Kiedy znalazłam bardzo tanie bilety do Rygi, wiedziałam, że będę chciała zobaczyć coś poza samą stolicą, w której już byłam. I nie zachwyciła mnie na tyle, by znów tam wracać - no chyba, że wyskoczę sobie za miasto, by zobaczyć coś nowego ;). Pogoda w Rydze nie zapowiadała się najlepiej, ale znacznie bardziej zachęcająco wyglądało to w głębi kraju. Nie trzeba było jechać daleko - Jełgawa położona jest zaledwie 45 kilometrów od stolicy, a jeszcze na pierwszą połowę dnia prognozy zapowiadały mi sporo słońca. Odpaliłam stronę internetową łotewskich kolei, z radością zobaczyłam, że pociągi między miastami kursują regularnie, po czym z niedowierzaniem spojrzałam na cenę. 1,89 € za 45-kilometrową jazdę... Serio? Jednorazowy przejazd wiedeńską komunikacją miejską kosztuje 2,40 €. Mając więc wrażenie, że jadę niemal za darmo, w sobotni poranek wyskoczyłam na kilka godzin do Jełgawy.
Jełgawa to czwarte największe miasto Łotwy, liczące sobie ok. 55.000 mieszkańców. Za rozbudowę obronnego ośrodka miejskiego (w miejscu dawnej osady Liwów) zabrał się w XIII wieku zakon krzyżacki. Oryginalnie miasto nazywało się Mitau (po polsku: Mitawa), zmiana nazwy na obecną nastąpiła dopiero na początku XX wieku. Dworzec w Jełgawie położony jest ok. 1,5 kilometra od centrum miasta, więc zanim rozpoczęłam zwiedzanie, czekał mnie krótki spacer. Na szczęście już po drodze było co oglądać... :)
Pierwszym budynkiem, który rzucił mi się w oczy, był piękny sobór św. Symeona i Anny. Cerkiew pochodzi z drugiej połowy XVIII wieku, sto lat później została przebudowana na polecenie biskupa ryskiego. Sobór działał aż do czasów, gdy Łotwę zajęli Sowieci - ci urządzili tutaj magazyny i planowali nawet zburzenie budynku, do czego na szczęście nie doszło. Dziś, po potężnym remoncie, cerkiew znów pełni funkcje religijne, o czym przekonałam się, podchodząc do budynku. W kościele prawosławnym był to właśnie weekend wielkanocny i ludzi było sporo, w środku trwało nabożeństwo - do środka więc nie udało mi się zajrzeć. Nie miałam też szczęścia do kościołów chrześcijańskich w Jełgawie - wszystkie były pozamykane...
Tuż obok soboru wznosi się budynek przypominający wręcz pałac - to Academia Petrina, pierwsza łotewska szkoła wyższa, zbudowana w 1775 roku. Obecnie w środku znajduje się Jełgawskie Muzeum Historii i Sztuki, do którego jednak nie zajrzałam, chcąc skorzystać z ładnej pogody i spędzić jak najwięcej czasu na zewnątrz. Muzeum jest czynne od wtorku do niedzieli w godzinach 11-18 (w sezonie) lub 10-17 (poza sezonem). Jeszcze parę minut spaceru i wyrosła przede mną charakterystyczna wieża, do której pokierowało mnie Google Maps na hasło Jelgava tourist information ;).
To wieża kościoła św. Trójcy - jedyna pozostałość XVI-wiecznej, luterańskiej świątyni, która nie przetrwała II wojny światowej. Na parterze znajduje się informacja turystyczna, w której dostałam różne mapki i foldery promujące miasto, na szczycie - taras widokowy, a pomiędzy różne wystawy historyczne. Środkowe piętra były, niestety, w remoncie podczas mojej wizyty, więc zapłaciłam jedynie 1 € za wjazd na platformę widokową, na wysokość 37 m. Na górze trafiłam też na niewielką wystawę obrazów - ładne, ale nie dlatego tu wjechałam... ;) Sama szklana platforma to w ciepły, słoneczny dzień prawdziwa sauna, nie było tu czym oddychać. Barierki nie pozwalały też podejść na tyle blisko okien, by zrobić zdjęcie, na którym nie odbijałby się obraz w szybie. Nie powiem, by była to jakaś szczególna atrakcja, no ale chyba z jakiegoś powodu nie cenią się wyżej ;).
Jełgawa leży przy ujściu Drykszny do Lelupy, a pomiędzy rzekami znajdują się Wyspa Pocztowa (Pasta sala i zawsze mnie jakoś bawi, że po łotewsku pasta to poczta, a nie makaron ;) ) oraz Wyspa Zamkowa (Pils sala). Obie są połączone z centrum Jełgawy mostami i kładkami dla pieszych - natychmiast weszłam na jedną z nich, tuż obok pomnika mężczyzny z dziurawym parasolem. W ciepły, słoneczny dzień miasto naprawdę miało swój urok, aż się cieszyłam z tego swojego pomysłu, żeby tu wyskoczyć na chwilę z Rygi :).
To na Wyspie Pocztowej znajduje się wielki napis Jelgava, widoczny na pierwszym zdjęciu tego wpisu. Jełgawa to nie jest zbyt turystyczne miasto, więc nawet w ładny weekend bez problemu zrobiłam tu zdjęcie bez ludzi. Najbardziej charakterystycznym budynkiem na wysepce jest miejska hala koncertowa, zresztą cała Pasta sala jest świetnym terenem rozrywkowym i rekreacyjnym. Są tu plaże, trasy rowerowe, park rzeźb, a w sezonie nawet odbywają się tu festiwale rzeźb - w lodzie i w piasku (odpowiednio do sezonu ;) ). W kwietniu mogłam co najwyżej zobaczyć rozstawione gdzieniegdzie wielkie pisanki, ale spacer po wyspie w słońcu i tak sprawił mi trochę radości :).
Następnie przeszłam na drugą wyspę i niemal natychmiast znalazłam się w parku przypałacowym. Nie jest duży, ale również stanowi fajne miejsce do spacerowania... i robienia zdjęć. Trafiłam tu na grupę fotografów-amatorów, podążających za profesjonalistką pokazującym, jak zrobić dobry kadr, na co zwracać uwagę. Trochę mi przeszkadzali, bo też wchodzili z aparatami w miejsca, które i ja sobie upatrzyłam do zdjęć ;). Nie współpracowało też światło - choć z jednej strony niebo było jeszcze całkowicie niebieskie, z drugiej już nadchodziły ciemne chmury, co i rusz zasłaniające słońce...
Pałac w Jełgawie to najważniejszy zabytek miasta i - niestety! - poza sezonem (który trwa tylko od maja do sierpnia) jest zamknięty w weekendy. A było to akurat miejsce, które bardzo chciałabym zobaczyć, no ale... wybrałam sobie kwiecień na zwiedzanie, cóż poradzić. XVIII-wieczna budowla była siedzibą władców Księstwa Kurlandii i Semigalii (stolicą którego była właśnie Mitawa) i jest to największy barokowy pałac w krajach bałtyckich. Po II wojnie światowej budynek wymagał kompletnego remontu, który rozpoczęto w 1956 roku. Obecnie w środku mieści się muzeum (można tu zobaczyć m.in. grobowce książąt Kurlandii), to także siedziba Łotewskiego Uniwersytetu Przyrodniczego - trzeciej największej uczelni w kraju.
Foldery informacyjne zachęcały, by nie opuszczać od razu Wyspy Zamkowej, ale by podejść kawałek dalej wzdłuż rzeki Lelupy. Wznosi się tam wysoka na 20 metrów drewniana wieża widokowa, z której rozciąga się widok na rzekę, łąki zalewowe oraz samo centrum Jełgawy nieco dalej w tle. Ulotka zachęcała do wypatrywania dzikich koni, których kilkadziesiąt żyje na wysepce - cały ten teren został uznany za obszar ochrony przyrody.
Ostatnie miejsce, które chciałam zobaczyć w Jełgawie, wymagało spaceru trochę dalej od centrum. To dzielnica wokół ulicy Vecpilsēta, czyli prawdziwe stare miasto, a dokładniej jego najstarsza część. Pełno tu drewnianych budynków z XVIII i XIX wieku, którym udało się przetrwać II wojnę światową. W 2010 roku zadbano o renowację tej okolicy, poprawiono stan ulic i chodników, odrestaurowano budynki, postawiono tablice informacyjne w kilku językach... To bardzo klimatyczna część Jełgawy, dużo spokojniejsza od (już spokojnego, jakby nie patrzeć) centrum - mignął mi tu tylko jeden facet wychodzący od fryzjera, a tak spacerowałam sobie sama z aparatem. Tak lubię ;).
Kierując się powoli na dworzec, przeszłam przez park Raiņa, na którym w soboty odbywa się pchli targ. Podróżując z najmniejszym bagażem podręcznym, nie mogłam sobie pozwolić na żadne zakupy, ale z przyjemnością rozejrzałam się po stoiskach - zwłaszcza, że większość z nich stanowiły nie używane przedmioty, ale wszelakie produkty spożywcze :).
Spodobała mi się Jełgawa, jest taka w sam raz na kilka godzin... Choć pewnie, gdyby pałac, wystawy w wieży kościoła św. Trójcy, no i same kościoły były otwarte, miałabym co tam robić i przez cały dzień ;). Wciąż jednak cieszę się, że zdecydowałam się na taki spacer po mieście jako odskocznię od łotewskiej stolicy. I zdążyłam stąd uciec przed deszczem ;).
0 Komentarze