Spojrzałam na prognozy pogody - wszystkie zapowiadały słoneczny ranek i deszczowe popołudnie. Jako że zazwyczaj prognozy na dany dzień sprawdzały mi się w Estonii całkiem nieźle, postanowiłam zarezerwować autobus na 16:30, dając sobie czas tak do 16 na zwiedzanie. Wyczucie czasu miałam idealne, bo gdy wsiadałam do autobusu, zaczynało kropić, a Tartu opuszczałam już w strugach ulewy. Doceniłam więc też fakt, że - jak zwykle w nowym miejscu - spałam bardzo źle, więc mogłam już po 7 wyjść na miasto, by zwiedzać. Miałam więc na zobaczenie Tartu niecałe dziesięć godzin - zdecydowanie za mało, by obejść wszystko, co mi wpadło w oko, ale wystarczająco, by zobaczyć główne atrakcje. To drugie co do wielkości estońskie miasto liczy sobie niecałe 100.000 mieszkańców i nie ma co udawać, że jest metropolią... ;)
Pierwsze, co mi się rzuciło w oczy - oczywiście poza pustkami, które są kompletnie normalne o tej porze dnia ;) - to wszechobecne biało-czerwone flagi. Nie miałam pojęcia, że takie są barwy miejskie Tartu, ani że te kolory nawiązują do polskiej przeszłości miasta. W XVI wieku w wyniku wojen inflanckich Tartu i okolice przypadły Rzeczpospolitej Obojga Narodów na mocy rozejmu w Jamie Zapolskim. W 1625 roku podbili je Szwedzi, ale kilkadziesiąt lat polskich wpływów jest widoczne do dziś - chociażby właśnie w tej fladze, którą miastu nadał Stefan Batory. Czyli można powiedzieć, że biel i czerwień stały się oficjalnie barwami Tartu na długo przed tym, nim przyjęła je Polska (u nas oficjalnie to dopiero pod koniec XVIII wieku). Może właśnie dlatego w informacji turystycznej w ratuszu dostałam nawet foldery informacyjne o Tartu w języku polskim? Inne miasta jakoś nie były tak nastawione na Polaków ;). A skoro już o ratuszu mowa...
Ratusz w Tartu zbudowano w drugiej połowie XVIII wieku, choć plac przed nim stanowił centrum miasta już od czasów średniowiecza, a wcześniej w tym miejscu stały poprzednie ratusze. Ot, nie udało im się przetrwać wszystkich wojen, które pustoszyły Inflanty... Obecnie, poza informacją turystyczną, w środku znajdują się sale urzędowe rady miasta. Warto tutaj podejść, gdy z wieży zegarowej rozlega się muzyka grana na 34 zawieszonych tam dzwonkach - jeśli wierzyć ulotce, którą otrzymałam, muzyka rozbrzmiewa co trzy godziny, między 9 a 21. Pod ratuszem znajduje się słynna fontanna przedstawiająca całujących się studentów.
Zresztą w ogóle wszelakich rzeźb jest w Tartu mnóstwo. Niektóre to tradycyjne pomniki przedstawiające znanych ludzi (jak chociażby pierwsze zdjęcie ze spotkaniem dwóch pisarzy: irlandzkiego Oscara Wilde i estońskiego Eduarda Vilde). Inne są nieco bardziej abstrakcyjne - na przykład rzeźba Ojciec i syn autorstwa rzeźbiarza Ülo Õuna, mająca symbolizować nowe generacje, gdy dzieci przerastają rodziców... Generalnie gdziekolwiek się nie pójdzie w centrum Tartu, tam można być pewnym, że natknie się na co najmniej kilka posągów ;).
Mając ograniczony czas w Tartu, trzymałam się tylko lewego brzegu rzeki Emajõgi. Na drugą stronę przeszłam tylko na chwilę, by zobaczyć z bliska most Kaarsild, zbudowany w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku. To znaczy most jak most, ale fajnie położony (zaczyna się zaraz przy końcu placu ratuszowego), a tuż za nim ciągnie się klimatyczny park Ülejõe (tak, wszystkie estońskie nazwy po prostu kopiuję z Google Maps, bo nie tylko ich nie pamiętam, ale nawet nie potrafię wymówić ;) ). Ciekawostką, na którą natrafiłam jeszcze na placu, idąc w kierunku mostu, był krzywy dom zbudowany w 1793 roku. Jedna jego część opierała się na średniowiecznych murach miejskich, druga część na nowszych filarach, no i wyszła w efekcie dość ciekawa budowla ;).
Korzystając ze słonecznego i ciepłego poranka, wybrałam się na spacer po uniwersyteckim ogrodzie botanicznym. Założony w 1803 roku, zajmuje obszar 3,1 hektara, a znajdziemy w nim około 6000 gatunków roślin. Co ciekawe, na terenie ogrodu zobaczymy pozostałości dawnych murów miejskich oraz bastionu (czy Gabi idzie do botanika oglądać kawałki murów w trawie? Być może...) - w 1782 roku władze rosyjskie (po tym, jak Rosja odebrała te tereny Szwedom) zdecydowały, że Tartu nie będzie już miastem obronnym i pozwolono mieszkańcom brać kamienie z umocnień do budowy. Dużo tu więc, niestety, nie zostało. Roślinność jest za to piękna i różnorodna - ja, jak to ja, najwięcej czasu spędziłam tu w rozarium ;).
Skoro mowa o uniwersyteckim botaniku, przejdźmy od razu do samego uniwersytetu - uczelnia ta była przed moim estońskim wyjazdem w sumie jedynym skojarzeniem z tym miastem. Uniwersytet w Tartu to najstarsza uczelnia w Estonii, założona jeszcze w 1632 roku jako Academia Gustaviana pod władzą Szwedów (była to wtedy druga, po Uppsali, uczelnia wyższa w Szwecji). Ze względu na różne zawirowania wojenne, akademia nie funkcjonowała bez przerwy (był nawet czas, gdy uczelnię przeniesiono do Tallina), a zajęcia w języku estońskim wprowadzono dopiero w 1918 roku, po uzyskaniu przez kraj niepodległości. Na uniwersytecie w Tartu studiowało mnóstwo obcokrajowców, w tym wielu Polaków - głównie w czasach, gdy zarówno polskie, jak i estońskie ziemie należały do Imperium Rosyjskiego. Uczył się tu m.in. prezydent RP na uchodźstwie Władysław Raczkiewicz - znalazłam w Tartu nawet tablicę informacyjną z jego krótkim życiorysem. Główny budynek uczelni znajduje się przy ulicy Ülikooli 18 (czyli, bardzo oryginalnie, Uniwersyteckiej) i pochodzi z 1809 roku. Kawałek dalej, na budynku zwanym domem Von Bocka (który przez jakiś czas udostępniał część budynku uczelni) znajdziemy mural przedstawiający uczelnię w XIX wieku.
Zdecydowałam się też zajrzeć do Muzeum Uniwersyteckiego i tu był ten ból, że dałam sobie tylko kilka godzin na zwiedzanie Tartu... Bo muzeum jest świetne, ale też dość duże i szczegółowe, naprawdę można by tam spędzić dobre pół dnia! Przestronne hale z mnóstwem mniejszych pomieszczeń i zaułków po bokach, pięknie dekorowane wnętrza, no i tyle historii... :) Na terenie muzeum znajduje się też Biała Sala, w której odbywają się wydarzenia i koncerty. Ale przede wszystkim to miejsce, gdzie zapoznamy się z historią uniwersytetu (a ta była bardzo burzliwa), zobaczymy różne naukowe skarby nagromadzone przez dziesięciolecia, a dzieci będą mogły się same pobawić w naukowców.
Co więcej, muzeum urządzono w zrekonstruowanej części średniowiecznej katedry! Przed laty Tartu było prężnie rozwijającym się ośrodkiem religijnym, a w XIII wieku rozpoczęto budowę potężnej katedry rzymskokatolickiej, ukończonej pod koniec wieku XV. Tartu nie nacieszyło się jednak długo nową świątynią - około 1525 roku do miasta dotarła reformacja, a protestanci zdewastowali katedrę. Krótko potem biskupa wywieziono w głąb Rosji i świątynia zaczęła coraz bardziej popadać w ruinę. Plany na jej odbudowę mieli podczas swych krótkich rządów Polacy, ale byli zbyt zajęci walkami w Inflantach, by zrobić coś więcej niż snuć plany. Potem już ani Szwedom ani Rosjanom na rzymskokatolickiej świątyni nie zależało. Dopiero w XIX wieku część ruin odnowiono na tyle, by nadawały się dla uniwersytetu, a reszta... Reszta pozostała ruiną, która teraz przyciąga turystów ;). Pozostałości potężnych murów pozwalają sobie wyobrazić, jak to wszystko mogło wyglądać przed wiekami. Zdecydowałam się też wejść na wieże widokowe (wstęp łączony z muzeum to 7 €), które jednak zostały mocno obniżone z oryginalnych 66 metrów i latem właściwie nie było z nich żadnego widoku, bo nie wybijały się szczególnie ponad wysokość drzew.
Mimo że po wyjściu z muzeum o słonecznej pogodzie już nie miałam co marzyć, postanowiłam kontynuować spacer po wzgórzu katedralnym. Bo sporo tu innych ciekawych budynków, nie tylko pozostałości dawnej świątyni i Muzeum Uniwersyteckie. Znajdziemy tu dawną prochownię, w której obecnie mieści się bar, stary teatr anatomiczny, no i najważniejsze - obserwatorium w Tartu. A będąc bardziej precyzyjną, dawne obserwatorium, bo nowoczesne zbudowano już poza miastem. To dawne jest jednak znacznie ciekawsze, bo to tutaj pracował astronom Friedrich Georg Wilhelm Struve. Południk Struvego, przebiegający przez więcej krajów i obejmujący 34 punkty pomiarowe, znajduje się na liście UNESCO - jednym z tych punktów jest właśnie obserwatorium w Tartu. Razem ze starym miastem w Tallinie stanowią jedyne dwa miejsca w Estonii z Listy Światowego Dziedzictwa.
Czułam trochę niedosyt punktów widokowych, gdy z wieży dawnej katedry mogłam zobaczyć jedynie drzewa. Rzucił mi się w oczy jednak jeszcze jeden kościół - położony bardziej w centrum, więc była opcja lepszego punktu widokowego ;). Generalnie Tartu nie słynie ze świątyń, za dużo tu było różnych wyznań i wszelakich zniszczeń przez ostatnie wieki. Co jednak ciekawe, w XIX wieku na mapie miasta pojawiło się trochę kościołów rzymskokatolickich (położonych jednak dalej od centrum, więc nie miałam ich w planach zwiedzania) - zapotrzebowanie rosło wraz z przyjazdem polskich studentów na miejscowy uniwersytet. W efekcie duża część tutejszych katolików to byli właśnie ci polscy studenci. Moje plany obejmowały jednak świątynię protestancką p.w. św. Jana Chrzciciela, gdzie za opłatą 3€ można było robić zdjęcia oraz wejść na dzwonnicę.
Widoki nie są może zbyt spektakularne, wciąż jednak dużo lepsze niż ze wzgórza katedralnego ;). Cała świątynia też jest jednak warta uwagi, bo to ciekawi przykład gotyku, a najstarsze części kościoła pochodzą jeszcze z XIV wieku. No i wiadomo, wtedy to była świątynia rzymskokatolicka, protestantyzm przyszedł później. Kościół wymagał przebudowy po wojnach inflanckich, ale szczęśliwym trafem oszczędził go wielki pożar, który strawił Tartu w 1775 roku. Wystroju wnętrza tu nie ma właściwie żadnego - oglądać można jedynie potężne, kilkusetletnie mury... :)
Na sam koniec zostawiłam sobie spacer po Supilinnie, który słynie z dwóch rzeczy. Po pierwsze, jest najmniejszą dzielnicą Tartu (zaledwie 0,48 km²). A po drugie, to okolica pełna drewnianych, kolorowych domków. Klimat jak w Skandynawii, choć tam aż tak kolorowo to nie było ;). Niestety, brak słońca dawał się we znaki - jak uroczo tu musi być w piękny, słoneczny dzień... Pospacerowałam trochę po wąskich uliczkach, robiąc tonę zdjęć, aż przyszedł czas się w końcu zbierać na autobus.
Klimatyczne to Tartu :). Szkoda, że miałam na zwiedzanie zaledwie jeden dzień, a i to niepełny. Pozostał mi spory niedosyt, na pewno można tu zostać na cały weekend i człowiek się nie będzie nudził. Jest to miasto pełne historii, ale w inny sposób niż Tallin - stolica jest bez wątpienia piękniejsza, ale Tartu ma klimat starego miasta uniwersyteckiego. I tu i tu bardzo mi się podobało... :)
0 Komentarze