No to zwiedzanie Egiptu zaczęliśmy z przytupem! Jednego dnia jeszcze spacer po plaży i hotelowy basen w Hurghadzie, a następnego pobudka w środku nocy i w autokar do Luksoru. Ekscytacja robiła swoje, nie pozwalając ani na chwilę się zdrzemnąć podczas kilkugodzinnej jazdy przez pustynię. Zobaczę Luksor! Będą hieroglify, starożytne ruiny, pozostałości dawnych świątyń - wszystko to, co mi się marzyło jeszcze od dzieciństwa. Podczas tygodniowej objazdówki po Egipcie widziałam potem jeszcze kilka innych świątyń, ale ten efekt wow pierwszego dnia był już nie do przebicia. Nie wiedziałam nawet, gdzie patrzeć, chciałam chłonąć to wszystko godzinami, a ograniczony czas na zwiedzanie wydawał się największą tragedią na świecie. Tak się spełniają marzenia ;).
Zaczęliśmy od kompleksu świątyń w Karnaku, stanowiącego kiedyś centrum starożytnych Teb. Budowa Karnaku - wtedy znanego jako Ipet-sut, czyli Najbardziej Dobrane z Miejsc - rozpoczęła się za czasów Średniego Państwa, jakieś cztery tysiące lat temu. Po przejściu przez bramki i kontrolę bezpieczeństwa znaleźliśmy się przy alei baranów - zwierzęta te w starożytnym Egipcie symbolizowały płodność i siłę. No i najważniejsze - bóg Amon był przedstawiany na wizerunkach często z głową barana, a główna świątynia w Karnaku była poświęcona właśnie Amonowi.
Kompleks składa się z czterech głównych części - świątyń: Amona, Mut, Montu oraz Amenhotepa IV, jednak dla odwiedzających otwarta jest tylko ta pierwsza. Sama świątynia Amona zajmuje ok. 61 akrów, ale otacza ją jeszcze kilka mniejszych budowli wchodzących w skład kompleksu. Całość otaczają liczne znalezione w okolicy fragmenty budynków, których jeszcze nie dopasowano na swoje miejsce, ale można między nimi pospacerować i przyjrzeć się im z bliska. Na terenie kompleksu znajdziemy też obeliski Totmesa I oraz Hatszepsut, górujące nad sąsiednimi budowlami.
Największe wrażenie w Karnaku wywarła na mnie Wielka Sala Hypostylowa, według wikipedii to w końcu największa na świecie świątynia z salą kolumnową. Hypostyl zajmuje obszar 5.000 m2 - sala licząca sobie ustawione w 16 rzędach 134 kolumny została zbudowana na rozkaz faraona Setiego I z XIX dynastii. Ogrom tego miejsca wręcz przytłacza, kolumny są potężne i otaczają odwiedzających ze wszystkich stron. Choć w Karnaku turystów było sporo, tak w sali hypostylowej bez problemu można było oddalić się od innych. No i dotknąć kolumn... coś niesamowitego :).
No właśnie - to był też dla mnie ogromny szok w Egipcie. Wszystko było na wyciągnięcie ręki i mało co było zabezpieczone przed turystami. W Karnaku można obcować z historią z bliska i dla mnie to było niesamowicie fascynujące. Opierałam się o kolumny i sunęłam palcami po hieroglifach liczących ponad trzy tysiące lat... Są wrażenia, których się nie da opisać słowami, a to było niewątpliwie jedno z nich :). Niestety, idiotów nie brakuje. I tak w jednym z pomieszczeń hieroglify przeplatały się z dużo świeższymi napisami, bo najwidoczniej są turyści, którzy chcą po sobie zostawić ślad w starożytnych świątyniach. Coś się dosłownie we mnie gotowało na taki widok...
Kompleks świątyń w Karnaku jest czymś unikatowym na skalę światową także przez czas jego powstawania. Owszem, przyzwyczajeni jesteśmy w Europie do kościołów budowanych przez stulecia, ale w starożytnym Egipcie skala była inna. Budowę rozpoczęto w XX w. p.n.e., a zakończono za czasów ptolemejskich, czyli u schyłku starej ery. Ot, prawie dwa tysiące lat, podczas których wielu faraonów dodawało do kompleksu swoje trzy grosze - kolumny, obeliski, świątynie albo po prostu nowe napisy hieroglificzne. Gdy przewodnik oprowadzał nas, wskazując na poszczególne elementy: okres Średniego Państwa, Nowe Państwo, okresy przejściowe, wpływy greckie... A człowiek tak stał otoczony budynkami starszymi niż cokolwiek, co dotąd oglądał, ze świadomością, że między wzniesieniem tego a tego elementu świątyni minęło więcej czasu niż od powstania państwa Polan po dziś dzień na ten przykład... Kiedy padło hasło, że czas się zbierać z kompleksu, miałam tak ogromne poczucie niedosytu!
Ale przyszedł czas na lunch, a wiadomo, głodni turyści to źli turyści, nikt nie chce mieć do czynienia ze złymi turystami ;). Przewodnik poprowadził nas więc nad Nil, do jednej z restauracji położonych między Muzeum Luksorskim a Muzeum Mumifikacji. Jedzenie jedzeniem, mnie już zaczęło boleć serce, że i do muzeów nie wchodzimy! Muszę jednak przyznać, że restauracje położone tuż nad Nilem robią mega wrażenie - zresztą i sam ogrom rzeki, która przecież w Luksorze nie jest nawet najszersza, zachwyca. Bardziej niż przygotowany pod europejskich turystów prosty lunch: kurczak, wołowina, ryż, makaron...
Po lunchu miało być zwiedzanie Świątyni Luksorskiej, której fragmenty widzieliśmy po drugiej stronie ulicy. Wystarczyło przejść na drugą stronę (a raczej podjechać, bo nikt by nie ryzykował przebiegania całą grupą przez egipskie ulice :P). Przewodnik zaproponował jednak zmianę planów - pojedźmy najpierw na statek, gdzie mamy nocować, zostawmy bagaże, odświeżmy się, odpocznijmy po obiedzie. Do Luksoru możemy wrócić te dwie godziny później, akurat na zachód słońca. Świątynia Luksorska to akurat jedno z tych miejsc w Egipcie, które można oglądać i po zmroku, godziny otwarcia są mocno wydłużone, a zabytki pięknie podświetlone. No i turystów jednak trochę mniej, bo nie każdy ma ochotę na nocne wędrówki po mieście. Daliśmy się namówić przewodnikowi na zwiedzanie o zachodzie słońca i gdy tylko zobaczyliśmy świątynię w jego ostatnich promieniach, nikt nie żałował tej decyzji. No dobra, trochę trudniej było robić zdjęcia, bo nie miałam przecież statywu, ale czasem dobrze zapisywać obrazu w mózgu, a nie na karcie SD ;).
Świątynia Luksorska to kolejna ciekawostka na mapie Egiptu, do tego sporo młodsza od tej w Karnaku, bo jej budowę rozpoczęto dopiero w XIV w. p.n.e. Co ją wyróżnia to fakt, że nie zbudowano jej z myślą o którymś z bogów, ale raczej o królewskiej władzy faraonów. Wszędzie zobaczymy wiele posągów, głównie przedstawiających Ramzesa II, za którego czasów kompleks uzyskał swój pełny kształt. Przed wejściem wznosi się jeden z dwóch zachowanych tu obelisków - drugi zobaczymy obecnie na paryskim Place de la Concorde. Zresztą przewodnik co i rusz rzucał pytaniami w stylu: tutaj był kiedyś taki i taki obiekt, wiecie, gdzie jest teraz? Na początku jeszcze ktoś próbował zgadywać: Muzeum Egipskie, w Kairze...? - szybko jednak grupa się poddała. W dziewięciu na dziesięć przypadków odpowiedź to Londyn albo Paryż, co widocznie wciąż boli Egipcjan... Ktoś się nawet zdziwił, że obelisku z placu św. Piotra nie kazał sobie zbudować któryś z papieży, tylko Europejczycy też go sobie zwinęli z Aleksandrii (choć to akurat też już dawne czasy ;) ).
Ale nawet kompleks wzniesiony z myślą o faraonach musiał mieć sanktuarium poświęcone bogom. To w Luksorze było zadedykowane bogini Mut, żonie Amona. Za czasów rzymskich rozszerzono zakres tego miejsca kultu - poza Mut czczono tu też Amona oraz ich syna, Chonsu. Potem Rzymianie w Luksorze zrobili obóz wojskowy, a z czasem sanktuarium przekształcono w kaplicę / kościół chrześcijański. Teraz wnętrza można zwiedzać, ale to i nawet w godzinach wieczornych niemałe wyzwanie, bo sanktuarium jest małe, więc jak wszyscy zaczęli się tłoczyć w środku...
Jak i w Karnaku, w Luksorze uwagę zwraca spory hypostyl, czyli sala z kolumnami - choć nie są to jednak takie rozmiary jak we wcześniej odwiedzonej świątyni. Na szczęście dochodzi piękne oświetlenie kompleksu, więc wrażenia i tak niesamowite ;). Niestety, nie da się ukryć, że posągi i hieroglify są nieraz mocno zniszczone i wiele z tych zniszczeń pochodzi jeszcze z czasów starożytnych. Zresztą to właśnie w Luksorskiej Świątyni wybuchła afera w 2013 roku, gdy chiński turysta podpisał się na zabytku Ding Jinhao był tutaj, po czym pochwalił się swoim wyczynem w internecie...
Na terenie kompleksu znajduje się też meczet Abu Haggag, wkomponowany w starożytne kolumny. Działa w tym miejscu od VII w., a jeśli liczyć wcześniej też ten kościół katolicki, no i samą egipską świątynię, to jest to jedno z najstarszych po dziś dzień funkcjonujących miejsc kultu na świecie. Bagatela 3400 lat ciągłych modlitw... ;) Do meczetu nie wchodziliśmy, ale korzystając z czasu wolnego na miejscu obeszłam z koleżanką większość kompleksu, przyglądając się nieprzypisanym do konkretnego miejsca fragmentom budynków.
Zwiedzanie zakończyłyśmy w miejscu łączącym oba kompleksy - słynna Aleja Sfinksów liczy sobie 2.7 km długości i biegnie od świątyń w Karnaku do Świątyni Luksorskiej. Wedle różnych znalezionych w internecie artykułów to miejsce było zamknięte ze względu na renowacje, ale okazało się, że te już dobiegły końca i Aleją Sfinksów można swobodnie spacerować :). Wzdłuż trasy, którą w starożytności przechodziły święte procesje, stoi ponad tysiąc posągów sfinksów - wrażenie niesamowite. Zwłaszcza, że potem zajrzeliśmy jeszcze do kawiarni w pobliżu, z której tarasu mogliśmy zobaczyć Aleję Sfinksów u swych stóp :).
Dzień zakończył się jeszcze przejażdżką dorożkami po nocnym Luksorze. Przejeżdżaliśmy przez okolice, gdzie pewnie nie zapuściłabym się sama piechotą (zwłaszcza nocą ;) ), mogąc przyjrzeć się nieco mniej turystycznemu Egiptowi. Luksor zachwycał - zarówno ten oglądany za dnia z okien autokaru i podczas krótkich spacerów, jak i ten nocny, widziany z dorożki. To był zdecydowanie dzień spełniania marzeń... ;)
0 Komentarze