Nigdy dotąd nie byłam w Bułgarii. Aż samą mnie to zdziwiło, bo przecież blisko, tanio, Unia Europejska, więc paszportu nie trzeba, do tego kierunek przecież wśród Polaków też dość popularny... A jakoś się nie zdarzyło. Kiedy jednak znalazłam tanie loty - przylot w piątek rano do Burgas, powrót w niedzielę po południu z Warny - pomyślałam, że oto nadarzyła się okazja ;). Z przyczyn towarzyskich większość czasu spędziłam w Warnie, ale skoro już w tym Burgas wylądowałam, to przecież trzeba je zobaczyć ;). Miałam na to cały dzień, bo wylądowałam ok. 8 rano - z lotniska kursuje regularny autobus miejski, a bilet kosztuje ledwo 1,5 lewa (3,50 zł), więc w okolicy 9 byłam już przy dworcu centralnym w Burgas.
Przywitało mnie ciepło, zaskakujące wręcz jak na połowę września. Prognozy zapowiadały 26-27 stopni, ale po południu temperatury sięgnęły ok. 34 stopni. Odczuwalna była nieco niższa, bo wiatr od morza robił swoje, ale przyznam, że takich letnich upałów się już w tym okresie nie spodziewałam. Wieczory robiły się już chłodne, ale znów - wystarczył tylko sweter. Bułgaria to zdecydowanie dobry kierunek na szukanie ciepła jesienią :).
Z otwartej przed czasem informacji turystycznej wzięłam mapkę i skierowałam się na spacer po centrum - przy okazji wypatrując też miejsca na śniadanie. Generalnie w Burgas natknęłam się na problem pt. gdzie zjeść, bo nawet miejsca, które Google podpowiadało jako kuchnia bułgarska, okazywały się fast foodami... Burgery, pizze, hot dogi, kebaby - to dominowało w całym centrum. Takie turystyczne centrum kręci się głównie wokół dwóch ulic - Aleksandrowskiej oraz prostopadłej do niej Al. Bogoridi. Są to dwa szerokie deptaki, z dziesiątkami sklepów, kawiarni i fast foodów wzdłuż nich.
Po śniadaniu wybrałam się na rundkę po miejscowych kościołach, ale większość była zamknięta, a jeśli nawet nie, to i tak nie można było robić w nich zdjęć... Warto jednak zajrzeć do niewielkiego, ale klimatycznego kościółka armeńskiego, przed którym postawiono charakterystyczny pomnik poświęcony ofiarom ludobójstwa Ormian. Trafiłam też pod synagogę, w której obecnie mieści się jednak galeria sztuki - odpuściłam więc wchodzenie, bo nie są to moje klimaty.
Po śniadaniu wybrałam się na rundkę po miejscowych kościołach, ale większość była zamknięta, a jeśli nawet nie, to i tak nie można było robić w nich zdjęć... Warto jednak zajrzeć do niewielkiego, ale klimatycznego kościółka armeńskiego, przed którym postawiono charakterystyczny pomnik poświęcony ofiarom ludobójstwa Ormian. Trafiłam też pod synagogę, w której obecnie mieści się jednak galeria sztuki - odpuściłam więc wchodzenie, bo nie są to moje klimaty.
Udało się za to wejść (i robić zdjęcia ;) ) do katedry św. Cyryla i Metodego, potężnej świątyni wybudowanej na przełomie XIX i XX wieku. To trzynawowa bazylika, za której projekt odpowiadał włoski architekt Ricardo Toscani. Niestety, kościół był remontowany i zwiedzaniu towarzyszyły wszechobecne hałasy, ale rusztowania otaczały tylko zewnętrzne ściany budynku - i to tylko po bokach. Na szczęście w środku było spokojnie, choć głośno.
Katedra w Burgas to podobno jedna z najpiękniejszych cerkwi Bułgarii - sama dużego porównania nie mam, więc będę trzymała się tego podobno ;). Wnętrza faktycznie wywierają wrażenie - złocone żyrandole, piękny ikonostas, misternie malowane wnętrze kopuły, no i (niestety, niezachowane w pełni) freski autorstwa Gyudzhenkova i Kozhuharova. Wstęp do katedry jest bezpłatny.
Zatem obeszłam centrum, długo mi nie zajęło. Mogłam więc skierować się już na wybrzeże, bo to ta część Burgas położna nad Morzem Czarnym przyciąga największe tłumy turystów. Zaczęłam od portu, z którego odpływają statki na wyspę św. Anastazji - taki rejs to podobno jedna z największych atrakcji miasta, musiałam go sobie jednak odpuścić ze względu na ograniczony czas spędzony w Burgas. Pospacerowałam trochę po udostępnionej ludziom części portu, szybko jednak stwierdziłam, że wolę chyba spacerować po plaży... ;)
A w Burgas plaż nie brakuje - ciągną się wzdłuż całego miejskiego wybrzeża, które nie zostało zagospodarowane pod port i przemysł. Nagrzany słońcem piasek, czysta (choć nie wiem, jak to wygląda w środku lata) i już dość chłodna woda, a także wciąż całkiem sporo ludzi. No i oczywiście promenada dla spacerujących z licznymi budkami z lodami, fast foodami i - mniej licznymi - gadżetami do pływania. Szybko wrzuciłam buty do plecaka i szłam wzdłuż plaży, w wodzie po kostki... :)
Dotarłam tak do molo - zdecydowanie krótszego i mniej zatłoczonego niż to nasze w Sopocie ;). Po bokach mola rozstawiono tabliczki z informacjami o historii miasta i rozwoju kultury w Burgas, wszystko zarówno po bułgarsku, jak i angielsku. Warto tu wejść chociażby po to, by z szerszej perspektywy spojrzeć na plaże i otaczające Burgas morze - skakać z pomostu nie można, a piaszczyste plaże są najwidoczniej dużo wygodniejsze do leżenia, bo w spacerze nikt nie przeszkadzał ;)
Jak można zauważyć na jednym z powyższych zdjęć, od mola biegną schody kończące się gdzieś wśród drzew i krzewów. Weszłam pod górę i znalazłam się w Ogrodzie Morskim, największym publicznym parku w Burgas. Spory zielony obszar oddziela wybrzeże od centrum miasta i stanowi idealne miejsce do spacerów. Znajdziemy tu mnóstwo rzeźb, teatr letni, kasyno, liczne place zabaw i obiekty sportowe, małą cerkiew, ba, nawet domek rodem z Hobbitonu...
Jednak największą atrakcją Burgas, którą znajdziemy na terenie parku, jest Festiwal Rzeźb z Piasku. Co roku na niewielkim, specjalnie do tego wyznaczonym obszarze, tworzy się ogromne i bardzo szczegółowe rzeźby piaskowe. Byłam ciekawa tego festiwalu, ale nie spodziewałam się, że jeszcze w połowie września uda mi się coś zobaczyć - w końcu rzeźby są tworzone sporo wcześniej, a piasek nie jest najtrwalszym materiałem... Najwidoczniej jednak dobrze go utrwalili, bo choć niektóre fragmenty poszczególnych rzeźb zdążyły się już ukruszyć, to całość wciąż była jeszcze w zaskakująco dobrym stanie. Zapłaciłam 3,5 lewa (8,20 zł) za bilet wstępu i weszłam na teren festiwalu.
Niska cena biletu staje się jasna niemal natychmiast - obszar festiwalu jest malutki i znajduje się tu zaledwie kilkanaście rzeźb. Wszystko obraca się wokół tematyki filmowej i literackiej - mogłam tu więc zobaczyć Harry'ego Pottera, Pippi Langstrumpf, Małą Syrenkę, Piękną i Bestię, Alicję w Krainie Czarów czy ekipę z Madagaskaru. Postacie da się bez problemu rozpoznać (oczywiście, jeśli znamy bajkę, ja najwidoczniej jestem już za stara na niektóre i ich nie kojarzyłam :P ), choć nie zawsze były to dokładne odzwierciedlenia... Co trzeba wybaczyć, bo tworzenie rzeźb z piasku chyba nie należy do najłatwiejszych zadań - nawet jeśli podobno jest to jakiś specjalny piasek ;)
Miłośników przyrody Burgas kusi Jeziorem Atanasowskim, położonym kawałek dalej od centrum. Jego okolice to rezerwat przyrody, w którym można spotkać ponad trzysta gatunków ptaków. Ja na spacer wokół jeziora czasu nie miałam, ale i tak tu podeszłam, bo przy najbardziej na południe (czyli najbliżej miasta) wysuniętym końcu jeziora znajdują się solanki. Z Morza Czarnego sól wydobywano już od wieków, z Jeziora Atanasowskiego - zaledwie od 1906 roku... i obecna produkcja sięga 40.000 ton rocznie. Za zaledwie 2 lewy (4,65 zł) możemy wejść na teren słonych jeziorek - i zdecydowanie warto to zrobić! Można tu wytaplać się w leczniczym błocie albo poleżeć w słonej wodzie, której główną atrakcją jest kolor. W mocno słonej wodzie żyją mikroskopijne skorupiaki z gatunku artemii, które nadają wodzie różowo-czerwoną barwę. Efekt jest naprawdę świetny i jedynie żałuję, że słońce się już schowało za chmurami - jak intensywne byłyby te kolory w jego świetle? :)
Dzień się już kończył, a spacer z powrotem do centrum Burgas zajął mi jeszcze dobrą godzinę, bo przecież nie da się iść wzdłuż plaży i nie zatrzymywać co chwilę, by zrobić kolejne zdjęcie... ;) Rozejrzałam się jeszcze po sklepikach z pamiątkami w mieście, ale kompletnie nic mi nie wpadło w oko i z Burgas wyjechałam bez magnesów czy pocztówek. Samo miasto da się zwiedzić w jeden dzień na spokojnie, ale myślę, że warto by było poświęcić mu jeszcze i drugi dzień - na wyprawę na wyspę św. Anastazji i na spacer wzdłuż brzegów Jeziora Atanasowskiego. Bo przecież nie da się całego urlopu przeleżeć na plaży, prawda? :P
0 Komentarze