- Planujesz wyskoczyć na jeden dzień do Bregencji, kiedy będziesz w Feldkirch? - zapytał kolega z pracy w jeden z tych nielicznych dni, gdy zamieniłam home office na pracę z biura.
- Myślałam raczej o Liechtensteinie...
- Myślałam raczej o Liechtensteinie...
- A, to nie dasz rady obu podczas jednego wyjazdu. Szkoda, Bregencja jest fajna!
I już zaszczepił mi tę myśl w głowie. Nie to, że jestem typem w stylu Jak to, ja nie dam rady? Potrzymaj mi piwo butelkę z wodą mineralną, bo w kwietniu nie piję alkoholu :P. Wiedziałam jednak, że będę w Vorarlbergu przez kilka dni i jeśli Bregencję faktycznie dałoby się odwiedzić w jeden dzień bez poczucia, że omijam sporo ważnych miejsc, to czemu by nie? Skoro Feldkirch okazało się miasteczkiem w sam raz na jeden dzień, a Bregencja - choć stolica regionu - jest jeszcze mniejsza... Oba miasta dzieli niespełna czterdzieści minut jazdy pociągiem, a te kursują kilka razy na godzinę (fakt, w Wielkanoc było to nieco rzadziej, wciąż jednak regularnie). Im więcej czytałam i planowałam, tym bardziej realny wydawał mi się jednodniowy wypad do Bregencji, aż w końcu przestałam się zastanawiać, tylko kupiłam bilety na pociąg ;).
Bregencja - po niemiecku Bregenz - liczy sobie niespełna 30.000 mieszkańców i położona jest nad Jeziorem Bodeńskim. Samo jezioro dzielone jest pomiędzy Austrię, Niemcy i Szwajcarię, a z Bregencji do obu granic mamy rzut beretem. Bodensee ma powierzchnię 538,5 km², położone jest na wysokości 396 m n.p.m., do tego przez jezioro przepływa Ren. To tyle z informacyjnych ciekawostek, a wracając do mojego wyjazdu... ;) Przyjechałam do Bregencji z rana, by mieć cały dzień na zwiedzanie. Zacząć chciałam właśnie od jeziora, spacerując po promenadzie (Seepromenade) wzdłuż jego brzegów - szykowała się ciepła i słoneczna Niedziela Wielkanocna, więc w godzinach popołudniowych spodziewałam się tutaj tłumów. Z rana było pusto, cicho i spokojnie... Niestety, nie było też jeszcze ciepło ;). Wiatr od wody sprawiał, że temperatura o poranku sięgała w porywach 7 stopni - w ledwo grzejących o tej porze promieniach słońca.
No ale nie od dziś wiadomo, że jeśli jest za zimno podczas zwiedzania, to trzeba po prostu szybciej maszerować ;). Na początku poszłam więc w kierunku przeciwnym do centrum, bo mapka turystyczna pokazywała, że na końcu promenady spacerowej znajduje się Festspielhaus. W kwietniu to miejsce nie przyciąga jeszcze tłumów turystów, ale w lipcu i sierpniu odbywa się tu słynny na całą Austrię Bregenzer Festspiele. To organizowany od 1946 roku festiwal sztuki, a największym wydarzeniem w jego trakcie są zawsze koncerty operowe lub musicalowe odbywające się na specjalnej, pływającej scenie (Seebühne). Otaczający ją amfiteatr - już na lądzie, a nie na wodzie - może pomieścić 7.000 widzów. Choć nie jestem fanką musicali, a tym bardziej opery, to jednak kiedyś fajnie byłoby odwiedzić Bregencję latem, by zobaczyć, jak to miasto ożywa wypełnione miłośnikami sztuki :).
Z kolei idąc promenadą w drugą stronę, doszłam do bregenckiego portu (Hafen), gdzie o tej porze zacumowane stały jeszcze wszystkie łódki i statki, które w późniejszych godzinach wypłynęły na jezioro. Zbliżałam się do centrum, robiło się coraz później, więc i szybko mogłam zapomnieć o pustkach, które powitały mnie w Bregencji jeszcze godzinę wcześniej. Okolice mariny to świetne miejsce na spacery w słoneczny dzień - mamy stąd piękny widok na wybrzeże miasta z Alpami w tle, no i na całe jezioro. Mając więcej czasu - i mam tu na myśli dodatkowy dzień lub dwa, a nie parę godzin - warto skorzystać z rejsów po Jeziorze Bodeńskim i wybrać się chociażby do Konstancji czy Lindau po niemieckiej stronie.
Wystarczy przeciąć ulicę Seestraße i tory kolejowe na wysokości mariny i już znajdziemy się w centrum miasta - tu wszystko jest naprawdę w zasięgu spaceru :). Ulicą Rathausstraße dotarłam najpierw do informacji turystycznej (w Wielkanoc, naturalnie, zamkniętej), a dalej do ratusza miejskiego. Budynek powstał jako magazyn pod koniec XVII wieku, a obecną funkcję pełni od 1811 roku. W centrum natrafiłam też na grecką restaurację Poseidon, gdzie zawitałam później na lunch. Jak to dobrze, że jadam obiady koło 12, bo o tak wczesnej porze udało mi się jeszcze dostać stolik bez rezerwacji, choć tylko na godzinę. W święta nie wszystkie knajpki były otwarte, więc te, które normalnie funkcjonowały, były w pełni zarezerwowane - Austriacy też coraz chętniej świętują na mieście. A Poseidona polecam - przystępne ceny i bardzo dobre jedzenie :).
Centrum Bregencji stanowi ulica Kornmarktstraße, w święto będąca bardziej deptakiem niż regularną ulicą. Wzdłuż niej rozłożyły się knajpki i różne atrakcje w stylu teatru regionalnego czy Muzeum Vorarlbergu. Nie widziałam za to żadnych sklepików z pamiątkami ani nic w tym stylu, ale możliwe, że po prostu takie miejsca pozamykano w Wielkanoc. Przy Kornmarktstraße stoi też niewielka kaplica Jana Nepomucena z tabliczką upamiętniającą wizytę ostatniej cesarskiej pary - Karola I i Zyty - w Bregencji w 1917 roku. W ogóle miałam niesamowicie dużo szczęścia do zwiedzania świątyń w tym mieście! Obawiałam się, że - jak to zwykle bywa w większe święta religijne - natrafię na mnóstwo nabożeństw i nie uda mi się zwiedzić wszystkiego, co mi wpadło w oko. A było tego całkiem sporo, na mapce Bregencji zaznaczałam kółko za kółkiem, gdy planowałam zwiedzanie: Nepomukkapelle, Seekapelle, Herz-Jesu-Kirche, Martinskapelle, Stadtpfarrkirche St. Gallus... Tymczasem jakoś za każdym razem tak udawało mi się wcelować, że trafiałam do kościołów i kaplic w przerwach między mszami i spokojnie mogłam oglądać wnętrza. Spodziewajcie się niedługo wpisu pt. kościoły i kaplice Bregencji ;).
Świetne położenie Bregencji sprawiało, że miejsce to było zamieszkałe od niepamiętnych wręcz czasów - za Celtów była tu warownia Brigantion, za Rzymian - osada Brigantium. Tak dawnych zabytków w mieście nie znajdziemy, ale historyczna starówka jest i tutaj. Oberstadt, czyli Górne Miasto, było zamieszkanie już od XIII wieku i chociaż od 1798 roku nie pełni już roli fortecy, to ślady średniowiecznych fortyfikacji zachowały się do dzisiaj. W XIX wieku w oparciu o stare mury zaczęto budować nowe domy i całość tworzy naprawdę fajną kompozycję. Na teren Górnego Miasta wchodzi się przez bramę miejską (Stadttor), obok której wznosi się wieża św. Marcina (Martinsturm), jeden z najważniejszych zabytków miasta. Wieżę zbudowano w 1601 roku, początkowo pełniła funkcję spichlerza i w sezonie można nawet do niej wejść. Niestety, kwiecień to jeszcze nie sezon... Udało mi się za to zajrzeć do przylegającej do wieży kapliczki św. Marcina.
Oberstadt zachwyciło mnie niemal natychmiast! Tworzą je zaledwie trzy niewielkie uliczki: Graf-Wilhelm-Straße, Eponastraße oraz Georgenschildstraße; przy centralnej (Eponastraße) stoi stary ratusz. Choć nie wszystkie budynki sięgają swoją historią czasów średniowiecznych, to przy przebudowie starówki w XIX wieku, kiedy część rozpadających się budowli trzeba było usunąć i zastąpić nowymi, trzymano się spójnego stylu zabudowy. Efekt jest taki, że spacerując po Górnym Mieście, ciężko określić, jak stare są domy, które mijamy. Po prostu człowiek czuje się jak podróżnik w czasie - klimat niesamowity :).
Do tego byłam zaskoczona pustkami na starym mieście, właściwie nie widziałam tu żadnych turystów. A przecież dzień wolny, piękna pogoda, było już koło południa, więc chyba wszyscy już wstali... ;) Dopiero potem zrozumiałam, że Bregencja ma tyle innych miejsc, które pozwalają nacieszyć się słoneczną pogodą - jak chociażby wybrzeże Jeziora Bodeńskiego czy szczyt Pfänder - że nikt się nie pcha na stare miasto. Zresztą w podobny sposób i Oberstadt zaczęło tracić na znaczeniu - życie przeniosło się na północ, bliżej jeziora. Skoro już nie trzeba mieszkać w położonej wyżej obronnej twierdzy, lepiej budować domy, sklepy i restauracje na wybrzeżu ;).
Najlepszy widok na Oberstadt mamy z sąsiedniego wzgórza, na którym stoi kościół św. Gawła, oraz z całej uliczki Kirchstraße. Wejście nie jest wymagające - zresztą wszystkie wzgórza w obrębie Bregencji są niskie i na górę wchodzi się po krótkich schodach lub lekkim podejściem. Brakowało mi tu więc jakiegoś dobrego punktu widokowego, by objąć wzrokiem całe centrum miasta. Może taki widok byłby z wieży św. Marcina, ale znów, trzeba by przyjechać w sezonie... :)
Na szczęście terenów spacerowych w Bregencji nie brakuje, więc po greckim, świątecznym lunchu wróciłam nad jezioro, by rozruszać się po jedzeniu. Tym razem poszłam dalej niż tylko promenadą, kontynuowałam spacer łączoną trasą dla pieszych i rowerów, która biegnie wzdłuż wybrzeża. Minęłam miejskie kąpielisko, zamknięte - nie wiem, czy z powodu święta czy też jeszcze dość chłodnej pory roku. Dotarłam do niewielkiej przystani, gdzie cumują prywatne motorówki, po czym zawróciłam znów w kierunku centrum. Miałam lepszy pomysł, gdzie zakończyć dzień w Bregencji.
Może zauważyliście na jednym z pierwszych zdjęć przedstawiających Jezioro Bodeńskie biegnącą na pobliskie wzgórze kolejkę linową. To Pfänderbahn łączący Bregencję ze stacją przy Pfänderspitze na wysokości 1.022 m n.p.m. Kolejka kursuje codziennie między 8 a 19, a bilet w obie strony dla osoby dorosłej kosztuje 14,20 €. Z góry mamy piękny widok zarówno na Bregencję i Jezioro Bodeńskie, jak i na otaczające tę okolicę Alpy. Oczywiście nie chodzi tylko o to, by wjechać, popatrzyć i zjechać - przy stacji utworzono darmowy park z alpejskimi zwierzakami, a z samego szczytu biegnie sporo tras hikingowych. Co jak co, w Bregencji i okolicach człowiek na pewno by się nie nudził i przez tydzień, a jeden dzień dał mi możliwość zobaczenia głównych atrakcji w pigułce. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś tu wrócę... :)
0 Komentarze