Santorini nigdy mi się nie kojarzyło z ciekawostkami archeologicznymi, lecąc tam, nie myślałam nawet o tych wszystkich historycznych cudach, które przyjdzie mi na wyspie zobaczyć. Bo dla miłośników historii starożytnej, ruin i wykopalisk Santorini jest po prostu rajem :). Ja do takich osób się zdecydowanie zaliczam, a jak kiedyś mi będzie dane odwiedzić Pompeje, to pewnie będę tam siedziała aż do zamknięcia obiektu :P. A tu nagle dowiedziałam się, że na Santorini znajduje się miejsce zwane greckimi Pompejami. Że już setki, a nawet tysiące lat przed naszą erą były na wyspie prężnie działające miasta. I zaczęłam żałować, że na Santorini byłam zaledwie cztery dni... Z takich miejsc, które koniecznie trzeba zobaczyć na greckiej wyspie, wymieniłabym: Akrotiri, starożytną Firę (Thira) oraz muzeum w Firze. Wszystkie trzy można odwiedzić na jednym łączonym bilecie, ważnym trzy dni i kosztującym 15 €. Ja pierwszego dnia wyjazdu wybrałam się do Akrotiri, nie myślałam jeszcze o zwiedzaniu pozostałych miejsc, więc kupiłam oddzielny bilet. A potem zaczęłam więcej czytać i objechałam wszystko - choć zajęło mi to cztery dni, a nie trzy... Ale zapłaciłam łącznie 24 €, bo wstęp do Akrotiri kosztuje 12, a pozostałe miejsca po 6 €. Czasem opłaca się planować zawczasu ;). Mądrzejsza o swoje doświadczenia, zdecydowanie zmieniłabym kolejność zwiedzania i Akrotiri zostawiłabym na sam koniec, a nie początek. A zacząć najlepiej od muzeum, bo to tam można sobie najpierw ułożyć w głowie całą historię, żeby wiedzieć, co potem przyjdzie człowiekowi zwiedzać... :)
AKROTIRI
Zaczęłam jednak od stanowiska archeologicznego na południowo-zachodnim krańcu wyspy. No, nie powiem, że hasło greckie Pompeje na mnie nie działało ;). Szacuje się, że pierwsza osada w Akrotiri powstała ok. V-IV tysiąclecia p.n.e. Z czasem miasto rozwijało się głównie dzięki handlowi - Santorini położone jest idealnie pomiędzy Cyprem i Kretą a kontynentalną Grecją. Czasy świetności Akrotiri przypadały na XXV-XX w. p.n.e - mimo nawracających trzęsień ziemi, wciąż udawało się stawać na nogi. No a potem wybuchł wulkan ;). Nie wiadomo dokładnie, kiedy, ale wszelkie badania wskazują na wiek XVI p.n.e. W przeciwieństwie jednak do włoskich Pompejów, w Akrotiri mieszkańcy zdążyli opuścić miasto przed tragedią (może mieli dość trzęsień ziemi? ;) ). Wulkan zaś sprawił, że budynki i ich zawartość zostały zaskakująco dobrze zachowane i kiedy w 1967 r. rozpoczęły się wykopaliska, archeolodzy musieli tu się czuć jak w raju ;).
Obszar wykopalisk jest specjalnie zadaszony, by ruiny nie uległy dalszym zniszczeniom pod wpływem czynników atmosferycznych. Kilka tablic informuje pokrótce o historii Akrotiri oraz o samych wykopaliskach i procesie ochrony dziedzictwa narodowego. Do tego w kilku miejscach znajdziemy tablice opisujące bardziej szczegółowo niektóre ważniejsze budynki. Po obejściu niedużego terenu czułam ogromny niedosyt - naprawdę spodziewałam się, że płacąc 12 € dowiem się tu czegoś więcej. Tak mocniej wpadły mi w oko jedynie krótkie filmiki z rekonstrukcją najbogatszego domostwa. Generalnie wszystko to, co się zachowało w lepszym stanie wśród ruin, z Akrotiri wywieziono - albo do muzeum w Firze, albo do Aten. A tak chodząc wśród ruin, widziałam tylko informacje w stylu: tu znaleziono ciekawą ceramikę, ale jej tu już nie ma, w tym domu były przepiękne mozaiki, ale wywieźliśmy je gdzie indziej. Itd., itp. ;) Może gdybym zaczęła od muzeum i obejrzenia wywiezionych przedmiotów oraz doczytania szczegółowej historii miasta, dużo lepiej zwiedzałoby mi się Akrotiri. Łatwiej byłoby uruchomić wyobraźnię i na kamiennych ruinach zbudować w głowie całe miasto. Bo choć udostępniony odwiedzającym obszar nie jest największy, to przecież jest ta świadomość, że odkopano tylko część Akrotiri - w sumie do dziś nie do końca wiadomo, jakie były prawdziwe rozmiary miasta, bo ciężko prowadzić dokładne badania w warstwach tego, co wyrzucił z siebie wulkan...
Będąc już w tej okolicy, warto podejść kawałek od stanowiska archeologicznego w kierunku Czerwonej Plaży. Wąska plaża otoczona wysokimi, charakterystycznymi skałami wulkanicznymi w sezonie przyciąga tłumy turystów - nawet pod koniec października było tu sporo ludzi. Biegnie tu ścieżka wśród skał, jeszcze przy parkingu znajdzie się kościółek, sklepiki z pamiątkami czy restauracje - dalej nie ma już nic, tylko skały i plaża :). Ścieżka nie jest szczególnie wymagająca, ale nie polecałabym tamtędy wędrować w klapkach czy sandałach - zresztą tablice z ostrzeżeniem, że idzie się tędy na własną odpowiedzialność, nie wzięły się znikąd... ;)
MUZEUM STAROŻYTNEJ FIRY (THERY) W FIRZE
Nie jest to duże muzeum, zwiedzanie zajmuje może z godzinę, ale warto tu zajrzeć, by ułożyć sobie w głowie historię wyspy. No i zobaczyć wszystkie te wartościowe rzeczy, które już pozabierano z Akrotiri ;). Przez starożytną Firę (czy też z angielskiego: Therę - dla odróżnienia od stolicy wyspy) rozumie się tu nie samo miasto, ale całe Santorini, które przed wybuchem wulkanu było znane właśnie jako Thera. I było okrągłą wyspą - jej obecny kształt to efekt działania sił natury. Główna wystawa na parterze opowiada o historii Thery chronologicznie, w oparciu o przeprowadzone wykopaliska. To liczne wyroby garncarskie różnego pochodzenia są najlepszym dowodem na handlową przeszłość wyspy. Większość znalezisk odkopano właśnie w Akrotiri.
Po zapoznaniu się z wystawą koniecznie trzeba zejść do piwnic, gdzie zebrano większość starożytnych mozaik z Akrotiri. Materiały wyrzucone przez wulkan świetnie zakonserwowały wnętrza domostw, a te były bardzo bogate i pełne kolorowych zdobień na ścianach - właściwie każdy prywatny dom miał chociaż jedno pomieszczenie zdobione freskami. Wszystkie mozaiki delikatnie zdjęto i przeniesiono do muzeum. Przyznam, że oglądanie tak szczegółowych dzieł sztuki ze świadomością, że mają one ok. czterech tysięcy lat... no wywierało wrażenie, i to bardzo. Freski i mozaiki pozwalają odtworzyć codzienne życie mieszkańców i krajobraz wyspy ok. XVII w. p.n.e. - nic dziwnego, że wykopaliska w Akrotiri uznano za odkrycie na skalę światową. W muzeum każda mozaika jest dokładnie opisana i tylko nie sposób pomyśleć, jak inaczej zwiedzałoby się Akrotiri, gdyby te cuda pozostały na miejscu :).
STAROŻYTNA FIRA I KAMARI
Ostatniego dnia pobytu na Santorini wsiadłam w autobus do Kamari z założeniem, że zobaczę ruiny starożytnej Firy, ostatnie z historycznych miejsc, które kusiło mnie na wyspie. Szybko pożałowałam, że zostawiłam sobie tę wyprawę na koniec, bo mając po południu samolot, byłam mocno ograniczona czasowo... A te ruiny okazały się miejscem, w którym naprawdę mogłabym spędzić dużo czasu! Autobus w Kamari zatrzymuje się w kilku miejscach, ja wysiadłam na położonym bardziej na obrzeżach przystanku Ancient Thira. Stąd jednak czekało mnie jeszcze podejście do góry... Na powyższym zdjęciu możecie zobaczyć wijącą się do góry drogę dla samochodów - parę razy dziennie kursuje nią też mini-bus dla niezmotoryzowanych, ale ja nie miałam tyle czasu, by czekać na mini-busa. Wybrałam więc opcję wejścia na górę pieszo. Ścieżka dla pieszych jest nieco krótsza niż zygzakowata droga, wciąż jest to jednak 45 minut dość stromego podejścia. Zapewniającego jednak naprawdę piękne widoki :). Nie czułam się jednak zbyt komfortowo na trasie i o ile droga w górę jeszcze jakoś mi szła, to wiedziałam, że będę się bała tędy schodzić, widząc osuwające mi się spod nóg kamyczki... Zatem decyzję podjęłam dość szybko - w górę ścieżką, w dół ulicą. W końcu ruch i tak był niewielki, a tempo schodzenia po równej drodze na pewno będzie dużo lepsze niż na krótszej, acz często stromej ścieżce.
W pewnym momencie minęłam niewielki kościółek, od którego droga zrobiła się już znacznie lepsza - w wielu miejscach na drodze znalazły się nawet wygodniejsze schodki. A ja wchodziłam pod górę, zastanawiając się, czy nie mogłabym spędzić własnych urodzin w sposób wymagający mniejszego wysiłku? ;) Ścieżka przecięła w końcu ulicę i krótko potem dotarła do parkingu, gdzie w końcu wypatrzyłam więcej ludzi (w ogóle na ścieżce minęłam może ze dwie osoby, reszta chyba wolała wjeżdżać na górę :P ). Przy kasie pokazałam paszport covidowy, zapłaciłam za bilet i już po chwili znalazłam się na terenie, na którym przed wiekami znajdowało się miasto...
Pierwsza myśl... wyżej to się nie dało tego miasta zbudować? ;) Jakby dla przekory ścieżka biegnie dalej pod górę, mijając pozostałości dawnych świątyń, sanktuarium Afrodyty... Natychmiast podoba mi się tu dużo bardziej niż w Akrotiri. Obszar wykopalisk jest większy i choć nie zachowały się tu takie cuda jak freski czy mozaiki, to dla równowagi mamy tu jeden z najpiękniejszych punktów widokowych na Santorini ;). Położone u stóp wzgórz Kamari i Perissa, kawałek dalej lotnisko, gdzie co i rusz podchodziły do lądowania samoloty, charakterystyczne czarne plaże... A do tego świetnie opisane ruiny. Nie jakieś pojedyncze tablice, tylko faktycznie każde miejsce miało tabliczkę informacyjną w dwóch językach.
Badania archeologiczne dowodzą, że wzgórze pomiędzy Kamari a Perissą było zamieszkane już w IX w. p.n.e (miasto założyli pochodzący ze Sparty Dorowie), jednak to, co dziś można oglądać wśród wykopalisk, to budowle z późniejszego okresu. Szacuje się, że starożytna Fira liczyła sobie ulice o łącznej długości 800 m, a samo miasto właściwie całkowicie pokrywało szerokie plateau na szczycie wzgórza. U jego podnóża znajdowała się zaś nekropolia (w miejscu obecnego Kamari) oraz port (którego lokalizacja do dzisiaj nie jest potwierdzona na 100%).
W połowie I w. p.n.e. Santorini trafiło w ręce Rzymian, którzy również odcisnęli swój ślad na Firze. Część pozostałych fundamentów, to ślady budowli właśnie z tamtych czasów. Jednak dla Rzymian miasto nie było szczególnie istotnym ośrodkiem, nie miały tu swej siedziby żadne lokalne władze, więc Fira szybko zaczęła podupadać. Gdy Santorini zajęło się Bizancjum, miasto odzyskało nieco ze swego dawnego znaczenia - przez jakiś czas był to jedyny ośrodek miejski na wyspie. A potem przyszedł rok 726, kolejny wybuch wulkanu i wkrótce potem o Firze już nikt nie wspominał...
Wśród ruin starożytnej Firy znajdziemy sporo całkiem dobrze zachowanych fundamentów, więc wystarczą dokładne tablice informacyjne i trochę informacji, by miłośnik archeologii czuł się tu jak w raju ;). Wyraźnie widać, gdzie znajdowała się agora, długa na 46 metrów stoa zdobiona była doryckimi kolumnami i stanowiła centrum miasta, a położony nieco niżej teatr mógł pomieścić nawet 1.500 widzów. Czyli więcej, niż liczyło sobie samo miasto ;). Ciekawostką jest część religijna, gdzie wśród pozostałości świątyni Apolla znajdziemy kamienne sanktuarium poświęcone... egipskim bogom. Do tego, naturalnie, budynki mieszkalne i gimnazjum... Warto tylko wziąć pod uwagę, że na górze masakrycznie wieje, więc zabija to nieco przyjemność z dłuższego przebywania wśród ruin ;).
Trzeba się w końcu było zbierać z powrotem na dół - samolot do Wiednia raczej by nie poczekał ;). Dałam sobie więcej czasu na zejście, niż potrzebowałam, więc mając jeszcze chwilę przed przyjazdem autobusu, pospacerowałam trochę po Kamari. To niewielkie miasteczko (ok. 2000 mieszkańców) jest jednym z popularniejszych wśród tych turystów, którzy stawiają na plażowanie. Końcówka października to jednak nie sezon na plaże - a przynajmniej nie na opalanie, bo na spacer po charakterystycznych, czarnych plażach trochę ludzi się wybrało :).
A samo Kamari... Może nie takie miasto duchów jak Laganas na Zakynthos w podobnym okresie, ale widoczne było, że sezon się skończył. Pojedyncze knajpki i sklepiki jeszcze pozostawały otwarte, bardziej chyba dla miejscowych a nie turystów. Ludzi na ulicach też niewiele, więc w spokoju skierowałam się na przystanek. A autobus i tak przyjechał opóźniony o jakieś 15 minut, w końcu z Firy jest tu całe 8 kilometrów, więc no, to może potrwać... ;)
0 Komentarze