Powoli się przekonuję do tego, by czasem korzystać z wycieczek zorganizowanych na miejscu. Nie wszędzie da się dojechać transportem publicznym, nie zawsze kursuje on wystarczająco często, a wynajęcie samochodu nie jest dla mnie opcją. Zresztą co to byłby za sens, by wynająć samochód na objazdówkę po winnicach, gdzie ideą jest degustacja win? Dodajmy: win porto, które mają przecież ok. 20%. Kiedy w głowie zaświtał mi pomysł, by wyskoczyć do doliny rzeki Duero (po portugalsku Douro i tak nazywa się też region winiarski: Alto Douro, Górne Duero), zaczęłam przeglądać transport publiczny. Są połączenia z Porto, owszem, ale tylko do większych miejscowości, a większość winnic jest porozrzucana przecież po wzgórzach wzdłuż rzeki. Jakkolwiek bym nie próbowała sobie tego wszystkiego ułożyć, nie byłabym w stanie zrobić sobie takiego wypadu, jaki chciałam, na własną rękę transportem publicznym. Zdecydowałam się w końcu na jednodniową objazdówkę z GetYourGuide. 85 € za wycieczkę opisaną jako Dolina Duero - testowanie wina, rejs po rzece i lunch. Raz się żyje. Zarezerwowałam ;).
O 8:30 pod mój adres zajechał niewielki, czerwony bus z logo organizatora. Poza mną w wycieczce uczestniczyło jeszcze sześć osób, w tym dwie przesympatyczne Brytyjki, z którymi do dziś czasem się kontaktuję, no i przewodnik-kierowca. Bardzo gadatliwy Portugalczyk w średnim wieku, który szybko zaczął wyjaśniać cały program wycieczki. Miała ona trwać ok. 8-9 godzin, z czego ok. 1,5 godziny trzeba było liczyć na sam dojazd z Porto do Peso da Régua, w okolicach którego odwiedzaliśmy winnice. Czas ten kierowca wykorzystał, by opowiedzieć nam trochę o samej dolinie, historii tej okolicy, no i podrzucić trochę ciekawostek o winie porto. Przed wejściem do busa obowiązkowa dezynfekcja rąk, w środku konieczne maseczki - w Portugalii odniosłam wrażenie, że dość restrykcyjnie podchodzono do tych wszystkich covidowych nakazów.
Najpierw zatrzymaliśmy się na chwilę w samym Peso da Régua, liczącej sobie kilkanaście tysięcy mieszkańców miejscowości, do której bym pewnie dotarła transportem publicznym ;). Przyjechaliśmy trochę przed czasem, więc mieliśmy tu ze dwadzieścia minut czasu wolnego - za mało, by pójść gdziekolwiek poza kawiarnią po coś na rozbudzenie. Dla niepijącej kawy Gabi był to cukier z pastéis de nata ;). Po czym wsiedliśmy z powrotem do busa, gotowi na zwiedzanie pierwszej winnicy. Przejeżdżając przez tę okolicę, widzi się sporo mniejszych i większych budowli, a wyżej nad nimi - wśród winorośli - wielkie napisy Qta de/da... i nazwa producenta. Qta to skrót od Quinta, czyli taka podmiejska posiadłość, w tym przypadku właśnie jest to takie centrum winnicy :).
Zaczęliśmy od mniejszej winnicy - Quinta de Marrocos. Położona na lewym brzegu rzeki jest jedną z najstarszych tego typu posiadłości w regionie. Jedna z pracownic winnicy wyszła nam naprzeciw - zwiedzanie było połączone dla dwóch mniejszych wycieczek. Dziewczyna była wulkanem energii i szybko zaczęła opowiadać o tym miejscu, produkcji wina, regulacjach prawnych, jakie ich dotyczą, itp. Otwarcie odpowiadała też na liczne pytania wycieczki. Wpadła mi w ucho też jej historia o pochodzeniu nazwy - Marrocos. Podobno przed laty, gdy ludzie z drugiego brzegu rzeki szukali schronienia, kierowano ich na południe: idźcie do Maroka, tam będzie wam lepiej. No to oni szli trochę, przekraczali rzekę i byli już na południu, prawie jak Maroko ;). Spore wrażenie wywierają też olbrzymie beczki z winem, zmagazynowane w budynku i porośnięte pajęczynami. Nikt ich nie zbiera, bo pająki radzą sobie świetnie z mnóstwem innych owadów, wabionych słodkim zapachem wina.
Oczywiście w cenie była obowiązkowa degustacja. Czerwone i białe wino oraz robione na miejscu słodkie dżemy. Tu po raz pierwszy piłam najsłodsze białe porto, lágrima czyli łza i muszę przyznać, że bardzo mi podeszło - lepsze niż innych producentów, które miałam jeszcze okazję później przetestować. Degustacja odbywa się na tarasie z widokiem na rzekę - podobno Quinta de Marrocos to jedna z najlepiej położonych winnic na terenie Alto Douro i naprawdę są stąd piękne widoki. Do tego to był jeszcze ten jedyny moment, gdy było trochę słońca, co od razu dodawało uroku.
No właśnie, bo moje szczęście do pogody (a raczej jego brak) dało znów o sobie znać. Przewodnik opowiadał, że normalnie w lipcu to w tym regionie mają powyżej 40 stopni w cieniu. I niewiele cienia. Nie powiem, żeby była to moja wymarzona temperatura, nawet dla mnie to za gorąco, ale mimo wszystko spodziewałam się, że będzie ładniej, niż było. Temperatura oscylowała w okolicy 20 stopni, co było całkiem przyjemne na zwiedzanie w słońcu. Potem jednak słońce skryło się za chmurami, zerwał się wiatr i były momenty, gdy w swetrze robiło mi się zimno. A kurtki nie brałam, bo przecież to Portugalia w lipcu, nie? ;)
Porto ma swoje procenty, więc przed kolejną degustacją wypadałoby coś zjeść. Na szczęście wycieczka obejmowała także lunch w restauracji The River w Peso da Régua. Były do wyboru dwie opcje obiadowe - ja wybrałam zupę warzywną, łososia i ciastko na deser. Do tego ciągle między stolikami krążyli kelnerzy i dolewali wina stołowego, również z lokalnych winnic (generalnie winnice są ograniczone przepisami, ile porto mogą wyprodukować, więc reszta winogron idzie właśnie na takie wina stołowe). GetYourGuide musi mieć wynegocjowane niezłe zniżki w The River, bo patrząc na ceny w menu (samo danie główne zazwyczaj powyżej 20 €), to taki obiad z zupą i deserem, a do tego stałą dolewką wina musiałby chyba wynieść połowę ceny całej wycieczki... Ale restaurację bardzo polecam, bo jedzenie i wino dobre, wystrój bardzo fajny, a obsługa również na plus :)
Skończyliśmy jeść i pić wcześniej, niż przewodnik planował, więc zaproponował zajechanie jeszcze po drodze na jakiś punkt widokowy, byśmy mogli przyjrzeć się Alto Douro z góry. Mimo chmur okolica naprawdę robiła wrażenie. Nic dziwnego, że ten region winny już dwadzieścia lat temu wpisano na listę UNESCO jako światowe dziedzictwo. Wino produkuje się tu już od dobrych 2000 lat, a jeśli chodzi o porto, to region słynie z niego już od XVIII wieku - a wino stąd trafia właściwie do każdego zakątka świata.
Już z góry widzieliśmy cel dalszej części naszej wycieczki - Quinta de S.Luiz. Miejscowy pan oprowadzacz miał w sobie zdecydowanie mniej energii niż pani z poprzedniej winnicy, poza tym część informacji o produkcji wina zaczęła się powtarzać, więc i wycieczka mniej chętnie słuchała. A może wszyscy czekali już na kolejną degustację? ;) To stąd pochodzą winogrona do najbardziej znanych marek porto, jak chociażby Kopke (najstarszy dom porto, jeszcze z pierwszej połowy XVII wieku) czy Calem, które już degustowałam w Vila Nova de Gaia. Oczywiście, tutejsza produkcja była znacznie większa niż Quinta de Marrocos i było to ciekawe porównanie, by zobaczyć najpierw, jak działa mały, a potem duży producent.
Muszę przyznać, że oferowane tutaj do degustacji porto podeszło mi już mniej - i nie tylko mi, jak rozmawiałam z innymi uczestnikami wycieczki. Więc to chyba nieprawda, że po którymś kieliszku człowiekowi już wszystko podchodzi, bo licząc wcześniejszą degustację i wino podczas obiadu, to już większość z nas była trochę wesoła ;). Przewodnik próbował też usilnie namawiać ludzi do płatnej degustacji win z górnej półki, które sięgały nawet 20 € za kieliszek, ale znalazł na to chyba tylko jednego chętnego. Więcej osób za to zdecydowało się na zakupy w sklepie na miejscu - ja, niestety, leciałam tylko z bagażem podręcznym...
Po degustacji czekał nas jeszcze ostatni punkt programu - rejs statkiem po rzece Duero. Ofert na takie rejsy znajdziemy w okolicy mnóstwo, niektóre całodniowe startują nawet z Porto. My korzystaliśmy z oferty firmy Magnifico Douro na godzinny rejs startujący z miejscowości Pinhão (swoją drogą, w Pinhão warto zajrzeć na pięknie zdobiony dworzec kolejowy - mi mignął tylko przez okno busa i nie udało się zrobić zdjęcia :( ). Tradycyjnym, drewnianym rabelo przepłynęliśmy wzdłuż winnic, robiąc dziesiątki zdjęć :). W sumie przy ładniejszej pogodzie to można by i wykupić dłuższy rejs, ale ja akurat cieszyłam się, że mieliśmy tylko godzinę, bo chyba wino nie zdążyło mnie jeszcze znieczulić na wiatr...
Teoretycznie na pokładzie też powinniśmy byli nosić maseczki, ale kapitan machnął ręką - załóżcie je tylko, jak będziemy dopływać z powrotem do Pinhão. I tak siedzieliśmy na dworze, w towarzystwie ludzi z wycieczki, z którymi się już wcześniej jadło i piło, więc gdyby się człowiek miał czymś od drugiej osoby zarazić, zaraziłby się i tak ;).
Bardzo się cieszę, że zdecydowałam się na taką wycieczkę zorganizowaną, choć ja tam wydłużyłabym całość jeszcze o jakąś godzinę, dodając krótkie spacery po Peso da Régua i Pinhão. Fajnie byłoby zobaczyć nie tylko winnice, ale też i miasteczka :). Mimo wszystko mam wrażenie, że taka wycieczka bardzo się opłacała, bo jeśli miałabym zsumować transport z i do Porto, a także między winnicami, zwiedzanie obu winnic z degustacją, lunch z dolewką wina, rejs statkiem... Nie wiem, czy byłabym w stanie ogarnąć to dużo taniej niż te 85 €. Najprawdopodobniej nie miałabym też co liczyć na indywidualne zwiedzanie winnic, więc musiałabym pewnie czekać, aż przyjedzie jakaś wycieczka (lub ogarniać to zawczasu). I jeszcze nie poznałabym tych fajnych Brytyjek, z którymi potem poszłam na kolację, a następnego dnia jeszcze na lunch i wino ;). Zdecydowanie ta wycieczka była dobrym pomysłem!
0 Komentarze