Advertisement

Main Ad

Spacer z Imerovigli do Oia

Grecja Santorini
Droga ze stolicy Santorini, Firy, do najsłynniejszej miejscowości na wyspie, czyli Oia, jest uznawana za najpiękniejszą trasę hikingową na Santorini. Szlak zaczyna się w Firze, przebiega przez Firostefani, Imerovigli, a potem przez dłuższy czas idzie się przez tereny prawie niezabudowane. Już wcześniej pisałam o Firze i Firostefani, które tworzą właściwie jedno miasteczko, tak są ze sobą zespolone. Dlatego więc dziś opowiem o trasie między Imerovigli a Oia, zarówno o samych miasteczkach, jak i o widokach, które można zobaczyć po drodze :). Według internetów z Firy do Oia jest ok. dziesięciu kilometrów, na które przeznaczono trzy do pięciu godzin. Jednak wydaje mi się, że mało kto zdecydowałby się, żeby po prostu przejść tę trasę od punktu A do B - przecież nie o to chodzi! Te miasteczka po drodze są tak pełne uroku, że aż chce się błądzić między białymi domkami i zobaczyć, co jest za rogiem. Czasem trzeba odbić gdzieś w bok, zachwycać się widokami, porobić zdjęcia... Mój telefon podliczył, że tego dnia przeszłam raczej dwadzieścia kilometrów, a nie dziesięć, a różnica wysokości była taka, jakbym weszła na ponad sto pięter. W letnich upałach taka trasa może więc być pewnego rodzaju masochizmem (zwłaszcza, że na otwartym terenie nie ma co szukać cienia), ale jesienią przy dwudziestu paru stopniach było wręcz idealnie... :) 
Imerovigli to miasteczko wznoszące się ok. 300 m n.p.m. - idąc tu z Firy, miałam wrażenie, że jest ciągle pod górkę ;). Białe domki, niebieska kopuła kościoła Zmartwychwstania Pańskiego, który był niestety zamknięty, liczne hotele, wille i inne miejsca noclegowe. Imerovigli to stricte kurort turystyczny - o ile w Firze jeszcze miałam wrażenie, że toczy się tam jakieś życie miejscowe, to Imerovigli żyło tylko turystami. Liczne restauracje, z których większość w okolicy południa była jeszcze zamknięta, miały takie cenniki, że nawet zarabiając w euro, człowiek zastanawiał się, czy to na serio. Kieliszek aperola za 15 €? Naprawdę? Zatrzymałam się na obrzeżach, by złapać oddech i uzupełnić płyny - za małą colę i kieliszek wina dałam 15 €, a pan był wielce rozczarowany, że jeszcze nie chciałam tosta za drugie tyle... ;)
Tuż obok Imerovigli wznosi się potężna skała Skyros - widać ją już z daleka ze względu na jej charakterystyczny kształt. Kiedyś znajdowała się tu forteca, z której pozostały dziś tylko ruiny, ale jeszcze do XVIII wieku Skaros pełniło funkcję stolicy wyspy. Aż ciężko uwierzyć, że na tym niewielkim obszarze znajdowała się kiedyś cała osada - silnie ufortyfikowana, by bronić się przed atakami z morza. Podobno twierdzy nigdy nie zdobyto, a za jej stan obecny odpowiada natura - zwłaszcza trzęsienia ziemi i erupcje wulkaniczne. Dziś pozostałości murów tak mocno wplatają się w krajobraz, że aż czasem trudno odróżnić, gdzie kończy się naturalna skała, a zaczynają pozostałości działalności człowieka.
Pod Skaros można zejść - prowadzi tam wygodna droga i schodki, choć w głowie wciąż dźwięczała myśl, że przecież trzeba będzie potem wejść z powrotem do Imerovigli, innej drogi nie ma ;). U podnóża skały turystów witała informacja, że dalej przejście wzbronione, teren niebezpieczny, ryzyko utraty życia... Turyści sobie z tego nic nie robili, wszyscy szli dalej, na ścieżkę biegnącą wokół skały. Sama też podeszłam kawałek dalej i weszłam dość wysoko, ale końcowe podejście na sam szczyt sobie odpuściłam. Jeszcze bym spanikowała z moim lękiem wysokości i kto by mnie stamtąd ściągnął? ;) Ale sporo osób wchodziło faktycznie na sam szczyt Skaros. Na szczęście i z niższych półek rozciągał się piękny widok na okolicę, więc nie żałowałam, że nie weszłam wyżej.
Za Imerovigli w końcu miałam już swój cel przed oczami - końcówkę wyspy i położoną tam Oia ;). Wciąż jeszcze było jednak sporo do przejścia. Początkowy odcinek był jeszcze pełen hotelików i mniejszych willi, ciągle mijało się białą zabudowę, ale teraz były to już tylko budynki przy samej drodze, żadne skupiska miejskie. Przy terenach zamieszkanych było przynajmniej trochę zieleni, bo jednak większość trasy przebiegała przez takie okolice, że człowiek czuł się jak na innej planecie czasami...
Po drodze mijałam całkiem sporo niewielkich kościołów, choć nie wszystkie miały te charakterystyczne, niebieskie kopuły... Wszystkie za to były, niestety, zamknięte. Zbudowane zazwyczaj na wzniesieniach i platformach stanowiły fajne punkty widokowe na okolicę. Na placu przed jednym z kościółków stał nawet pan z wózkiem i sprzedawał zimne napoje, ratując turystów, którzy nie wzięli ze sobą wystarczających zapasów na drogę ;).
W pewnym momencie szeroka droga, którą wciąż można było pokonać samochodem, się skończyła i dalszy szlak biegł już dróżkami wśród skał. Były ze dwa odcinki, gdy trzeba było iść wolniej i ostrożniej, bo sypki żwir usuwał się spod nóg i można było boleśnie zjechać (co przydarzyło się idącej za mną dziewczynie). Ale ogólnie trasa jest bezpieczna i niezbyt wymagająca, choć ciągłe chodzenie góra-dół sprawiło, że następnego ranka obudziłam się z niezłymi zakwasami ;). Główna droga samochodowa z Firy do Oia biegnie dołem i przez krótki czas ścieżka się z nią łączy, ale potem znów odbiega do góry, zapewniając dużo lepsze widoki.
No i w końcu punkt przełomowy - daleko w tyle widać było Imerovigli ze skałą Skaros, a w dole pode mną rozpościerała się Oia :). W końcu, bo choć wzięłam ze sobą jedzenie i picie, marzyłam już, by usiąść na spokojnie w jakiejś restauracji i coś normalnie zjeść. I skorzystać z łazienki, bo po drodze nic nie było - co też warto wziąć pod uwagę. Niemal zerowa roślinność i całkowicie odsłonięty teren uniemożliwia nawet opcję najwyżej skoczę w krzaki ;). Ze swoim spacerem celowałam tak, by do Oia dotrzeć późnym popołudniem. Nie ma tam dużo zwiedzania, więc chciałam mieć czas, by na spokojnie zjeść późny obiad, pospacerować po mieście i nie musieć długo czekać na zachód słońca.
Oia (w której, swoją drogą, O jest nieme i wymawia się Ia ;) ) to niewielka miejscowość na samym północno-zachodnim końcu Santorini. I zdecydowanie najbardziej turystyczna, o czym świadczyły liczne sklepiki z pamiątkami, hotele i restauracje. Położona jest na wysokości ok. 100 m n.p.m. i ciągnie się na długość zaledwie dwóch kilometrów - choć sporo tu zaułków, to naprawdę całego dnia na Oia nie ma co robić ;). Miejscowość słynie z charakterystycznych białych domków (które przecież można zobaczyć na całej wyspie), wiatraków oraz z punktów widokowych na zachody słońca.
Oia uchodzi za numer jeden wyspy - najpopularniejsza, najpiękniejsza... a ja chyba jednak wolałam Imerovigli ;). Oia na pewno rządzi pod kątem wyboru miejsc do jedzenia w rozsądniejszych cenach. Tutaj trochę bardziej musiałam przebierać w internetowych polecajkach, bo miałam wrażenie, że wszyscy w Oia szli jeść owoce morza, których ja akurat nie jadam :P. Ale z polecenia na jakimś blogu wybrałam tawernę Kasteli... i szału nie było, a do tego okazało się, że warzywa do souvlaki to były frytki ;). Ale choć byłam na Santorini pod koniec października, w Oia było naprawdę sporo ludzi. Wiadomo, nie takie tłumy, że nie da się przejść, ale jednak gdy przyszło się kierować na autobus powrotny do Firy po zachodzie słońca, to przez miasto toczyła się rzeka ludzi. Autobus był przepełniony, na siedząco i stojąco (dystans, jaki dystans?), a i tak tłumy zostały na przystanku, czekając na kolejny...
W niektórych popularniejszych punktach widokowych, jak chociażby przy słynnym wiatraku, ustawiały się wręcz kolejki do zdjęcia. Plus był taki, że przede mną stanęły Niemki, z którymi sobie nawet przez chwilę poszprechałam, a one się ambitnie zaangażowały w zrobienie mi tam całej sesji zdjęciowej ;). A największe tłumy zgromadziły się, naturalnie, na ruinach zamku bizantyjskiego. Twierdza św. Mikołaja powstała w XV wieku i chroniła mieszkańców pobliskich wiosek przed atakami z morza. Większość zamku nie przetrwała, niestety, potężnego trzęsienia ziemi w 1956 roku.
A dlaczego, wspominając o ruinach zamku św. Mikołaja, napisałam, że tłumy tam to rzecz naturalna? Cóż, miejsce to uchodzi za najpopularniejszy punkt widokowy, jeśli chodzi o podziwiane słynnego zachodu słońca na Santorini - to stąd robione są wszystkie pocztówkowe zdjęcia Oia. Długo przed zachodem zaczynają się tam gromadzić ludzie. Ja przyszłam pół godziny przed i już ledwo wcisnęłam się na murek, potem trzeba było stać w tłumie. A słońce miało nas wszystkich gdzieś - zamiast pomalować niebo na pomarańczowo, schowało się za chmurami. I tyle było słynnego zachodu słońca ;).

Prześlij komentarz

0 Komentarze