Wymeldować się z Desenzano del Garda musieliśmy rano, check in w Vicenzy mieliśmy dopiero około 14... a oba miasta dzieli zaledwie godzina jazdy. Trzeba było więc wymyślić coś po drodze i generalnie nie miałabym z tym problemu, ale doszła kolejna kwestia: był poniedziałek. I wszystkie atrakcje, które wynajdywałam, były w poniedziałki zamknięte ;). Najlepiej więc byłoby zatrzymać się gdzieś nad Gardą i po prostu pospacerować przez kilka godzin po kolejnym miasteczku, a potem ruszyć w dalszą drogę. Położone na wschodnim brzegu jeziora Lazise nie było może zupełnie po drodze - trzeba było odbić trochę w bok i nadrobić nieco kilometrów - ale zachęcało pozytywnymi opiniami. Do tego tuż przy samym starym mieście znajduje się kilka sporych parkingów, więc mieliśmy gdzie się zatrzymać i od razu ruszyć na zwiedzanie :).
Podeszliśmy do starego miasta uliczką Via Rosenheim, przechodząc przez jedną z bram miejskich. Po lewej stronie wznosił się potężny, średniowieczny zamek - wybudowany jeszcze w XI wieku, rozbudowany w wieku XIV (za czasów rodziny della Scala, skąd i nazwa Castello Scaligero), a w połowie wieku XIX dokładnie odrestaurowany. Lubię takie twierdze, ale w poniedziałek nie spodziewałam się cudu i zamknięta na cztery spusty brama w ogóle mnie nie zaskoczyła. Z tego, co widzę w internecie, to forteca generalnie jest zamknięta dla odwiedzających - a szkoda, bo z zewnątrz robi naprawdę spore wrażenie. Wokół ciągną się mury miejskie, choć niestety na długi spacer wzdłuż murów też nie ma co liczyć, bo wrosły już w tkankę miejską i przylegają do nich inne budynki.
Jako że o Lazise nie mieliśmy szczególnego pojęcia, skierowaliśmy się najpierw do informacji turystycznej. Znajduje się ona tuż przy starym porcie, a nad nią urządzono platformę widokową - warto wejść na górę i spojrzeć z niej na zacumowane w porcie łódki. Na samym skraju portu stoi pomnik poświęcony poległym żołnierzom, tuż obok niego - kościół św. Mikołaja, a w sąsiednich budynkach rozmieściły się liczne kawiarnie i restauracje. Stąd też odpływają promy, gdyby ktoś chciał dotrzeć do Lazise drogą wodną :).
Oczywiście trzeba było zajrzeć do kościoła św. Mikołaja z Bari - patrona żeglarzy, przezornie wybranego przez położone nad jeziorem miasteczko ;). Jest to świątynia romańska pochodząca najprawdopodobniej z XII wieku i choć przeszła trochę renowacji na przestrzeni wieków, to wciąż swoimi wnętrzami sięga czasów średniowiecznych. Najbardziej przykuwają tu wzrok stare freski - pochodzące z różnych okresów i zachowane w różnym stanie. Zresztą poza freskami to niewiele jest tu do oglądania... ;)
Ze starego portu mieliśmy już tylko kilka kroków na główny plac Lazise - Piazza Vittorio Emanuele. Kiedyś był to rynek miejski i do dziś zachował funkcje handlowe - zobaczcie tylko te wszystkie stragany przyciągające turystów... ;) A poza tym standard: ratusz, kawiarnie, restauracje, markowe sklepy... Centrum Lazise nie różni się tu niczym od centrów innych miasteczek nad Gardą - co nie znaczy, oczywiście, że nie warto tu zajrzeć :).
Ponad kolorowymi kamieniczkami na rynku wystawała wysoka wieża kościelna - nic więc dziwnego, że skierowaliśmy się od razu tam. Wyłonił się przed nami XIII-wieczny kościół św. Zenona i Marcina (oryginalnie tylko p.w. tego pierwszego). Choć tak naprawdę to ze średniowiecznego oryginału niewiele zostało - w obecnej formie świątynię odbudowano dopiero po wojnach napoleońskich. W efekcie wnętrza pochodzą z XIX i XX wieku, a choć wystrój zrobiono porządnie, to jednak jak na włoskie warunki - nie powala na kolana ;).
Nic więcej w środku zwiedzać nie planowaliśmy - zresztą mapka otrzymana w informacji turystycznej też nie wskazywała kolejnych zabytków. Ot, główny plac, stary port, zamek, średniowieczne mury i kościół św. Mikołaja. W końcu Lazise to niewielkie miasteczko, żyje tu niespełna 7.000 mieszkańców... a pewnie drugie tyle turystów dociera tu w lecie ;). A większość z nich nie przyjeżdża nad Gardę dla zwiedzania, tylko dla samego jeziora...
No to i my musieliśmy podejść nad jezioro ;). Z Lazise ciągnie się ok. 10-kilometrowa promenada aż do miejscowości Garda, ale aż tyle czasu nie mieliśmy, by urządzić sobie tak długi spacer. Trochę jednak połaziliśmy po wybrzeżu, trochę posiedzieliśmy w pełnym słońcu na ławeczce z widokiem na jezioro... W czerwcowy poniedziałek kręciło się tu trochę ludzi, ale zdecydowanie nie były to takie tłumy, jakie potrafią być w sezonie nad Gardą.
A i tak najfajniejsze w Lazise były... kaczuszki ;). Czerwiec okazał się idealnym sezonem na oglądanie tych małych ptaków, bo po prostu gdzie człowiek nie spojrzał, tam widział kaczkę ze stadkiem młodych. Efekt był taki, że jak w Lazise zrobiłam dobrą setkę zdjęć, to pewnie połowa z nich przedstawiała małe kaczuszki. To jest dopiero atrakcja turystyczna! ;)
0 Komentarze