Jeśli jakieś miejsce w Egipcie ciągnęło mnie bardziej niż piramidy, była to niewątpliwie Dolina Królów. Starożytna nekropolia położona na zachodnim brzegu Nilu funkcjonowała przez około pięciuset lat (od XVIII do XX dynastii, albo - jak kto woli ;) - od XVI do XI w. p.n.e.) i choć wszystkie grobowce poza jednym zostały splądrowane w przeszłości, to Dolina Królów była dla mnie miejscem obowiązkowym. Podobno kiedyś biuro podróży na zwiedzanie świątyń w Karnaku i Luksorze oraz Doliny Królów przeznaczało jeden dzień, ale niezmiernie się cieszę, że program wycieczki się zmienił i te atrakcje rozbito na dwa dni. Przecież ten dzień był intensywny i bez wspomnianych świątyń, w końcu jeszcze po drodze do nekropolii zatrzymaliśmy się w innym słynnym miejscu - świątyni Hatszepsut...
Hatszepsut była drugą i najdłużej panującą kobietą, która kazała się tytułować faraonem. Zleciła zaufanemu dostojnikowi Senenmutowi (bez wsparcia wysokiego urzędnika raczej trudno byłoby jej utrzymać władzę) budowę grobowca wykutego w skale w Deir el-Bahari. Trzy poziomy tarasów, obeliski, kaplice, aleja sfinksów... Świątynia grobowa Hatszepsut była niewątpliwie dziełem sztuki. No właśnie, była. Z oryginału niewiele zostało, bo najpierw faraon Totmes III nakazał zniszczyć wszelakie ślady po władzy Hatszepsut, inni faraonowie też lubili zmieniać historię, przyszło trzęsienie ziemi, a potem w tym miejscu powstawały inne budowle, jak chociażby klasztor koptyjski... Wykopaliska na terenie dawnej świątyni rozpoczęto dopiero na przełomie XIX i XX wieku - przy wejściu można zobaczyć zdjęcia ruin z tamtych czasów, jak i miniaturkę oryginalnej świątyni. W 1961 roku utworzono Polsko-Egipską Misję Archeologiczno-Konserwatorską i od tej pory w jej ramach Centrum Archeologii Śródziemnomorskiej Uniwersytetu Warszawskiego prowadzi wykopaliska oraz rekonstrukcje świątyni. Jak to kilkakrotnie podkreślił przewodnik podczas zwiedzania, bez Polaków nie oglądalibyśmy tego, co tu teraz odbudowano... :)
Niestety, świątynia Hatszepsut kojarzy się też nieuchronnie z wydarzeniem, które przeszło do historii jako masakra w Luksorze. To właśnie tutaj 17 listopada 1997 roku sześciu terrorystów rozpoczęło strzelaninę, zabijając 58 turystów (w dużej mierze ze szwajcarskiej wycieczki) oraz 4 Egipcjan. Chodząc po terenie świątyni nie dało się odpędzić myśli, że może i można próbować się tu gdzie ukryć, ale naprawdę nie ma jak stąd uciec... Masakra była ogromnym ciosem dla egipskiej turystyki, kilka lat później dobitej zamachem bombowym w Sharm El Sheikh. I choć współcześnie turyści wrócili do Luksoru, na pewno nie wygląda to wszystko tak jak kiedyś. Wejście na teren świątyni (jak i wszystkich innych atrakcji turystycznych w regionie) wymaga oddania bagażu do prześwietlenia i przejścia przez wykrywacz metalu, jak na lotnisku. Po całej atrakcji przechadzają się uzbrojeni policjanci i strażnicy. Z założenia to wszystko ma sprawiać, że turysta czuje się bezpieczniej - i chyba działa, skoro od jakiegoś czasu nie słyszy się tu już o takich zamachach.
Obok strażników i policjantów na terenie świątyni Hatszepsut można natknąć się też na Egipcjan, którzy na pracowników obiektu nie wyglądają, ale też znaleźli sobie sposób na zarobek. Stoją mianowicie przy barierkach czy innych ogrodzeniach, za które nie można wchodzić, ale oni bez problemu wprowadzają turystów tam, gdzie teoretycznie nie wolno. A gdzie nie wolno i praktycznie, jak chociażby do kaplic Amona czy Anubisa, stoją przy wejściu tak, że turysta nawet nie zajrzy - można im jednak podać aparat czy komórkę, by porobili zdjęcia wnętrz. Oczywiście każda taka usługa wymaga bakszyszu, drobnego napiwku za przysługę - a pomnożywszy to przez ilość przewijających się tutaj turystów, panowie pewnie niemało zarabiają ;).
Po opuszczeniu świątyni Hatszepsut wróciliśmy do busa, który po krótkiej jeździe dowiózł nas do najważniejszego miejsca tego dnia: Doliny Królów... Dotychczas odkryto tutaj 63 grobowce lub komnaty grobowe, a cała dolina od 1979 roku znajduje się na liście UNESCO. Bilet wstępu kosztuje 260 funtów egipskich (obecnie to ok. 48 zł, w październiku - przed dewaluacją funta - było to bliżej 60 zł) i w ramach biletu możemy odwiedzić trzy dowolnie wybrane grobowce, poza grobowcem Tutanchamona. Przeszliśmy przez bramki, oddaliśmy bagaże do zeskanowania, a że do samych grobowców był jeszcze kawałek, skorzystaliśmy z pojazdów kursujących pomiędzy wejściem a główną częścią doliny. Nie są one wliczone w cenę biletu, ale koszt jest naprawdę niewielki (o ile dobrze pamiętam 10 funtów w dwie strony, czyli niecałe 2 zł), a można sobie oszczędzić spaceru w ponad 30 stopniach ;). Na miejscu przewodnik długo opowiadał o samej Dolinie Królów, po czym mieliśmy czas na zwiedzanie na własną rękę. Postanowiłam tutaj zaufać przewodnikowi i do zwiedzania wybrałam trzy polecone przez niego grobowce, choć nie zaprzeczę, że aż by się chciało tu spędzić cały dzień i zwiedzać jeden po drugim... Choć trochę w tym masochizmu, bo pod ziemią nie ma właściwie żadnego ruchu powietrza. Gdy dodać do tego sporo turystów plus temperatury panujące na zewnątrz, po paru krokach już ze mnie spływało. Po kogoś przyjechała nawet karetka... Zresztą, wyobraźcie sobie, że wychodzicie na zewnątrz, tam 32 stopnie w cieniu, skały i pasek nagrzane słońcem, a wy myślicie: o, jak przyjemnie chłodno!, bo tak to się odczuwa po wyjściu z grobowca... ;) Sporym zaskoczeniem w Dolinie Królów był też fakt, że można było normalnie robić zdjęcia. Jest to zmiana wprowadzona w tym roku - wcześniej było to zabronione profesjonalnym sprzętem, można było wejść tylko z komórką, potem zezwolono na aparaty, ale za dodatkową opłatą... W efekcie większość blogów podróżniczych pokazywała zdjęcia z grobowców robione telefonem, różnej jakości. Teraz można już swobodnie korzystać z aparatów i nie zaprzeczę, że bardzo mi się to podobało ;).
Na pierwszy ogień poszedł KV8, czyli grobowiec Merenptaha (XIX dynastia, panował 1213-1203 p.n.e.). Faraon objął władzę mając około 60 lat i zdawał sobie sprawę, że długo nie porządzi, trzeba było więc szybko zająć się budową grobowca. Przewodnik zwracał uwagę, że po jakości i wielkości grobowca można ocenić długość panowania władcy, bo następcy nie dbali już o pochówek poprzednika - ile zdążyłeś sam ogarnąć za życia, tak będziesz spoczywał ;). Merenptah panował ledwo 10 lat, ale że bardzo mu zależało, grobowiec budowano dużo szybciej niż w przypadku innych faraonów. Komnata grobowa znajduje się na końcu liczącego 160 m korytarza pokrytego świetnie zachowanymi hieroglifami. To podobno też najstarszy grobowiec, w którym znaleziono wizerunek boga Ra.
Kolejny grobowiec - KV6, w którym pochowano Ramzesa IX (XX dynastia, panował 1129-1111 p.n.e.). Całość nie została ukończona w momencie śmierci władcy i faraona w takim niedokończonym grobowcu pochowano. Do komnaty drogowej biegnie korytarz długości 105 m, a większość czasu schodzi się po pochyłym chodniku, na którym szybko robiły się zatory - do samej komnaty grobowej (do której nie można wejść, jedynie zrobić zdjęcia u jej progu) ustawiała się wręcz kolejka... ;)
Komnata grobowa udekorowana jest scenami z Księgi Jaskiń oraz Księgi Ziemi, a w jej centrum znajduje się otwór, w którym umiejscowiono sarkofag. W grobowcu Ramzesa IX znajduje się jednak więcej komnat, których dekorowania nie ukończono, a czasem nawet nie rozpoczęto, jednak tam wejść nie mogliśmy. Do grobowca włamano się najprawdopodobniej jeszcze w czasach starożytnych, po sarkofagu od dawna ślad zaginął, ale samą mumię faraona znaleziono pod koniec XIX wieku w Deir el-Bahri. KV6 to piękny grobowiec, w którym ciekawe i zaskakująco dobrze zachowane hieroglify i malunki naskalne można znaleźć nie tylko na ścianach, ale i sufitach.
Ostatni z trzech wybranych grobowców był chyba najciekawszy - to KV11, w którym spoczywał Ramzes III (XX dynastia, panował najpewniej pomiędzy 1186 a 1155 p.n.e.). Cały grobowiec ma prawie 190 m długości, ale to nie jest jeden prosty korytarz, ale kilka mniejszych, łączących się w pięknie zdobionych pomieszczeniach. A sama komnata grobowa... no wow ;) I jeszcze pomyśleć, że Dolinę Królów nie jeden raz nawiedzały powodzie i to, co oglądamy teraz w grobowcu zostało zalane wodą i częściowo zniszczone, wciąż jednak wywiera wrażenie. Zwłaszcza wspomniana komnata grobowa z ośmioma szerokimi kolumnami. Z ciekawostek związanych z grobowcem Ramzesa III - w drugiej połowie XX wieku badania tutaj prowadzili polscy archeolodzy z UW, ale przerwało je wprowadzenie stanu wojennego w Polsce...
Nie mogłam się powstrzymać i zapłaciłam dodatkowe 300 funtów (ok. 55 zł teraz, bliżej 70 zł wtedy) za zwiedzanie grobowca Tutanchamona (KV62). I tak, słyszałam oraz czytałam wcześniej komentarze, że nieszczególnie warto. Ten grobowiec bazuje na swojej sławie - jedynego w Dolinie Królów, który odkryto niesplądrowany. Jednak wszystkie znalezione tu skarby, wraz z przepięknym sarkofagiem i słynną maska znajdują się w muzeum w Kairze. Sam grobowiec nie robi zaś wielkiego wrażenia, bo Tutanchamon zmarł w bardzo młodym wieku, nie zdążył się nawet dorobić własnego miejsca spoczynku i pochowano go w innym, gotowym grobowcu. O tak wyjątkowych dekoracjach jak we wcześniej odwiedzonych komnatach nie ma nawet co myśleć. Ale wciąż znajdziemy tu skrzynię grobową oraz samą mumię, która wygląda dość... creepy. Pracownik przykładał do szyby latarkę, by jej światło przenikało przez mumię i żeby można było lepiej zobaczyć szczegóły... Dla mnie wizyta w tym grobowcu to było bardziej takie must-see, skoro już tu jestem, to trzeba wejść do najsłynniejszego grobowca. Ale też rozumiem tych, którzy uznali, że za tę jedną małą komnatę, w której spędzi się max. 5 minut, nie warto płacić więcej niż za ogólny bilet do całej Doliny, umożliwiający zwiedzenie trzech znacznie piękniejszych obiektów. Ja nie żałuję ;).
Opuszczając nekropolię, zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę w kolejnym znanym ze zdjęć miejscu - przy kolosach Memnona. To ważące ok. 800 ton posągi przedstawiające faraona Amenhotepa III, postawione w XIV w. p.n.e. Kiedyś znajdowała się tu cała świątynia grobowa, ale poza podniszczonymi posągami i resztkami ruin nic już z niej nie zostało. Nazwa nawiązuje do mitologii... greckiej, a nie egipskiej - Memnon był synem Eos zabitym pod Troją przez Achillesa. Kiedy Grecy odkryli resztki świątyni, nie byli w stanie odcyfrować, kogo przedstawiają posągi, a że wiatr świszczący wśród ruin wydawał dźwięki przypominające ludzkie jęki... Grecy uznali, że to zabity Memnon płacze, gdy dotykają go promienie jutrzenki - i ot, zrobiła się legenda, która sprawiła, że po dziś dzień posągi noszą nazwę Memnona. Mimo że po rekonstrukcji już dawno wiatr nie wydobywa z nich takich dźwięków, a archeolodzy doszli do tego, że posągi przedstawiają właśnie Amenhotepa III ;).
0 Komentarze