Bruksela chodziła za mną od dawna, bo Ryanair oferował na tym kierunku wręcz idealne połączenia: sobota rano - niedziela wieczór. A że zazwyczaj były to bardzo tanie loty, wiedziałam, że była to jedynie kwestia czasu, kiedy w końcu taki wypad zabukuję. Pośpiechu nie było, bo w Brukseli byłam już wcześniej dwukrotnie, więc belgijska stolica nie znajdowała się na mojej liście miejsc, które koniecznie planuję odwiedzić... Ale że od mojej ostatniej wizyty w Brukseli minęło już dziewięć lat, loty trafiły się tanie, a ja nie miałam żadnych innych planów na wrzesień, weekend w Belgii brzmiał jak całkiem niezły pomysł ;). Dopóki się nie dowiedziałam, że tuż przed nim muszę lecieć w delegację do Warszawy. No i wyszło na to, że w piątek wieczorem przyleciałam do Wiednia kompletnie wypompowana podróżą służbową, by się przepakować, krótko przespać i o 3:30 wstać na samolot...
Wylot był o zdecydowanie nie mojej godzinie, ale dzięki temu już przed 8 byłam na lotnisku w Charleroi. Stamtąd jeszcze godzinna przejażdżka autobusem do samej Brukseli (to ok. 60 km), gdy z nieco skrzywioną miną wyglądałam przez okno. Zimno, pochmurnie, deszczowo. I tak się zapowiadała cała sobota, choć na szczęście na niedzielę prognozy były bardziej optymistyczne. Autobus zatrzymał się przy dworcu Midi, oddalonym o ok. 20 minut spaceru od centrum miasta - dobrze, że chwilowo przestało padać. Najpierw szybkie śniadanie i gorąca herbata miętowa na rozgrzewkę, a potem wizyta w informacji turystycznej i zakup mapki. Można więc było zacząć zwiedzać, tyle że... znowu zaczęło padać ;).
A przed deszczem dobrze się jednak schować. Pierwszy wybór to dla mnie, oczywiście, katedra, ale odbywało się tam właśnie nabożeństwo pogrzebowe, więc trzeba się było rozejrzeć za planem B. Na mapce wypatrzyłam interaktywne muzeum Experience Brussels!, które mnie zaciekawiło. Na wejściu nigdzie nie wypatrzyłam cennika, a pracownik od razu wyskoczył z pytaniem Do you have a reservation? No pięknie, czyżby to było tak popularne muzeum, że bez rezerwacji się nie wejdzie? W sumie nic o tym miejscu nie wiem, wypatrzyłam je tylko na mapce, chcę się schować przed deszczem... Okazało się jednak, że bez rezerwacji można wejść bez problemu, wstęp jest darmowy, a w środku... nikogo nie było. Do teraz nie rozumiem, po co w ogóle było to pytanie o rezerwację ;). A sama wystawa okazała się bardzo fajna. W Experience Brussels! można się dużo dowiedzieć o samym mieście, jego historii, współczesnej strukturze społecznej, roli Brukseli w Unii Europejskiej - wszystko w bardzo przystępnej, multimedialnej formie. Polecam to muzeum na zapoznanie się z Brukselą.
Po wyjściu z muzeum nie zobaczyłam, niestety, błękitnego nieba - wręcz przeciwnie, chyba zaczęło mocniej padać... Dobrze, że można się schować w jakiejś świątyni, na ten przykład w jednym z najstarszych kościołów Brukseli: św. Marii Magdaleny. Zbudowany w stylu gotyckim w XIII wieku, a potem znacząco przebudowany w wiekach XV i XVII... Na tak stary jednak nie wygląda, XX-wieczne renowacje też zrobiły swoje. Chociażby witraże, ołtarze boczne czy organy - to wszystko lata pięćdziesiąte ubiegłego wieku. No ale najważniejsze, że w środku nie padało ;).
Pogoda zdecydowanie nie chciała współpracować - zaczęło tak lać, że nie widział mi się dalszy spacer po mieście, dopóki się nie uspokoi. Na szczęście była już pora lunchu, można było coś zjeść, no i skusić się na degustację piwa. Tak się jakoś złożyło, że podczas brukselskiego weekendu nie zjadłam frytek, gofrów ani czekolady, to chociaż tym piwem nadrobiłam ;). A potem - w stanie nieco wesołym, kiedy pogoda już nie przeszkadzała aż tak bardzo - można było wybrać się na dalsze zwiedzanie. Do świątyni, która po prostu nie mogła mi się nie spodobać... :)
Katedra w Brukseli (p.w. św. Michała i św. Guduli) to świątynia w głównej mierze gotycka, wybudowana pomiędzy XIII a XVI wiekiem (na miejscu poprzedniej, romańskiej). Moją uwagę przyciągnęła przede wszystkim barokowa ambona (w ogóle w Brukseli w paru kościołach wypatrzyłam piękne, misternie rzeźbione ambony, bardzo mi się to podobało!) oraz charakterystyczne rzeźby przy kolumnach przedstawiające apostołów (XVII wiek). Równie ciekawe są drewniane konfesjonały i witraże, z których większość pochodzi z XVI i XVII wieku. Niestety, wiele innych skarbów sprzed lat się nie zachowało - najbardziej niszczycielska dla wystroju wnętrza okazała się rewolucja z 1793 roku. Wciąż jednak katedrę trzeba koniecznie odwiedzić podczas wizyty w Brukseli - sama architektura wywiera tu spore wrażenie :).
Popołudnie wciąż było pochmurne, ale przynajmniej bezdeszczowe. Tyle wystarczyło, by móc znów spacerować po mieście, a nawet oddalić się kawałek od centrum. Kusiła mnie tutaj Dzielnica Europejska, którą w sumie miałam okazję najlepiej poznać podczas mojej pierwszej wizyty w Brukseli w 2010 roku. Wtedy przyjechałam tu z wycieczką ze studiów (a studiowałam europeistykę ;) ) w maju, akurat na Dzień Europy, kiedy dużo się działo, a instytucje unijne można było zwiedzać w środku. Do tego uczelnia załatwiła nam uczestnictwo w różnych projektach / oprowadzaniach / posiedzeniach w Parlamencie, Radzie UE, Komisji... No, mega ciekawe doświadczenie :) Tym razem chciałam tylko podejść jeszcze raz do tej części Brukseli i rozejrzeć się po okolicy.
Sobota powoli zbliżała się ku końcowi, ale jeszcze przed skierowaniem się do hotelu trzeba było zobaczyć dwa punkty obowiązkowe w Brukseli ;). Najpierw pałac królewski - oficjalna siedziba belgijskich władców, którą bardzo chciałam zwiedzić, ale okazało się to możliwe tylko w sezonie. Wrzesień to już nie sezon ;). No a potem główny symbol miasta, czyli Manneken Pis - pomnik siusiającego chłopca. Charakterystyczna rzeźba wykonana z brązu w 1619 roku jest często przebierana w różne stroje - tak było i tym razem, choć nie wiem, co ten strój reprezentował. Obok fontanny znajdziemy muzeum poświęcone przebraniom dla Manneken Pis, no ale to chyba jednak byłoby dla mnie już za dużo... :P
Niedzielne zwiedzanie rozpoczęte od... kościoła. Choć tym razem wyszło to dość przypadkiem, bo był po drodze z hotelu na główny plac ;). Kościół Notre Dame du Finistère został zbudowany na początku XVIII wieku w miejscu poprzedniej świątyni, pochodzącej z wieku XV. W środku dominuje barok, choć nie brak tu i elementów klasycystycznych. Nad wejściem do kościoła znajduje się XIX-wieczna figura Maryi otoczona dwunastoma gwiazdami. Nie powiem, żeby była to świątynia, którą koniecznie trzeba by odwiedzić, ale wnętrza są przyjemne dla oka, no i znów zauważyłam fajnie rzeźbioną drewnianą ambonę... ;)
W sobotę pogoda była na tyle słaba, że choć na Wielkim Placu byłam kilkakrotnie (w końcu tam też mieści się informacja turystyczna), to nie robiłam właściwie żadnych zdjęć. Czekałam niecierpliwie na tę zapowiadaną na niedzielę poprawę pogody i na szczęście się doczekałam :). Główny rynek Brukseli od 1998 roku znajduje się na liście UNESCO i nic dziwnego - w którąkolwiek stronę by nie spojrzeć, tam otacza nas mnóstwo pięknych budynków. Ten ogromny plac wyznaczono tu jeszcze w XIV wieku, a na początku wieku XV stanął przy nim gotycki ratusz. Dzisiejszy ratusz, jak i reszta otaczającej plac zabudowy, został odbudowany po francuskich bombardowaniach z 1695 roku. No i Belgowie zadbali o to, by wszystko do siebie pasowało po odbudowie i efekt jest naprawdę świetny. Wśród budynków otaczających Wielki Plac w Brukseli znajdziemy też domy cechowe, słynny gmach Maison du Roi (dawniej więzienie, dziś muzeum) i liczne kamieniczki. A w ten niedzielny poranek jeszcze się trafił jakiś zjazd właścicieli Ferrari na placu... ;)A skoro już było słońce i niebieskie niebo, to dlaczego by nie przejść się znów po centrum, choćby i tymi samymi uliczkami co poprzedniego dnia...? Jak inaczej wszystko wygląda na zdjęciach w taką pogodę :) Najpierw przechodząc przez nieco już przygaszony jesienią park Mont des Arts, a potem docierając do Placu Królewskiego z górującym nad nim kościołem św. Jakuba na Coudenbergu. Ale było akurat jakieś nabożeństwo, więc do środka już nie zaglądałam. Tuż obok znajduje się też dość sporych rozmiarów park miejski (Parc de Bruxelles), trochę zieleni w centrum Brukseli... :)
W oddali wyłaniał się już Pałac Sprawiedliwości, ale idąc wzdłuż Rue de la Régence, trafiłam na miejsce, które miałam zaznaczone na mapce jako punkt obowiązkowy w Brukseli. To znaczy dla takich jak ja, bo był to kolejny kościół ;). Perełka w stylu gotyku brabanckiego z przełomu XV i XVI wieku: Notre-Dame du Sablon. Już z zewnątrz strzeliste kształty świątyni przyciągają uwagę, ale dopiero wnętrze daje ten efekt wow. Zwłaszcza w słoneczny dzień, gdy gra świateł spotęgowana przez witraże też robi swoje. No i po raz kolejny zachwyciłam się pięknie rzeźbioną drewnianą amboną w barokowym stylu z końca XVII wieku. Do tego XVIII-wieczne organy, ciekawe barokowe kaplice... Zdecydowanie warto tu zajrzeć.
A z kościoła Notre-Dame du Sablon jest już tylko parę kroków do Pałacu Sprawiedliwości. To charakterystyczny gmach sądowy z XIX wieku, który - niestety - jest najwidoczniej w remoncie, bo budynek obstawiony był od frontu rusztowaniami. Przed sądem stoi pomnik chwały piechoty belgijskiej oraz... diabelski młyn. Na początku położenie tej atrakcji mnie zdziwiło, ale po chwili przypomniało mi się, gdzie dotarłam. Bo okolice Pałacu Sprawiedliwości to też jeden z lepszych punktów widokowych na Brukselę, a z ogromnego koła widok musiałby być naprawdę fajny.
Ostatnia zaplanowana na ten dzień atrakcja, zanim przyszło pójść coś zjeść i myśleć o powrocie na lotnisko, to Atomium. Oddalone nieco od centrum Brukseli, ale dało możliwość przetestowania belgijskiego metra ;). Ten powiększony ogromną ilość razy model kryształu żelaza ma 102 m wysokości i został zbudowany na wystawę światową - EXPO 1958. Wstęp kosztuje 16 €, a do kasy ciągnęła się całkiem spora kolejka, którą na szczęście dało się ominąć, kupując od ręki bilet online. W Atomium najpierw zwiedza się wystawę poświęconą samej konstrukcji oraz EXPO 1958, potem przejeżdża się schodami w otoczeniu migających świateł do kolejnych pomieszczeń, gdzie właśnie gra świateł jest całą atrakcją. A na koniec można wjechać windą na platformę widokową, ale w weekend potrzeba tu cierpliwości. Winda zabiera niewielką ilość pasażerów, a kolejka wydawała się ciągnąć i ciągnąć... Ale widoki z góry fajne, nie zaprzeczę ;).
Ostatnia zaplanowana na ten dzień atrakcja, zanim przyszło pójść coś zjeść i myśleć o powrocie na lotnisko, to Atomium. Oddalone nieco od centrum Brukseli, ale dało możliwość przetestowania belgijskiego metra ;). Ten powiększony ogromną ilość razy model kryształu żelaza ma 102 m wysokości i został zbudowany na wystawę światową - EXPO 1958. Wstęp kosztuje 16 €, a do kasy ciągnęła się całkiem spora kolejka, którą na szczęście dało się ominąć, kupując od ręki bilet online. W Atomium najpierw zwiedza się wystawę poświęconą samej konstrukcji oraz EXPO 1958, potem przejeżdża się schodami w otoczeniu migających świateł do kolejnych pomieszczeń, gdzie właśnie gra świateł jest całą atrakcją. A na koniec można wjechać windą na platformę widokową, ale w weekend potrzeba tu cierpliwości. Winda zabiera niewielką ilość pasażerów, a kolejka wydawała się ciągnąć i ciągnąć... Ale widoki z góry fajne, nie zaprzeczę ;).
Nie był to weekend tak intensywnie turystyczny, jak to często bywa w moim przypadku ;). Ale cóż, była to już moja trzecia wizyta w Brukseli, a do tego pogoda w sobotę bardziej zachęcała do degustacji piwa, a nie spacerowania po mieście... O skumulowanym zmęczeniu z całego tygodnia już nie wspominając. Ale to był fajny wypad, dużo fajniejszy, niż się spodziewałam ;).
0 Komentarze