Advertisement

Main Ad

Wielkanocny wypad do Feldkirch

Austria Feldkirch
Mój pierwotny plan na Wielkanoc zakładał wyjazd do Wilna i zwiedzanie zamku w Trokach, ale Ryanair postanowił odwołać moje loty z powodów komercyjnych. Nic na to nie mogłam poradzić, a było już na tyle późno, że znalezienie innych lotów w rozsądnej cenie w tym okresie nie wchodziło już w grę. Zostały jednak pociągi, a w Austrii wciąż jest przecież tyle do odkrycia! Natychmiast przyszedł mi do głowy Vorarlberg, ostatni austriacki region, w którym mnie jeszcze nie było - nic dziwnego, bo położony jest na samym zachodzie kraju, tuż przy granicy ze Szwajcarią. Połączenia kolejowe z Wiednia do Feldkirch są świetne, bo kursują tędy pociągi jadące dalej do Zurychu, a te sześćset kilkadziesiąt kilometrów kolej pokona w około sześciu godzin. A jakie widoki po drodze... ;) Choć głównym miastem Vorarlbergu jest Bregencja, tę postanowiłam sobie zaplanować na jednodniową wycieczkę w miarę możliwości czasowych. Nie chciałam tam nocować - nie dość, że to dodatkowe kilkadziesiąt minut jazdy, co przy dłuższej podróży się jednak odczuwa, to położone nad jeziorem Bodeńskim miasto miało zdecydowanie wyższe ceny noclegów. Feldkirch jest mniej turystyczne, spokojniejsze i tańsze, a do tego to świetna baza wypadowa nie tylko do Bregencji, ale też do położonego tuż obok Liechtensteinu. Zaś wizyta w tym państwie kusiła mnie już bardziej ;). Zatem był już plan na Wielkanoc: w piątek po pracy przyjazd do Feldkirch, sobota w Liechtensteinie, niedziela w Bregencji, a w poniedziałek zwiedzanie samego Feldkirch i powrót do Wiednia. Jako że z obu weekendowych wycieczek wróciłam przed zmrokiem, jeszcze wczesnymi wieczorami też miałam czas na spacery po Feldkirch i tyle czasu w zupełności mi wystarczyło na odkrywanie tego miasteczka.
W Feldkirch zatrzymałam się w hotelu Bären, który okazał się strzałem w dziesiątkę. Nie było najtaniej, bo Austria generalnie tania nie jest, ale cenowo na pewno wyszło mi to lepiej niż wcześniejsze noclegi w Salzburgu czy Innsbrucku. Hotel jest czysty, łóżka wygodne, śniadania może bez większego wyboru, lecz smaczne (na Wielkanoc nawet serwowali kolorowe jajka na twardo... a i tak moim wielkanocnym śniadaniem była bułka z nutellą :P ), no i lokalizacja... Przy Bahnhofstraße, czyli zaledwie parę minut piechotą od dworca, a do tego tuż na skraju starego miasta. Wszystko w zasięgu krótkiego spaceru, wręcz idealnie :). Jeszcze większy uśmiech na mojej twarzy wywołały liczne ulotki informacyjne i mapki znajdujące się w lobby hotelowym - dotyczące nie tylko Feldkirch, ale też Vaduz i Bregencji. Było mi to bardzo na rękę, bo liczyłam się z tym, że w Wielkanoc informacje turystyczne będą zamknięte, a jednak łatwiej planować zwiedzanie z papierową, turystyczną mapką w ręku.
Bardzo w moim stylu na zwiedzanie wyruszyłam z samego rana - i tak nie mogłam spać. Niestety, kwietniowe poranki w Alpach to niecałe pięć stopni i szybko zatęskniłam za czapką i rękawiczkami, gdy przyszło mi robić zdjęcia zamarzniętymi rękoma ;). Feldkirch to średniowieczne miasteczko, w którym do dziś zachowało się mnóstwo zabytków sprzed wieków, fajnie wkomponowanych w nowsze fragmenty starego miasta. Feldkirch to też najbardziej na zachód wysunięte miasto Austrii - mając więcej czasu, można się stąd wybrać na spacer do Liechtensteinu czy Szwajcarii, bo miejsce styku granic trzech państw znajduje się zaledwie parę kilometrów od centrum miasta. Jeszcze z ciekawostek - Feldkirch, liczące sobie trochę ponad 30.000 mieszkańców - jest drugim największym miastem Vorarlbergu... ale wcale nie po stolicy regionu, Bregencji. Ta jest jeszcze mniejsza, numerem jeden jest zaś sąsiedni Dornbirn.
Naprzeciwko mojego hotelu wypatrzyłam już pierwszy kościół, więc naturalnie musiałam tam zajrzeć. To założony na początku XVII wieku klasztor kapucynów, a częścią udostępnioną odwiedzającym (raczej modlącym się, a nie turystom, skoro to jednak Wielkanoc ;) ) był sam kościół maryjny. W klasztorze znajdują się relikwie św. Fidelisa z Sigmaringen (musiałam wygooglać - to jakiś szwabski męczennik), a poświęcona mu niewielka kaplica z drewnianym ołtarzem stanowi najważniejszą część świątyni. 
Pierwsze pisemne wzmianki o Feldkirch pochodzą z 1218 roku i dotyczą zbudowanego na wzgórzu zamku Schattenburg. Zamek udało mi się zwiedzić - ku mojemu zaskoczeniu był normalnie otwarty w poniedziałek świąteczny (aż pisałam wcześniej maila do nich, żeby się upewnić...), ale tej budowli poświęcę oddzielny wpis. Narobiłam tam w końcu milion zdjęć ;). Jednak wystarczy wybrać się na spacer po wąskich uliczkach starego miasta, by niemal na każdym rogu natknąć się na pozostałości dawnego systemu fortyfikacji, będącego w użyciu jeszcze do XIX wieku. Najbardziej rzuca się w oczy górująca nad Feldkirch tzw. Kocia Wieża (Katzenturm) - stojąca tu od XVI wieku i czasów cesarza Maksymiliana. Te koty to były zaś armaty, które tu składowano. Dziś na wieży znajduje się największy dzwon w Vorarlbergu, a u jej stóp znajdziemy główny dworzec autobusowy Feldkirch (stąd właśnie jechałam do Liechtensteinu). Spacerując dalej, natknęłam się też na starą zbrojownię przy Elisabethplatz, a tuż obok niej stoi brama młyńska i baszta prochowa.
Warto też zwrócić uwagę na Bramę Churską, której nazwa wywodzi się od szwajcarskiego miasteczka Chur - to przez tę bramę biegł szlak handlowy do Szwajcarii. Świetnie zachowana i ładnie zdobiona naprawdę wywiera wrażenie. Tuż obok Bramy Churskiej stoi gotycki kościół maryjny (Frauenkirche). Został on zbudowany w drugiej połowie XV wieku w podzięce za zakończenie zarazy, która nawiedziła Feldkirch w 1467 roku. Jest to prosta świątynia - gotyk wciąż się tu rzuca w oczy mimo późniejszych renowacji w barokowym stylu. 
Oczywiście trafiłam też na rynek główny (Marktplatz), który już od XIII wieku stanowi centrum miasta. Gdy przechodziłam tędy w sobotę rano, cały plac zastawiony był straganami i już przed 8 można było tu spotkać mnóstwo ludzi. Za to wystarczyło się tędy przejść w Poniedziałek Wielkanocny o podobnej porze i już miałam cały plac dla siebie, żeby rozstawić statyw. A zdjęć robiłam tu sporo, bo rynek otaczają pięknie zdobione kamieniczki, w których dziś mieszczą się sklepy, restauracje i hotele.
Przy rynku wznosi się kolejny kościół - p.w. św. Jana Chrzciciela (Johanniterkirche). To najstarsza świątynia w mieście, wybudowana w stylu romańskim jeszcze przez grafa Hugona von Montfort, założyciela Feldkirch. W podzięce za pomoc przy tworzeniu miasta, graf podarował nowy kościół zakonowi joannitów. Na początku XIX wieku, wraz z falą sekularyzacji, świątynia została zamieniona najpierw na stajnię, a potem na szkołę. Na przełomie wieków XIX i XX próbowano przywrócić kościołowi funkcję sakralną, wtedy też zrobiono nowy ołtarz... ale długo to wszystko nie potrwało, Feldkirch ma i tak wystarczająco dużo kościołów, w których odprawiają się nabożeństwa. Dlatego u św. Jana prowadzone są wykopaliska archeologiczne i prezentowane wystawy sztuki współczesnej. Szczęśliwym trafem zajrzałam do środka w sobotę po powrocie z Liechtensteinu, bo w Wielkanoc odbiłabym się już od zamkniętych drzwi :).
Przez Feldkirch przepływa rzeka Ill, a choć historyczna starówka znajduje się na jej północnym brzegu, warto przejść też na południową stronę. Minęłam broniącą tu kiedyś dostępu do miasta basztę wodną (Wasserturm) i przeszłam na drugą stronę - mój wzrok przyciągnął potężny budynek sądu okręgowego (Landesgericht). Secesyjna budowla z początku XX wieku może nie do końca pasuje stylem do historycznego centrum, ale na pewno zwraca na siebie uwagę ciekawą architekturą. A i tak najlepsze kadry to po prostu widok na rzekę i Alpy w oddali... :)
Będąc już na drugim brzegu, odbiłam kawałek dalej i poszłam Liechtensteiner Strasse do kwartału św. Krzyża (Heiligkreuzviertel). To najstarsza część miasta - te okolice były zamieszkane jeszcze zanim założono samo Feldkirch. Aż do początku XX wieku tutaj też znajdował się główny most łączący historyczne Feldkirch ze szlakami do Szwajcarii i Liechtensteinu. Kamieniczki w tej okolicy nie wyglądają może na XIII-wieczne, jednak spacerując po tej okolicy, człowiek czuje, jakby się trochę cofał w czasie... :) Głównym zabytkiem tego kwartału jest kapliczka św. Krzyża, w której podobno znajdują się piękne freski, ale niestety, była zamknięta...
Wróciłam jeszcze na stare miasto, przechodząc tym razem innym mostkiem. Błądząc po coraz to innych uliczkach, trafiałam na kolejne warte uwagi budynki w Feldkirch. Podeszłam pod XVIII-wieczny pałac Liechtenstein, w którym współcześnie mieści się biblioteka miejska, skierowałam się też do ratusza. Jego ściany zostały ozdobione przez Florusa Scheela malowidłami przedstawiającymi historię Feldkirch i pozwalającymi sobie wyobrazić, jak to miasto wyglądało w XVII wieku. 
Odwróciłam się, słysząc muzykę organową i widząc coraz więcej ludzi. W sąsiedniej katedrze św. Mikołaja właśnie skończyła się msza wielkanocna, a to dało mi idealną szansę, by zajrzeć do środka akurat wtedy, kiedy ludzie wychodzą. Pierwszy kościół dedykowany św. Mikołajowi został zbudowany w tym miejscu najprawdopodobniej już w XIII wieku, ale liczne pożary, które w międzyczasie nawiedziły miasto, zmusiły władze Feldkirch do rozpoczęcia budowy właściwie od nowa. Pod okiem architekta Hansa Sturma pod koniec XV wieku powstała obecna, gotycka świątynia. Jedną z największych jej perełek jest drewniany ołtarz z początku wieku XVI, autorstwa Wolfa Hubera.
Foldery turystyczne z Feldkirch reklamują zamek Schattenburg jako najlepszy punkt widokowy miasta. Nie zgodzę się z tym, choć faktycznie ze wzgórza zamkowego dobrze widać całą starówkę. Jednak Schattenburg nie jest położony zbyt wysoko, tylko trochę góruje nad historyczną zabudową Feldkirch. Lepiej spojrzeć z nieco wyższego miejsca, skąd zobaczymy nie tylko stare miasto (i to włącznie z samym zamkiem), ale też otaczające Feldkirch Alpy. A to dopiero robi wrażenie... :) Po przejściu Bramą Churską trafimy na Churer Strasse, a kawałek dalej zaczynają się schody... do nieba. Dosłownie, bo przejście to nazwane jest właśnie Himmelsstiege. Idąc nimi, znajdziemy się znacznie wyżej niż Schattenburg, a widok stąd jest zdecydowanie piękniejszy - z tego punktu zostało też zrobione zdjęcie tytułowe tego wpisu.
A skoro już człowiek wszedł tak wysoko, to warto podejść jeszcze kilkaset metrów dalej uliczką Weinberggasse. Na jej końcu położony jest Wildpark Feldkirch, czyli mini-zoo ze zwierzętami z regionów alpejskich. Co warte zaznaczenia, ten park jest otwarty 24/7 (choć może po nocy niezbyt przyjemnie byłoby tu chodzić, bo ze względu na komfort zwierząt nie ma co liczyć na dobre oświetlenie...), a wstęp jest darmowy. Nic więc dziwnego, że w wielkanocne popołudnie napotkałam tu tłumy rodzin z dziećmi, obserwującymi bawiące się wilki, zachwycającymi się małymi kózkami i zostawiającymi miliony monet w miejscowym barku.
Choć weekend wielkanocny był dość chłodny, to i tak pogoda okazała się dużo lepsza, niż jeszcze parę dni wcześniej zapowiadano. A Feldkirch w słoneczny dzień, przy pełnej widoczności na otaczające je Alpy, jest naprawdę piękne. Zajęło mi cztery lata mieszkania w Austrii, zanim w końcu zawitałam do Vorarlbergu, ale wróciłam stamtąd zachwycona. Nie to, że mnie to zaskoczyło - Vorarlberg to trochę takie przedłużenie Tyrolu, a ten przecież uwielbiam ;). Potrzebowałam jednak długiego weekendu bez planów wyjazdu za granicę, no i w końcu się udało. I pięknie było :)

Prześlij komentarz

0 Komentarze