Kiedy opisywałam moje pierwsze wrażenia z Walencji, wspomniałam, że do wielu zabytków nie dopisało mi szczęście. Mimo że według wszystkich dostępnych informacji (foldery turystyczne, strony internetowe, a nawet kartki i tabliczki na drzwiach wejściowych) dane muzeum miało być otwarte, kiedy tam przychodziłam, odbijałam się jedynie od zamkniętych drzwi. Niektóre miejsca otwierano chyba dopiero wtedy, gdy komuś się chciało przyjść i je otworzyć, w godzinach kompletnie innych, niż zaznaczono to przy wejściu. Innych nie widziałam w ogóle otwartych przez mój kilkudniowy pobyt w mieście... Chyba najlepiej było z kościołami - zwłaszcza tymi biletowanymi. Jeśli bilet wstępu do świątyni kosztował prawie 10 €, a do tego podawano godziny otwarcia, można się było spodziewać, że w tych godzinach faktycznie da się zwiedzać. A właściwie wszystkie interesujące mnie muzea oferowały darmowy wstęp - może dlatego nikomu się nie spieszyło, by je otwierać? ;) Zrobiłam sobie listę miejsc, które chcę odwiedzić w Walencji, potem przezornie uzupełniłam ją o punkty zapasowe, gdzie by tu pójść, jak nie wszystko będzie otwarte. Początkowo myślałam, że jest to naiwne myślenie - w końcu nie było szans, bym w tak krótkim czasie odwiedziła wszystko, co chciałam z głównej listy... Ale gdy kolejne i kolejne muzea i kościoły wykreślałam z tej listy, bo okazywały się zamknięte, choć powinny być otwarte, okazało się, że zdążyłam i zaliczyć listę awaryjną, a do tego pospacerować po mieście i schować się przed deszczem w kawiarni ;). Zatem pomyślcie sobie tylko, jak mógłby wyglądać ten wpis, gdyby udało mi się zobaczyć wszystko, co chciałam - w końcu zwiedziłam zaledwie ułamek... ;)
Katedra Wniebowzięcia NMP
Nikogo chyba nie zdziwi, że to od katedry rozpoczęłam zwiedzanie walenckich zabytków ;). Wstęp do tej średniowiecznej świątyni kosztuje 8 € i jest to niewątpliwie jedna z najważniejszych atrakcji miasta. Budowa katedry rozpoczęła się w XIII wieku (na miejscu dawnego meczetu), następnie kościół znacznie rozbudowano w wieku XV - i ten średniowieczny gotyk dominuje w świątyni po dziś dzień, mimo różnych późniejszych zmian architektonicznych. Ślady kolejnych epok możemy jednak zaobserwować w szczegółach - ołtarz to już renesans, a główne, żelazne drzwi do katedry - barok.
Jednak to, co przyciąga do walenckiej katedry tłumy turystów, to nie (a przynajmniej nie tylko) jej architektura. W bocznej, pięknie zdobionej kaplicy znajdziemy - oczywiście za zabezpieczeniem - starożytny kielich. Znajdujące się na nim napisy wskazują, że powstał w I wieku, a katedrze podarował go w 1436 roku król Alfons V Aragoński. Już od czasów średniowiecznych uważa się, że to właśnie ten kielich miał służyć Jezusowi podczas ostatniej wieczerzy. W samej katedrze używa się po prostu określenia święty kielich, pozostałe źródła informacji trzymają się jednak bardziej chwytliwego hasła, czyli świętego Graala. Jakby nie wiedzieli, jak się skończyła cała historia z Indiana Jonesem... :P
W bocznej części świątyni znajduje się też muzeum katedralne, które można zwiedzać w cenie biletu. W podziemiach znajdziemy dawne ruiny i pozostałości cmentarza, a na wyższych poziomach zabytkowe rzeźby i obrazy. Ponadto, co mnie osobiście bardziej interesowało, miniatury katedry sprzed wieków (pozwalające przyjrzeć się zmianom w architekturze) oraz co niektóre bogactwa z katedralnego skarbca. Teoretycznie na teren muzeum nie można wchodzić z plecakami, na szczęście mojego małego podręcznego nikt się tu nie przyczepił, choć ochrony było tu całkiem sporo.
Za dodatkowe 2 € można wejść na Miguelete, czyli liczącą sobie prawie 51 m wieżę katedralną, na której szczyt prowadzi 207 schodów. Gotycką wieżę wybudowano w latach 1381-1424, a obecnie jest to jeden z ciekawszych punktów widokowych w Walencji. Mamy tu u stóp właściwie całą historyczną starówkę, choć jej zabudowa jest na tyle gęsta, że ciężko wypatrzeć wszystkie interesujące zabytki ;). Na szczęście na wieżę wchodziłam pierwszego dnia, przy najlepszej pogodzie - nie było jeszcze zimno, a i widoczność zdecydowanie dopisała.
Bazylika Maryjna
A dokładniej Bazylika Matki Boskiej Opuszczonych (patronki Walencji) znajduje się tuż za katedrą, przy placu de la Mare de Déu. Kościół zbudowano w latach 1652-66 i jego wystrój zdecydowanie różni się od tego katedralnego - w bazylice dominuje barok. Największe wrażenie wywierają freski na kopule, za które odpowiadał hiszpański malarz Antonio Palomino na początku XVIII wieku. Bazylika nie jest duża - szczególnie w porównaniu z sąsiednią katedrą - ale piękne barokowe zdobienia robią swoje i naprawdę warto tu zajrzeć. Zwłaszcza, że wstęp jest darmowy ;).
Muzeum Walk Byków
Tu akurat mniej interesowało mnie samo muzeum (bo corridy nie uważam za rzecz wartą uwagi i nie mogę się już doczekać, aż zabronią jej w całej Hiszpanii), chciałam jednak zobaczyć samą arenę. Wybudowana w połowie XVIII wieku obok dworca północnego (znaczy się położona obok dworca, bo praktycznie rzecz ujmując, to dworzec wybudowano później koło areny) stanowi jeden z ciekawszych zabytków Walencji. Na samą arenę są dwa wejścia - główne, dla tych, co idą oglądać walki byków (nie, dziękuję), albo przez muzeum, dla turystów. Kiedy jednak weszłam do środka, okazało się, że areny zobaczyć się nie da - trwały prace mające na celu przywrócić ją do porządku, zapewne po kolejnym pokazie...
Ale skoro już weszłam do środka, to stwierdziłam, że przejdę sobie po niewielkim muzeum i może poczytam i dowiem się czegoś nowego - jak już wspomniałam, corridą się w ogóle nie interesowałam. Muzeum pozostawiło jednak po sobie tylko niesmak, bo właściwie skupiono się głównie na wychwalaniu najsłynniejszych torreadorów związanych z Walencją, historii tej rozrywki w mieście, a wszystko w tonie zachwytu, jaki to wspaniały, piękny i fascynujący sport. No nie czuję się przekonana. W jednym z muzealnych pomieszczeń była też zrobiona niewielka sala filmowa, gdzie wyświetlano filmy z corridy, na co jednak nie miałam ochoty patrzeć. Z muzeum wyszłam po parunastu minutach, nie moja bajka.
Muzeum Ceramiki i Sztuki Dekoracyjnej
Jak patrzę na nazwę tego muzeum, to sama mogłabym się zdziwić, że było bardzo wysoko na mojej liście miejsc do odwiedzenia i podchodziłam do niego parę razy (bo też nie zawsze było otwarte w godzinach otwarcia). A jak już w końcu udało się wejść, to okazało się, że udostępniono tylko jedno piętro, pozostałe wystawy były zamknięte (podobno tylko tego dnia, w pozostałe pewnie całość była zamknięta :P ). Weszłam i tak, bo akurat wystawy interesowały mnie tu najmniej - chciałam zobaczyć sam budynek. Muzeum mieści się bowiem w rokokowym pałacu markiza de Dos Aguas, który już z zewnątrz przyciąga wzrok, ale dopiero jego wnętrza naprawdę zachwycają. Wcześniejszy gotycki pałacyk został poddany znaczącej przebudowie w połowie XVIII wieku na polecenie Ginésa Rabassy de Perellós y Lanuza, trzeciego markiza de Dos Aguas. Zatem mnie osobiście bardziej interesowało zobaczenie XVIII-wiecznego pałacu o bogatych wnętrzach niż jakiejś wystawy ceramiki... No i dobrze, bo akurat główne wystawy z ceramiką były zamknięte ;)
I to jest o tyle ciekawe, że ja generalnie nie jestem największą fanką pałacyków ;). Uwielbiam historyczne zamki, wszelakie ruiny, ale oglądanie pełnych bogatych przedmiotów pałacowych wnętrz mnie szybko nudzi - niejedne już widziałam i mocno mi się zlały w całość. Plusem Muzeum Ceramiki jest jednak to, że tutaj wnętrza pałacowe są tylko tłem dla wystaw. Nie spędza się tu godzin, czytając o każdym stojącym w rogu przedmiocie, ale po prostu przechodzi przez kolejne piękne komnaty. Bo temu nie zaprzeczę - komnaty są naprawdę piękne, zresztą dlatego chciałam je zobaczyć. Wnętrza pałacu markiza de Dos Aguas są same w sobie dziełem sztuki, więc nie dziwi, że w środku były tłumy - w żadnym innym muzeum w Walencji nie widziałam tylu ludzi (więc wyobraźcie sobie tylko, ile się człowiek musiał czaić z aparatem, by tych ludzi prawie nie mieć w kadrze ;) ).
Samo Muzeum Ceramiki utworzono w 1947 roku, po otrzymaniu kolekcji ceramiki Manuela Gonzáleza Martíego. Potrzeba było jednak najpierw zakupienia pałacu przez państwo, a potem kilku lat gruntownych renowacji budynku, zanim muzeum otwarto dla odwiedzających w roku 1954. Wystawy znajdują się na trzech poziomach: na parterze są wystawy tymczasowe (podczas mojej wizyty dotyczyły sztuki związanej ze szkłem i kompletnie nie wpadły mi w oko), na pierwszym piętrze znajdują się apartamenty markiza i wszystkie najbardziej spektakularne pomieszczenia, a na drugim - zamkniętym tego dnia - wspomniana już kolekcja ceramiki. Biorąc pod uwagę, co sama chciałam zobaczyć, zamknięcie drugiego piętra bolało mnie zdecydowanie mniej, niż gdyby zamknęli to pierwsze... ;)
Kościół Sant Esteve (św. Stefana)
Koło tego kościoła przechodziłam kilka razy i ciągle był zamknięty - zresztą jak i wiele innych. Jednak, ku mojemu zaskoczeniu, raz trafiłam na otwarte drzwi i naturalnie natychmiast weszłam do środka. A wnętrze okazało się naprawdę fajną niespodzianką ;). Podobnie jak katedra, również i ta gotycka świątynia została zbudowana na pozostałościach dawnego meczetu, ale... tutaj z gotyku już niewiele zostało, bo to, co dziś można zobaczyć w kościele, to XVII-wieczny barok. Ciekawa kompozycja kolorów niebieskiego i białego natychmiast wpadła mi w oko, tak samo jak szopka bożonarodzeniowa. Jedyna w swoim rodzaju, powiedziałabym, bo obok dużej sceny przedstawiającej Betlejem sprzed 2000 lat znajdziemy świętą rodzinę... na placu przed watykańską bazyliką. Zatem szopka szopką, ale małego Jezusa pilnowała szwajcarska gwardia papieska, nie? ;)
Muzeum Prehistorii
Gdy już odbiłam się od zamkniętych drzwi paru muzeów, które chciałam odwiedzić zdecydowanie bardziej, trafiłam do Muzeum Prehistorii. Położone nieco bardziej na uboczu starego miasta było prawie puste - to raczej nie jest jedna z najpopularniejszych atrakcji Walencji ;). Sama przed sobą też tego nie ukrywałam - w życiu bym tu nie poszła, gdyby inne zaplanowane miejsca były otwarte, albo gdyby chociaż było cieplej i nie padało. A tak mogłam się gdzieś zaszyć w suchym i ciepłym budynku i przejrzeć wystawy. Lubię historię i choć prehistoria może nie jest moim ulubionym jej fragmentem, to i tak sporo tu ciekawostek, do tego naprawdę fajnie przedstawionych. Jedyny drobny problem to fakt, że wystawy były przygotowane tylko w dwóch językach: po hiszpańsku i walencku. Nie powiem, żebym którymś z nich biegle władała, choć próbowałam w oparciu o swój ubogi hiszpański plus znajomość uniwersalnych słów (nie trzeba się uczyć słownictwa tematycznego, by domyślić się, co znaczy po hiszpańsku evolución... ;) ) czytać opisy i jakieś ogólne pojęcie miałam, czego dotyczyły wystawy. W kilku pomieszczeniach trafiłam nawet na kartki po angielsku, ale były to pojedyncze przypadki. Aż chciało mi się śmiać, gdy nagle w jednej z sal trafiłam na matkę z kilkuletnim dzieckiem, które nagle odezwało się po polsku: mamo, a o co chodzi z tymi czaszkami? i po chwili padła odpowiedź: gdyby to tylko opisali w jakimś ludzkim języku... No właśnie... ;)
Samo Muzeum Prehistorii powstało jeszcze w okresie międzywojennym, a w swym obecnym miejscu - pochodzącym z połowy XIX wieku dawnym Domu Miłosierdzia - znajduje się od roku 1982. Budynek jest naprawdę spory i jeśli człowiek by chciał zwiedzić całe muzeum i wszystko czytać (po hiszpańsku lub walencku ;) ), to spokojnie można tu spędzić pół dnia. Wiadomo, trzeba się trochę interesować historią, ale ci zainteresowani znajdą tu sporo fascynujących ciekawostek. Większość dotyczy samego regionu Walencji, prowadzonych tu wykopalisk archeologicznych, dawnych kultur z tych okolic. Prehistoria w pewnym momencie przechodzi tu w starożytność i sporo można poczytać o okresie rzymskim (tutaj najwięcej było też po angielsku, pewnie dlatego i te wystawy wciągnęły mnie najbardziej). Ale najgorsze było, że kiedy wyszłam z muzeum, to na dworze dalej padało... :(
Kościół św. Mikołaja z Bari
Ostatnie miejsce na mapie Walencji, które przyszło mi zwiedzać - ostatnie też dlatego, że w niedziele otwarte jest tylko popołudniami i mogłam się tu wybrać dopiero po lunchu. Kościół św. Mikołaja z Bari i św. Piotra Męczennika. To też jedno z tych miejsc z biletami wstępu - za zwiedzanie świątyni zapłaciłam 7 €. Na wejściu dostałam anglojęzyczną ulotkę i pokazano mi kod QR, który mogłam zeskanować, żeby odpalić audioguide'a w komórce. Ale choć z audioprzewodnika nie skorzystałam, to sama ulotka bardzo mi się przydała - szczególnie do szczegółowego przyjrzenia się freskom na sklepieniu.
Bo to głównie freski sprawiają, że odwiedzający świątynię rozglądają się wokół z szeroko otwartymi ustami (tak zakładam, bo i tak wszyscy nosili maseczki :P ). Pierwszy kościół dominikanów powstał tutaj w XIII wieku, ale obecna, gotycka świątynia to efekt XV-wiecznej rozbudowy. Jednak dopiero XVII-wieczne renowacje w stylu barokowym, przeprowadzone pod okiem Juana Bautisty Pereza Castiela sprawiły, że historyczny kościół stał się dziełem sztuki. A dokładniej freski autorstwa Dionisa Vidala, namalowane w latach 1697-1700 i pokrywające prawie 2000m2 powierzchni. Kościół św. Mikołaja uważa się za jeden z najlepszych przykładów połączenia gotyku z barokiem w Hiszpanii i choć niewiele w tym kraju widziałam, to muszę przyznać, że sama świątynia wywarła na mnie ogromne wrażenie (a kościołów to jednak trochę w życiu odwiedziłam). Sklepienie podzielone jest na dwie połowy, każda ukazuje życie innego patrona kościoła - św. Piotra Męczennika i św. Mikołaja. Obeszłam całe wnętrze, zaglądając też do kaplic i robiąc dziesiątki zdjęć, a gdy obecna w środku wycieczka w końcu opuściła budynek, po prostu usiadłam na ławce i patrzyłam. Walencjo, zachwyciłaś mnie ;)
0 Komentarze