Byłam w Wenecji dziesięć lat temu z moim ówczesnym facetem. Ale choć spędziliśmy w tym mieście dwa czy trzy dni, niewiele zwiedziliśmy - ograniczały nas zarówno warunki finansowe, jak i pogoda. Było tak upalnie, że na rozgrzanych uliczkach miasta nie dało się wytrzymać. Zazwyczaj więc spacerowaliśmy po Wenecji rano i późnym popołudniem, zaglądając do różnych zakamarków. Po wyjeździe nie miałam potrzeby tu wracać, Wenecja mnie aż tak nie zachwyciła. Z biegiem lat zaczęło mi się jednak zmieniać podejście - wiedziałam, ile w tym mieście jest do zobaczenia, a ja nic z tego nie zwiedziłam podczas poprzedniej wizyty. Zaczęłam więc planować powrót do Wenecji - najpierw na karnawał w 2019 roku, ale linie lotnicze zmieniły siatkę połączeń i mój lot wypadł z rozkładu. Potem wiosną obecnego roku i sytuacja się powtórzyła... Jakoś nie miałam szczęścia ;). Jednak podczas naszej czerwcowej objazdówki po Włoszech postanowiliśmy z rodzicami zajrzeć na jeden dzień do Wenecji. Wiedziałam, że to nie będzie to, czego chcę - ja na zwiedzanie Wenecji potrzebuję z trzech intensywnych dni i to w nieco spokojniejszym okresie niż pełne turystów lato. Zatem założyłam, że wrócę tu kiedyś po raz trzeci, a teraz poświęcę Wenecji jeden dzień. Z którego sporą część zajęło zresztą zwiedzanie bazyliki św. Marka, o której opowiem w oddzielnym wpisie. A pozostałe godziny... ot, spacer po mieście - to też ma swój urok :).
Przyjechaliśmy do Wenecji pociągiem z Vicenzy, wysiadając na stacji Venezia Santa Lucia. Dworzec jest położony na terenie turystycznego centrum, więc wystarczy opuścić stację, a już znajdziemy się nad jednym z kanałów. My najpierw skierowaliśmy się... no nie, nie na plac św. Marka, choć taki był plan, ale na pobliski dworzec autobusowy, gdzie były toalety ;). A obok informacja turystyczna, pełna ludzi i do tego jedyna (z tych, do których zajrzeliśmy we Włoszech), gdzie nie było darmowych folderów informacyjnych - przecież w takim mieście jak Wenecja turyści zapłacą każdą cenę za mapkę, to po co dawać za darmo? Za to pozytywnym zaskoczeniem cenowym okazały się pamiątki - tu Wenecja była najtańsza ze wszystkich odwiedzonych przez nas tego lata miast. Swoje robiła konkurencja, a ta była ogromna - magnesy za zaledwie 1 €, a przy zakupie kilku sprzedawcy dorzucali jeszcze gratisy... I te magnesy naprawdę były ładne, aż się upewnialiśmy, czy naprawdę takie tanie ;). Do tego Wenecja słynie z wyrobów szklanych (słynne szkło Murano z sąsiedniej wysepki), no i wiadomo, maski weneckie - tu rozpiętość cenowa była już ogromna. Ja wyjechałam z Wenecji z magnesem w kształcie maski i szklanymi kolczykami, bo po prostu nie dało się niczego nie kupić ;).
Teraz już można było się kierować na plac św. Marka i stanąć w kolejce do bazyliki. Kilkadziesiąt minut czekaliśmy do wejścia, ale zdecydowanie było warto. Wiedzieliśmy, że bazylika zajmie nam najwięcej czasu, więc od niej chcieliśmy zacząć, by później móc już swobodnie spacerować po mieście. Oczywiście kusił też niesamowicie Pałac Dożów, ale to było nie do zrobienia w jeden dzień, więc z żalem trzeba było zrezygnować z tego pomysłu. Za to nasz wzrok natychmiast skierował się na dzwonnicę św. Marka, górującą nad placem najwyższą budowlę w Wenecji (98,6 m). Wjazd na górę kosztuje 10 € - nie ma możliwości wejścia po schodach. Trochę drogo jak na punkt widokowy, ale nie spojrzeć na Wenecję z góry...? Nie było takiej opcji! ;)
Dzwonnica powstała na początku XX wieku na miejscu poprzedniej, która zawaliła się w lipcu 1902 roku. Starano się zrekonstruować poprzedni budynek, choć naturalnie przy użyciu bardziej współczesnych technologii i przy zachowaniu nieco lepszych zasad bezpieczeństwa ;). Oryginalną wieżę rozpoczęto budować w IX wieku, a zakończono w wieku XII... po czym wielokrotnie przebudowywano. Uderzenia piorunów i trzęsienia ziemi naruszały jednak budowlę na przestrzeni wieków i zawalenie się było tylko kwestią czasu. Cud, że przy tym nie ucierpiała bazylika. Windą wjechaliśmy na platformę widokową biegnącą wokół samych dzwonów - na górze było dość tłoczno, ale warto to było znieść dla takich widoków :).
No właśnie, na ciasnej platformie był tłok, ale w samej Wenecji nie było aż takich tłumów. Wiadomo, lipiec, sezon, brak restrykcji wjazdowych - zdecydowanie nie było pusto. Ale miałam już okazję zwiedzać Wenecję w szczycie sezonu przed pandemią i wtedy to była prawdziwa masakra - teraz naprawdę nie było źle. Wciąż niewielu tu turystów z innych kontynentów, zwiedzali głównie Europejczycy.
A my jak to my - choć zwiedziliśmy już najważniejszą świątynię w Wenecji, to nie mogliśmy odpuścić sobie zaglądania do innych, mniejszych kościołów po drodze. A tych w mieście jest sporo - może to i dobrze, że część okazała się zamknięta, bo chyba nie robilibyśmy nic innego poza zwiedzaniem kościołów ;). Pierwszy, który wpadł nam w oko, okazał się katedrą prawosławną kościoła grekokatolickiego - San Giorgio dei Greci. Świątynia została zbudowana w stylu renesansowym w XVI wieku przez mieszkających w Wenecji Greków. Mieliśmy sporo szczęścia, zaglądając tutaj, bo po naszym wyjściu kościół zamknięto dla odwiedzających.
No i jak Wenecja, to muszą być gondole! Dziesięć lat temu nie było nawet co o nich marzyć, były kompletnie poza naszym ówczesnym budżetem. Teraz jednak, gdy mogłabym sobie na to pozwolić, o gondolach nawet nie myśleliśmy. Rozważaliśmy jedynie przepłynięcie się tramwajem wodnym, a i na to w końcu nie starczyło czasu. Wenecja zdecydowanie nie jest na jeden dzień ;). Z tego, co czytałam, gondole mają teraz uregulowany cennik i nie ma co negocjować z innymi gondolierami, bo wszyscy powinni oferować te same ceny. Czyli 80 € za dnia i 100 € wieczorową porą za trwający około pół godziny rejs kanałami. W gondoli zmieści się sześć osób, więc przy podziale kosztów na kilka osób wydaje mi się to całkiem spoko cenowo atrakcją. Kiedyś się skuszę ;).
Kolejnych kilka uliczek, kolejnych kilka mostków... i wyrosła przed nami kolejna świątynia - kościół św. Zachariasza (San Zaccaria). Oryginalnie zbudowany jeszcze w IX wieku, spłonął w 1105 roku i wkrótce został odbudowany. To, co zwiedzamy dzisiaj, to efekt renesansowej przebudowy w XV wieku, choć wewnątrz wciąż zachowała się trzynawowa, gotycka struktura budynku. W środku najbardziej rzucają się w oczy świetnie zachowane, XV-wieczne freski. Wenecja była bogata i to widać w odwiedzanych świątyniach - naprawdę warto zajrzeć choć do kilku... :)
Wenecja jest dobrze oznakowana, a wszechobecne strzałki prowadzą albo na plac św. Marka albo na most Rialto. Trzeba było więc zajrzeć i tam - w końcu to najstarszy z czterech mostów nad słynnym Canal Grande. Łączy dzielnice San Marco i San Polo, zbudowany zaś został pod koniec XVI wieku w miejscu wcześniejszego, drewnianego. Za projekt mostu odpowiadał Antonio da Ponte, a sama konstrukcja ma 22,9 m długości. Rialto tonie w turystach, zwłaszcza, że na moście znajdziemy też różne sklepiki, konstrukcja stanowi też dobry punkt widokowy na kanał.
A koło mostu znajduje się - poza rzędami sklepików z pamiątkami - kolejny ciekawy kościółek: San Giacomo di Rialto (św. Jakuba w Rialto). Ten budynek na pewno widzieliście na różnych zdjęciach z Wenecji, bo - obok bazyliki św. Marka - to chyba najpopularniejsza świątynia w mieście. Po pierwsze, ze względu na charakterystyczny zegar słoneczny z 1410 roku, który jest najbardziej wyróżniającym się elementem fasady. Po drugie, dzięki świetnie zachowanemu drewnianemu gankowi w stylu gotyckim (również z XV wieku) - jakby nie patrzeć, nie jest to najbardziej typowe wejście do kościoła ;). A po trzecie, bo to najstarsza świątynia w Wenecji - oryginalnie powstała w V wieku, kiedy zakładano miasto, a obecna powstała w tym miejscu w wieku XI. I zachowała się do dzisiaj, choć wymagała przebudowy i remontów na przestrzeni wieków. Zatem choć wnętrza nie powalają, to i tak warto zajrzeć do chiesa di San Giacomo di Rialto, to po prostu punkt obowiązkowy w Wenecji.
Na Wenecję wybraliśmy dzień, który powinien być ładny i słoneczny - w końcu fajnie porobić zdjęcia nad laguną pod niebieskim niebem i z wodą w kanałach mieniącą się w słońcu... I początkowo nie było źle, ale po południu zaczęło się psuć. No i pogoda nie chciała z nami więcej współpracować ;). Choć nadal było ciepło, to zrobiło się pochmurnie, potem nawet trochę deszczowo, więc połowa zdjęć zamiast niebieskiego nieba, ma biało-szare... Ale i tak jeszcze bardziej współczuję tym, którzy na deszcz trafili akurat podczas rejsu gondolą, to już był pech ;).
Przed deszczem dobrze się schować pod dachem, a już najlepiej gdzieś w kolejnym kościele ;). Tym razem może - tak dla odmiany - barokowym... Choć San Canciano też sięga swoją historią dużo dalej wstecz, pierwotna świątynia powstała jeszcze w IX wieku. Ostatnia duża przebudowa przypadła jednak na wiek XVIII i to z tego okresu pochodzi barokowe wnętrze, zaprojektowane przez architekta Antonia Gaspariego. Z zewnątrz kościół w ogóle nie wywiera wrażenia - gdyby nie dzwonnica z 1532 roku, to pewnie nawet nie wpadłby mi w oko.
Późnym popołudniem zaczęło się wypogadzać, ale my podczas spaceru skupiliśmy się tylko na dwóch częściach laguny - dzielnicach San Marco i San Polo. Choć centrum Wenecji nie wydaje się duże, to naprawdę nie sposób zejść wszystko w jeden dzień, zwłaszcza, że trochę czasu zajmuje błądzenie, gdy nagle dotrze się do kanału, ale akurat w okolicy nie ma żadnego mostka ;). Choć wydaje mi się, że takie błądzenie po Wenecji i odkrywanie kolejnych miejsc na 743893 zdjęcie tego dnia - to jest właśnie cały urok tego miasta :).
No dobra, ostatni kościół na dziś ;). Św. Sylwestra, czyli chiesa di San Silvestro, wygląda na dość nowy, choć liczy sobie ponad tysiąc lat - znów przebudowy i renowacje zrobiły swoje... Tę ostatnią przeprowadzono w XIX i na początku XX wieku, więc nie ma się co dziwić nowszemu wystrojowi. Dominuje tu styl neoklasycystyczny, choć znajdziemy w środku i takie historyczne perełki jak XVI-wieczne obrazy: Chrzest Chrystusa oraz Św. Tomasz Becket.
Zdecydowanie sama należę do sympatyków Wenecji, a nie do tej grupy, która nie rozumie, czym tu się zachwycać ;). Nie jest brudno, kanały nie śmierdzą, a z gołębiami poradzono sobie, zakazując jedzenia w miejscach publicznych. Tak, jest drogo i pewnie niezależnie od pory roku, zawsze trafimy tu na sporo turystów. Ale laguna wenecka to coś jedynego w swoim rodzaju, do tego wieki świetności Republiki Weneckiej też zrobiły swoje - miasto jest bogate i pełne genialnych zabytków. Wiem, że tu wrócę, choć może następnym razem już nie latem... :)
0 Komentarze