Advertisement

Main Ad

Kolonia - co poza katedrą?

Niemcy Kolonia
Kolonia kojarzyła mi się tylko z katedrą i dla tego jednego jedynego budynku byłam gotowa tu przylecieć. Ale skoro planowałam tu spędzić co najmniej jeden dzień (w końcu faktycznie stanęło tylko na tym jednym dniu i zamiast siedzieć w mieście dłużej, pojechałam do Düsseldorfu), wypadało pomyśleć, co warto zobaczyć poza wspomnianą świątynią. Na przygotowanej przed wyjazdem liście znalazły się jeszcze dwa kościoły, dwa muzea, wieża widokowa i rejs statkiem. Z samego rana poszłam do informacji turystycznej i tam dowiedziałam się, że z rejsu widokowego będę musiała zrezygnować, bo po prostu został odwołany ze względu na niski poziom wody w Renie. Dostałam za to ulotkę z pozaznaczanymi dwunastoma romańskimi kościołami i informacją, że Kolonię można zwiedzać ich szlakiem... Już wiedziałam, że mi się tu spodoba, nawet jeśli większość zabytków nie przetrwała II wojny światowej w tak dobrym stanie jak katedra i wiele tu rekonstrukcji... No i bądźmy szczerzy, nawet ja nie dałabym rady obskoczyć kilkunastu kościołów jednego dnia ;). 
Nocowałam w jednym z charakterystycznych kolorowych domków na brzegu Renu, więc kiedy rano opuściłam hotel, miałam naprawdę piękne widoki :). Nad hotelami i restauracjami wznosiła się potężna wieża Wielkiego Kościoła św. Marcina - jednego z dwóch, które miałam na swojej liście... i nie udało mi się go zobaczyć. Okazało się, że spisane przeze mnie z internetu godziny są aktualne jedenaście miesięcy w roku, ale w sierpniu akurat kościół jest otwarty krócej i odbiłam się już od zamkniętych drzwi :(. Trafiłam za to do kościoła św. Andrzeja (Sankt Andreas) - zbudowanego w X w. na miejscu wcześniejszej kaplicy św. Mateusza. Potem były zaś przebudowy i rozbudowy, w tym ta najważniejsza w stylu późnoromańskim (przełom XII i XIII w.), no i oczywiście odbudowa po II wojnie światowej... Mimo wszystko zachowało się niemało perełek sprzed wieków, w tym drewniane stalle (XV w.), ołtarz Matki Bożej Różańcowej (XV-XVI w.), złocony relikwiarz z - podobno - szczątkami Machabeuszy (XVI w.) czy rzeźba Pieta (XIV w.).
Ze względu na wojenne bombardowania, w Kolonii trudno szukać starówki w takim stylu, jaki znamy z innych europejskich miast. Teoretycznie istnieje coś takiego jak Kölner Altstadt, można się przejść od katedry do ratusza i pobłądzić po sąsiednich uliczkach, ale nie czuje się tu klimatu. Przez rynek (Alter Markt) po raz pierwszy przeszłam, nie zauważając nawet, że jest to główny plac Kolonii... ;) Nie znaczy to jednak, że nic się tu nie zachowało sprzed wojny, żeby nie było. Bardzo chciałam zobaczyć zabytki sięgające rzymskich czasów, ale Praetorium - muzeum poświęcone wykopaliskom z czasów rzymskich - jest obecnie remontowane, a co za tym idzie: nieczynne. Widziałam jednak zdjęcia sprzed remontu i wyglądało to bardzo zachęcająco dla miłośników historii :). Oddalając się od starego miasta, można też zobaczyć pozostałości średniowiecznych fortyfikacji - murów i bram. Są one mocno porozrzucane po mieście, ale na pewno wyróżniają się wśród nowoczesnych budynków.
Katedrę planując na nieco późniejszą godzinę (zaraz po otwarciu do wejścia ciągnęła się taka kolejka, że skutecznie mnie zniechęciła), skierowałam się do drugiego kościoła, który był na mojej początkowej liście must-see: bazyliki św. Gereona (St. Gereon). Historia świątyni - wtedy jeszcze pełniącej funkcję mauzoleum - sięga czasów rzymskich i IV w., a pierwsza wzmianka o kościele pochodzi z 839 roku. Ale nie dość, że to jeden z najstarszych kościołów Kolonii, największą ciekawostką jest tutaj jego kształt. Bo nawa bazyliki św. Gereona ma kształt... dziesięciokąta, jest to efekt przebudowy z XIII w. Wtedy też romańskiej świątyni dodano trochę gotyckich elementów. Mimo potężnych zniszczeń w wyniku bombardowań, zachowała się struktura kościoła, całkiem sporo też z jego wschodniej części, ale prace nad rekonstrukcją trwały potem i tak przez dobre czterdzieści lat. Zachowały się też niektóre średniowieczne mozaiki i freski oraz liczące sobie kilkaset lat rzeźby. Przyznam, że kościół wywarł na mnie ogromne wrażenie, to zdecydowanie punkt obowiązkowy podczas wizyty w Kolonii :).
Jak wiecie, interesuję się II wojną światową i ciekawiło mnie, jak do tematu podchodzi się w Niemczech. Minęłam pomnik poświęcony ofiarom Holokaustu i skierowałam się do Centrum Dokumentacji Nazizmu (NS-Dokumentationszentrum). To największe miejsce pamięci ofiar nazizmu w Niemczech, a zarazem jest to centrum edukacyjno-badawcze poświęcone tematyce nazizmu. Muzeum mieści się w dawnym budynku kolońskiego Gestapo i w podziemiach wciąż można zobaczyć cele, w których przetrzymywano więźniów - z napisami w różnych językach wydrapanymi na ścianach... Poszczególne wystawy ukazują krok po kroku dojście nazistów do władzy oraz wszystkie okropności, jakich u tej władzy się dopuścili. Naturalnie część wystaw skupia się na samej Kolonii, jednak nie zabraknie tu informacji o nazistowskich zbrodniach w reszcie Niemiec oraz na ziemiach okupowanych. Ja zwiedzałam, czytając informacje po niemiecku, skupiając się głównie na ciekawostkach z Kolonii, bo jeśli chodzi o wiedzę ogólną - wiele rzeczy już wiedziałam. Centrum udostępnia jednak audioprzewodniki w kilku językach - w tym także po polsku, więc nawet bez znajomości niemieckiego można zapoznać się z informacjami tu przedstawionymi. To smutne miejsce, pełne trudnych informacji, ale myślę, że warto tu zajrzeć - i poświęcić na to co najmniej godzinę lub dwie.
Krótki spacer po wyjściu z muzeum i mój wzrok przyciągnęła kolejna świątynia, której może nie miałam na mojej liście dwunastu romańskich, ale przecież i tak musiałam wejść do środka... ;) Kościół minorytów (Minoritenkirche) założyli w XIII w. franciszkanie, a swoje obecne kształty uzyskał on w wieku XIV. Niestety, wojny napoleońskie i zamienienie świątyni w spichlerz zrobiło swoje, tak samo jak pożar podczas II wojny światowej. Naturalnie próbowano potem przywrócić kościołowi dawny wygląd, ale elementy wystroju wnętrza utracono bezpowrotnie. Gotycki ołtarz z XV w., który możemy w środku oglądać, trafił do świątyni z końcem wieku XIX (pożar wojenny udało się przetrwać). I tak poza tym ołtarzem to jakoś nic nie przykuło w środku mojej uwagi...
Kierując się do paru pozaznaczanych na mapce punktów, spacerowałam po bardziej nowoczesnym centrum Kolonii. Potrzebowałam sklepu, by uzupełnić płyny (30+ stopni robiło swoje), a potem i knajpki, by usiąść i coś na spokojnie zjeść. Tutaj najlepiej sprawdziły się uliczki biegnące wzdłuż Renu oraz od ratusza. Knajpa na knajpie, restauracja na restauracji, a choć ceny nie były najniższe, to prawie wszystkie stoliki w ogródkach były zajęte. Pod kątem zakupowo-jedzeniowym warto też przejść się Schildergasse, to chyba najpopularniejszy deptak w Kolonii :).
A kolejnym punktem, który sobie zaznaczyłam na mapce, był - oczywiście - kościół. Tym razem znów jeden z tych najważniejszych, romańskich - kościół św. Apostołów (St. Aposteln), położony przy Neumarkt. Wszystkie ładne zdjęcia świątyni z zewnątrz, jakie znalazłam w internecie, zrobiono zimą, bez liści na drzewach - latem, niestety, trochę zasłaniały one widok ;). Kościół zbudowano w X w., choć uważa się, że jakaś świątynia mogła stać w tym miejscu już w poprzednim stuleciu. Pierwsza przebudowa nastąpiła już w XI w., a i z tamtych czasów ostały się dziś tylko fragmenty murów... Potężna, romańska struktura to jednak dopiero pozostałość wieków XII i XIII - dawno, jakby nie było. O zniszczeniach wojennych z lat czterdziestych chyba nawet nie muszę wspominać? Choć z dawnych fresków i malowideł nic nie zostało, to w kościele Apostołów wciąż można zobaczyć trochę ciekawostek, głównie stare rzeźby (w większości z XVI w.).
Skierowałam się na wybrzeże, a jeśli mogłam iść tam, przechodząc obok kolejnej romańskiej świątyni, to dlaczego nie...? ;) Zatem kościół NMP na Kapitolu (St. Maria im Kapitol) to wiek XI, ale historia kultu różnorodnego w tym miejscu sięga czasów znacznie dawniejszych. Oryginalnie była tu świątynia rzymskich bogów (stąd i odwołanie do Kapitolu we współczesnej nazwie), a pierwszy kościółek maryjny powstał tu już w VII-VIII w. Monumentalna romańska świątynia była przez lata drugim - po katedrze - najważniejszym kościołem Kolonii. Podczas powojennej rekonstrukcji bazowano na XI-wiecznym wyglądzie świątyni, więc wszystkie późniejsze rozbudowy nie są już widoczne we współczesnym kształcie - a szkoda, bo to dopiero byłoby co oglądać... Zresztą wystarczyło mi przejść się krużgankami przy kościele i obejrzeć wystawione zdjęcia z lat czterdziestych, by ścisnęło mnie w żołądku - tyle zniszczeń... Ale znów, nie wszystko zniszczono - zachwyciły mnie misternie rzeźbione drewniane drzwi z XI w., przyjrzałam się rzeźbom i malowidłom sięgającym XIII w... Biorąc pod uwagę II wojnę światową, nie wiem, jakim cudem zachowały się nawet dwa witraże z 1510 roku! Naprawdę warto tu zajrzeć :)
Czas w końcu wspomnieć o miejscu, do którego kierowałam się, idąc na wybrzeże. I nie, nie jest to kolejny kościół! ;) Ale chyba nikogo nie zaskoczy, że jeśli na mapie miasta jest Muzeum Czekolady, to ja do tego muzeum muszę pójść ;). Zazwyczaj można nawet kupić tańszy bilet łączony na muzeum i rejs statkiem, ale - jak już wspomniałam - tym razem nie było to możliwe. Muzeum Czekolady położone jest na niewielkim półwyspie na Renie, z obu stron otoczone wodą, co zapewnia też przyjemne dla oka widoki ze środka. Bilet dla osoby dorosłej kosztuje 13,50 € na tygodniu i 14,50 € w weekendy.
Czy warto? Jeśli nigdy nie byliście w żadnym czekoladowym muzeum i nie wiecie, jak wygląda proces wytwarzania słodkości - myślę, że zdecydowanie warto. Wszystko jest świetnie przygotowane i przedstawione, a w paru miejscach możemy nawet spróbować czekoladek Lindta. Ale ja byłam już w Muzeum Czekolady w Wiedniu, zachwycałam się genialnie zrobionym Czekoladowym Teatrem Zottera w Riegersburgu i no... To, co Lindt zaprezentował w Kolonii już mnie nie zaskoczyło. Owszem, uważam, że fajnie to zrobili, czekolady mają zajebiste, ale nie dowiedziałam się tu właściwie niczego nowego (może poza tym, że Austria nie znajduje się w czołówce krajów z najwyższym spożyciem czekolady per capita, czyli muszę się chyba bardziej postarać). A płacić te 13,50 € za kilka kostek czekolady podczas degustacji to jednak trochę przegięcie ;).
Niedaleko muzeum położony był jeszcze jeden romański kościół - ostatni, jaki zdecydowałam się odwiedzić tego dnia. Kościół NMP na Lyskirchen (St. Maria in Lyskirchenjest najmniejszy z całej romańskiej dwunastki, a zbudowany został w XIII w. (oczywiście również na miejscu starszej świątyni). Nic mi niemówiąca nazwa kościoła nawiązuje do nazwiska Lisolvus - rodu, który ufundował tutaj oryginalny budynek. Świątynia miała też szczęście podczas II wojny światowej, bo choć częściowo zniszczona, zachowały się w niej jednak sklepienia, a na nich XIII-wieczne malowidła - takiej perełki nie spodziewałam się tu zobaczyć :).
I wróciłam nad Ren, spacerując fajnie przygotowaną dla pieszych oraz rowerzystów promenadą i kierując się na najbardziej znany most Kolonii. Hohenzollernbrücke - oryginalnie powstały na początku XX w. i odbudowany po wojnie już w 1945 roku. Mosty kolejowe to jednak priorytet ;). Choć przed wojną jeździły po nim też auta, jednak rekonstrukcja została nieco zmniejszona - dziś przez most można się przedostać pociągiem... lub pieszo. Przetestowałam obie metody, szkoda nie korzystać z biletu za 9 €, a położone po obu stronach rzeki dworce Köln Hauptbahnhof i Köln Messe/Deutz dzieli tylko krótka przejażdżka. Z mostu mamy ładny widok na wybrzeże Renu, a moją uwagę przykuły też wszechobecne kłódki. I naprawdę, widziałam mnóstwo mostów obwieszonych kłódkami, ale Hohenzollernbrücke to jest jednak wyższy poziom...
A gdzie najlepiej zakończyć dzień w Kolonii? Po drugiej stronie Renu, na szczycie wieży Triangle. Ma ona dwa punkty przewagi nad wieżą katedralną: po pierwsze - da się na szczyt wjechać windą, a po drugie - widać z niej i całą katedrę :). Wieża liczy sobie 103,2 m wysokości, a bilet wstępu kosztuje 5 €. I warto wspomnieć, że Triangle położona jest na wschodnim brzegu rzeki, a co za tym idzie można stąd oglądać zachód słońca nad starym miastem i katedrą. Do samego zachodu już nie dotrwałam, ten dzień mnie trochę wykończył, ale nawet złota godzina nad Kolonią robiła wrażenie... :)

Prześlij komentarz

0 Komentarze