Advertisement

Main Ad

Podsumowanie roku 2021

Kolejny pandemiczny rok za nami... Rok, który jakoś przeleciał przez palce, a światełka w tunelu dalej nie widać. Wiem, że w sumie to nie mam na co narzekać - jestem zdrowa, mam dobrą pracę, fajnych ludzi wokół siebie, całkiem sporo udało mi się w tym roku pojeździć. Biorąc pod uwagę, w jakich czasach żyjemy, to naprawdę było dobrze ;). Gdybym miała jednak podsumować rok 2021 jednym słowem to byłoby to intensywnie. A właściwie intensywnie i nierównomiernie, bo pierwsze miesiące roku, kiedy trwały jeszcze te wszystkie lockdowny, były dość spokojne, by wszystko nagle nabrało tempa od maja. W ubiegłorocznym podsumowaniu napisałam: miałam więcej czasu dla siebie. Na wysypianie się, ćwiczenia, regularne jedzenie, czytanie... Kurczę, minął ledwie rok, a ja już nie pamiętam, co to znaczy mieć czas dla siebie. Mieszkanie ogarniam na szybko przed przyjściem gości, bo sprzątanie już dawno wyleciało z listy moich priorytetów. Zdążyłam zapomnieć, co to znaczy czuć się wyspaną. Staram się ćwiczyć, czasem częściej, czasem rzadziej, ale daleko mi do ubiegłorocznej regularności. Myślę, że na palcach jednej ręki mogłabym policzyć, ile razy w ciągu całego tego roku zrobiłam sobie obiad. Tylko z czytaniem nie jest źle - głównie dlatego, że ja zawsze sporo czytam w podróży, a w tym roku znów trochę w drodze byłam.
Zatem od tych podróży zacznijmy ;). Teoretycznie - jak na mnie - nie było ich dużo. Więcej niż w 2020 roku, ale już do poprzednich lat nie ma co porównywać - wcześniej było to ponad trzydzieści lotów rocznie, w tym roku ledwo osiemnaście. Plus Polska i Czechy pociągiem, Chorwacja samochodem. Haczyk w tym, że przez pierwsze miesiące tego roku byliśmy po prostu zamknięci w lockdownie. Europa zaczęła się powoli otwierać w maju. W efekcie wszystkie te wyjazdy, które byłyby naprawdę spoko w perspektywie całego roku, ścisnęły mi się w kilka miesięcy. Tak, wiem, sama tego chciałam, po pół roku w zamknięciu potrzebowałam się wyrwać, chciałam coś zobaczyć, zwiedzić, spróbować nowego jedzenia... Starałam się robić przerwy między rezerwacjami, ale ciągle coś wskakiwało - tu przełożyli mi lot na inną datę, tu wyszła propozycja jakiegoś spotkania czy delegacji, wszystko się nagle zaczęło kumulować. Szczególnie lato i wczesna jesień - okres z najlepszą pogodą i najłagodniejszymi restrykcjami - wykorzystałam w pełni. Wymęczyło mnie to kompletnie (zwłaszcza, że żaden z wypadów nie był wypoczynkowy), ale nigdy bym nie powiedziała, że nie było warto. Mam jednak przeogromną nadzieję, że w 2022 roku będę mogła sobie wyjazdy na spokojnie rozłożyć na cały rok, nie robiąc powtórki z rozrywki, czyli intensywnego lata ;). W całej tej sytuacji udało mi się w tym roku odwiedzić jednak aż dwa nowe kraje, w których dotąd nie byłam: Estonię i Bułgarię. Szczególnie ta pierwsza bardzo mnie zachwyciła :)
No dobra, mogłabym powiedzieć, że przecież od wieków sporo podróżuję - powinnam być przecież przyzwyczajona. I jestem, tyle że zazwyczaj wracałam z podróży i na spokojnie regenerowałam się w domu. Tymczasem 2021 rok przyniósł mi - wręcz ironicznie, biorąc pod uwagę te wszystkie lockdowny i restrykcje - tak rozbudowane życie towarzyskie, jakiego nie miałam chyba nawet na studiach. Z ciekawości przejrzałam mój tegoroczny kalendarz. Na te 52 tygodnie miałam cały jeden bez spotkań towarzyskich. Pierwszy tydzień roku, gdy po powrocie z Polski utknęłam na dziesięciodniowej kwarantannie i nie mogłam nikogo widzieć. Od następnego tygodnia miałam zazwyczaj 2-3 spotkania ze znajomymi w tygodniu. I znów, naprawdę nie mam na co narzekać, bo mam wokół siebie genialnych ludzi, z którymi uwielbiam spędzać czas. Ale każdy taki wieczór to był dzień bez ćwiczeń, bo już nie miałam na nie czasu. To było często (niezdrowe) jedzenie późnym wieczorem i alkohol. A takie połączenie to dla mnie też prawie nieprzespana noc, bo ja źle śpię po alkoholu i po późnym jedzeniu. Spoko raz na jakiś czas, ale jak takie coś powtarza się dwa razy w tygodniu przez ileś miesięcy z rzędu? Do tego często przeplatane weekendowymi, intensywnymi wyjazdami z małą ilością snu, więc spotykałam się z ludźmi na tygodniu, rano jeszcze zrywając się do pracy po nieprzespanej nocy... Robiłam tylko to, co naprawdę robić uwielbiam, a jednak gdy trafił mi się wolny dzień dla siebie i chciałam się zabrać za ćwiczenia czy sprzątanie, to nagle odkrywałam, że jestem kompletnie wypompowanym z energii wrakiem człowieka, który miał siłę co najwyżej na godzinne leżenie w wannie... ;) Wspominając sobie wszystkie momenty z tego roku, mam wrażenie, że był on naprawdę świetny. Tylko jakoś czuję się tak... że drugiego takiego roku bym chyba nie zniosła :). 
 

STYCZEŃ

2021 rok zaczął się dla mnie dziesięciodniową kwarantanną, którą musiałam odbyć po świętach w Polsce. Nieszczególnie mnie to ruszało, bo Austria i tak tkwiła w pełnym lockdownie i wszystko było pozamykane. Dlatego też jedyne, co mogłam robić po skończeniu kwarantanny, to długie, zimowe spacery - na szczęście zima dotarła i do Wiednia, a im dalej od miasta, tym więcej było śniegu. Najpierw wyskoczyłam ze znajomymi na kilka godzin do pobliskiego Stuhlecku, a potem dzięki mojej wypadowo-górskiej ekipie miałam okazję po raz pierwszy wybrać się w Alpy zimą: do Klinkehütte oraz nad jezioro Grüner See. Całość była przeplatana spotkaniami na grzane wino (trzeba było sobie jakoś radzić po sezonie bez jarmarków), zamawiane do domu lunche i obiady oraz liczne Skype'y pełne narzekania na wszechobecny lockdown... :)

LUTY

To zawsze dla mnie taki nijaki miesiąc, który chcę, by się skończył jak najszybciej i ustąpił w końcu miejsca nadchodzącej wiośnie ;). Wszystko było dalej pozamykane, więc luty ograniczał się dla mnie do pracy, spotkań towarzyskich (gdy pogoda pozwalała - na zimowe spacery, kiedy nie pozwalała - na wieczorne posiadówki w mieszkaniach) i jeszcze w miarę regularnych ćwiczeń. Dwa razy udało mi się też wyrwać za miasto: raz do tonącego we mgle Wiener Neustadt, a drugi - do przepięknie zimowego parku Gesäuse na kolejny zimowy hiking z ludzko-psią ekipą :).

MARZEC

Marzec przyniósł w końcu pierwsze promienie wiosennego słońca i pierwsze oznaki poluzowania restrykcji. Wśród nielicznych miejsc, którym pozwolono się w Austrii otworzyć, były muzea. Dla mnie była to już całkiem niezła opcja na jednodniowe wypady z Wiednia, bo nawet jak restauracje wciąż były zamknięte i coś do jedzenia musiałam brać ze sobą, to mogłam w końcu wyskoczyć coś porobić, pozwiedzać. W samym Wiedniu odwiedziłam Muzeum Literatury Austriackiej oraz Muzem Freuda, skorzystałam też z okazji i zrobiłam sobie jednodniowe wypady do Mayerlingu i Eisenstadt. Po miesiącach lockdownu i zimowych temperatur nawet spotkania towarzyskie się chętniej organizowało na dworze (choć tych domowych przy winie też nie brakowało ;) ) i wybraliśmy się na spacer po parku Donau-Auen, a pierwszy dzień wiosny witaliśmy ekipą w Kalkalpen, w baaardzo zimowych warunkach.

KWIECIEŃ

Coś z tym kwietniem było zdecydowanie nie tak. Zaczął się od Wielkanocy, którą naturalnie spędzałam w Wiedniu, ale miłą niespodzianką było wpadnięcie na chwilę przyjaciół z pudełkiem domowych ciast :). A potem się już zepsuło wszystko. Najpierw pogoda, bo wiosna 2021 roku była najgorszą w Wiedniu od wielu, wielu lat. Potem sytuacja pandemiczna, więc miejsca, które się już zdążyły otworzyć, musiały się zamknąć z powrotem i Austria wkroczyła w kolejny pełen lockdown. Do kompletu jeszcze się okazało, że mam martwą ósemkę, więc zabrałam się za odkrywanie austriackiej stomatologii i usunęłam zęba. Na pocieszenie mogłam przez parę dni jeść lody, dużo lodów ;). Pojedyncze dni ładniejszej pogody starałam się wykorzystać w pełni na krótsze i dłuższe spacery - głównie po ogrodach Schönbrunnu, raz też wyskoczyliśmy ekipą do pobliskiego wąwozu Hagenbachklamm.

MAJ

W Austrii w tym roku majówki nie było, bo wolne mamy tylko 1 maja, który akurat wypadł w sobotę. Ale i tak urządziliśmy sobie w kilka osób polskiego majówkowego grilla gdzieś w Wildalpen. Pod kątem pogody maj zapowiadał się w Wiedniu równie tragicznie jak kwiecień, dalej był lockdown, więc stwierdziłam, że nic mnie w tej Austrii nie trzyma... i pojechałam do Lublina na ponad tydzień. Trafiłam idealnie na czas, gdy znoszono restrykcje, otwierano knajpki, nie trzeba było już nosić maseczek na dworze. Pracowałam zdalnie, a w wolnych chwilach łaziłam po Lublinie - sama, z rodzicami lub z przyjaciółkami. Do tego urządziliśmy sobie z rodzicami dwa turystyczne wypady po okolicy: do Kozłówki oraz Zamościa, korzystając z tego, że w końcu wpadłam do Lublina w lepszym turystycznie okresie niż Boże Narodzenie ;). Mój powrót do Austrii również trafił na okres poluzowania obostrzeń - nie musiałam już siedzieć na kwarantannie, wystarczył tylko szybki test antygenowy. I choć regularnych testów potrzebowałam teraz co i rusz, by móc chodzić po knajpach, i tak z przyjemnością skorzystałam z tej możliwości.

CZERWIEC

W końcu otworzyły się nie tylko restauracje, ale i hotele, co znaczy, że mogłam zaplanować długi weekend w związku z Bożym Ciałem gdzieś poza Wiedniem. Na pierwszy ogień postanowiłam jeszcze trzymać się Austrii, więc mój wybór padł na Tyrol - zwiedziłam Innsbruck, Seefeld i Kufstein i jeszcze mocniej polubiłam ten region. Po powrocie czekało mnie kilka intensywnych dni pełnych pracy i spotkań towarzyskich, po których mogłam wziąć dwa tygodnie urlopu, gdy do Wiednia przyjechali moi rodzice. Choć po samej austriackiej stolicy też trochę łaziliśmy (po raz pierwszy odwiedziłam ogród Hirschstetten), to głównym kierunkiem urlopowym była dla nas Chorwacja. Najpierw zatrzymaliśmy się w Ninie, skąd robiliśmy wypady do Zadaru, Plitwic i Szybenika, a potem przenieśliśmy się na Istrię, gdzie naszą bazą wypadową była Opatija. Chorwacja w czerwcu była świetnym pomysłem, bo pogoda była piękna, a turystów jeszcze niewielu - co za tym idzie, było też dość tanio jak na te okolice. W czerwcu doczekałam się też w końcu pierwszej dawki covidowej szczepionki (w Austrii przez pierwsze miesiące szło to dużo wolniej niż w Polsce), dzięki czemu nie musiałam się już testować za każdym razem, jak wychodziłam gdziekolwiek w tym pięknym kraju.

LIPIEC

Lipiec zaczęłam od długiego weekendu w Portugalii, przekładanego kilkukrotnie od wiosny ze względu na co rusz nowe obostrzenia. Zatrzymałam się w Porto, ale skorzystałam też z okazji i wyskoczyłam na jednodniową wycieczkę do znajdującej się na liście UNESCO doliny Alto Douro. Środek lipca był okresem mocno intensywnym towarzysko: końcówka Euro 2020 i oglądanie meczów, piknik urodzinowy, spotkania przy piwie po pracy, bo zaczęliśmy się sporadycznie pojawiać w biurze i fajnie się było znów spotkać po dłuższej przerwie (u mnie cały ten rok było zalecenie home office'a...). Korzystając ze spokojniejszego okresu w pracy, zapisałam się na kurs VBA w Excelu. Zaszczepiłam się drugą dawką na COVID. Znów wyskoczyłam z ekipą w Alpy, tym razem na spacer wokół jeziora Leopoldsteiner See. Miałam również zabukowany weekend w Barcelonie, ale odwołano mi loty, więc spontanicznie zamieniłam to na wypad do pobliskiego Grazu. I nie chodziło mi nawet o Graz sam w sobie - byłam tam już, ale o sąsiedni Riegersburg ze starym zamkiem oraz fabryką czekolady Zottera (no raj!). Lipiec skończyłam weekendowym wypadem do Pragi na spotkanie z bratem, w końcu Czechy to tak akurat pośrodku między Wiedniem a Wrocławiem... :)

SIERPIEŃ

To był jeden z tych miesięcy, gdy powtarzałam sobie jak mantrę, że sen jest dla słabych ;). Po dwóch wyjazdowych weekendach byłam mocno zmęczona, a kolejne weekendy też zapowiadały się wyjazdowo. Zatem musiałam pogodzić na tygodniu zamknięcie miesiąca i rozpoczęcie procesu budżetowego w pracy z życiem towarzyskim - odstawiłam kompletnie alkohol w tym okresie, bo inaczej chyba w ogóle bym nie wyrobiła ;). Pierwszy weekend to były Włochy - klimatyczna Bolonia i zabytkowa Ferrara przy idealnych (chyba tylko dla mnie) 35 stopniach w cieniu. A w sześć dni po powrocie z Włoch wzięłam tydzień urlopu i poleciałam do Estonii. Zrobiłam sobie objazdówkę: Tallin - Haapsalu - Tartu - Viljandi - Parnawa - Tallin, podczas której stwierdziłam, że jest to przepiękny i kompletnie niedoceniany kraj... A do tego zmarzłam, przemokłam (temperatury zdecydowanie nie były letnie) i nabawiłam się kataru, z którym bujam się już od pięciu miesięcy i żadne leki nie pomagają. Dzięki, Estonio :P. A po powrocie do Austrii... nie no, nigdzie już do końca miesiąca nie wyjeżdżałam. Pogoda była słaba (podobno najgorszy sierpień od siedmiu lat w Wiedniu), więc końcówka sierpnia to było nadrabianie urlopowych zaległości w pracy, spotkania towarzyskie w knajpkach, a jedyny dzień ładniejszej pogody wykorzystałam na wypad do pobliskiego Baden.

WRZESIEŃ

Dość spontanicznie pojawiła się okazja wyjazdu w tygodniową delegację do Krakowa na początku września, z czego chętnie skorzystałam. Poza standardowymi służbowymi obowiązkami miałam dzięki temu okazję trochę połazić po Krakowie, ale przede wszystkim ogarnąć krótki wypad integracyjny z moimi krakowskimi współpracownikami. Czy wymyślili sobie przejażdżkę rowerową, wymagającą przejechania ponad 130 km w dwa dni po często bardzo nierównych drogach? Być może. Czy nigdy w życiu wcześniej nie przejechałam więcej niż 20-30 km? Tak się jakoś złożyło. Przeżyłam, możecie być ze mnie dumni :P. Po takiej delegacji potrzebowałam trochę odpoczynku, więc ogarnęłam jedynie krótkie wypady po okolicach Wiednia - byłam w Bad Vöslau oraz w skansenie Niedersulz. Zaczął się sezon na sturm i wizyty w heurigerach, dobrze więc, że chociaż wrześniowa pogoda dopisała :). A żeby złapać jeszcze więcej słońca - wyskoczyłam na długi weekend do Bułgarii. Najpierw zwiedziłam Burgas, które zaskakująco mi się spodobało, a potem spotkałam się w Warnie z przyjaciółką i jej siostrą. Co jak co, ale wrześniowe temperatury w Bułgarii bardzo mi odpowiadały ;).

PAŹDZIERNIK

Kiedy do Wiednia dotarły temperatury, których nie lubię, wyruszyłam szukać cieplejszej jesieni ;). Znalazłam tanie loty na grecką wyspę Korfu, gdzie spędziłam zaledwie weekend, ale spodobało mi się na tyle, że na pewno będę chciała kiedyś tam wrócić. Środek października to trochę spotkań towarzyskich, włóczenie się po lekarzach w nieudanych próbach wyleczenia kataru oraz krótkie, jednodniowe wypady na wodospady Myrafälle (kompletnie bez wody jesienią) oraz do węgierskiego Sopronu. Skoro sytuacja pandemiczna wyglądała nieco lepiej niż poprzedniej jesieni, postanowiłam znów spędzić własne urodziny wyjazdowo. Oryginalne plany nie wypaliły, ale udało mi się w październiku zabukować jeszcze długi weekend na Santorini i z zaskoczeniem odkryłam, że ta wyspa jest dużo ciekawsza, niż myślałam. Po powrocie do Wiednia spędziłam w Austrii zaledwie 2,5 dnia i w ostatni weekend października wybrałam się w końcu - po prawie dwuletniej przerwie - do Warszawy. Spotkałam parę bliskich mi osób, zajrzałam na Powązki Wojskowe i do Muzeum Warszawy, no i znów kupiłam trochę książek...

LISTOPAD

Listopad zaczął się od pierwszego od lipca wypadu w Alpy z ekipą i zobaczenia pierwszego śniegu w tym sezonie ;). Potem miałam przyjemność testować austriacką dermatologię, usuwając znamiona (zdecydowanie lepsze doświadczenia, niż mam z Polski). Na połowę listopada miałam zaplanowany ostatni większy wyjazd w tym roku - prawie tydzień we wschodniej Sycylii. Zatrzymałam się w Katanii, a stamtąd urządzałam sobie krótkie wypady po okolicy: Syrakuzy, Taormina, Etna... Chciałam więcej, ale listopadowa pogoda nie sprzyjała. Początkowo miał to być wypad relaksujący, ale trudno się relaksować, będąc non stop pod telefonem - a innej opcji nie było, skoro podczas wyjazdu zostałam ciocią ;). Do tego Austria zaczęła z dnia na dzień zaostrzać restrykcje wobec pogarszającej się szybko sytuacji pandemicznej... Trzy dni po moim powrocie do Wiednia ogłoszono kolejny pełen lockdown. Na szczęście zdążyły się chociaż na te kilka dni otworzyć jarmarki bożonarodzeniowe, więc nie zliczę, ile w tym czasie wypiłam grzanego wina w doborowym towarzystwie :). A powrót lockdownu oznaczał potem powrót do spotkań po domach zamiast na mieście.

GRUDZIEŃ

No i nie wiedzieć kiedy rok zaczął się zbliżać do końca. Dopóki trwał lockdown moje życie ograniczyło się raczej do pracy, spotkań towarzyskich i ozdabiania mieszkania dekoracjami świątecznymi ;). Oraz ogarniania ostatnich kwestii lekarskich na ten rok: lekarz rodzinny, alergolog, dentysta, żeby wszystko było z głowy. Gdy skończył się lockdown jeszcze raz wyskoczyłam na jarmarki, a potem już wsiadłam w samolot do Warszawy, gotowa na polskie święta. Przy okazji obeszliśmy z rodzicami przedświąteczną Warszawę, zaglądając do Wilanowa i pięknie ozdobionego centrum miasta. Same święta to standardowo Lublin z zaskakująco zimową w tym okresie pogodą ;). Mróz, lód, trochę śniegu, parę bliskich osób, dużo jedzenia, jakieś wizyty lekarskie. Tydzień zleciał w mgnieniu oka. Wróciłam do Wiednia na kilka dni, w międzyczasie lądując na krótkiej kwarantannie, bo Austria znów zaostrzyła restrykcje wjazdowe... Końcówkę roku spędziłam jednak (znów, ku mojemu zaskoczeniu, biorąc pod uwagę obecną sytuację) zgodnie z planem - świętując Sylwestra w Pradze w najlepszym towarzystwie i przy niesamowitej wręcz pogodzie... 14 stopni i słońce? No to jest dopiero zakończenie roku! :)

Moje tegoroczne BestNine z instagrama przedstawia tylko Austrię - tyle człowiek jeździ i wrzuca zdjęć, a Wam się najbardziej podoba wiedeński Schönbrunn ;).

Zatem wchodzimy w 2022 rok. Co do najbliższych miesięcy nie mam raczej szczególnych oczekiwań - zwłaszcza, jeśli chodzi o wyjazdy. Mimo że na dniach szczepię się trzecią dawką, nie sądzę, by w najbliższych tygodniach dało się swobodnie podróżować. Będę jednak w miarę możliwości próbowała się gdzieś wyrwać jeszcze zimą, żeby nie mieć powtórki z tegorocznej rozrywki. Pół roku zamknięcia, pół roku intensywnych wyjazdów - co za dużo to niezdrowo. Wiem też, że dla własnego zdrowia - zarówno fizycznego, jak i psychicznego - muszę przystopować, nie tylko z wyjazdami. Liczne spotkania towarzyskie to ilość alkoholu, z którą może moja wątroba sobie radziła na studiach, ale nie mam już dwudziestu lat ;). Moje noworoczne postanowienie to wchodzić w każdy kwartał kompletnie bez alkoholu - styczeń, kwiecień, lipiec i październik (z wyjątkiem moich urodzin, wiadomo :P ). Wrócić do regularnych ćwiczeń i wysypiania się. Zamienić niektóre wyjścia na wino na spacery, muzea czy inne aktywności nie przy stole. I przede wszystkim po prostu o siebie zadbać. Nie chcę kolejnego roku ograniczonego do pracy, wyjazdów i spotkań towarzyskich. Chcę to wszystko przeplatać sportem, nauką niemieckiego (mam wrażenie, że się z tym tylko cofam od początku pandemii...), może znów sobie czasem coś ugotować lub pomyśleć o jakimś nowym hobby? :) Bo 2021 był fajny, ale ja jestem tak masakrycznie wypompowana z energii jak chyba nigdy przedtem. Niby się cieszę na myśl o wyjazdach czy spotkaniach, ale czuję się tak, jakbym potrzebowała po prostu paru tygodni w domu, sama ze sobą. O, taki pełen lockdown jak na początku by się przydał (odpukać! :P). Czyli główny plan na 2022: zwolnić. I mam nadzieję, że się uda, bo mój mózg działa w ten sposób, że jak mam dzień bez żadnych planów, to natychmiast krążą mi po głowie myśli: to tylko byłaś po zakupy, posprzątałaś mieszkanie i poćwiczyłaś, a na Skype'a z rodziną jesteś umówiona dopiero za 3 godziny? To może W KOŃCU byś zrobiła dzisiaj coś konkretnego, jak możesz tak marnować dzień?! I oduczenie się takiego myślenia wcale nie jest łatwe... :)

A na zakończenie, moje muzyczne TOP5. Czy nie mogłam w grudniu przestać katować piosenki świątecznej Eltona Johna i Eda Sheerana? Być tak może :P A do tego bardzo polecam nowy album Kwiatu Jabłoni! :)

Prześlij komentarz

0 Komentarze