Tallin to jedno z tych miast, w których zakochałam się od pierwszego wejrzenia i gdzie jeszcze z przyjemnością wrócę. Zwłaszcza, że choć stare miasto zeszłam wzdłuż i wszerz, to mam niedosyt muzeów (a jest ich tu naprawdę sporo!). Ale ja - nie przemyślawszy tego wcześniej odpowiednio - poświęciłam na Tallin poniedziałek oraz Dzień Przywrócenia Niepodległości. W oba te dni prawie wszystkie muzea były pozamykane... ;) Jednak przez to miałam możliwość swobodnego spacerowania po estońskiej stolicy, błądzenia po uliczkach starego miasta i odkrywania ze zdziwieniem, że zaczyna mi się tworzyć w głowie jego mapa. A takie spacery w Tallinie to sama przyjemność.
Dotarłam do Tallina wczesnym popołudniem, zostawiłam rzeczy w hotelu i natychmiast wybrałam się na odkrywanie miasta. Natychmiast wpadł mi w ucho wszechobecny wśród turystów język rosyjski, choć z dogadaniem się po angielsku w estońskiej stolicy nie miałam najmniejszego problemu. W informacji turystycznej zaopatrzyłam się w mapkę, bo choć nie planowałam już na ten dzień żadnego konkretnego zwiedzania, chciałam mieć jakiekolwiek pojęcie o tym, co warto zobaczyć w historycznym centrum. Rozglądałam się też coraz uważniej za czymś do jedzenia - już dawno minęła moja pora lunchu. Muszę przyznać, że ceny na tallińskiej starówce były dla mnie zaskoczeniem i to w negatywnym znaczeniu tego słowa. Było po prostu drogo, a przecież patrzę z perspektywy wiedeńskiej... Na szczęście Google przyjacielem człowieka i szybko trafiłam też do smacznej włoskiej knajpki z jedzeniem w normalniejszych cenach :)
Z historycznego punktu widzenia archeologowie znaleźli na terenach należących do miasta przedmioty liczące nawet kilka tysięcy lat. Jednak ta bardziej znana historia Tallina sięga zaledwie średniowiecza - pierwszy zamek obronny powstał tutaj najprawdopodobniej w połowie XI wieku. W 1219 roku miasto znane wtedy jako Rewal trafiło w ręce Duńczyków, którzy 127 lat później odsprzedali je Krzyżakom. Ze względu na swoje strategiczne położenie Tallin był silnie ufortyfikowany, rósł również jako ośrodek handlowy pod skrzydłami Ligi Hanzeatyckiej. I sporo śladów z czasów dawnej świetności zachowało się w estońskiej stolicy po dziś dzień. W 1997 roku historyczne centrum Tallina wpisano na listę UNESCO jako przykład świetnie zachowanego średniowiecznego miasta handlowego Europy Północnej, położonego u wybrzeży Bałtyku. Jeśli pamiętacie moje zachwyty nad szwedzkim Visby (do którego ostatnie zdanie również idealnie by pasowało), myślę, że natychmiast zrozumiecie, dlaczego Tallin też pokochałam... :)
Centrum Tallina stanowi plac ratuszowy z najstarszym ratuszem w krajach bałtyckich, wybudowanym jeszcze w XIV wieku. Mniej więcej w tym samym okresie sam plac, na którym odbywały się jarmarki, stał się centrum miasta. Podczas mojej sierpniowej wizyty pod ratuszem rozstawiono scenę i można było posłuchać koncertów z okazji Dni Tallina. W zimie stoi tu choinka i można zjeść coś słodkiego na jarmarku bożonarodzeniowym. Niezmiennie od ponad sześciuset lat plac ratuszowy w Tallinie to najważniejsze miejsce miasta i tę atmosferę po prostu tutaj czuć :)
Naprzeciwko ratusza znajdziemy raeapteek, czyli ratuszową aptekę - jedną z najstarszych działających do dziś estońskich aptek. Otwarta została w 1422 roku (choć niektóre źródła podają nawet wcześniejszą datę) i od XV wieku mieści się wciąż w tym samym budynku. Aptekę można zwiedzać, no ale ja trafiłam tam w te niewłaściwe dni... i mogłam co najwyżej zerknąć przez szybę, by przyjrzeć się staremu (choć już nie XV-wiecznemu ;) ) wystrojowi.
Udało mi się jednak odwiedzić miejsce otwarte nawet w dni świąteczne, choć związane z historią zdecydowanie nowszą. Cele więzienne KGB to mini-muzeum położone w piwnicach budynku przy ulicy Pagari 1, gdzie przed laty mieścił się estoński oddział Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego. Wstęp kosztuje zaledwie 2 €, bo w środku nie spędzi się dużo czasu - no chyba że faktycznie ktoś chciałby czytać wszystkie zgromadzone tu wspomnienia więźniów, podrukowane i porozkładane w różnych miejscach w celach. To mini-muzeum przypomina mi nieco naszą warszawską aleję Szucha (choć wiadomo, że mamy tu inną okupację, ale pomysł na muzeum jest zbliżony). Warto zobaczyć, chociaż wydaje mi się, iż cele KGB zostały przygotowane raczej dla zachodniego turysty, któremu trzeba bardziej przybliżyć, jak wyglądała sowiecka przyjaźń.
Idąc ulicą Pikk (czyli po prostu Długą z estońskiego), szybko dotarłam do murów oraz potężnej, XVI-wiecznej wieży obronnej. Pod bramą mignęły mi kwiaty z biało-czerwoną wstęgą i kawałkiem napisu ...czypospolitej Polskiej, więc szybko skierowałam wzrok do góry, by zobaczyć, o co chodzi. Okazało się, że tuż obok znajdującego się w wieży Muzeum Morskiego postanowiono umieścić tablicę pamiątkową ORP Orła, który został internowany w Estonii 15.09.1939 roku... po czym widowiskowo zwiał do Wielkiej Brytanii ;). Choć nie szukałam specjalnie polskich śladów w Tallinie, zawsze miło napotkać taką ciekawostkę.
Gdzie jeszcze warto odbić, spacerując wzdłuż murów? Bo że taki spacer każdy turysta odbędzie, to rzecz oczywista. W historycznym centrum Tallina wystarczy iść parę minut przed siebie i już natrafimy na jakieś pozostałości murów, bram czy wież. I wprawiało mnie to w nieustanny zachwyt (czy mój folder zdjęć o nazwie Tallin liczy sobie prawie 3 GB? Być może...). A okres pandemiczny miał ten plus, że udało mi się uchwycić pasaż św. Katarzyny bez tłumów turystów - to klimatyczna, średniowieczna uliczka, przed laty znana jako Aleja Mnichów, otoczona budynkami z XV-XVII wieku. Tuż obok położony jest klasztor św. Katarzyny, ale choć zaglądałam do niego dwukrotnie w porach, kiedy powinien być otwarty (według rozpiski na drzwiach), nigdy otwarty nie był...
W ramach takiego błąkania się po mieście, weszłam też po schodkach do góry, trafiając do miejsca zwanego Ogrodem Duńskiego Króla. Uważa się, że to tutaj - na zboczu wzgórza Toompea - król Danii Waldemar II Zwycięski rozbił obóz, przygotowując się do ataku na zamek w 1219 roku. Dziś znajdziemy tu metalową sylwetkę rycerza z duńskim białym krzyżem na czerwonym tle na tarczy. A jeśli wejdziemy dalej na górę po schodkach, znów staniemy przy murach obronnych, wśród których postawiono dziwnie wyglądające figury mnichów...
W tej części tallińskiej starówki znajduje się parę punktów widokowych - zresztą sam Ogród Duńskiego Króla jest jednym z nich. Stojąc na wzgórzu mamy historyczne centrum u swoich stóp, a wieże obronne i dzwonnice kościołów przebijają się wśród czerwonych dachówek. Tallin z góry jest równie piękny jak z dołu ;). A będąc już na wzgórzu, obowiązkowo trzeba podejść i pod sam zamek, w którym obecnie mieści się siedziba parlamentu - można ją zwiedzać z przewodnikiem w dni robocze. Nad parlamentem góruje wieża zwana Wysokim Hermanem (Pikk Hermann), która właściwie nigdy nie jest otwarta. Tak przeczytałam w ulotce, więc nawet nie googlałam szczegółów odnośnie wyjątków. A teraz widzę, że jest udostępniana odwiedzającym trzy razy w roku: podczas Dni Otwartych Parlamentu w kwietniu, w Dniu Flagi - 4 czerwca oraz... w Dzień Przywrócenia Niepodległości - 20 sierpnia. Zatem byłam w Tallinie w jeden z trzech dni w roku, kiedy można wejść na wieżę i nawet nie podeszłam do niej bliżej tego dnia, bo przecież zawsze jest zamknięta. Brawo ja.
Tuż naprzeciwko parlamentu stoi potężna katedra prawosławna. Kawałek dalej - równie ciekawa protestancka. Jedynie rzymskokatolicka wydaje się kompletnie nijaka przy dwóch sąsiadkach. Ale o kościołach będzie oddzielny wpis, jak to u mnie, bo wchodziłam wszędzie, gdzie było otwarte (choć nie wszędzie wolno było robić zdjęcia, tutaj cerkwie przodują w takich zakazach). Przez swoją burzliwą historię Estonia stanowi niezły misz-masz religijny, choć właściwie wszystko w ramach chrześcijaństwa. A i tak - obok katedr prawosławnej i luterańskiej - najbardziej znaną świątynią Tallina jest kościół św. Mikołaja, w którym urządzono popularną galerię sztuki. Zabytek zabytkiem, ale coś trzeba z pustoszejącymi kościołami robić, gdy ponad połowie Estończyków jest już z religią nie po drodze.
W drodze do hotelu zobaczyłam instalację artystyczną przedstawiającą kilkanaście walizek. Symbolizują one Estończyków zesłanych na Sybir, a postawiono je przed muzeum, które bardzo chciałabym odwiedzić i będzie w mojej czołówce must-see przy kolejnej wizycie w Tallinie. Bo już wiem, że kolejna będzie na pewno, zwłaszcza przy tanich lotach Ryanairem ;). To Muzeum Okupacji i Wolności, zbierające świetne recenzje na portalach podróżniczych. Aaale właśnie się zorientowałam, że mimo niekorzystnych dni udało mi się odwiedzić jeszcze jedno muzeum w Tallinie. Producent czekolady Chocolala zrobił mini-muzeum poświęcone czekoladzie w piwnicy sklepu, a że wstęp darmowy, to zajrzałam. Nie polecam :P. Jednak czekolady mają pyszne - kupiłam mleczną o smaku szampana z kawałkami suszonych truskawek i to było niebo w gębie ;). Zresztą wszystkie słodycze, których spróbowałam w Estonii, okazały się świetne, więc już mam następny powód, by tam wrócić...
I choć wydawać by to się mogło nierealne przy tak gęstej zabudowie, centrum Tallina jest też pełne zieleni. Spore parki ciągną się dookoła murów obronnych, dla mniejszych znalazło się też miejsce i w ich obrębie. Myślę, że ta kombinacja dopełniła w mojej głowie ideału starówki - średniowieczne fortyfikacje, kamieniczki z różnych wieków, stare kościoły różnych wyznań, mnóstwo zieleni, wzgórza stanowiące idealne punkty widokowe... Do tego, jakimś szczęśliwym trafem, z całej mojej estońskiej objazdówki to Tallin zafundował mi najpiękniejszą pogodę. Nic dziwnego, że aż się nie chciało stamtąd wyjeżdżać... :)
0 Komentarze