Miałam wrażenie, że wszyscy moi polscy znajomi już w Bardejowie byli. Bo to przecież tak blisko polskiej granicy, więc wystarczyło, że ktoś mieszkał na południu, miał tam rodzinę albo lubił czasem wyskoczyć w góry i już ten Bardejów się robił przy okazji. I wszyscy się zachwycali, pokazywali zdjęcia klimatycznego rynku, starówki z listy UNESCO, a mi ciągle było za daleko. Ze Szwecji na granicę polsko-słowacką nie było się nawet co wybierać, ale i z Wiednia wcale nie było blisko i wygodnie. Google Maps wylicza tu ponad 500 kilometrów - to nawet samochodem byłoby dla mnie daleko, a bez samochodu...? I tak sobie ten Bardejów siedział z tyłu mojej głowy, taka myśl, że fajnie byłoby kiedyś zwiedzić, ale nic na siłę, może kiedyś będzie po drodze. Aż w końcu zorganizowałam sobie weekend w Koszycach, wiedząc jednocześnie, że całego weekendu na to miasto nie potrzebuję. Że mam cały dzień do zagospodarowania na coś innego. A z Koszyc do Bardejowa to już niecałe 80 kilometrów, niespełna 1,5 godziny w podróży. Już nie mogłam powiedzieć, że za daleko, bo według wszystkich dostępnych informacji na Bardejów wystarczy kilka godzin - powinnam więc się idealnie wyrobić.
W jedną stronę podjechałam Flixbusem, jadącym potem do Warszawy - załoga polska, wszystkie komunikaty też po naszemu, nie dość, że swojsko, to przejazd kosztował zaledwie 2.99 €. W drugą stronę wracałam już pociągiem - nieco drożej, za 4.15 €, ale o zdecydowanie bardziej pasującej mi porze niż autobus. Tu już po polsku nie mówili, ale ze słowackim przecież nie jest wcale tak źle... ;) Podczas całego tego wypadu właściwie w ogóle nie używałam angielskiego - w Bardejowie są tak przyzwyczajeni do polskich turystów, że wiedzą już nawet, które słowa nie są do siebie podobne w naszych językach. I tak na przykład pani w informacji turystycznej opowiadająca, co trzeba zwiedzić w Bardejowie, mówiła po słowacku - od razu dodając angielski odpowiednik przy słowach typu vlak, który nie brzmi jak nasz pociąg, więc brzmiało to tak: máte tu turistický vláčik - a train ;). Po czym dalej znów po słowacku... Turystyczny pociąg, objeżdżający Bardejów i sąsiednie uzdrowisko Bardejovské Kúpele (będzie o nim oddzielny wpis) mnie nie interesował, ale dopytywałam o autobusy miejskie, które cenowo wychodzą zdecydowanie lepiej (ledwo 0.50 € za przejazd). I spotkała mnie tu miła, zaskakująca sytuacja, gdy w parę minut później zaczepiła mnie na rynku polskojęzyczna para:
- Czy ja dobrze usłyszałem, że pani pytała w informacji o autobus do Polski?
- Nie, nie do Polski, do uzdrowiska pod Bardejowem.
- A, bo chciałem powiedzieć, że jak potrzeba podwózki, to my potem wracamy do Polski, to można się zabrać.
- Dziękuję, nie będę potrzebowała.
- W kierunku Gorlic jedziemy, może zawsze łatwiej i szybciej niż transportem.
- Bardzo dziękuję, ale nocleg mam dzisiaj w Koszycach, więc Polska raczej nie po drodze.
- To zupełnie w przeciwnym kierunku! To tylko miłego dnia życzę!
Ot, krótka rozmowa, a taki jakiś uśmiech wywołała na mojej twarzy :). Fakt, podwózki do Polski nie potrzebowałam, ale to, że obcy ludzie chcą po prostu pomóc, zawsze robi mi dzień. Bądź co bądź, w informacji turystycznej dowiedziałam się wszystkiego, czego potrzebowałam, dostałam polskojęzyczny folder o Bardejowie i byłam gotowa na rozpoczęcie zwiedzania :).
Choć historia Bardejowa sięga dawniejszych czasów, foldery informacyjne zaczynają swą opowieść od 1241 roku, z którego to roku pochodzą pierwsze źródła pisane o miasteczku. Świetnie położony na szlaku z Węgier nad Bałtyk Bardejów rozkwitł w średniowieczu, a jak wiadomo, bogatego miasta trzeba bronić - w XIV i XV wieku otoczono je systemem potężnych fortyfikacji. W tamtych czasach do Bardejowa prowadziły 4 bramy, a miasto otaczały mury połączone 23 basztami - całkiem sporo się do dziś zachowało. Na tablicy informacyjnej przy dolnej bramie, którą weszłam na starówkę, znalazła się informacja: Mury Bardejowa są najlepiej zachowanym średniowiecznym miejskim kompleksem obronnym w Słowacji. Niestety, podczas mojej wizyty część murów była w renowacji i nie dało się nawet bliżej podejść, co tu mówić o wchodzeniu na nie. Tak naprawdę wejść się dało tylko na jeden krótki odcinek fortyfikacji, do tego jeszcze trochę pospacerowałam wzdłuż murów - bardziej mnie jednak ciągnął rynek... ;)
Rynek, a dokładniej Plac Ratuszowy, jest całkiem spory i przestronny, ma wymiary 260 x 80 metrów. W jego centrum, jak sama nazwa wskazuje, stoi dawny ratusz, a nad placem góruje potężna bazylika św. Idziego. Pozostałe trzy strony rynku otacza rząd 46 kamieniczek - w folderze informacyjnym zaznaczono te o numerach 13, 26, 41 i 42. Wypatrzymy je natychmiast dzięki udekorowanym fasadom :). Wiele kamienic zachowało się w bardzo dobrym stanie, wciąż dominują tu style renesansowy i gotycki. Na Placu Ratuszowym stoi też dość charakterystyczny pomnik przedstawiający... kata. Cóż, Bardejów szczyci się tym, że już od czasów średniowiecznych organizowano tu jarmarki, a od 1365 roku miastu przysługiwało prawo miecza. Krótko mówiąc, mogło karać złoczyńców śmiercią i miało własnego kata - powód do dumy, nie? ;)
Jako że w bazylice akurat trwała msza, postanowiłam najpierw zajrzeć do gotycko-renesansowego ratusza. Budynek pochodzi z początku XVI wieku, co czyni go najstarszym świeckim przykładem renesansu na terenie Słowacji. Choć ratusz zachował się w kształcie zbliżonym do oryginalnego, to jednak wnętrza wymagały większych zmian, zwłaszcza po pożarze z 1902 roku. Budynek stał się potem muzeum - i dziś można w środku zobaczyć różne skarby miasta i regionu. Wstęp kosztuje 3 €, a bilety są jednocześnie pocztówkami, co dla mojej kolekcjonerskiej duszy stanowiło podwójną radość ;). Zaś jeśli chodzi o sam ratusz, budynek spodobał mi się bardziej niż wystawy, choć parę ciekawostek wpadło mi w oko. Jak łatwo można sobie wyobrazić, patrząc na rozmiary budynku, nie spędzimy w środku zbyt wiele czasu.
Bazylika dalej niedostępna, więc postanowiłam rozejrzeć się po innych bardejowskich kościołach. Od razu odpuściłam położoną na uboczu kalwarię z kościołem św. Krzyża - zajęłoby mi to dodatkową godzinę, a wolałam poświęcić ten czas na Bardejovské Kúpele. Jednak w samym centrum trochę świątyń było: kościół ewangelicki, kościół Jana Chrzciciela przy klasztorze franciszkanów, widoczna na jednym z powyższych zdjęć synagoga... Wszystko pozamykane. Dało się zajrzeć, choć też tylko przez szybę, jedynie do greckokatolickiej cerkwi św. Piotra i Pawła. Wygląda na to, że zwiedzanie Bardejowa szlakiem kościołów ogranicza się tylko do głównej bazyliki ;).
W końcu jednak mogłam zajrzeć do bazyliki św. Idziego (parę razy przeczytałam tę nazwę, a potem cały dzień chodziła mi po głowie Ballada o cudownych narodzinach Bolesława Krzywoustego, które podobno wymodlono właśnie u św. Idziego, i weź to człowieku wybij sobie z głowy ;) ). Wstęp do kościoła i na wieżę kosztuje 3 €, dodatkowe 2 € za możliwość robienia zdjęć. W ogóle to taka ciekawostka, która dość mocno zaskoczyła mnie w Bardejowie - bilety wstępu do atrakcji są tanie, ale drugie tyle trzeba zapłacić, jeśli chce się robić zdjęcia, choćby telefonem. W bazylice również bilet wstępu okazał się pocztówką, lubię ich :).
Lubię tak świetnie zachowany gotyk! Nie wiadomo, kiedy dokładnie zbudowano bazylikę św. Idziego, ale różne źródła wskazują na pierwszy kościół w tym miejscu w wieku XII lub XIII. Bądź co bądź, w połowie XIII wieku na pewno była tu już świątynia, bo mówią o niej dostępne dokumenty. Nie był to jednak ten kościół, który możemy zwiedzać dzisiaj - gotycka budowla powstała dopiero na przełomie XIV i XV wieku... po czym i tak była przebudowywana, bo tu coś runęło, tam trzeba było dobudować kaplicę, przechodziły wojny, pożary, trzęsienia ziemi, zmieniały się wyznania... Ot, życie. Zachowały się jednak pozostałości XVI-wiecznych fresków, no i ołtarze! Jedenaście gotyckich perełek, które można oglądać z bliska i poczytać ich opisy, nawet po polsku. Mimo różnych tragedii, które dotknęły budynek, we wnętrzu bazyliki zachowało się sporo przedmiotów z XV i XVI wieku, a sama świątynia jest dziś najważniejszym zabytkiem Bardejowa.
I obowiązkowo wejście na wieżę. Miałam szczęście, że akurat nikogo na niej nie było i nie musiałam się z nikim mijać na schodach - początek trasy jest bardzo wąski. Wieża-dzwonnica liczy sobie 76 metrów, więc trochę trzeba się nachodzić ;). Na czwartym poziomie minęłam część z dzwonami - jeden oryginalny z 1625 roku oraz dwa nowe już z lat dziewięćdziesiątych (oryginalne popękały i możemy je zobaczyć przed budynkiem, gdzie je ustawiono po wymianie). A potem już piętro szóste, czyli taras widokowy. Mamy stąd świetny widok na rynek (ten kadr to chyba najpopularniejsze zdjęcie, jakie można przywieźć z Bardejowa), ale też na resztę starego miasta i otaczające Bardejów wzgórza.
A tuż za bazyliką, chyba po to, żeby wynagrodzić niewielką ilość zieleni na Placu Ratuszowym, ciągnie się zrewitalizowany w ostatnich latach park. W jego centrum postawiono Śpiewającą Fontannę (choć bardziej chyba grającą, bo co jakiś czas z głośników leci muzyka, a woda strzela do góry w jej rytm), obok znajdziemy też kawiarnię, budkę z lodami, plac zabaw czy ławeczki do odpoczynku. Taki przyjemny obszar rekreacyjny w centrum miasteczka. Obok parku, przy ulicy Dlhý rad, jest też przystanek autobusowy, skąd dojedziemy do uzdrowiskowej części Bardejowa.
Na skraju parku znajdziemy też niewielką uliczkę Johna Lennona, choć to chyba bardziej zakątek niż uliczka, będąc precyzyjną ;). Mały domek Pavla Zajaca (miejscowego fana Beatlesów) ozdobiono grafikami związanymi z zespołem, nutami jego przebojów oraz tabliczkami z nazwami innych grup, inspirujących się Beatlesami (wypatrzyłam Czerwone Gitary). Za rogiem domu utworzono malutki park pełen kamieni z nazwiskami członków zespołu i tytułami płyt. Taka ciekawostka w Bardejowie, która podobno przyciąga całkiem sporo turystów - fanów Beatlesów.
Człowiek się nazwiedzał, czas coś zjeść ;). Chodziły za mną słowackie haluszki, rozglądałam się więc za knajpką z bardziej tradycyjnym menu niż piwo i burgery. Na bardejowskim rynku wypatrzyłam parę restauracji i kawiarni, przed każdą ledwo dwa-trzy stoliki na dworze, reszta zaś w środku lub ogródku piwnym po drugiej stronie knajpki. Takie ułożenie sprawiało, że miałam wrażenie, że główny plac Bardejowa świeci pustkami i nic tu się nie dzieje... Trafiłam do kawiarni-restauracji Culinar, gdzie haluszki były... ale tylko w menu, bo w rzeczywistości się już skończyły :(. Kelnerka zaproponowała jednak pierogi z bryndzą i śmietaną, no i okazało się to świetnym wyborem. Jedzenie bardzo dobre, szybko podane, a ceny - przynajmniej z austriackiego punktu widzenia ;) - wręcz idealne. Za porcję pierogów (po której nie miałam siły się ruszyć od stołu :P) i dużego radlera zapłaciłam 8,40 €.
Kompletnie mnie nie dziwi, że moi znajomi tak zachwycali się Bardejowem - to naprawdę piękne i ciekawe miasteczko. Wpadło mi w oko zdecydowanie bardziej niż Koszyce i ten jednodniowy wypad okazał się świetnym pomysłem. Kilka godzin na zwiedzanie Bardejowa wystarczy w zupełności - jedyne, co pominęłam, to wspomniana już kalwaria. No i pewnie przy większej ilości czasu nieco dłużej pospacerowałabym po uzdrowisku, wciąż jednak udało mi się zobaczyć wszystko to, co sobie zaplanowałam. Do tego zjadłam pierogi z bryndzą, pogadałam sobie po polsku, nowy magnes trafił na moją pamiątkową tablicę... Dobrze jest! :)
0 Komentarze