- Długi weekend w Niemczech, mówisz? - kolega spojrzał na mnie z ciekawością. Mieszkał tam parę lat i każda wzmianka o Niemczech wzbudzała natychmiast jego zainteresowanie. - A gdzie konkretnie?
- Najpierw Kolonia, a potem Zagłębie Ruhry.
- Właśnie tam mieszkałem! Zagłębie Ruhry jest zajebiste! Fakt, nie znam nikogo, kto w ogóle chciałby tam pojechać, sam taki pomysł by mnie zdziwił. U każdego innego poza tobą.
- Właśnie tam mieszkałem! Zagłębie Ruhry jest zajebiste! Fakt, nie znam nikogo, kto w ogóle chciałby tam pojechać, sam taki pomysł by mnie zdziwił. U każdego innego poza tobą.
- Mój styl zwiedzania chyba nikogo już nie dziwi - no dobra, kiedyś może dziwił. Jak parę lat temu mówiłam, że biorę urlop, bo chcę pojechać do Czarnobyla, to patrzyli się na mnie nieco dziwnym wzrokiem i próbowali mi to wybić z głowy. Na szczęście dawno już to minęło ;). Teraz reakcje są już nieco lepsze...
- Po prostu wiem, że lubisz inne, ciekawe miejsca. A Zagłębie Ruhry jest inne, jest ciekawe i jak Ciebie znam, to będziesz je uwielbiała!
Po czym kolega otworzył Google Maps i pierwsze pół godziny czasu pracy spędził na tłumaczeniu mi, co koniecznie muszę tam zobaczyć, nawet jak nie ma szans, żebym zdążyła ;). Ale w jednym kolega miał rację - Zagłębie Ruhry wciągnęło mnie niesamowicie. A Zollverein w Essen stało się moim ulubionym punktem w tej podróży.
Kompleks przemysłowy kopalni i koksowni Zollverein wpisano w 2001 roku na listę UNESCO i tak odkryłam to miejsce - zawsze sprawdzam, czy jakiś obiekt UNESCO znajduje się w okolicy, którą przyjdzie mi zwiedzać. Cały ten nieczynny już kompleks został udostępniony odwiedzającym, na jego terenie utworzono też dwa popularne muzea: Ruhry oraz Designu. Tego dnia, kiedy trafiłam do Zollverein, nie było pełnego wyboru tras tematycznych (kompleks można zwiedzać z przewodnikiem), a te, co były, kompletnie nie pasowały mi czasowo... Zdecydowałam się więc na zwiedzanie na własną rękę z mapką otrzymaną w punkcie informacyjnym.
Pierwsza część kompleksu - Zeche, czyli dawna kopalnia węgla kamiennego - jest zdecydowanie bardziej turystyczna. Kopalnia funkcjonowała od 1851 do 1986 roku, a po jej zamknięciu podjęto genialną decyzję, by miejsce to zachować w jak najlepszym stanie dla odwiedzających. To miała być taka kwintesencja przemysłowej historii Zagłębia Ruhry, a żeby uprzyjemnić zwiedzanie, dookoła utworzono mnóstwo mniejszych i większych parków i ogrodów. Z czasem zaczęto też wykorzystywać ten ogromny teren do organizacji wydarzeń kulturalnych.
Koniecznie musiałam wejść do Muzeum Ruhry (Ruhr Museum) - bilet wstępu kosztuje 8 €, a w środku można spędzić... w sumie nawet i cały dzień, jakby chcieć wszystko czytać ;). Ja zwiedzanie musiałam nieco skrócić - nie dlatego, że muzeum mnie nie interesowało, ale przez... klimatyzację. Na zewnątrz było 35 stopni w cieniu i ja na te 35 stopni byłam ubrana. Stojąc za długo w jednym miejscu i czytając informacje na wystawach, po prostu telepałam się z zimna ;). Pominąwszy jednak tę drobną niedogodność, Muzeum Ruhry naprawdę mnie wciągnęło.
Generalnie Muzeum Ruhry ma długą i ciekawą historię, choć kiedy otworzono je w 1904 roku, Zollverein było jeszcze w pełni swoich zdolności produkcyjnych i muzeum mieściło się na Burgplatz. Początkowo było to zwykłe muzeum regionalne - trochę o kulturze, sztuce, przyrodzie... Instytucja zmieniała swoją lokalizację, nazwę i tematykę wystaw wielokrotnie na przestrzeni lat, aż w XXI wieku postanowiono przenieść ją do kompleksu industrialnego. W efekcie możemy zwiedzać Ruhr Museum w Zollverein, otwarte od 2010 roku - i zwiedzać je zdecydowanie warto.
Można się tu dowiedzieć właściwie wszystkiego o Zagłębiu Ruhry, ogrom informacji wręcz przytłacza, choć są świetnie przedstawione. Mnie najbardziej wciągnęła historia regionu, zarówno w czasach jego świetności, jak i zniszczenia podczas alianckich bombardowań... No i czasy współczesne! Niemcy zdawali sobie sprawę, że potężny okręg przemysłowy pozbawiony przemysłu będzie pełen biedy i bezrobocia, postanowili więc przeistoczyć go w miejsce pełne zieleni, kultury, nowoczesności.
No i ja jak to ja - natychmiast wychwyciłam polski element na wystawie. To oddzielna witryna pełna książek, gazet, sztandarów i innych przedmiotów głównie z początku XX wieku. Polski wtedy nie było, ale z rejonów kraju należących wtedy do Prus sporo ludzi przeniosło się do Zagłębia Ruhry w poszukiwaniu pracy. Według informacji na wystawie w 1910 roku aż 1/6 mieszkańców tej okolicy i aż 1/3 górników pochodziła ze wschodu, a ogromna większość tych osób uważała się za Polaków. Choć tworzyli różne organizacje łączące ich w grupy, uważano ich za dobrze zintegrowaną z otoczeniem społeczność. I tylko dziwnym zbiegiem okoliczności, gdy po I wojnie światowej powstała niepodległa Polska, to nagle sporo tych dobrze zintegrowanych mieszkańców spakowało się i przeniosło na wschód... ;)
Na koniec wizyty w muzeum weszłam na platformę widokową na samym szczycie budynku. Widać stąd cały kompleks Zollverein i okolicę, a przede wszystkim nie sposób nie zwrócić uwagi na efekty rewitalizacji tego obszaru. Rozglądając się dookoła widziałam budynki obu części kompleksu wystające spomiędzy gęstej zieleni - i to właśnie ta zieleń była dominująca. Aż trudno uwierzyć, że nie tak dawno temu była to działająca kopalnia i koksownia ;).
Po wyjściu z muzeum przeszłam przez park (Skulpturenwald) i dotarłam do drugiej części kompleksu - Kokerei. Pierwszą koksownię w Zollverein otwarto wkrótce po rozpoczęciu wydobycia węgla, została potem zmodernizowana w 1866 roku. Tę część kompleksu zamknięto w 1993 roku, czyli już po zamknięciu kopalni i widać, że koksownia nie jest aż tak turystyczną częścią Zollverein. Spotkałam tu tylko kilka pojedynczych osób... w tym parę młodą, robiącą sobie suknię ślubną na tle industrialnych budynków. Muszę przyznać, że pomysł ciekawy ;).
W Zollverein spędziłam większą część dnia i nie miałam wątpliwości: to najgenialniejsze miejsce, jakie dane mi było odwiedzić w Niemczech do tej pory ;). Ale skoro już byłam w Essen, musiałam zajrzeć też na stare miasto, choć na chwilę. Albo - mówiąc precyzyjniej - do centrum, bo Essen, jak i całe Zagłębie Ruhry, po II wojnie światowej z historycznymi zabytkami musiało się pożegnać. Ledwo dotarłam do Stadtkern, zdziwiły mnie wszechobecne tłumy. Okazało się, że trafiłam na festiwal sztuki ulicznej - były różne sztuczki, pokazy z ogniem, koncerty...
W centrum Essen zabytków raczej nie ma, ale natychmiast wypatrzyłam katedrę. Essener Münster, czyli po polsku katedra NMP i św. Kosmy i Damiana oryginalnie została zbudowana jeszcze w IX wieku. Pożary i inne zniszczenia sprawiły, że w XIV wieku przebudowano ją porządnie w stylu gotyckim, a potem - już w wieku XVIII - nadano jej barokowego wystroju. Dziś to tylko wspomnienia - alianckie bomby zniszczyły katedrę w Essen. Odbudowano ją w latach pięćdziesiątych, ale utraconych elementów wystroju wnętrza odzyskać się nie udało...
Odbudowana świątynia wywiera większe wrażenie z zewnątrz niż wewnątrz - w środku katedra nie pozostawia odczucia, że jesteśmy w starej, historycznej świątyni. Ot, XX wiek... Podobno skarbiec katedry jest pełen prawdziwych perełek, ale tego akurat nie dane mi było zwiedzać. Wypatrzyłam jednak dwie ciekawostki i w samym kościele. Pierwsza to stojący w tylnej części katedry siedmioramienny świecznik z ok. 1000 roku. Druga - rzeźbiony wizerunek Złotej Madonny z X wieku. Oba przedmioty przypisuje się fundacji Matyldy - jak to mówi Wikipedia: najwybitniejszej opatki w dziejach Essen ;).
Obeszłam całe centrum Essen, ale właściwie wszystko inne było pozamykane - najbardziej szkoda mi synagogi, która z zewnątrz wpadła mi w oko. Nowoczesne miasto (Essen stara się przyciągać odwiedzających jako miasto handlowe) może być ciekawe, przykładem chociażby pobliski Düsseldorf, ale Essen... Essen warto odwiedzić dla Zollverein. To jest zdecydowanie turystyczne serce tego miasta :).
0 Komentarze