Kiedy zorientowałam się, że podczas mojej wrześniowej delegacji w Krakowie będę miała cały dzień dla siebie w tym mieście, pierwsze, co przyszło mi do głowy, to: chcę zobaczyć Wawel! Czy jest coś bardziej oklepanego podczas pobytu w Krakowie? A jednak ostatni raz byłam w zamku królewskim podczas wycieczki za czasów gimnazjum, gdy w kilka dni zwiedzało się intensywnie Kraków, Wieliczkę, Oświęcim, Ogrodzieniec... Młodszej mnie wszystko się zlało w pamięci, a do tego nie powiem, żebym wtedy interesowała się zwiedzaniem tak jak teraz ;). Zatem podjęłam decyzję, a zobaczywszy tłumy turystów na krakowskim rynku w ciepły, wrześniowy weekend, postanowiłam, że zwiedzać pójdę z samego rana, zaraz po otwarciu, by uniknąć niepotrzebnego tłoku. Była to zdecydowanie dobra decyzja ;).
Wawel - zamek polskich władców, miejsce dla miłośników historii wręcz obowiązkowe. Polska historia była jaka była, Wawel też swoje przez te wieki przeszedł, ale dziś pięknie odnowiony zamek przyciąga tłumy turystów. Kiedy Kazimierz Odnowiciel zdecydował o przeniesieniu stolicy z Gniezna do Krakowa, na wzgórzu wawelskim - zamieszkałym już wcześniej - postawiono większy zamek obronny. Wybór miejsca był nieprzypadkowy, bo znajdowały się tu już wcześniejsze fortyfikacje oraz katedra (diecezję krakowską ustanowiono już w 1000 r.). Poszczególni władcy, zarówno z dynastii Piastów, jak i Jagiellonów, dbali o rozbudowę Wawelu - przełomem, na gorsze, okazał się jednak rok 1595. W zamku wybuchł pożar, a zniszczenia były na tyle duże, że Zygmunt III Waza postanowił się przenieść wraz z całym dworem do Warszawy. Choć próbowano przywrócić Wawelowi dawną świetność, władcy na zamek nie wrócili. Podczas rozbiorów Austriacy urządzili na wzgórzu najpierw lazaret, a potem cytadelę. Ogromny proces renowacyjny rozpoczął się w XX wieku, kiedy po odzyskaniu niepodległości Polacy chcieli przywrócić blask dawnej królewskiej siedzibie. Po dziś dzień na murach znajdziemy tabliczki-cegiełki upamiętniające darczyńców z okresu międzywojennego. A władza na Wawel wróciła w najgorszy możliwy sposób - podczas II wojny światowej zamek był siedzibą rządzącego GG Hansa Franka...
Przed wizytą odpaliłam stronę internetową Wawelu, by zakupić bilety... i ogłupiałam. Właściwie każda wystawa wymagała oddzielnego biletu, tam samo wszystko na zewnątrz - ogrody, krużganki, Smocza Jama, Baszta Sandomierska, ruiny kościoła św. Gereona, o samej katedrze już nie wspominając... Opcji takiej, że chcę po prostu zobaczyć Wawel tutaj nie było ;). Do tego trzeba było się dobrze zorientować, czy np. wstęp na wystawę czasową nie obejmuje też jakiejś części wystawy stałej, żeby dwa razy nie płacić za to samo. Wystawy stałe obejmują: komnaty królewskie, skarbiec i zbrojownię, Sztukę Wschodu (obejmującą głównie trofea z bitwy pod Wiedniem), Wawel Zaginiony i Wawel Odzyskany. Wszystko wymagało oddzielnych biletów, rezerwowanych na konkretną godzinę. Nie miałam pojęcia, ile czasu spędzę na zamku, ile wymagają poszczególne wystawy, czy warto faktycznie płacić za wszystkie? Przecież nie wszystko mnie interesowało. Do tego wystawy czasowe - ta obecna (listopad 2021-luty 2022) nosi tytuł Wazy, serwisy, misy... Osiemnastowieczne srebra, porcelana i szkło ze zbiorów Zamku Królewskiego na Wawelu i znajdziemy ją przy wystawie stałej Wawel Odzyskany. Ja załapałam się na poprzednią wystawę, która wydała mi się zdecydowanie ciekawsza: Wszystkie arrasy króla. Powroty 2021–1961–1921 (marzec-październik 2021). Kiedy okazało się, że w ramach wystawy wejdzie się też do komnat królewskich, uznałam, że rezerwuję bilet na to, a na miejscu spontanicznie zdecyduję, czy interesuje mnie coś jeszcze. Poza katedrą, naturalnie.
Ja wiem, że wszystko to kwestia gustu i zainteresowań, ale wystawa z arrasami okazała się po prostu genialna ;). Jak nie jestem fanką sztuki, tak te precyzyjnie tkane arcydzieła naprawdę wprawiły mnie w zachwyt. A że zwiedzałam zaraz po otwarciu, przez większość czasu byłam na wystawie sama - no idealnie ;). Na Wawelu zgromadzono 137 mniejszych i większych arrasów, a ogromna większość z nich powstała w latach 1550-60 na zlecenie Zygmunta Augusta (widoczne na wielu z nich SA to właśnie inicjały króla). Na wystawie nie tylko zaprezentowano odwiedzającym zgromadzone arrasy, ale też ukazano trudną sztukę ich tworzenia, a potem konserwacji i naprawy na przestrzeni wieków.
A skąd te Powroty 2021–1961–1921 w nazwie wystawy? W 2021 roku mija sto lat od odzyskania wielu zagrabionych przez Rosję polskich dzieł sztuki, w tym właśnie wawelskich arrasów - wszystko to na mocy zawartego w marcu 1921 roku traktatu w Rydze. Wystawa opisywała też w fascynujący sposób dalsze losy tych dzieł sztuki - szczególnie podczas II wojny światowej, gdy w tajemnicy wywieziono je z Polski i po dłuższej wędrówce trafiły do Kanady. Sprowadzono je z powrotem do Polski dopiero w szesnaście lat po zakończeniu wojny, a nie wszystkie przetrwały w dobrym stanie tę wojenną tułaczkę - na wielu arrasach wciąż widać zniszczenia po latach przechowywania w warunkach dalekich od ideału. Szczerze żałuję, że ta wystawa była tylko tymczasowa, bo naprawdę myślę, że było to jedno z ciekawszych miejsc, które odwiedziłam ostatnimi czasy.
Następnie przeszłam bezpośrednio na wystawę Reprezentacyjne Komnaty Królewskie, która była idealną kontynuacją poprzedniej wystawy, bo wśród wielu bogatych dekoracji tu też dominowały arrasy :). Reszta wystroju również nawiązuje do wieków XVI i XVII - starano się przywrócić komnatom ich renesansowy blask. Pięknie zdobione piece i meble, liczne obrazy autorstwa holenderskich i włoskich mistrzów... W większości pomieszczeń był ktoś z obsługi, natychmiast wskazujący kierunek zwiedzania i odpowiadający na ewentualne pytania.
Co najważniejsze, zwiedzanie w ramach biletu obejmuje też dwie najpiękniejsze komnaty: Salę Poselską, z charakterystycznym stropem, oraz przegenialną Salę Senatorską. To jedno z takich miejsc, gdzie weszłam i od razu przystanęłam z wielkim wow na ustach. Idący za mną młody facet chyba też był pod wrażeniem, bo również się zatrzymał z pełnym podziwu o, kur*a! ;) Sala Senatorska jest największą z wawelskich komnat, to w niej odbywały się ważne uroczystości. Dziś jej ściany są całkowicie pokryte pięknymi arrasami, a z drewnianego stropu zwisają żyrandole rozjaśniające całość złotym blaskiem. Tutaj kończy się zwiedzanie, ale efekt końcowy jest naprawdę powalający.
Swego czasu (tzn. między XI a XIV wiekiem) na wzgórzu wawelskim znajdował się również kościół św. Gereona, którego pozostałości można zwiedzać w ramach oddzielnej, niewielkiej wystawy. Była to trzynawowa bazylika romańska, którą - najprawdopodobniej za Kazimierza Wielkiego - zmniejszono i przebudowano na kaplicę św. Marii Egipcjanki. Dziś ze świątyni pozostały tylko ruiny, bo nie przetrwała ona późniejszej renesansowej przebudowy Wawelu. Zwiedzanie kościoła św. Gereona to kilka minut spędzonych pośród pozostałych fundamentów i obejrzenie krótkiego filmu z rekonstrukcją świątyni. Nie powiem, żeby było szczególnie warto tu zaglądać...
Aaale kompletnie inaczej sprawa się ma - na szczęście! - z katedrą wawelską. Potężna świątynia p.w. św. Stanisława i św. Wacława z charakterystyczną złotą kopułą Kaplicy Zygmuntowskiej... Uwielbiam takie miejsca! Tak jak i sam Wawel, również katedra przechodziła wiele zmian - przebudowy, odbudowy, rozbudowy... Gotycką świątynię wzniesiono w XIV wieku po zjednoczeniu państwa po rozbiciu dzielnicowym, ale - oczywiście - katedra w tym miejscu stała już wcześniej (poprzednia, której budowę rozpoczął Władysław Herman, spaliła się w 1305 roku). Centralny punkt świątyni stanowi ołtarz św. Stanisława ze srebrnym relikwiarzem, wykonanym przez gdańskiego złotnika Piotra von der Rennena. Dookoła katedry zbudowano pięknie zdobione kaplice, wiele z nich robi obecnie za mauzolea, w których złożono władców czy biskupów.
Katedra wawelska, choć niewątpliwie jest piękną świątynią z architektonicznego punktu widzenia, przyciąga turystów głównie licznymi sarkofagami - to miejsce spoczynku wielu polskich królów, a także innych postaci ważnych dla historii Polski. Początkowo (tzn. od Władysława Łokietka zacząwszy) władców nie chowano w oddzielnych kryptach, ale pod posadzką lub pomnikami w katedrze. Przełom nastąpił w XVI wieku, kiedy zbudowano Kaplicę Zygmuntowską, w której kryptach złożono rodzinę Zygmunta Starego. Oddzielnej krypty doczekał się Stefan Batory, a także rodzina Wazów. Niesamowicie klimatyczna jest też XII-wieczna krypta św. Leonarda, w której spoczywają Jan III Sobieski z Marysieńką i Michał Korybut Wiśniowiecki, a także - choć już nie po królewsku ;) - książę Józef Poniatowski, Tadeusz Kościuszko i generał Władysław Sikorski. W Krypcie Wieszczów znajdziemy sarkofagi Juliusza Słowackiego i Adama Mickiewicza, a dalej dojdziemy też do grobu marszałka Piłsudskiego (którego serce złożono w Wilnie) oraz - budzących najwięcej kontrowersji i jedynych oddzielnie pilnowanych - grobów Kaczyńskich. Niektóre sarkofagi i kaplice to prawdziwe dzieła sztuki, inne są proste i wydają się tą swoją prostotą aż nie pasować do bogactwa katedry. Wizyta w katedrze wawelskiej wywiera jednak na zwiedzającym ogromne wrażenie.
Dodatkową atrakcją podczas zwiedzania katedry jest możliwość wejścia na Wieżę Zygmuntowską. Była to początkowo jedna z wawelskich wież obronnych, którą dopiero w XV wieku zmieniono na dzwonnicę. Na wieży znajduje się pięć dzwonów, z czego największym i najsłynniejszym jest bez wątpienia Dzwon Zygmunta, odlany w 1520 roku na zlecenie króla Zygmunta Starego. Dzwon Zygmunta ma 241 cm wysokości i waży ok. 11 ton. Warto wejść na górę po drewnianych schodkach - nie tylko dla dzwonu samego w sobie, ale też i dla widoku z Wieży Zygmuntowskiej... :)
Część zewnętrznych atrakcji Wawelu - jak chociażby Smocza Jama, ogrody czy baszta - dostępna jest tylko w sezonie, czyli od kwietnia do października. Po krótkim namyśle zdecydowałam się również odwiedzić ogrody zamkowe. Jeśli wierzyć otrzymanej na zamku ulotce, to ogrody zrekonstruowane według oryginalnego pomysłu Zygmunta I, to jedyne zrekonstruowane ogrody renesansowe w Polsce. Mnie przede wszystkim zaskoczył ich niewielki rozmiar, chyba mieszkanie obok Schönbrunnu trochę mnie rozpuściło w kwestii, jak powinny wyglądać ogrody pałacowe ;). Może i te wawelskie są ładne, ale wymagać płacenia za oddzielny bilet wstępu dla czegoś takiego, to jednak zdecydowane przegięcie.
A na koniec z informacji praktycznych... Zwiedzanie Wawelu to nie jest najtańsza przyjemność, więc tym bardziej polecam skorzystać z tego, że listopad to miesiąc darmowego zwiedzania takich atrakcji - jeśli macie możliwość, korzystajcie! Bo Wawel jest piękny ;). A przecież ja zwiedzałam jedynie część tego, co zamek królewski oferuje - mimo to zapłaciłam za wstęp 75 złotych. Katedrę i wystawę z arrasami oraz komnatami uznałam za warte swojej ceny, kościół św. Gereona i ogrody - choć łącznie wyniosły mnie tylko 15 złotych - to takie drobiazgi, że powinny być częścią jakiegoś pakietu w stylu Wawel - cała reszta czy coś ;). Gdyby nie to, że chciałam zobaczyć w Krakowie też coś poza Wawelem i odpuściłam inne interesujące mnie części (skarbiec, zbrojownię, krużganki), to pewnie musiałabym liczyć się z tym, że na zamek trzeba wydać dobre 100 zł, co jest już całkiem zachodnioeuropejską ceną.
Warto też pamiętać, że na wystawy stałe i czasowe nie możemy wejść z plecakiem ani żadnym większym bagażem - te bez problemu zostawimy w przechowalni obok kościoła św. Gereona. Choć bilety są na konkretną godzinę, zwracano na to uwagę jedynie przy wejściu na wystawy - w ruinach kościoła i tak nie było nikogo, więc pan sprawdzający bilety nie interesował się nawet godziną zwiedzania zaznaczoną na kartoniku. No i warto wiedzieć, że bilet do katedry obejmuje też wstęp do muzeum katedralnego, które jednak jest zamknięte w niedziele, więc tam akurat nie udało mi się zajrzeć. Mimo wszystko spędziłam na Wawelu kilka godzin i bardzo mi się podobało. Może za kilka lat znów uda się tam zajrzeć i odwiedzić pozostałe wystawy? ;)
0 Komentarze