Kiedy zapytałam Google'a o propozycje wyjazdów na jednodniówkę z Bolonii, większość wyświetlanych stron sugerowało wyjazd do Florencji lub Ferrary. We Florencji już byłam - fakt, że wiele lat temu i z przyjemnością bym wróciła, ale na pewno nie na jeden dzień. Zatem Ferrara. Obiła mi się gdzieś o uszy ta nazwa, ale nie wiedziałam, co tam jest do zwiedzania. Google szybko podpowiedział, a ja od razu zachwyciłam się historycznym miastem, nie dość, że pełnym zabytków, to jeszcze wpisanym na listę UNESCO. Dojazd z Bolonii zajmuje zaledwie pół godziny, bilet na pociąg kosztuje 4,75 €, a pociągów jest kilka na godzinę (choć niektóre jadą nieco wolniej). Wszystko się układało wręcz idealnie, zatem nie wahałam się już dłużej - wybrałam Ferrarę. Na miejscu okazało się, że - zapewne przez pandemię - sporo miejsc jest pozamykanych i nie udało mi się zwiedzić wszystkiego, co sobie zaplanowałam. A i tak spędziłam w mieście intensywny dzień, pełen zwiedzania. Czyli, jakby nie patrzeć, Ferrara raczej słabo nadaje się na jednodniówkę - w normalnych czasach zdecydowanie potrzeba tu co najmniej dwóch dni ;).
Pierwsze ślady osadnictwa w Ferrarze pochodzą z ok. VI w. p.n.e., a wśród badaczy nie ma konsensusu, czy znajdowała się tu potem kolonia rzymska. Bądź co bądź, po raz pierwszy w źródłach pisanych Ferrara pojawiła się dopiero w VIII w. Średniowieczne miasto szybko się rozrastało, a swoje złote czasy miało w epoce renesansu. I właśnie dzięki ówczesnej architekturze Ferrarę w 1995 r. wpisano na listę UNESCO jako miasto renesansu. W XV i XVI wieku było to kulturalne, artystyczne i intelektualne centrum włoskiego renesansu. Jak napisano na stronie UNESCO: humanistyczny koncept "miasta idealnego" wprowadzono w życie w tej okolicy, budowanej od 1492 roku przez Biagio Rossettiego według nowych zasad perspektywy. Ferrara na pewno ma swój klimat, co czuć od razu, gdy tylko człowiek zgłębi się w liczne i opustoszałe uliczki, kawałek dalej od turystycznego centrum. Bolały mnie jedynie pozamykane kościoły, które już z zewnątrz robiły wrażenie - a co musiałoby być wewnątrz...?
Centrum Ferrary stanowi potężny, średniowieczny zamek, przebudowany w stylu renesansu po pożarze w XVI w. Twierdza otoczona fosą w samym sercu miasta - rzadko spotykane, ale naprawdę robiące wrażenie :). Zatem to do Castello Estense skierowałam swoje pierwsze kroki, gdy już dotarłam z dworca do centrum. W zamku znajduje się też informacja turystyczna, gdzie namówiono mnie na kupno karty turystycznej MyFe. Dwudniowa karta (nie ma opcji jednodniowej) kosztuje 15 €, ale obejmuje wstęp do większości atrakcji Ferrary. Jako że sam wstęp do zamku kosztuje 12 €, stwierdziłam, że opcja się opłaca, bo cokolwiek zobaczę ponad zamek, to już wyjdę na plus. Niestety, pani w informacji turystycznej zapomniała wspomnieć, że ponad połowa wymienionych w ulotce atrakcji jest aktualnie zamknięta. Przeglądałam potem dodatkowy folder i cokolwiek wpadło mi w oko, to było tylko temporarily closed / closed / closed for renovation... No pięknie trafiłam ;). Na szczęście poza zamkiem otwartych było kilka miejscowych pałaców, do których nie planowałam zaglądać, ale skoro już kupiłam tę kartę, a inne atrakcje pozamykano... Zwiedzanie Ferrary podporządkowałam karcie MyFe, a zaczęłam od wspomnianego już Castello Estense. Wstęp miałam darmowy z kartą, ale na miejscu dopłaciłam jeszcze 2 € za wieżę widokową. Przed pandemią można było jeszcze przepłynąć się łódką po fosie, ale obecnie wyleciało to z programu. Do wejścia była niemała kolejka, bo Włochy wprowadziły dodatkowe korona-restrykcje i każdemu mierzono temperaturę i sprawdzano paszport covidowy, co chwilę trwało. Obsługa pilnowała, by trzymać dystans od innych osób w kolejce (pan na mnie nakrzyczał, że stoję metr za ludźmi, a nie półtora ;) ), a do tego wpuszczano tylko określoną ilość ludzi co 15 minut. Na szczęście załapałam się już w drugiej turze, stojąc tylko te 15 minut.
Zamek Estense, choć tak potężny i imponujący z zewnątrz, swoim wystrojem nie wywiera jednak największego wrażenia. Nie znajdziemy tu pięknych pałacowych wnętrz, pełnych bogato zdobionych mebli i innych dekoracji. Większość pomieszczeń jest dość pusta, z niewielkimi wystawami rozmieszczonymi wzdłuż ścian - trochę historii zamku oraz samej Ferrary, przedmioty znalezione podczas wykopalisk archeologicznych, kilka zachowanych perełek jak choćby stare księgi. Zatem nie można powiedzieć, że zupełnie nic tu nie ma, ale zamek zwiedza się raczej szybko ;)
Ale i tak uważam, że zamek w Ferrarze zwiedzić warto - jednak patrząc do góry... no, ewentualnie na rozmieszczone wszędzie ogromne lustra, pozwalające lepiej przyjrzeć się szczegółom sufitów. A w wielu komnatach zamkowych sufity są ozdobione przepięknymi freskami - niektóre, niestety, już ulegają zniszczeniom i na malunkach widać pęknięcia, w wielu miejscach posklejane. Mam nadzieję, że Ferrarze nie zabraknie środków na renowację fresków, bo dla nich samych warto jest zapłacić te 12 € za bilet wstępu... ;)
Nie do końca zaś polecam wykupowanie oddzielnego biletu na wieżę zamkową. Nie jest ona wysoka, więc - pomimo położenia w samym centrum Ferrary - nie ma stąd wyjątkowych widoków na historyczną starówkę. No chyba, że ktoś potrzebuje chwili oddechu na świeżym powietrzu i bez maseczki, bo przynajmniej na tarasie widokowym można ją zdjąć (a Włosi mocno pilnują). Na szczęście jednak trasa po zamku biegnie też przez taras z drzewkami pomarańczowymi, który też zapewnia chwilę na świeżym powietrzu.
Pozamykane pomniejsze kościoły mnie zasmuciły, ale najbardziej szkoda mi było, że zamknięta - ze względu na renowację - była też katedra p.w. św. Jerzego męczennika, patrona Ferrary. Budowę świątyni rozpoczęto w XII w. i z zewnątrz dominuje gotyk, a wewnątrz - co widziałam jedynie na pięknych zdjęciach - bogactwo baroku. Kawałek od katedry natknęłam się jeszcze na (również zamkniętą) synagogę. Wyszło więc na to, że przyszło mi zwiedzać Ferrarę bardzo świeckim szlakiem ;).
Obok katedry i zamku położony jest jeszcze jeden potężny budynek - to Palazzo Municipale, w którym mieści się urząd miasta w Ferrarze. Budowę pałacu rozpoczęto w XII w., a swoje obecne kształty przybrał on ok. dwieście lat później - budynek stanowił rezydencję rodziny Este, dopóki w XVI w. nie przenieśli się do sąsiedniego zamku. Warto zajrzeć też na dziedziniec pałacu, noszący współcześnie nazwę Piazza del Municipio, ze słynną klatką schodową z 1481 r.
Ale i tak uważam, że zamek w Ferrarze zwiedzić warto - jednak patrząc do góry... no, ewentualnie na rozmieszczone wszędzie ogromne lustra, pozwalające lepiej przyjrzeć się szczegółom sufitów. A w wielu komnatach zamkowych sufity są ozdobione przepięknymi freskami - niektóre, niestety, już ulegają zniszczeniom i na malunkach widać pęknięcia, w wielu miejscach posklejane. Mam nadzieję, że Ferrarze nie zabraknie środków na renowację fresków, bo dla nich samych warto jest zapłacić te 12 € za bilet wstępu... ;)
Nie do końca zaś polecam wykupowanie oddzielnego biletu na wieżę zamkową. Nie jest ona wysoka, więc - pomimo położenia w samym centrum Ferrary - nie ma stąd wyjątkowych widoków na historyczną starówkę. No chyba, że ktoś potrzebuje chwili oddechu na świeżym powietrzu i bez maseczki, bo przynajmniej na tarasie widokowym można ją zdjąć (a Włosi mocno pilnują). Na szczęście jednak trasa po zamku biegnie też przez taras z drzewkami pomarańczowymi, który też zapewnia chwilę na świeżym powietrzu.
Pozamykane pomniejsze kościoły mnie zasmuciły, ale najbardziej szkoda mi było, że zamknięta - ze względu na renowację - była też katedra p.w. św. Jerzego męczennika, patrona Ferrary. Budowę świątyni rozpoczęto w XII w. i z zewnątrz dominuje gotyk, a wewnątrz - co widziałam jedynie na pięknych zdjęciach - bogactwo baroku. Kawałek od katedry natknęłam się jeszcze na (również zamkniętą) synagogę. Wyszło więc na to, że przyszło mi zwiedzać Ferrarę bardzo świeckim szlakiem ;).
Obok katedry i zamku położony jest jeszcze jeden potężny budynek - to Palazzo Municipale, w którym mieści się urząd miasta w Ferrarze. Budowę pałacu rozpoczęto w XII w., a swoje obecne kształty przybrał on ok. dwieście lat później - budynek stanowił rezydencję rodziny Este, dopóki w XVI w. nie przenieśli się do sąsiedniego zamku. Warto zajrzeć też na dziedziniec pałacu, noszący współcześnie nazwę Piazza del Municipio, ze słynną klatką schodową z 1481 r.
Obeszłam centrum Ferrary i znów spojrzałam na ulotkę otrzymaną wraz z kartą MyFe. Skoro zapewnia ona darmowy wstęp do różnych renesansowych rezydencji w mieście, trzeba z niej skorzystać. Na pierwszy ogień poszedł pałac Schifanoia, którego nazwa wywodzi się od schivar la noia, czyli ucieczki od nudy. Rodzina Este zadbała o to, by nudzić się nie musieli ;). Pałac nie jest duży, ale robi wrażenie, przede wszystkim przez piękną halę główną zdobioną XV-wiecznymi alegorycznymi freskami, odnoszącymi się do poszczególnych miesięcy w roku. Niesamowicie spodobały mi się też złocone dekoracje sufitów - znów, jak wcześniej w zamku, mogłam chodzić ze wzrokiem utkwionym w górze... Ale tak przegapiłoby się trochę wystaw z różnymi wartościowymi przedmiotami sprzed wieków - mogłabym na ten przykład mieć taki piękny stół z blatem z ametystów... ;)
Potem była przerwa na pizzę, bo w porze lunchu jeszcze więcej atrakcji pozamykano, a po 14 mogłam kontynuować zwiedzanie. Najpierw Casa Romei, którego krużganki widziałam już wcześniej przez uchyloną bramę, przechodząc ulicą św. Franciszka. Giovanni Romei był jednym z najważniejszych urzędników Ferrary, do tego wżeniony w rodzinę Este - trzeba było zaszpanować statusem i zbudować sobie odpowiednią rezydencję. Budynek nosi w sobie ślady zarówno sztuki średniowiecznej, jak i renesansowej - do ciekawej architektury dochodzą tu znów piękne, gotyckie freski (choć, moim skromnym zdaniem, innym pałacom nie dorównują) i kolekcje dawnej sztuki. Nie było tu wielu odwiedzających, a i tak obsługa pilnowała, by wchodzić do pomieszczeń w równych odstępach, by nie przebywać z obcymi w innym pomieszczeniu. Do tego trafiłam na młodą panią, która dopiero dwa dni wcześniej zaczęła tam pracować i choć Casa Romei zwiedza się na własną rękę, to kobieta z entuzjazmem nowego pracownika zaczęła mi pokazywać różne ciekawostki. Chociażby wyryte na balustradzie cienkie linie plansz do gry, których pewnie sama bym nie zauważyła, a o których jakoś nie wspomniano na żadnej z tablic informacyjnych... :)
Następnie kontynuowałam zwiedzanie szlakiem rodziny Este, z którą Ferrara jest nieodłącznie związana. Wybrałam się do pałacyku Marfisa d'Este, zbudowanym w 1559 r. i noszącym imię córki Francesca d'Este. I znów, ledwo weszłam do środka, już głowa uniosła mi się do góry, bo nie mogłam nie zachwycać się malowidłami na suficie - w tym pałacyku na sklepieniach rządzi XVI-wieczna groteska. Określenie pałacyk też nie jest tu na wyrost - zwiedzanie zajęło mi maksymalnie dwadzieścia minut :). Do tego obok Marfisa d'Este można zajrzeć do przylegającego ogrodu - również niewielkiego, ale pozwalającego na chwilę oddechu po tych wszystkich renesansowych pomieszczeniach.
Robiłam się już zmęczona coraz to kolejnymi budynkami oraz zmianami temperatury - na zewnątrz było 35 stopni w cieniu, a pałacyku wszystkie klimatyzowane (choć nigdzie w środku nie było na tyle zimno, bym musiała wyciągać sweter). Pospacerowałam jeszcze chwilę po centrum, kupiłam magnes i pocztówki, po czym chciałam się skierować na dworzec. Stwierdziłam jednak, że mogę na ten dworzec pójść nieco inną drogą, by zobaczyć jeszcze jeden pałacyk, który słynie głównie ze swojego wyglądu zewnętrznego...
Palazzo dei Diamanti zawdzięcza swą nazwę charakterystycznej fasadzie, zdobionej mnóstwem kamieni mających przypominać swym kształtem diamenty. Za budowę odpowiadał architekt dworski Biagio Rossetti, a sama rezydencja powstała na przełomie XV i XVI w. Obecnie w środku mieszczą się galerie sztuki - zarówno tej dawnej, jak i współczesnej - czyli coś, co akurat mnie kompletnie nie interesuje... ;) Ale że moja karta obejmowała także darmowy wstęp, a ja i tak już tutaj podeszłam... Wybrałam się więc na szybkie zwiedzanie pałacyku - bardziej pod kątem architektury i dekoracji ścian i sufitów (tak, tutaj też niektóre sprawiały, że szczęka opadała z wrażenia ;) ), niż wszystkich tych zgromadzonych tu obrazów. Choć zakładam, że fani malarstwa byliby tutaj w siódmym niebie :)
Potem była przerwa na pizzę, bo w porze lunchu jeszcze więcej atrakcji pozamykano, a po 14 mogłam kontynuować zwiedzanie. Najpierw Casa Romei, którego krużganki widziałam już wcześniej przez uchyloną bramę, przechodząc ulicą św. Franciszka. Giovanni Romei był jednym z najważniejszych urzędników Ferrary, do tego wżeniony w rodzinę Este - trzeba było zaszpanować statusem i zbudować sobie odpowiednią rezydencję. Budynek nosi w sobie ślady zarówno sztuki średniowiecznej, jak i renesansowej - do ciekawej architektury dochodzą tu znów piękne, gotyckie freski (choć, moim skromnym zdaniem, innym pałacom nie dorównują) i kolekcje dawnej sztuki. Nie było tu wielu odwiedzających, a i tak obsługa pilnowała, by wchodzić do pomieszczeń w równych odstępach, by nie przebywać z obcymi w innym pomieszczeniu. Do tego trafiłam na młodą panią, która dopiero dwa dni wcześniej zaczęła tam pracować i choć Casa Romei zwiedza się na własną rękę, to kobieta z entuzjazmem nowego pracownika zaczęła mi pokazywać różne ciekawostki. Chociażby wyryte na balustradzie cienkie linie plansz do gry, których pewnie sama bym nie zauważyła, a o których jakoś nie wspomniano na żadnej z tablic informacyjnych... :)
Następnie kontynuowałam zwiedzanie szlakiem rodziny Este, z którą Ferrara jest nieodłącznie związana. Wybrałam się do pałacyku Marfisa d'Este, zbudowanym w 1559 r. i noszącym imię córki Francesca d'Este. I znów, ledwo weszłam do środka, już głowa uniosła mi się do góry, bo nie mogłam nie zachwycać się malowidłami na suficie - w tym pałacyku na sklepieniach rządzi XVI-wieczna groteska. Określenie pałacyk też nie jest tu na wyrost - zwiedzanie zajęło mi maksymalnie dwadzieścia minut :). Do tego obok Marfisa d'Este można zajrzeć do przylegającego ogrodu - również niewielkiego, ale pozwalającego na chwilę oddechu po tych wszystkich renesansowych pomieszczeniach.
Robiłam się już zmęczona coraz to kolejnymi budynkami oraz zmianami temperatury - na zewnątrz było 35 stopni w cieniu, a pałacyku wszystkie klimatyzowane (choć nigdzie w środku nie było na tyle zimno, bym musiała wyciągać sweter). Pospacerowałam jeszcze chwilę po centrum, kupiłam magnes i pocztówki, po czym chciałam się skierować na dworzec. Stwierdziłam jednak, że mogę na ten dworzec pójść nieco inną drogą, by zobaczyć jeszcze jeden pałacyk, który słynie głównie ze swojego wyglądu zewnętrznego...
Palazzo dei Diamanti zawdzięcza swą nazwę charakterystycznej fasadzie, zdobionej mnóstwem kamieni mających przypominać swym kształtem diamenty. Za budowę odpowiadał architekt dworski Biagio Rossetti, a sama rezydencja powstała na przełomie XV i XVI w. Obecnie w środku mieszczą się galerie sztuki - zarówno tej dawnej, jak i współczesnej - czyli coś, co akurat mnie kompletnie nie interesuje... ;) Ale że moja karta obejmowała także darmowy wstęp, a ja i tak już tutaj podeszłam... Wybrałam się więc na szybkie zwiedzanie pałacyku - bardziej pod kątem architektury i dekoracji ścian i sufitów (tak, tutaj też niektóre sprawiały, że szczęka opadała z wrażenia ;) ), niż wszystkich tych zgromadzonych tu obrazów. Choć zakładam, że fani malarstwa byliby tutaj w siódmym niebie :)
Spodobało mi się w Ferrarze, ale myślę, że w normalnych czasach na miasto trzeba by było poświęcić zdecydowanie dwa dni. Ja spędziłam jeden, mocno intensywny, ale nie dane mi było zajrzeć do kilku budynków, które mnie mocno ciekawiły. Nie dotarłam też nad rzekę Pad (z włoskiego: Po), a podobno rzeka i kanały też są warte uwagi. Dla miłośników historii, architektury i sztuki Ferrara to punkt obowiązkowy na mapie Włoch :)
0 Komentarze