Organizując weekendowy wypad do Słowacji, postanowiłam połączyć Nitrę - najstarsze miasto kraju - z pobliską Trnawą. Nie powiem, żebym wcześniej wiedziała o tym mieście zbyt wiele - poza tym, że istnieje... ;) Ale zapytałam wujka Google'a, co tam zobaczyć, a ten wyrzucił mi artykuł zaczynający się od słów: Trnawa to słowacki mały Rzym. Historyczne miasto z większą ilością kościołów, niż jesteście to sobie w stanie wyobrazić, malowniczymi uliczkami, luźną atmosferą i przytulnymi kawiarniami. I w ogóle nie jest turystyczne. Myślę, że już się domyślacie, dlaczego Trnawa natychmiast przykuła moją uwagę ;). Miasto ma jedne z najstarszych w kraju, a do tego świetnie zachowane średniowieczne fortyfikacje i - jak wspomniano w zacytowanym artykule - kompletnie nie jest turystyczne. Oznaczało to, że w większości miejsc (no może poza informacją turystyczną) nie było nawet sensu próbować dogadać się po angielsku. Czasem próbowałam mieszanki angielsko-niemiecko-słowiańskiej, zazwyczaj jednak mówiłam po polsku i starałam się zrozumieć jak najwięcej z uzyskanego w odpowiedzi słowackiego. Jakoś się dało żyć ;).
Wynajęłam pokój przy ulicy Jeruzalemskiej, na obrzeżach centrum miasta, tuż obok starych murów i kościoła św. Mikołaja. Przydały się zatyczki do uszu, bo choć ludzie nie łazili mi za oknami, to dzwony zaserwowały koncert już z samego rana w niedzielę. Jak już wstałam i zjadłam śniadanie, wybrałam się na spacer po murach - nie wszędzie się dało wejść, ale tam, gdzie się dało, wstęp był darmowy. Fortyfikacje otaczają obszar miejski o rozmiarze ok. 56 ha - w XIII wieku, kiedy powstawały, zaliczały się do jednych z największych w Europie środkowej. Trnawa, choć kilkakrotnie podbijana, zachowała swoje cechy obronne aż do XVIII wieku. W kolejnym stuleciu wyburzono bramy miejskie, by ułatwić transport do rozrastającego się poza murami miasta - mury i wieże jednak w dużej mierze się zachowały.
Jedną z ciekawostek, które w Trnawie mocno przypadły mi do gustu, były postacie przebrane w średniowieczne stroje. Figury umiejscowiono na murach lub ich pozostałościach i ukazywały ludzi w różnych sytuacjach - np. tańczących, gaszących pożar czy wypatrujących nieprzyjaciela. Do wielu dało się podejść i zrobić sobie zdjęcie, nawet spokojnie ze statywem, bo ludzi na murach właściwie nie widziałam. Dopiero wieczorową porą właziła tam młodzież, by w spokoju posiedzieć przy piwku i pogadać... :)
Oczywiście musiałam zajrzeć i do bazyliki św. Mikołaja, skoro wynajmowałam pokój tuż obok. Teoretycznie w soboty jest zamknięta, a w niedziele można tu zajrzeć tylko w godzinach popołudniowych, ale praktycznie była dostępna też między nabożeństwami, kiedy w środku nie było nikogo i dało się spokojnie rozejrzeć. Choć i tak warto było potem wstąpić jeszcze raz w oficjalnej porze zwiedzania, bo wtedy kościół był lepiej oświetlony (tzn. był w ogóle oświetlony, bo w przerwach między nabożeństwami w środku było po prostu ciemno ;) ). Ta późnogotycka budowla powstała w XIV wieku na pozostałościach dawnej romańskiej świątyni. Choć z gotyku do dziś została głównie architektura, bo w latach 1618-30 wnętrze przerobiono w stylu barokowym.
Z ciekawostek warto wspomnieć, że w latach 1543-1820 kościół był główną świątynią archidiecezji ostrzyhomskiej (o bazylice w Ostrzyhomiu pisałam tutaj) - archidiecezja w Trnawie powstała dopiero w XX wieku, po zmianach terytorialnych, które nastąpiły w Europie w wyniku I wojny światowej. Kolejną ciekawostką jest niewielka, ale pięknie zdobiona kaplica, w której można zobaczyć obraz Matki Boskiej Trnawskiej. To kopia jednego z rzymskich obrazów, o której wykonanie zatroszczył się w 1585 roku późniejszy arcybiskup Ferenc Forgách. Krążą legendy, że w XVII i XVIII wieku obraz płakał krwawymi łzami, co powstrzymało turecki atak na miasto oraz zakończyło zarazę... Niektórzy wierzą nawet, że obecność obrazu oszczędziła Trnawę podczas II wojny światowej. Co do ludzkich wierzeń wypowiadać się nie będę, ale faktem jest, że bazylika św. Mikołaja przyciąga pielgrzymów z całej Słowacji, a to mnie cieszy, bo dzięki temu kościół jest zadbany i pięknie odnowiony - i jest co zwiedzać ;).
Wspomniałam tu o arcybiskupstwie ostrzyhomskim - nie bez powodu, w końcu Trnawa przez wieki była węgierskim miastem. Brakuje źródeł historycznych, które mogłyby wskazywać na początek historii Trnawy, wiadomo jednak, że w XIII wieku miasto trafiło w ręce króla Beli IV. Z historycznego punktu widzenia najważniejszy jest zatem rok 1238, kiedy to Trnawa uzyskała status miasta królewskiego - jako pierwsze z miast znajdujących się na terytorium obecnej Słowacji. Trnawa miała swój kolejny czas rozkwitu w XVI wieku, gdy dużą część Węgier podbili Turcy - to wtedy przeniesiono tutaj siedzibę arcybiskupstwa z Ostrzyhomia, a duchowni zadbali o rozwój miasta. Jeden z arcybiskupów, Péter Pázmány, założył tu nawet uniwersytet, będący ówcześnie jedyną uczelnią wyższą na Węgrzech. Trnawa szybko stała się głównym słowackim miastem, gdzie kwitła sztuka i nauka w tym języku - to właśnie w oparciu o dialekt trnawski spisano po raz pierwszy zasady języka słowackiego. XIX wiek przyniósł powolny upadek znaczenia miasta - arcybiskupstwo wróciło do Ostrzyhomia, uniwersytet przeniesiono do Budy... Ale może to i dobrze, bo dzięki temu malały tu wpływy węgierskie, a kiedy w 1918 roku powstała Czechosłowacja, Trnawa była i tak jednym z lepiej rozwiniętych miast w nowym państwie.
Bazylika zwiedzona, mogłam więc skierować się do centrum. Główny deptak Trnawy to po prostu uliczka Hlavna, na którym stoi wielki napis Trnava, widoczny na pierwszym zdjęciu. Jak przeglądam internety, to widzę, że obrazki na literach zmieniają się co jakiś czas - zawsze są jednak dopracowane i kolorowe :). Skoro nawet w takim miejscu mogłam robić zdjęcie z samowyzwalaczem (i nie, nie było to o 7 rano), to chyba dobrze widać, jak niewielu tu turystów... Nawet w środku dnia, gdy więcej ludzi wyszło na ulicę, słyszałam wszędzie wokół jedynie słowacki i - bardzo sporadycznie - ukraiński. Przeszłam uliczką Hlavną, mijając ratusz i teatr Jána Palárika, docierając w końcu na plac Św. Trójcy.
Plac Św. Trójcy swoją nazwę zawdzięcza barokowej kolumnie, wzniesionej tu pod koniec XVII wieku. Przetrwała do dzisiejszego dnia, choć podobno za czasów radzieckich groziło jej zniszczenie - na szczęście nie wszystko udało się Sowietom zniszczyć ;). W weekend, podczas którego zwiedzałam Słowację, odbywał się na placu festiwal foodtruck'owy - stoisk z jedzeniem było mnóstwo i nawet mnie kusiły, ale że Trnawę zwiedzałam z całym bagażem, wolałam jednak usiąść w normalnej restauracji, spokojnie zdjąć plecak, móc skorzystać z łazienki... ;)
Nad placem góruje wieża miejska, w której dolnej części znajduje się informacja turystyczna. Ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu - otwarta w niedzielę, będącą do tego świętem państwowym. To faktycznie jedyne miejsce, gdzie dogadałam się po angielsku, dostałam mapkę Trnawy i kupiłam bilet wstępu na wieżę (3 €). Generalnie na samą wieżę się wchodzi innym wejściem i tam też jest kasa, ale ja przyszłam dopiero dwie godziny po otwarciu, więc jeszcze nikt nie chciał zwiedzać... To paniom było raźniej siedzieć we dwie w informacji - aż mi przykro, że moje przyjście zmusiło jedną z nich do przejścia do kasy na wieży :P. Po drodze na taras widokowy mijałam wiele tablic informacyjnych, gdzie dość szczegółowo i ciekawie opisano historię Trnawy (także po angielsku), no i samej wieży. Jej budowę rozpoczęto w 1574 roku, a potem była wielokrotnie przebudowywana i odnawiana, ostatnim razem w latach dziewięćdziesiątych. Wieża liczy sobie 57 m (pięć kondygnacji) i góruje nad historycznym centrum Trnawy - warto tu zajrzeć, jak ktoś lubi patrzeć na miasto z góry :).
Jak okiem sięgnąć, z tarasu widokowego widziałam całkiem sporo wież kościelnych. Niestety, ze zwiedzaniem świątyń nie było zbyt łatwo - większość tych, do których chciałam zajrzeć, była zamknięta. Poszczęściło mi się tylko w położonym tuż obok placu Św. Trójcy kościele św. Jakuba, gdzie zajrzałam na chwilkę, akurat gdy ksiądz otworzył drzwi przed nabożeństwem. To kościół franciszkański, wybudowany na przełomie XVII i XVIII wieku - bardzo ładny barokowy wystrój, ale nie miałam dużo czasu na zwiedzanie, bo w środku szybko gromadzili się ludzie.
Lepiej mi się trafiło z katedrą, która teoretycznie (według tego, co usłyszałam w informacji turystycznej i przeczytałam w internecie) w niedzielę jest zamknięta dla odwiedzających. Teoria teorią, ale weź w praktyce zamknij w niedzielę główny kościół miasta ;). Zatem widząc, że w katedrze właśnie rozpoczyna się msza, dałam sobie trochę czasu na spacer po Trnawie i wróciłam na miejsce po jakiejś godzinie. I trafiłam idealnie, bo jedno nabożeństwo się skończyło, kolejne jeszcze nie zaczęło, a katedra była pusta i pięknie oświetlona. A drzwi normalnie otwarte... ;)
Jeśli wierzyć Wikipedii, katedra św. Jana Chrzciciela w Trnawie to pierwszy budynek zbudowany w czysto barokowym stylu na terenie dzisiejszej Słowacji. Dlatego nie akceptowałam faktu, że w niedzielę nie można go zwiedzać - po prostu musiałam zajrzeć do środka! ;) A katedra jest naprawdę przepiękna, powstała w pierwszej połowie XVII wieku, a jej największą perełką jest misternie zdobiony ołtarz z 1640 roku. Przed wejściem do świątyni stoi pomnik Jana Pawła II, który utworzył archidiecezję w Trnawie, a w 2003 roku nawet odwiedził miasto. Mnie, naturalnie, znacznie bardziej interesowało wnętrze katedry, a nie postawione przed nią pomniki - a że w środku nie było nikogo, komu mogłabym przeszkadzać, spędziłam tu trochę czasu :).
Chyba dla równowagi po katedrze, którą udało mi się zwiedzić, gdy powinna być zamknięta, odbiłam się od zamkniętych drzwi innego budynku, który powinien być z kolei otwarty... ;) Trnawa była przez wieki ważnym żydowskim ośrodkiem, a jednym z najistotniejszych budynków dla wspólnoty była synagoga Status Quo zbudowana w 1897 roku. Większość trnawskich Żydów nie przetrwała II wojny światowej i nie było komu odnawiać budynku w celach religijnych. Po renowacji przeprowadzonej w latach dziewięćdziesiątych w dawnej synagodze otworzyła się... galeria sztuki. I choć fanką sztuki nie jestem, to bardzo chciałam zajrzeć do środka, żeby zobaczyć sam budynek. No i, jak już wspomniałam, tutaj mi się nie poszczęściło, bo trafiłam na zmianę wystawy i synagoga przez kilka dni była zamknięta.
Aaale... to nie koniec pozostałości po XIX-wiecznych Żydach z Trnawy. Wspólnota żydowska była podzielona na dwie społeczności - część skupiona wokół synagogi Status Quo, a część wokół synagogi zwanej ortodoksyjną. Ta druga, wybudowana w 1891 roku, również została odnowiona i przystosowana do roli... kawiarni. Synagóga café jest otwarta codziennie - na tygodniu od godziny 8, a w weekendy od 10 - i w środku panuje niesamowity klimat. Można tu wpaść na kawę i deser, smoothie (mają bardzo dobre!) czy drinka. Ceny są nieco wyższe niż w innych miejscach w Trnawie, ale i tak nie jest szczególnie drogo. Zresztą, byłoby warto, tak czy inaczej ;).
Miałam jeszcze trochę czasu do pociągu, którym miałam wrócić (z przesiadką w Bratysławie) do Wiednia, a nie widziało mi się dłuższe łażenie z dość ciężkim plecakiem po mieście, w którego każdą uliczkę zajrzałam już chyba ze trzy razy... Zatem pomysł - muzeum. Można zostawić bagaż w przechowalni i dowiedzieć się czegoś więcej o regionie, który wybrałam na zwiedzanie w ten weekend. Muzeum Zachodniej Słowacji znajduje się w dawnym średniowiecznym klasztorze i niektóre pomieszczenia warto tu zobaczyć choćby dla samej architektury. Wstęp kosztuje 4 €, niektóre wystawy są przetłumaczone na angielski, z innymi trzeba sobie dawać radę w oparciu o podobieństwo słowackiego do polskiego ;). Tematyka muzeum jest mocno różnorodna - trochę o archeologii, trochę o zwierzętach występujących w regionie, zobaczymy tu stroje ludowe, zabawki sprzed lat i różne skarby sakralne. Nie wszystko interesowało mnie jednakowo, ale bez problemu zajęłam tu czas, który pozostał mi do wyjazdu z Trnawy.
Przyznam, że kompletnie nie rozumiem, jakim cudem Trnawa nie stała się turystyczną perełką Słowacji. W tym mieście jest naprawdę sporo do zobaczenia, ma fascynującą historię, świetnie zachowane lub odnowione zabytki. Jest na tyle małe, że da się po nim poruszać pieszo. Od Bratysławy dzieli je ledwo 50 km, da się tu bez problemu dojechać pociągiem czy autobusem, do tego jest dużo taniej niż w stolicy. Mam nadzieję, że Słowacji uda się nieco lepiej wypromować Trnawę, bo to miasto zasługuje na to, by poznało je więcej osób - choć ten urok spacerowania po niezatłoczonych turystami uliczkach... No, miało to swoje zalety ;).
0 Komentarze