Parę lat temu, jeszcze kiedy mieszkałam w Szwecji, znalazłam loty w dobrej cenie do chorwackiej Rijeki. Jako że nie zamierzałam wtedy spędzić całego wolnego w tym portowym mieście, wybrałam się na pobliską wyspę Krk... no i się w niej zakochałam ;). Dlatego od początku wiedziałam, że będzie to miejsce, do którego zechcę wrócić podczas naszej tegorocznej chorwackiej objazdówki, by pokazać wyspę rodzicom. Pozytywnym zaskoczeniem okazał się brak opłaty za przejazd mostem na Krk, szczęśliwie trafiliśmy też na jakiś darmowy parking niezbyt oddalony od centrum miasta o tej samej nazwie co wyspa. I ruszyliśmy na zwiedzanie Krk.
Myślę, że część mojej sympatii do Krk bierze się stąd, że w jego herbie znajduje się sowa (ja uwielbiam sowy, są genialne!) i tego ptaka możemy zobaczyć właściwie wszędzie. Tzn. narysowanego czy wyrzeźbionego, bo żywych sów to jeszcze tam nie widziałam ;).
A z praktycznych informacji - Krk, licząca sobie 405.80 km2 i niecałe 20.000 mieszkańców, to największa wyspa Chorwacji. Zaś na wyspie największym miastem jest właśnie wspomniane Krk, którego historia sięga czasów starożytnych. Sporo historycznych zabytków pochodzi jednak z późnego średniowiecza oraz z czasów okupacji wyspy przez Wenecjan. Krk to dla mnie miasto idealne z turystycznego punktu widzenia - kompaktowa i piękna starówka, mnóstwo kościołów i górujący nad murami obronnymi zamek, a wszystko to otoczone lazurową niemalże wodą mieniącą się w słońcu. Nic dziwnego, że z przyjemnością tu wróciłam... :)
A z praktycznych informacji - Krk, licząca sobie 405.80 km2 i niecałe 20.000 mieszkańców, to największa wyspa Chorwacji. Zaś na wyspie największym miastem jest właśnie wspomniane Krk, którego historia sięga czasów starożytnych. Sporo historycznych zabytków pochodzi jednak z późnego średniowiecza oraz z czasów okupacji wyspy przez Wenecjan. Krk to dla mnie miasto idealne z turystycznego punktu widzenia - kompaktowa i piękna starówka, mnóstwo kościołów i górujący nad murami obronnymi zamek, a wszystko to otoczone lazurową niemalże wodą mieniącą się w słońcu. Nic dziwnego, że z przyjemnością tu wróciłam... :)
Na pierwszy ogień podczas zwiedzania poszła katedra p.w. Wniebowzięcia NMP. Pierwszy kościół zbudowano tu ok. V-VI wieku, obecny pochodzi z końca wieku XII (pierwsza wzmianka - 1186 r.). Już podczas pierwszej wizyty w Krk narzekałam, że katedrę tak ładnie odnowiono, że nie ma w niej już całego tego historycznego uroku i cóż, dalej tak uważam ;). Ale do środka ponownie zajrzałam, bo jakżeby inaczej - na szczęście wstęp jest darmowy.
Tych parę lat temu nie udało mi się odwiedzić zamku w Krk - trafiłam tam akurat w niedzielę, gdy był zamknięty. Zatem tym razem trzeba to było nadrobić ;). Zamek frankopański (nazwa pochodzi od chorwackiej szlacheckiej rodziny Frankopan) to potężna twierdza zbudowana - podobnie jak katedra - pod koniec XII wieku. Mury robią wrażenie, podobnie jak wieża z weneckim lwem. Bilet wstępu kosztuje 22 HRK (13,50 zł).
Generalnie zwiedzanie zamku polegało na spacerze po murach i oglądaniu samego budynku, bo specjalnych wystaw w środku nie znajdziemy. Jakieś niewielkie pomieszczenia z kolekcją broni czy stare zbroje, ale no, szału nie ma ;). Największą atrakcją w zamku jest widok z murów, bo twierdza położona jest przy samym wybrzeżu i mamy stąd piękny widok na Krk i Adriatyk, a woda w słońcu przybiera wszystkie odcienie niebieskiego. Na zwiedzanie zamku frankopańskiego nie potrzeba dużo czasu - my spędziliśmy tu może pół godziny i w zupełności wystarczyło.
Po wyjściu z zamku - spacer po starym mieście (a po uliczkach Krk można błądzić w nieskończoność, klimat tu niesamowity), no i standardowa rundka po kościołach. Tuż przy obrzeżach starówki, choć jeszcze w obrębie murów miejskich, znajdują się dwie świątynie - jedna obok drugiej. Weszliśmy najpierw do tej po prawej - Crkva Gospe od zdravlja (kościół Matki Bożej od Zdrowia). To trzynawowa, romańska bazylika z XI wieku, która swego czasu należała do zakonu benedyktynów. O latach świetności świątyni świadczą głównie potężne mury i podniszczone nieco kolumny, reszta wystroju jest dość prosta.
Po drugiej stronie znajduje się zaś średniowieczny klasztor franciszkanów z kościołem - jakżeby inaczej - p.w. św. Franciszka z Asyżu. Pierwsze wzmianki o franciszkanach w Krk pochodzą z 1277 r., a sam klasztor zbudowano tak, by wkomponował się w mury miejskie. Świątynia to prosty, ale klimatyczny gotyk - warto tu zajrzeć, nie tylko do kościoła, ale też przespacerować się pod przyklasztornymi arkadami :)
Kiedy przyszła moja pora lunchu (człowiek się już tak przyzwyczaił, że jak nie zje o stałej porze, to jest zły i marudny ;) ), trzeba się było rozejrzeć za jakąś knajpką w centrum. Za radą Google'a nasz wybór padł na konobę Andreja - było w porządku cenowo, jedzenie dobre, a porcje ogromne. A że to było piękne, chorwackie lato, temperatury przekraczały 30 stopni w cieniu, to i jakoś ten głód nie był taki duży - niestety, z porcjami w konobie sobie nie poradziliśmy ;). Ale restaurację polecam, bo naprawdę idzie się tam dobrze najeść i nie przepłacić.
Najedzeni (a wręcz przejedzeni), mogliśmy kontynuować zwiedzanie. Po świątyni należącej niegdyś do benedyktynów, przyszedł czas na kościół (p.w. NMP od Aniołów) i klasztor benedyktynek. Pierwsze wzmianki o tym kościele pochodzą z XIV wieku, a jego obecny wystrój to efekt barokowych renowacji przeprowadzonych w wieku XVIII. Niestety, do świątyni się wejść nie dało, mogliśmy tylko rzucić okiem przez kraty... To miejsce będzie mi się chyba zawsze już kojarzyło z lawendą, której sporo tu kwitło, a wokół której nieustannie brzęczał rój owadów :)
Kiedy stare miasto obeszliśmy już wzdłuż i wszerz, nie skierowaliśmy się od razu na parking, ale postanowiliśmy jeszcze trochę się przejść wzdłuż wybrzeża, portu i plaży, aż do pobliskiej latarni morskiej. Nie był to długi spacer, bo choć plażowanie na wyspie Krk mieliśmy w planach, to nie chcieliśmy tego robić w głównym mieście, ale pojechać do kurortu stricte plażowego... ;)
Baška to kurort położony na samym końcu wyspy, a droga do niego jest malownicza, choć rozpędzić się tu nie ma gdzie. Wioska słynie przede wszystkim ze swojej liczącej prawie 2 km Wielkiej Plaży, więc spodziewaliśmy się, że będzie tu sporo miejsca i da się uciec od turystów... O, my naiwni ;). Choć plaża w Bašce faktycznie jest wielka, to turystów tutaj był też ogrom. Zapewne znacznie mniej niż w czasach przedpandemicznych, ale my pamiętaliśmy jeszcze pustki w Ninie i Baška jednak wydawała nam się bardzo zatłoczona, kiedy mieliśmy takie porównanie...
Na plaży w Bašce siedzieliśmy do wczesnego wieczora, gdy w końcu postanowiliśmy się zbierać (bo skończył nam się bilet opłacony na parkingu :P ) z powrotem do Opatii, gdzie nocowaliśmy. Nie powiem, żeby kurort i Wielka Plaża wywarły na mnie jakieś wyjątkowe wrażenie - zdecydowanie bardziej wolałam stare miasto Krk. A z mojej poprzedniej wizyty na wyspie polecam jeszcze miasteczko Omišalj, położone tuż obok lotniska (lotnisko Rijeki znajduje się na Krk) - ta wyspa ma zdecydowanie więcej urokliwych miejsc niż plażowe kurorty :)
0 Komentarze