Advertisement

Main Ad

Haapsalu, czyli Estonia prawie jak Szwecja

Estonia Haapsalu
Początkowo Haapsalu w ogóle nie miałam w planach. Ba, nawet nie wiedziałam, że takie miasto istnieje... Planowałam udział w zorganizowanej wycieczce do parku narodowego Lahemaa, ale wycieczkę odwołano (a ja się potem cały miesiąc bujałam ze zwrotem pieniędzy), a mi park na własną rękę, bez samochodu słabo się widział. Spojrzałam na mapę Estonii, gdzie mogłabym wyskoczyć na jeden dzień z Tallina i gdzie nie przeszkadzałaby mi pogoda. Ta bowiem postanowiła kompletnie nie współpracować, miało być zimno i deszczowo, wolałam więc postawić na zwiedzanie miasta niż spacery w naturze. Zatem Haapsalu. Miasteczko o populacji sięgającej ok. 10.000 mieszkańców, nadmorski kurort położony jakieś 100 kilometrów na południowy-zachód od Tallina. Półtorej godziny jazdy autobusem i wysiadłam na dworcu Haapsalu.
Już z samym tym dworcem wiąże się ciekawa historia, bo generalnie to do Haapsalu pociągi nie jeżdżą. A dworzec jest ewidentnie kolejowy, a nie autobusowy - po prostu na placu przed nim postawiono przystanek. Zatem skąd dworzec? W dawnych czasach Haapsalu było miejscem letniego wypoczynku carów i to właśnie Romanowowie zażyczyli sobie kolejowego połączenia z miastem - pierwszy pociąg pasażerski przybył do Haapsalu w 1904 roku. Jednak na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych trasa kolejowa stawała się coraz bardziej zaniedbana - na tyle, że szybciej było tu dotrzeć z Tallina autobusem niż pociągiem, więc taki środek transportu ludzie zaczęli wybierać. W końcu podjęto decyzję, by w 1995 roku zamknąć dworzec w Haapsalu dla pasażerów - towary wożono jeszcze przez kilka lat, ale i ten transport szybko upadł. 
Obecnie w budynku dworcowym mieści się muzeum kolejowe, które jednak było zamknięte podczas mojej wizyty w mieście. Swobodnie za to można było spacerować po klimatycznym, przykrytym drewnianym dachem peronie, a także wśród wiekowych lokomotyw i wagonów zostawionych na torach. Wiele z nich to stare, radzieckie zabytki, które mają swój klimat ;). Mi spodobały się też kompletnie zarośnięte tory z różnymi słupami i znakami kolejowymi - Estonia w ubiegłym stuleciu miała na tyle burzliwą historię, że nawet proste oznaczenia państwowe nie ją jednolite.
Prognoza pogody dawała mi jakieś 2-3 godziny bez deszczu, więc chciałam ten czas w pełni wykorzystać, zwiedzając co się tylko da na dworze. Zresztą nawet kiedy gdzieniegdzie prześwitywało słońce, to ciemne chmury wciąż wisiały nad głową jako znak, że prognoza raczej nie kłamie ;). Dworzec położony jest bardziej na uboczu, więc czekał mnie krótki spacer do centrum Haapsalu. Spacer po ścieżkach i uliczkach, które kompletnie nie przywodziły na myśl centrum miasta - nawet jeśli to miasto liczy sobie ledwo 10.000 mieszkańców ;). Za to zarówno podczas wcześniejszej jazdy autobusem, jak i podczas spaceru z dworca, miałam wrażenie, że jestem w Szwecji. Zimno, wieje, kompletnie niestabilna pogoda, wszędzie pełno zieleni i drewnianych domków. No serio jak w Szwecji ;). Nie da się jednak ukryć, że te drewniane domki naprawdę mają swój urok...
Szybko dotarłam do centrum, którego główny plac nazywa się... szwedzkim rynkiem. Także tego. Okazało się, że Haapsalu i okolice stanowiły centrum życia szwedzkich Estończyków - szwedzkojęzycznej mniejszości mieszkającej tutaj od XIII w. aż po II wojnę światową (kiedy skorzystali z okazji i zwiali do Szwecji przed radzieckim wyzwoleniem). W jednym z drewnianych domków kawałek od centrum urządzono nawet Muzeum Szwedzkich Estończyków (Rannarootsi muuseum), ale tam akurat nie dotarłam.
Turystyczne centrum Haapsalu jest niewielkie, a jego główną atrakcją jest zamek z dawną katedrą - do nich jeszcze wrócę, bo zwiedzanie zostawiłam sobie na później, na deszczowe popołudnie. Przy słonecznej pogodzie podeszłam kawałek dalej, do XVIII-wiecznego ratusza, w którym dziś mieści się muzeum regionalne. Tuż obok znajdziemy Ilon's Wonderland, krainę ilustratorki Ilon Wikland - znanej dzięki ilustracjom do dziecięcych książek Astrid Lindgren. Ilon pochodziła z Haapsalu i choć w 1944 roku wyjechała do Szwecji, miasteczko pozostało w jej sercu i potem podarowała mu 800 obrazków, które dziś można zobaczyć w małym, białym domku ;). Do środka nie wchodziłam - nie moje klimaty.
Obowiązkowo zajrzałam za to do niewielkiego, prawosławnego kościółka Marii Magdaleny. Miałam trochę szczęścia, bo akurat skończyło się nabożeństwo i w środku krzątała się sprzątaczka, więc udało mi się zajrzeć do środka. Cerkiew wybudowano w połowie XIX wieku, w jej otwarciu w 1852 roku uczestniczył sam Aleksander II. Wnętrze jest proste i drewniane - widziałam w Estonii zdecydowanie piękniejsze świątynie niż ta, ale wejść i tak musiałam... ;) Cerkiew Marii Magdaleny to nie jedyny kościół w Haapsalu, ale jedyny, który był otwarty podczas mojej wizyty w mieście.
Jak na nadmorski kurort przystało, Haapsalu ma też promenadę - przy takiej letniej pogodzie byłam na niej przez większość czasu sama, więc mogłam nie tylko w spokoju spacerować, ale też robić zdjęcia ;). Wzdłuż promenady znajdziemy sporo rzeźb i pomników, a najbardziej znany jest zegar słoneczny, przedstawiający różne etapy życia człowieka i zaprojektowany przez Romana Haavamae.
Nie może być wpisu o Haapsalu bez domu zdrojowego (Kuursaal) - pięknej, drewnianej budowli położonej tuż nad morzem. Kuusaal jest chyba najbardziej charakterystyczną budowlą miasteczka, obok zamku, i pewnie zdobiłby wszystkie lokalne pocztówki... gdybym tylko wypatrzyła tu gdziekolwiek jakiś sklep z pamiątkami ;). Budynek powstał oryginalnie na wodzie, teren pod nim dosypano nieco później. To jedyny zachowany do dziś tego typu dom zdrojowy w Estonii - pochodzi z końca XIX wieku, a za czasów carskich przyjeżdżał tu latem imprezować dwór z Petersburga.
Niebo robiło się coraz ciemniejsze, a wiatr wzmógł się na tyle, że wiedziałam, że w przypadku ulewy parasolki w ręku nie utrzymam. Nie kontynuowałam zatem spaceru promenadą, ale skierowałam się z powrotem do centrum Hapsaalu. Nieco inną drogą, bo chciałam zobaczyć po drodze dwa miejsca. Pierwszym był pomnik mężczyzny łamiącego kij - symbolizujący wszystkich, którzy wrócili do zdrowia w kurorcie (no i połamali kule, bo mogli już bez nich chodzić ;) ). Drugie miejsce to ławeczka poświęcona Czajkowskiemu i grająca jego kompozycje - rosyjski kompozytor przebywał w Haapsalu w 1867 roku.
Wyczucie czasu miałam świetne, bo zaczęło lać akurat, kiedy podeszłam do zamku. I padało już potem cały czas - jak zwiedzałam, jak szłam do restauracji i jadłam obiad, jak kierowałam się z powrotem na dworzec. Na szczęście wyglądało na to, że najważniejsze zabytki Haapsalu udało mi się zobaczyć na sucho, mogłam więc teraz na spokojnie zwiedzać wnętrza zamkowe. Zapłaciłam więc 12€ za wstęp i weszłam do środka - było ciepło, sucho i niewielu turystów, czyli idealnie ;). Ponadto cała wystawa została przygotowana po estońsku i angielsku, co mnie bardzo ucieszyło - nie spodziewałam się, że w mniej popularnym miasteczku wszystko będzie potłumaczone.
Cały kompleks zamkowo-katedralny (czyli zamek biskupów i katedra) pochodzi z XIII wieku i stanowił niegdyś rezydencję biskupów Ozylii. Twierdzę mocno zniszczyły wojny inflanckie, a późniejsi zdobywcy tych ziem - najpierw Szwedzi, potem Rosjanie - pozwalali zamkowi popadać w ruinę, nikomu nie zależało na odbudowie fortecy w tym rejonie. Współczesne zwiedzanie zamku biskupów to nie spacer po pięknych komnatach, ale nowoczesne muzeum zbudowane wśród ruin, w którym poznamy historię regionu, biskupstwa, no i samego miasta. Całość jest naprawdę niewielka, zwiedzanie części muzealnej zajęło mi może z pół godziny...
W cenie biletu mamy też możliwość wejścia do katedry św. Mikołaja. Wysoka na 15,5 m świątynia jest największym jednonawowym kościołem w krajach bałtyckich. Oczywiście wojny i pożary, które zniszczyły zamek, nie obeszły się łaskawiej z katedrą - jednak tę, w przeciwieństwie do zamku, postanowiono odbudować w latach osiemdziesiątych XIX wieku. Jednak z dawnego wystroju wnętrza niewiele się zachowało - II wojna światowa i radziecka okupacja też zrobiły swoje. Dlatego też kościół jest prosty i nie wywiera większego wrażenia, ale też przywodzi na myśl proste, protestanckie świątynie w szwedzkich klimatach.
Podobno można też wejść na 38-metrową dzwonnicę, ale nie wiem, czy to kwestia pogody czy pandemii, ale tym razem była zamknięta. Wykorzystałam jednak krótki moment, gdy ulewa zmieniła się w mżawkę i przeszłam się po murach zamkowych, by spojrzeć w dół na Haapsalu. Spodobało mi się to miasto - jego atmosfera, architektura, nadmorskie położenie, zabytki... I to, że dało mi całe trzy godziny bezdeszczowego zwiedzania - to chyba całkiem dużo jak na estońskie lato? ;)

Prześlij komentarz

0 Komentarze