Moje oryginalne plany na długi weekend w Niemczech nie obejmowały Düsseldorfu, ale szybko zdałam sobie sprawę, że nie potrzebuję czterech dni na Kolonię i Dortmund. A gdy spojrzałam na mapę, to pomiędzy tymi miastami natychmiast rzucił mi się w oczy właśnie Düsseldorf. Zabukowałam tam więc nocleg, postanowiwszy spędzić jeden dzień na zwiedzaniu... nie wiedząc w sumie nic o tym, co w Düsseldorfie można zobaczyć. Oczywiście szybko zaczęłam nadrabiać informacje, ale większość artykułów nie brzmiała zbyt zachęcająco. Miasto było jednym z celów nalotów strategicznych podczas II wojny światowej, no i dużą część Düsseldorfu alianci po prostu starli w proch. W efekcie zabytki stolicy Nadrenii Północnej-Westfalii nie są nawet zbyt zabytkowe - tutejsze atrakcje w dużej mierze to nowoczesne budynki. I wiecie co? I tak mi się tam podobało! ;)
Do miasta przyjechałam z samego rana pociągiem z Kolonii, korzystając z genialnej opcji biletu za 9 €, dzięki któremu mogłam kursować po kraju pociągami regionalnymi właściwie bez ograniczeń. Trzeba tylko było wziąć poprawkę na opóźnienia i tłumy, ale udało mi się dotrzeć do Düsseldorfu ledwo pół godziny później, niż planowałam ;). Już na wstępie pozytywnie zaskoczył mnie IntercityHotel Düsseldorf, w którym zabukowałam nocleg - skierowałam się tam od razu, by zostawić bagaż, a okazało się, że mój pokój był gotowy do zameldowania już z rana. Sam hotel położony jest tuż obok dworca i jakieś 15 minut piechotą od centrum miasta, lokalizacja dla mnie idealna :). Jedynym minusem okazała się... temperatura. Teoretycznie tego dnia było tylko 36 stopni, ale praktycznie odczuwalna przekraczała 40. Pokój się tak nagrzał, że ustawiona na maksa klimatyzacja nie wyrabiała i wciąż było za gorąco... No ale co zrobisz, jak nic nie zrobisz - zaopatrzyłam się w dodatkową butelkę wody, przebrałam w najlżejsze ubrania, jakie ze sobą wzięłam, no i wyszłam na miasto.
Najpierw skierowałam się do Muzeum Miejskiego (Stadtmuseum), w którym znajduje się informacja turystyczna. Otwarta dopiero od 11, więc miałam trochę czasu na spacer po starym mieście. W informacji dostałam mapkę i parę wskazówek, co warto zobaczyć w Düsseldorfie... Szybko zdałam sobie sprawę, że w oparciu o blogi i artykuły w internecie zaznaczyłam sobie więcej ciekawych miejsc, niż polecili mi w informacji. Może ich plan zakładał, że w pół dnia się zwiedzi centrum, a drugie pół będzie testowało lokalne piwa...? Nie brzmi to źle, ale na piwo miałam czas i po moim bardziej intensywnym zwiedzaniu ;). Po spacerze po starym mieście skierowałam się na promenadę biegnącą wzdłuż Renu. Przed południem nie było tu jeszcze zbyt wielu ludzi, a rozstawione nad rzeką knajpki dopiero się otwierały. Zwróciłam uwagę na Pegeluhr - wystający ponad parasole zegar, wskazujący również poziom wody w Renie. A ten podczas mojego pobytu w Niemczech był wyjątkowo niski - podobno statki przewożące towary drogą wodną musiały być załadowane tylko częściowo, żeby nie utknąć na mieliźnie...
Nad promenadą zaczęła górować biała wieża zamkowa (sam zamek poszedł z dymem w 1872 roku), w której obecnie znajduje się Muzeum Morskie - zwiedzanie sobie odpuściłam ;). Kusiła mnie za to sąsiadująca z zamkową wieża kościelna... Ale najpierw zajrzałam do znajdującej się naprzeciwko kościoła kaplicy św. Józefa. Oryginalnie wzniesiona w XVIII wieku dla karmelitanek, wymagała całkowitej odbudowy po II wojnie światowej. Szczególnego wrażenia nie wywiera, no ale przecież wiadomym było, że i tak zajrzę do środka ;).
No i sama bazylika mniejsza św. Lamberta - chyba największy zabytek Düsseldorfu. Gotycka świątynia, oryginalnie zbudowana jeszcze w XIII wieku. Choć z gotyckiego wnętrza niewiele się zachowało i to akurat nie kwestia II wojny światowej, ale pożaru z początku XVII wieku. Odnowiono wtedy wnętrza w stylu barokowym i mimo różnych zniszczeń, które nawiedziły świątynię w kolejnych wiekach, wciąż zachowało się całkiem sporo z tego XVII-wiecznego wystroju. Zdecydowanie więcej, niż się spodziewałam, więc kiedy weszłam do bazyliki, pierwsze wrażenie było bardzo pozytywnym zaskoczeniem :).
Zachowały się ołtarze, w tym piękny ołtarz główny oraz misternie zdobiona ambona - wszystko z lat dziewięćdziesiątych XVII wieku. Znajdziemy tu też i starsze perełki, w tym posąg Pieta z ok. 1400 roku czy pochodzący z 1334 roku obraz przedstawiający Maryję z Dzieciątkiem. Najbardziej mi wpadło w oko gotyckie sakramentarium, wykonane w latach siedemdziesiątych XV wieku na zlecenie księcia Jülich i Bergu Wilhelma. Bogate zdobienia natychmiast przyciągnęły mój wzrok (i aparat ;) ) - to podobno jedno z najwybitniejszych dzieł gotyckich w rejonie dolnego Renu... kompletnie mnie to nie dziwi :). Przed ołtarzem postawiono zaś XVII-wieczny relikwiarz ze szczątkami św. Apolinarego z Rawenny, patrona Düsseldorfu. Przyznaję bez bicia, w mieście zamienionym w proch nie spodziewałam się kościoła z tyloma świetnie zachowanymi, historycznymi perełkami :).
Parę kroków za bazyliką trafiłam na Stadterhebungsmonument, czyli pomnik upamiętniający nadanie Düsseldorfowi praw miejskich. Rzeźbę składającą się z 485 elementów stworzył Bert Gerresheim - stanęła przy mostku nad Północnym Düssel (i już wiadomo, skąd się wzięła nazwa miasta ;) ) - w 1988 rok, na 700 rocznicę założenia Düsseldorfu. Spacer uliczkami starego miasta doprowadził mnie też na Marktplatz, pod XVI-wieczny ratusz i pomnik księcia Jana Wilhelma Wittelsbacha na koniu. Tu akurat odbywał się jakiś event, więc tylko zrobiłam zdjęcie i poszłam dalej, nie chciało mi się słuchać niemieckich polityków chwalących się swoimi sukcesami ;).
Dużo chętniej zajrzałam za to do innego kościoła na starym mieście - zbudowanego w latach 1622-29 przed dominikanów kościoła św. Andrzeja. Oczywiście współcześnie zwiedzałam rekonstrukcję z lat sześćdziesiątych - na szczęście zdecydowano się odrestaurować stiukowe zdobienia na sklepieniu, wywierają one zdecydowanie największe wrażenie :). Szkoda jedynie, że zamiast postawić na rekonstrukcję barokowego ołtarza (cała ta część kościoła została kompletnie zniszczona podczas bombardowań), w 1960 roku zrobiono nowoczesny - no szału nie ma...
Stare miasto zeszłam wzdłuż i wszerz - duże nie było. Czas odkryć inne okolice ;). Najpierw pojechałam do Kaiserswerth na obrzeżach Düsseldorfu, ale o tej części miasta opowiem Wam innym razem. Potem znów wróciłam do centrum, by przejść się promenadą wzdłuż Renu w przeciwną stronę, do dzielnicy portowej. Ranek już dawno minął i w sobotnie popołudnie Düsseldorf był pełen życia, na pożółkłej i wyschniętej trawie siedziały tłumy ludzi... Dość odważnie, powiedziałabym, bo wszędzie widziałam potłuczone butelki i nie wiem, czy chciałabym sama tak siadać wśród szkła. Niestety, w słoneczny, wakacyjny weekend tereny rekreacyjne wyglądały po prostu brudno, a niski poziom wody w rzece sprawiał, że od Renu unosił się niezbyt przyjemny zapach. Niby spacer promenadą to w ładny dzień jedna z najlepszych atrakcji Düsseldorfu, ale ja z promenady starałam się zwiać jak najszybciej - brakowało tu też cienia, a jak już wspomniałam, temperatury nie należały do najniższych...
Minęłam Rheinkniebrücke - potężny most, widoczny lepiej na tytułowym zdjęciu - i dotarłam do dzielnicy portowej. Przed sobą miałam marinę, pełną małych łódek, a nad sobą... Rheinturm, liczącą 240 m wysokości wieżę telekomunikacyjną. Początkowo nie miałam w planach wjazdu na górę, ale że wciąż było jeszcze dość wcześnie, a ja już nie miałam wielu planów na ten dzień - stwierdziłam, że dlaczego nie? Trochę odstałam w kolejce do kasy, bo parę razy pan nabił już ludziom bilety, zanim zobaczyli, że płatność tylko gotówką (hej, Niemcy, czemu mnie to nie zaskakuje? ;) ) i trzeba było wycofywać transakcję... Ale w końcu z portfelem lżejszym o 10 € i maseczką FFP2 na twarzy wsiadłam do windy i wystrzeliłam do góry :).
Wydaje mi się, że 10 € to trochę drogo na wjazd na platformę widokową, na której spędzimy parę minut w tłumie i zjedziemy na dół, no ale... Platforma, a bardziej precyzyjnie, bar z panoramicznym widokiem znajduje się na wysokości ok. 170 m i trzeba wziąć poprawkę na to, że czasem do okien trzeba podejść za plecami jedzących / pijących ludzi. Niezbyt zachęcające, by przysiąść tu na drinka ;). Ale trzeba przyznać - widoki są niesamowite, można stąd objąć wzrokiem całe miasto. Warto też wiedzieć, że przed 11 i po 22 bilet wstępu na wieżę kosztuje tylko 6 €. Więc chociaż nie spędziłam na górze zbyt dużo czasu, nie żałuję, że tu wjechałam - Wieża Reńska (bo tak można przetłumaczyć Rheinturm) to najlepszy punkt widokowy, na jakim byłam w Niemczech :).
Po dotarciu z powrotem na dół, skierowałam się dalej wzdłuż wybrzeża - byłam w końcu na słynnym Medienhafen. Dzielnica portowa to perełka dla fanów architektury, choć nie tej klasycznej czy zabytkowej, ale raczej tej nowoczesnej. Położone nad wodą budynki mają przeróżne kształty i barwy, a nad wszystkim góruje wieża widokowa. W Medienhafen swoją siedzibę ma wiele firm - głównie medialnych, ale też i tych zajmujących się architekturą, sztuką czy modą. Wybór lokalizacji raczej nie dziwi ;). Ceny w miejscowych restauracjach nie ustępują niczym tym na starym mieście - port to również bardzo popularna dzielnica.
A skoro już o restauracjach mowa... Choć może nie tyle o restauracjach, co raczej o barach, bo to do nich chciałam zawitać po skończonym spacerze po porcie. Altstadt w Düsseldorfie reklamuje się jako najdłuższy bar świata, bo na starym mieście znajdziemy coś około 300 knajp. Jest w czym wybierać! Warto zajrzeć np. na Bolkerstraße czy Ratinger Straße, a gdzie okiem sięgnąć, zobaczymy bary. Większość pełna miejsc stojących i kelnerów z niedużymi szklankami wypełnionymi ciemnym piwem... Altbier to specjalność Düsseldorfu i okolic, a ja - zadeklarowana miłośniczka ciemnego piwa - natychmiast się w nim zakochałam ;). Przetestowałam Altbier w paru miejscach (szklanka ma 0,25 l i kosztuje ok. 2,20 €, więc ilość idealna na testowanie) i moim numerem jeden był browar - restauracja Zum St. Sebastian. Ciekawostką było też liczenie piw - kelner przynosi małe Altbier, po czym długopisem kreśli kreskę na podstawce, kolejne piwo - kolejna kreska... A gdy chcesz płacić, nie trzeba czekać na rachunek, tylko od razu liczy się kreski ;)
Zwiedzanie zakończyłam spacerem wzdłuż Königsallee (zwanej też po prostu Kö) - to długi bulwar, będący jednocześnie główną ulicą handlową Düsseldorfu. Ja sklepy odpuściłam, szłam nie przy ulicy, ale przy otoczonej drzewami fosie. Udostępniona na początku XIX wieku aleja nie jest zbyt długa, liczy sobie około kilometra, a zaczyna ją fontanna Trytona. Taki spacer był idealnym podsumowaniem zwiedzania Düsseldorfu. Tak, to w dużej mierze nowoczesne miasto, ale z taką fajną atmosferą, że dzień spędzony tutaj zleciał mi nie wiadomo kiedy. Zdecydowanie jest tu co robić :)
0 Komentarze