.
Choć 10€ wydaje się dość wysoką kwotą za półgodzinne zwiedzanie, to myślę, że i tak warto zajrzeć do środka, bo Pałac Giełdy został wykończony z prawdziwym rozmachem. Główną perełką jest Sala Arabska, którą ogląda się pod koniec trasy (inspirowana hiszpańską Alhambrą) - niestety, żadne zdjęcia nie oddają wrażenia, jakie wywierają wnętrza budynku. Zresztą nad wystrojem pracowano znacznie dłużej niż nad samym budynkiem - ukończono go dopiero w 1910 roku i odpowiadało za niego kilku artystów i architektów, w tym Gustavo Adolfo Gonçalves e Sousa, odpowiedzialny za wspomnianą już Salę Arabską oraz klatkę schodową.
Jeśli połączyć Porto z sąsiednią Gaią, to weekend ledwo wystarczy na zwiedzanie - wciąż mam niedosyt tego miasta :). Choć może też dlatego, że niektóre kościoły, do których bardzo chciałam zajrzeć, okazały się remontowane albo po prostu zamknięte. Zdążyłam jednak zwiedzić kilka najważniejszych, pospacerować po historycznej starówce, zjeść pastéis de nata z widokiem na rzekę... I jeszcze bardziej polubić Portugalię :)
0 Komentarze