Byłam na Korfu zaledwie weekend - to zdecydowanie za mało czasu, by naprawdę zobaczyć tę wyspę. Skupiłam się więc na stolicy, noszącej tę samą nazwę co wyspa, oraz jej okolicach. A w tych okolicach punktem obowiązkowym jest klasztor Vlacherna, a i to nawet nie dla samego klasztoru ;). Niewielki kościółek położony jest tuż obok lotniska Ioannis Kapodistrias i przez tuż obok mam na myśli dosłownie kilkaset metrów. Tuż nad klasztorem podchodzą do lądowania samoloty przywożące na Korfu turystów, a wrażenie, gdy potężna maszyna zniża się tuż nad naszą głową jest... cóż, niezapomniane ;).
Klasztor Vlacherna od centrum Korfu dzieli niewiele ponad cztery kilometry - można podjechać autobusem, ale warto przejść się po prostu piechotą, bo i po drodze jest niemało do zobaczenia. Zanim wybrałam się jednak na taki spacer, przejrzałam stronę lotniska, by zobaczyć, kiedy mogę spodziewać się większej ilości lotów. Październik to już końcówka sezonu, więc nie mogłam już liczyć na to, że co pięć minut będą mi nad głową śmigały samoloty - wciąż jednak trochę tych połączeń było. Strona podpowiedziała, że tego dnia najlepiej być na miejscu między 10 a 11, wtedy było trochę więcej startów i lądowań. Już po drodze, jako że przechodziłam obok lotniska, widziałam unoszące się nad drzewami i budynkami maszyny, ale dopiero na miejscu zobaczyłam, jak wyjątkowy jest ten punkt widokowy. Tuż za końcem pasa startowego stworzono coś na kształt grobli łączącej dwa kawałki wyspy. Samoloty podchodzące do lądowania muszą nad tą groblą przelecieć, nic więc dziwnego, że stała się ona jedną z głównych atrakcji turystycznych Korfu.
Grobla jest dość wąska, ale spokojnie mogą się na niej minąć dwie osoby. Grecy osiągnęli tutaj jednak wyższy poziom i widziałam nawet sytuację, gdy mijała się pani na wózku z panem na skuterze. Da się? Da się ;). Końcówka sezonu miała już tę zaletę, że nie było tu tłumów, dało się spokojnie stanąć z dala od ludzi, robić zdjęcia... przynajmniej dopóki nie było w zasięgu wzroku żadnego samolotu. Bo gdy już zaczęło coś podchodzić do lądowania, to ludzie biegali w tę i z powrotem po całej grobli, szukali lepszego kadru, chcieli wszystko lepiej widzieć. Miałam parę podejść, gdy chciałam sobie zrobić zdjęcie na grobli z samolotem w tle, ale choć wokół mnie były pustki, gdy ustawiałam samowyzwalacz, to nagle w tych kilka sekund zawsze wbiegało parę osób między mnie a aparat, aż w końcu się poddałam. Selfie jedynym rozwiązaniem ;). Pamiętam też, że widziałam swego czasu filmiki z innych punktów widokowych przy lotniskach, gdzie pęd samolotu rozrzucał wszystko wokół i zwalał ludzi z nóg. Zastanawiałam się więc, jak to będzie odczuwalne na Korfu. Na szczęście samoloty przelatywały na tyle wysoko nad głowami turystów, że nie było tego czuć - jedynie hałas był dość ogłuszający. Jednak ekscytacja też robiła swoje i mózg szybko zaczął ten hałas ignorować :).
Mniej ciekawe okazały się starty samolotów, bo choć podjeżdżały one do końca pasa startowego, na co z grobli był świetny widok, to potem rozpędzały się i odlatywały w przeciwnym kierunku. A że pas startowy ma ponad dwa kilometry długości, to jednak ta odległość robiła swoje, jeśli chodzi o widoczność - no i nic już nie przelatywało nad głową, więc zero atrakcji ;). Na kilkanaście samolotów odlatujących z lotniska na Korfu przez ponad dwie godziny, które tam spędziłam, tylko jeden startował w przeciwną stronę. Zatem owszem, zdarza się to czasami, ale planując wizytę w tej okolicy, warto sprawdzać jednak rozpiskę przylotów, a nie odlotów.
Wykorzystując dłuższą przerwę między kolejnymi przylotami, podeszłam też pod sam kościółek. Klasztor Vlacherna zbudowano w XVII wieku na malutkiej wysepce, obecnie połączonej kamiennym mostkiem z lądem. Wszystko tu jest bardzo małe, do kościoła wchodziło się właściwie pojedynczo - żeby zobaczyć ikonę NMP z Vlacherny. Tzn. zmieściłoby się w środku kilka osób, ale wiecie, pandemia, dystans i te sprawy... Kościółek nie wywiera w środku szczególnego wrażenia, ale to nie o to tutaj chodzi - to po prostu ładny budyneczek w pięknej lokalizacji. Wielu osobom to wystarczy, bo podobno Vlacherna jest bardzo popularna jako miejsce ślubów ;).
Cała ta część wybrzeża Korfu jest usiana wzgórzami. Te położone najbliżej lotniska natychmiast przyciągnęły restauracje i kawiarnie oferujące jedzenie i picie z widokiem. Jako że zbliżała mi się i tak pora lunchu, postanowiłam usiąść w jednej z kawiarni na wzgórzu. Wszystkie stoliki z najlepszym widokiem były już pozajmowane, ale usiadłam trochę niżej - nie widziałam ze swojego miejsca lotniska, ale samoloty lecące nad wysepką oraz groblą były stamtąd świetnie widoczne. A mi to wystarczyło ;). Ceny na wzgórzu zależą od restauracji, niektóre to naprawdę górna półka. Kawiarnia, w której znalazłam stolik, była jeszcze ok - za drinka, dużą porcję naprawdę dobrej sałatki greckiej oraz butelkę wody mineralnej zapłaciłam 14 €.
Choć przelot samolotu nad głową, kiedy stoi się na grobli, robi niesamowite wrażenie, wejście na wzgórze to też rzecz obowiązkowa. Jak nie ma zbyt dużych tłumów w restauracjach i nie przeszkadza się gościom, kelnerzy nie mają nic przeciwko temu, by na chwilę stanąć obok stolików i porobić zdjęcia (tak, restauracje i kawiarnie zajęły wszystkie najlepsze punkty widokowe...). Stąd jest zupełnie inna perspektywa, dużo więcej widać, no i hałas jednak nieco mniejszy ;).
Wczesnym popołudniem zaczęło się robić tłoczno, podjechało kilka autobusów, w tym polska wycieczka i grupa szprechających po niemiecku emerytów. Aż zaczęłam doceniać to, że nie mogłam spać i wcześnie się zebrałam z pokoju, by być na miejscu już po 10. Po skończeniu drinka zeszłam jeszcze na dół, żeby popatrzeć na kolejny lądujący samolot i skierowałam się w stronę lotniska. Zostało mi jeszcze parę godzin do wylotu do Wiednia i nie było sensu wracać już do miasta Korfu, skoro i tak musiałabym wkrótce tu wrócić. Postanowiłam więc odkryć trochę okolice lotniska.
Niecałe dziesięć minut spaceru od Vlacherny znajduje się kolejny klasztor - Panagia Kassopitra. Skoro było tak blisko, dla mnie to oczywista oczywistość, że musiałam tam zajrzeć ;). W internecie znalazłam komentarze, że główną atrakcją tego miejsca nie jest sam kościół, ale cały kompleks klasztorny. Przypomina on raczej park, w którym znajdziemy zadaszone ławeczki, sklep z ikonami, mnóstwo drobnych przedmiotów i jeszcze więcej zieleni, a nawet niewielki plac zabaw.
Do samej świątyni też zajrzałam, choć po wnętrzu trudno poznać, że klasztor powstał już dobre pięćset lat temu. Otwarte było też boczne pomieszczenie, gdzie wystawiono różne relikwie - byłam aż zdziwiona, ile ich tu nagromadzono! Ale Panagia Kassopitra to podobno jeden z najważniejszych klasztorów na wyspie, więc jakoś trzeba przyciągać pielgrzymów... :)
Są takie hasła, które zawsze mnie będą przyciągały. Jednym z nich jest stanowisko archeologiczne, zwłaszcza w takich krajach, gdzie kultury starożytne były świetnie rozwinięte. Tym bardziej musiałam wybrać taką drogę na lotnisko, która koło stanowisk archeologicznych biegła ;). Niestety, wszystko było pozamykane i moje zwiedzanie ograniczyło się jedynie do chodzenia wzdłuż płotu i zaglądania przez barierki... Niedaleko lotniska znajdują się dwa stanowiska archeologiczne tuż obok siebie - niewielkie pozostałości rzymskich łaźni oraz nieco lepiej zachowana bazylika Paleopolis. Może w sezonie letnim da się pospacerować wśród ruin, bo z tego, co czytam w internecie, wstęp tutaj jest darmowy.
Właściwie tuż obok ruin znajdziemy wielką bramę, którą wchodzi się na teren parku Mon Repos. Chciałam tam zajrzeć przed wylotem, choć wiedziałam, że czasu nie zostało na tyle, by zejść cały park. Ale przecież lepiej obejść choć jego część, niż siedzieć bez celu na lotnisku, prawda? ;) Po wejściu szłam kawałek wzdłuż łukowatych arkad, a po paru minutach stanęłam przed XIX-wieczną willą, mieszczącą w sobie obecnie muzeum archeologiczne. Na muzeum czasu nie miałam, zresztą pogoda była zbyt dobra, by siedzieć w pomieszczeniach... Zatem: spacer po parku!
Po Mon Repos biegnie mnóstwo ścieżek, całość porośnięta gęstą roślinnością - niemalże europejska dżungla. Ponadto sporo tu pozostałości po czasach starożytnych, więc dla mnie to już w ogóle połączenie idealne ;). Najwięcej spacerowałam po Heraionie - pozostałościach sanktuarium Hery, pochodzącego z VII w. p.n.e. Oczywiście są to dziś w większości kamienie porozrzucane wśród lasu, ale wystarczy spojrzeć na obszar, jaki zajmują, plus na szczegółową mapkę, by zdać sobie sprawę, jak potężna była to świątynia...
Z Mon Repos na lotnisko jest zaledwie dwadzieścia minut spacerem, dałam więc sobie pół godziny, gdybym znów trafiła na coś ciekawego po drodze... A na Korfu chyba się nie da nie trafić na nic ciekawego ;) Wyspa pożegnała mnie połączeniem starego z nowym - klasztor św. Teodora, do którego przylega stanowisko archeologiczne sanktuarium Artemidy. Niestety, oba zamknięte...
Jednak nawet takie dość krótkie błądzenie po okolicach lotniska sprawiło, że trafiłam na sporo ciekawostek. Jeśli przyjedziecie oglądać samoloty koło klasztoru Vlacherna (a to robi właściwie każdy odwiedzający Korfu), dajcie sobie też trochę czasu na spacer po tej okolicy. Zwłaszcza, jeśli lubicie ruiny i historię starożytną - będziecie zachwyceni ;)
0 Komentarze