Salò to było moje pierwsze spotkanie z jeziorem Garda, jeszcze w 2016 roku. Mieszkali w nim rodzice kolegi, więc zatrzymaliśmy się tam na noc w drodze z Trydentu do Brescii. Był kwiecień, poza sezonem, dość deszczowo, więc miasteczko zapamiętałam jako spokojne i opustoszałe - zwłaszcza, że spacerowaliśmy po nim już wieczorową porą. Czerwiec to jednak zupełnie inna bajka... ;) Dojechaliśmy do Salò autobusem z Desenzano del Garda - to może mniej przyjemny, ale jednak szybszy i tańszy środek transportu od promu. Przystanek znajduje się w pobliżu muzeum miejskiego (MuSa), skąd już całe miasteczko mieliśmy w zasięgu krótkiego spaceru.
Skierowaliśmy się najpierw do informacji turystycznej przy Piazza Sant'Antonio, gdzie zaopatrzyliśmy się w mapki z pozaznaczanymi najważniejszymi atrakcjami Salò. Dużo ich nie ma - Salò to bardziej taki kurort nad jeziorem, gdzie można pospacerować promenadą, posiedzieć nad wodą z drinkiem czy dobrym jedzonkiem, no i zapłacić miliony monet za hotel ;). Warto wiedzieć: przy informacji turystycznej znajdują się darmowe toalety. A zaledwie trzy minuty dalej - najważniejszy zabytek w Salò, kościół Zwiastowania Pańskiego (Chiesa di Santa Maria Annunziata) nazywany też Duomo di Salò.
Najważniejsza świątynia w Salò została zaprojektowana w XV wieku przez Filippa dalle Vacche. Budowa w stylu późnogotyckim rozpoczęła się w 1453 roku na miejscu dawnego kościoła (z niego zachowała się do dziś wieża kościelna) i choć większość prac zakończono w ciągu kilkudziesięciu lat, to fasada nigdy nie została ukończona. W środku wciąż znajdują się malowidła i rzeźby z oryginalnego wystroju, z XV i XVI wieku, choć sam budynek przechodził później renowacje.
Na mnie największe wrażenie wywarła tu sama architektura, ale też zdobienia kolumn i sklepienia. Architekt podobno wzorował się na bazylice św. Anastazji w Weronie i choć kościołowi w Salò daleko do werońskiej świątyni, to i tak warto tu zajrzeć ;). Oryginalnie ściany były też ozdobione malowidłami, które niestety nie zachowały się do naszych czasów - miały na to wpływ renowacje z XIX wieku oraz trzęsienia ziemi z początku wieku XX.
Pomiędzy kościołem a informacją turystyczną położona jest restauracja Dadone, którą wybraliśmy na lunch. Ceny, niestety, adekwatne do centrum turystycznego kurortu, ale wysokie opinie i komentarze wychwalające najlepsze makarony w okolicy były zachęcające. Oferują tu własne makarony, menu nie jest obszerne, ale każdy znajdzie coś dla siebie :). Za danie z burratą i anchois zapłaciłam 14 €, ale jedzenie było przepyszne - porcje też niezapychające, co się wcale tak często we Włoszech nie zdarza :).
Podeszliśmy do głównego placu miasteczka, Piazza della Vittoria - to stąd odpływają promy, jeśli ktoś postanowił odwiedzić Salò drogą wodną. W centrum placu stoi pomnik poświęcony żołnierzom walczącym w I wojnie światowej, a wokół niego ciągną się parasole okolicznych knajpek. Tutaj też rozpoczyna się długa promenada - Lungolago Salò, zachęcająca do długiego spaceru wzdłuż brzegu Gardy.
Spacer promenadą jest zdecydowanie przyjemniejszy niż pchanie się do centrum Salò, ale i na to się zdecydowaliśmy, bo na mapce były zaznaczone kościoły, a jak to tak - kościołów nie zwiedzać? Zwłaszcza, gdy świątynie są klimatyzowane, na dworze trzydzieści parę stopni, a najwidoczniej nie każdy podziela moją miłość do upałów... :P Zahaczyliśmy więc do niewielkiego Chiesa di San Giovanni Decollato, czyli kościółka zdekapitowanego Jana Chrzciciela i ja bardzo szanuję tego kogoś, kto stwierdził, że świątyń p.w. Jana Chrzciciela trochę już jest, ale podkreślających dekapitację nieco mniej, więc dodał ten imiesłów w nazwie ;). Kościół pochodzi z czasów średniowiecznych - oryginalna data budowy nie jest znana, ale obecny wygląd to efekt barokowej przebudowy z 1730 roku. Generalnie nic wybitnego, ale klimatyzację mieli ;).
Dalej przeszliśmy koło starej wieży zegarowej (Torre dell'orologio), wybudowanej między XV a XVIII wiekiem, z charakterystycznym lwem weneckim nad bramą. Dziś to pojedynczy zabytek, kiedyś część fortyfikacji broniących dostępu do centrum Salò. Odbiliśmy znów na promenadę, docierając do niewielkiej plaży - niestety, jak to nad Gardą, całkowicie kamienistej... i całkowicie zatłoczonej ;). Jednak z dalszej części miasta jest naprawdę fajny widok na historyczne centrum Salò, warto więc podejść kawałek dalej.
Kierując się wysokimi ocenami w Google, zajrzeliśmy też do lodziarni Amor Di Gelato na naprawdę dobre lody... a tuż obok mamy plac Wiktora Emanuela II z fontanną, więc od razu jest też gdzie usiąść i na spokojnie zjeść :). A zainteresowani architekturą sakralną mogą też zajrzeć do pobliskiego kościoła Nawiedzenia NMP (Chiesa della Visitazione) - to kawałek przyjemnego dla oka baroku z początku XVIII wieku (kościół ukończono w 1715 roku). Wzrok przyciągają tu szczególnie freski na sklepieniu autorstwa malarza z Brescii Giovanniego Antonia Cappella.
Ze wszystkich odwiedzonych przez nas miasteczek nad Gardą Salò było chyba najmniej ciekawe do zwiedzania. Okazało się takie w sam raz na krótki spacer, posiedzenie nad wodą, na zjedzenie makaronu czy lodów, ale po zajrzeniu do trzech kościołów właściwie nic więcej nie było tu do zwiedzania. Ewentualnie muzeum miejskie, ale to nie nasze klimaty ;). Już ciekawsze było oglądanie małych kaczuszek unoszących się na powierzchni jeziora... Rozważaliśmy powrót do Desenzano późniejszym promem, ale stwierdziliśmy, że nie ma co czekać - lepiej wrócić szybciej do domu, ogarnąć się i iść na basen... ;)
0 Komentarze