Advertisement

Main Ad

Celje - bo Słowenia to nie tylko przyroda

Słowenia zamek w Celje
Byłam już kiedyś w Słowenii, ale wtedy skupiłam się na zachodniej części tego kraju i - poza Lublaną - nie było to raczej zwiedzanie miast. Jeziora, góry, wąwozy, wybrzeże, jaskinie... Słowenia kojarzyła mi się zawsze z piękną i różnorodną przyrodą. Do tego stolica - akurat na kilka godzin zwiedzania, urozmaicenie od tych wszystkich przyrodniczych atrakcji. Zwiedzania innych miast pod kątem historycznych zabytków w ogóle nie rozważałam, w końcu i tak kalendarz miałam wypełniony po brzegi. Jednak kusił mnie powrót do Słowenii - zwłaszcza, kiedy pomyślałam, że z Wiednia do Mariboru mam ledwo 3,5 godziny pociągiem, a Maribor jest dobrą bazą wypadową na wschodnią i centralną Słowenię. Czas odkryć rejony, do których wcześniej mi było nie po drodze :). A na pierwszy ogień poszło Celje - trzecie po Lublanie i Mariborze miasto w kraju (co znaczy, że nie ma nawet 40.000 mieszkańców, bo takie są słoweńskie standardy ;) ).
Internet nie podpowiadał mi żadnych połączeń autobusowych między Mariborem a Celje w wybrany weekend, za to regularnie kursowały pociągi. Do tego słoweńskie koleje mają taką fajną opcję jak bilety turystyczne - jeśli w weekend jedziesz na jakiejś trasie w tę i z powrotem, taki bilet łapie się na dodatkowe zniżki. Ja załapałam się na jeszcze jakieś dodatkowe, których kompletnie nie rozumiałam - pan w kasie powiedział, że da mi 75% zniżki i w efekcie bilet Maribor-Celje kosztował zaledwie 1,50 €. Miło, zwłaszcza, że sama podróż już miła nie była. Trafiłam bowiem na remonty na trasie i okazało się, że musiałam podjechać pociągiem, potem przesiąść się w autobus zastępczy, a potem z powrotem na pociąg, co wydłużyło podróż z godziny do półtorej. Ale spoko, dało się znieść, bo wszystko było ładnie zsynchronizowane... Niestety, tylko w jedną stronę. Z powrotem pierwszy pociąg przyjechał pół godziny opóźniony i nie było żadnego podstawionego autobusu, na kolejny transport trzeba było czekać godzinę. I akurat zaczęła się masakryczna burza, przez całą tę godzinę deszcz walił niemal poziomo, do tego grad, ulica zamieniła się w rzekę - dworzec był akurat w remoncie i nie było się nawet gdzie schować. W tłumie pasażerów staliśmy w przejściu podziemnym między peronami, które szybko wypełniło się wodą po kostki... Zatem podróż do Celje okazała się bardzo niezapomniana, a organizacja słoweńskich kolei niezbyt przypadła mi do gustu ;).
Bądź co bądź - dojechałam! Wysiadłam na dworcu w Celje i już naprzeciwko zobaczyłam niewielki, aczkolwiek rzucający się w oczy pałacyk. To zbudowany w latach 1905-06 Celjski Dom, zaprojektowany przez wiedeńskiego architekta Petera Paula Branga. Oryginalnie była to siedziba stowarzyszeń niemieckich, dziś odbywają się tu różne wydarzenia kulturalne. Przed budynkiem stoi pomnik kobiety z walizką - to Alma Karlin, urodzona w Celje podróżniczka i pisarka. Z placu wystrzeliwały też w górę strumienie miejskiej fontanny, które w upalny dzień przyciągały zwłaszcza najmłodszych ;).
Najpierw skierowałam się do informacji turystycznej mieszczącej się przy głównym placu (Glavni trg) - w sobotę była otwarta jedynie do 13, a ja już i tak zbyt wiele czasu zmarnowałam na podróż z przesiadkami... W informacji wzięłam mapkę i foldery informacyjne, ale co innego przyciągnęło mój wzrok znacznie bardziej. Wszechobecne mozaiki! Okazało się, że cała ta ulica była remontowana w latach 2013-14 i podczas prac odkryto mozaiki sięgające czasów rzymskich (Rzymianie zajęli te tereny na początku I wieku i stworzyli w Celje znaczący ośrodek administracyjny). Część budynku, w którym znajduje się informacja, pełni funkcję wystawy ze znaleziskami archeologicznymi - warto tu zajrzeć, zwłaszcza, że wstęp jest darmowy.
Zresztą w Celje na historyczne ślady napotykamy się na każdym kroku - tu wczesnochrześcijańskie baptysterium z przełomu IV i V w. (niestety, zamknięte...), tam ładnie odnowiona XV-wieczna wieża... Do tego, oczywiście, różne muzea: regionalne, historii współczesnej, fotograficzne, itp. W Celje jest znacznie więcej do zobaczenia, niż się tego spodziewałam - warto tu jednak zaopatrzyć się w jakąś mapkę z zaznaczonymi atrakcjami, bo niektóre są dobrze ukryte (np. budynek baptysterium z zewnątrz wygląda tak niepozornie, że przechodziłam obok niego dwukrotnie, kompletnie go nie zauważając). Miasto jest też ładnie odrestaurowane i sam spacer po jego uliczkach należy do przyjemności. Wzdłuż wspomnianego już głównego placu ciągną się kolorowe kamieniczki, a na jego końcu stoi kolumna maryjna i kościół św. Daniela.
Oczywiście musiałam zajrzeć do kościoła... ;) Niestety, w środku było kompletnie ciemno, co widać po jakości rozjaśnianych zdjęć :(. Świątynia podchodzi z początku XIV wieku i choć przeszła potem niejedną renowację, to wciąż zachowały się tu dawne perełki. Jedną z nich jest drewniana rzeźba Pieta z XV wieku, znajdująca się w bocznej kaplicy Matki Boskiej Bolesnej (nie da się do niej wejść, ale można zajrzeć przez kraty). Drugą ciekawostką są pozostałości XV-wiecznych fresków. Naprawdę szkoda, że nie rozświetlono kościoła (tak, wiem, oszczędzamy energię... ;) ), bo były tu detale, którym chciałabym się lepiej przyjrzeć.
Tuż za kościołem odbiłam w bok i po chwili znalazłam się na brzegu rzeki Savinji. To w Celje biegnąca dotąd na wschód rzeka, odbija w kierunku południowym, a samo miasto przycupnęło na jej północno-wschodnim brzegu. Savinja nie wygląda na dużą, ale też muszę brać pod uwagę, że w tym roku wiele rzek osiąga przecież rekordowo niskie stany wody... Poszłam na spacer wzdłuż brzegu, kierując się do widocznego na pobliskim wzgórzu zamku - ze starego miasta to ok. pół godziny spokojnego marszu.
Zamek Cylejski... Główny zabytek miasta - to właśnie to miejsce sprawiło, że zaplanowałam cały ten wypad do Celje. Podobno w weekendy w sezonie odbywają się tu różne inscenizacje średniowieczne, a w ostatnią sobotę sierpnia ma miejsce największy festiwal - Celje zaprasza - w średniowiecznym stylu. Lubię takie atrakcje, więc czytając o festiwalu, planowałam wypad do Celje dokładnie na tę sobotę. Jeszcze w ulotkach z informacji turystycznej przeczytałam o tym festiwalu, wspomniano o nim również w folderze, który dostałam w samym zamku... Dziwiło mnie więc, czemu pod murami twierdzy stoi niewiele samochodów - naprawdę spodziewałam się tłumów. Zapłaciłam 6 € za wstęp, weszłam na dziedziniec zamkowy i... nic. Pusto, cicho, spokojnie. Żadnych festiwali, żadnych wydarzeń. Próbowałam doszukać się jakichś informacji, ale cokolwiek bym nie googlała na ten temat, wyskakiwało tylko, że ostatnia sobota sierpnia. No była, jakby nie patrzeć, dokładnie teraz. Dopiero po powrocie do domu udało mi się znaleźć - jedynie po słoweńsku - informacje, że wydarzenie przełożono o tydzień ze względu na słabą pogodę w miniony weekend. Jak patrzę na nadchodzący weekend, ten zapowiada się jeszcze gorzej... Cóż, ja na wzgórze zamkowe weszłam w 30 stopniach i pierwsze, co zrobiłam na górze, to poszłam do łazienki, by opłukać twarz, bo po prostu ze mnie spływało. Faktycznie, tragiczna ta pogoda... ;)
Pierwsze wzmianki o obecnym zamku pochodzą jeszcze z pierwszej połowy XIV wieku, wcześniej istniała tu jednak mniejsza, romańska forteca. Od 1341 roku twierdza należała do hrabiów z Celje - najpotężniejszego średniowiecznego rodu z terenów dzisiejszej Słowenii. Na przestrzeni wieków Zamek Cylejski zmieniał właścicieli, to rozrastał się, innym razem popadał w ruinę. Dopiero z końcem XIX wieku rozpoczęto prace mające na celu zachowanie ruin w jak najlepszym stanie, po prostu jako ciekawostki historycznej. Dziś zamek przyciąga zarówno turystów, jak i miłośników kultury, bo organizuje się tu różne wydarzenia i koncerty (i festiwale historyczne, do których najwidoczniej nie mam szczęścia ;) ).
Wewnątrz nie ma zbyt wielu wystaw - zwiedzanie Zamku Cylejskiego to głównie odkrywanie samego budynku. Urządzono jednak niewielką wystawę z historią zamku, w dolnej części wieży jest też teatr grozy ze średniowiecznymi narzędziami tortur... Trafiłam również do pomieszczenia, gdzie pan przebrany w strój sprzed wieków pokazywał, jak się kiedyś drukowało książki. Zaciekawiła mnie strzałka prowadząca do jakichś inscenizacji z Virtual Reality, ale oczywiście, jak coś brzmiało bardzo ciekawie, to było zamknięte ;).
Za to największą atrakcją była wieża zamkowa - rozciąga się z niej świetny widok na centrum Celje, otaczające miasto góry, przecinającą okolicę Savinję, no i naturalnie sam zamek. Z góry najlepiej widać, jak nieduże jest to trzecie największe miasto Słowenii, ale te niewielkie rozmiary też mają swój urok :). Stojąc na górze, widziałam powoli gromadzące się na horyzoncie chmury, ale do zapowiadanej na wieczór burzy zostało jeszcze sporo czasu - do końca mojego pobytu w Celje było sucho, choć słońce się potem schowało za chmurami...
Zeszłam z powrotem do centrum Celje i wybrałam się na spacer po uliczkach starego miasta. Trafiłam na ratusz, halę koncertową, charakterystyczny pomnik rowerzysty z kapeluszem, kolejne stare baszty... Muszę przyznać, że Celje bardzo wpadło mi w oko - było czyste, zadbane, świetnie przygotowane pod turystów, którzy chcieliby tu zajrzeć po drodze do Lublany czy nad Bled. Właściwie wszędzie informacje były podane po słoweńsku i angielsku, często również po niemiecku i włosku. Kiedy do statystyk pytali, skąd przyjechałam - czy to w informacji turystycznej, czy w zamku - natychmiast przerzucali się na niemiecki, bez problemu dało się dogadać i w tym języku. Fajnie było spojrzeć na Słowenię z tej innej strony, poznawać nie tylko przyrodę, ale i miasta :).

Prześlij komentarz

0 Komentarze