Dobiega końca kolejny rok i tak sobie myślę, że choć dla wielu był on trudny i nieciekawy, dla mnie okazał się zaskakująco dobry. Pandemia przystopowała i umożliwiła dalsze podróże, namieszało się trochę w relacjach międzyludzkich, a różne zawirowania w pracy wywołane pogarszającą się sytuacją gospodarczą - przynajmniej póki co - mnie ominęły. Jasne, że i w Austrii inflacja bije rekordy, a jak zobaczyłam nowe rachunki za prąd, to mnie coś skręciło ;). Ale pominąwszy zauważalnie wyższe wydatki na właściwie wszystko, muszę przyznać, że na niewiele mogłam w tym roku narzekać. Było dużo momentów wywołujących uśmiech na twarzy, a w 2023 rok wchodzę z nadzieją, że tego uśmiechu będzie tylko więcej. Ubiegły rok podsumowałam słowem intensywnie i miałam nadzieję, że zrobi się spokojniej. I udało się, choć trochę samo tak wyszło, że znajomi się porozjeżdżali i uspokoiło się nieco życie towarzyskie. Podróży też było nieco mniej, co pozwalało złapać oddech, choć zdaję sobie sprawę, że i tak jeżdżę tyle, że niektórzy się łapią za głowę na samą myśl ;).
W 2022 roku leciałam 25 razy i, oczywiście, jest to więcej niż przez poprzednie dwa lata - głównie dlatego, że granice pozostały otwarte i można już było swobodnie latać przez cały rok :). Dzięki temu ten rok okazał się spokojniejszy od poprzednich dwóch, gdy wszystkie podróże człowiek chciał zmieścić w okresie letnim... Teraz było odwrotnie - w lecie prawie nie latałam, bo zniechęcały mnie informacje o opóźnieniach, odwołanych lotach i całym tym bałaganie, który nastąpił, gdy lotniska nie nadążały za powracającym po pandemii popytem. Ale że miałam dwa dalsze wyjazdy - Egipt i Dominikanę - które wymagały lotów przesiadkowych, byłam w Polsce na święta i służbowo, to wszystko zajęło dużą część statystyk, a takich weekendowych city breaków lotniczych w tym roku miałam dość niewiele (jak na mnie ;) ). Więcej wskoczyło za to podróży naziemnych, zarówno po Austrii, jak i sąsiednich krajach - i myślę, że ten trend się utrzyma w nadchodzącym roku. Zawsze staram się, by w danym roku odwiedzić dwa nowe państwa, w których mnie dotąd nie było i w 2022 mogę uznać, że udało się nawet 2,5 - poza wspomnianymi wcześniej Egiptem i Dominikaną odwiedziłam jeszcze ostatni z sąsiadujących z Austrią krajów, którego dotąd nie znałam: maleńki Liechtenstein ;). Największą zaś zmianę przyniosła jesień, gdy przyszło mi zamienić podróże w pojedynkę na podróże we dwoje - i choć z tych wyjazdów solo nie zamierzam całkowicie rezygnować, to będzie ich już jednak dużo mniej i jest to jedna z tych rzeczy, na które zdecydowanie nie mogę narzekać :).
STYCZEŃ
W nowy rok weszłam podróżniczo, bo razem z moimi dziewczynami świętowałyśmy Sylwestra w Pradze, choć do ostatniej chwili nie wiedziałyśmy, czy to się uda przy zmieniających się jak w kalejdoskopie obostrzeniach. Po powrocie wpadłam w wir spotkań towarzyskich w Wiedniu po dłuższej świąteczno-noworocznej nieobecności, przyszło się też pożegnać z przeprowadzającymi się w góry znajomymi. Nie było czasu na nudę, zwłaszcza, że w międzyczasie sporo łaziłam po lekarzach, by w końcu usłyszeć, że mam problemy z zatokami (nie polecam ;) ), a w któryś spokojniejszy dzień odwiedziłam jeszcze wiedeńskie Muzeum Cyrku (też nieszczególnie polecam). Ku mojej radości udało się też wyskoczyć na długi weekend do Walencji - Hiszpania zimą to zdecydowanie dobry pomysł, choć miałam nadzieję, że będzie cieplej... ;)
LUTY
Luty przyniósł niemal wiosenną pogodę i aż żal byłoby z tego nie skorzystać. Spotkania na spacery, weekendowy wypad do Gesäuse, łapanie słońca, kiedy tylko się dało... Wyskoczyłam też na weekend do Budapesztu, a że stolicę Węgier już znałam, urządziłam sobie stamtąd jednodniówkę do pobliskiego Ostrzyhomia. Wybuch wojny w Ukrainie - poza stresem o moich ukraińskich znajomych i ich bliskich - przyniósł mi też niezły zapiernicz w pracy, bo zostały mi przydzielone niektóre obowiązki osób pracujących na co dzień z Kijowa. Jakby tego było mało, miałam jeszcze niezbyt przyjemny zabieg usuwania znamion, po którym kompletnie nic nie chciało mi się goić - nie była to najprzyjemniejsza końcówka miesiąca...
MARZEC
Początek miesiąca był bardzo spokojny - skupiłam się na pracy i na tym, by się jak najszybciej wygoić. Bo dość spontanicznie z końcem lutego wykupiłam sobie tygodniowy urlop w Dominikanie na marzec. All inclusive, czyli coś kompletnie nie w moim stylu, ale był to odpoczynek, którego potrzebowałam. A choć spędziłam trochę czasu na atlantyckich i karaibskich plażach, to nie mogłam sobie odpuścić i zwiedzania: wybrałam się więc do stolicy kraju - Santo Domingo oraz na okoliczne plantacje. Gdy wróciłam do Europy, Austria przywitała mnie piękną wiosną - nie mogłam przegapić takiej okazji i w weekend wybrałam się do doliny Wachau zobaczyć kwitnące drzewa morelowe. Z końcem miesiąca udało mi się też przedłużyć umowę na wynajem mieszkania na kolejne cztery lata, więc pozbyłam się stresu pt. czy może przyjdzie mi zaraz szukać kolejnego mieszkania? ;)
KWIECIEŃ
Początek kwietnia miałam podporządkowany rzeczy, która chodziła za mną od dawna, ale ciągle brakowało mi odwagi. W końcu zebrałam się w sobie i zdecydowałam się na laserową korekcję wzroku. I choć pierwsze godziny po były bardzo nieprzyjemne, a potem jeszcze przez jakiś czas musiałam być ostrożna, to była to świetna decyzja i tylko żałuję, że nie podjęłam jej wcześniej ;). W połowie kwietnia wypadła Wielkanoc, którą spędziłam w zachodniej Austrii, w regionie Vorarlberg - zwiedziłam Feldkirch, Bregencję i wyskoczyłam na jeden dzień do pobliskiego Liechtensteinu. Tydzień później zaś skorzystałam z promocji Ryanaira i poleciałam na weekend do Rygi, a że w łotewskiej stolicy byłam już przed pandemią, postanowiłam również zwiedzić niedaleką Jełgawę. W przerwach między wyjazdami korzystałam z wiedeńskiej wiosny, chodziłam na spacery, umawiałam się ze znajomymi, a od czasu do czasu zaczęłam znów - po dłuższej przerwie - bywać mniej lub bardziej regularnie w biurze.
MAJ
Było ładnie, było upalnie... Tylko zazwyczaj nie w te weekendy, na które sobie zaplanowałam wyjazdy po okolicy ;). Maj zaczął się wypadem do sąsiedniej Słowacji, by w końcu zobaczyć Nitrę i Trnawę - te historyczne miasta chodziły za mną od dawna i zachęciły mnie do dalszego odkrywania sąsiedniego kraju. Potem wpadło parę spotkań towarzyskich, kontrola oczu, która wykazała, że korekcja się udała, wiosenny wypad do Gesäuse (tu akurat pogoda wyjątkowo dopisała)... Z końcem miesiąca skorzystałam z długiego weekendu - i rozpoczętego remontu biura, gdy zasugerowano nam powrót na home office - wyjeżdżając do Wrocławia, by spotkać się z bratem i poznać bratanicę :). A przy okazji i coś zobaczyć - tym razem udało się zajrzeć na stary cmentarz żydowski oraz do Hydropolis - Muzeum Wody.
CZERWIEC
Czerwiec stał pod znakiem wizyty rodziców, więc specjalnie nie skorzystałam z wypadającego na początku miesiąca długiego weekendu, by potem wziąć dłuższe wolne. Choć i tak nie mogłam sobie odpuścić wypadającej wtedy Długiej Nocy Kościołów w Wiedniu, gdy zajrzałam do paru ciekawych świątyń ;). Do Austrii przyszło lato, więc by nacieszyć się z rodzicami piękną pogodą, wybraliśmy się do doliny Wachau - to zawsze dobre miejsce na krótki wypad z Wiednia. Ale mieliśmy już plany i na dłuższe wakacje: północne Włochy. Najpierw zatrzymaliśmy się w Desenzano del Garda, które robiło nam za bazę wypadową do innych położonych nad Gardą miejscowości: Sirmione, Salò, Peschiery i Lazise. Drugą bazę zrobiliśmy sobie we wpisanej na listę UNESCO Vicenzy, skąd wyskoczyliśmy do Werony, Padwy i Wenecji. Było gorąco, było intensywnie i było zajebiście, bo we Włoszech nie może być inaczej ;).
LIPIEC
Tegoroczny lipiec wyjątkowo nie był zbyt wyjazdowy, za to okazał się bardzo towarzyski. Aż mi czasem zgrzytało, że własnym postanowieniem nie piłam w tym miesiącu alkoholu, bo obok licznych innych spotkań jeszcze dwójka dobrych znajomych miała urodziny... ;) Po raz pierwszy od wybuchu pandemii miałam też gości w Wiedniu (nawet jeśli nienocujących u mnie w mieszkaniu) innych niż moi rodzice - raz spotkałam się ze znajomym z Kostaryki, w inny weekend wpadł przyjaciel z narzeczoną i poza zwiedzaniem wiedeńskich knajp udało się też wyskoczyć na hiking za miastem. Korzystając z sezonu na morele, wybraliśmy się ze znajomymi do doliny Wachau, robiąc rundkę po lokalnych zamkach. A mój jedyny zagraniczny wyjazd w lipcu to była Słowacja - po majowych zachwytach musiałam tam wrócić, tym razem stawiając na Koszyce i klimatyczny Bardejów. Lipiec zamknęłam na urodzinach koleżanki w małej wiosce gdzieś w Burgenlandzie... :)
SIERPIEŃ
Drugi miesiąc lata był pełen zawirowań pogodowych i spotkań towarzyskich - lato się zrobiło intensywne pod tym względem, ale jakoś w niczym mi to nie przeszkadzało ;). Były drinki nad Dunajem, był grill w najgorętszy dzień tego roku (tak trochę masochizm...) i były polskie radlery w psim parku, poprawione domową nalewką. Przedłużyłam sobie i tak już długi weekend z 15.08, by wybrać się na objazdówkę po Niemczech - to niby kraj sąsiedni, a tak słabo go znam... Poleciałam więc do Kolonii, która mnie bardzo zachwyciła, następnie korzystając z niemieckiej promocji kolejowej przejechałam do Düsseldorfu, odwiedziłam znajdujący się na liście UNESCO Zollverein w Essen, by zakończyć zwiedzanie w dość nieciekawym Dortmundzie. Na sam koniec sierpnia znalazłam zaś tanie bilety kolejowe do słoweńskiego Mariboru, z którego postanowiłam sobie zrobić bazę wypadową do dwóch innych interesujących mnie miasteczek: Celje i Ptuj. Przemokłam, zmarzłam, było warto ;).
WRZESIEŃ
Początek września wydawał się wciąż końcówką lata i był to czas wina i heurigerów - uwielbiam ten sezon w Austrii... :) Korzystając z jeszcze ładnej pogody wyskoczyłam też na jeden dzień do Linzu, by zobaczyć słynne Wybrzeże Murali, które niezbyt było mi po drodze podczas pierwszej wizyty w tym mieście, zimową porą. A gdy pogoda się zepsuła, ale wciąż trwał sezon na dynie, pojechałam (a bez samochodu było to niezłe wyzwanie) na farmę dyń Franzlbauer - ot, lokalna ciekawostka. Potem zaś przyszedł trzeci tydzień września, gdy działo się dużo, bardzo dużo. Najpierw kolacja w towarzystwie dawnej ekipy z pracy, potem zorganizowana niemal na ostatnią chwilę delegacja w Warszawie, z której wróciłam w piątek wieczorem... by w sobotę o 3 w nocy znów wstać na samolot. Zaplanowany oryginalnie w wersji solo weekend w Brukseli stał się spontanicznie wypadem we dwoje... i okazał się końcem podróży solo na ten rok :).
PAŹDZIERNIK
Jeden z moich ulubionych (w końcu mam w nim urodziny ;) ) miesięcy zaczął się od krótkiego i deszczowego weekendu w Alpach. Potem było przedwczesne świętowanie moich urodzin, hiking po winnicach i heurigerach, no i pojawiające się motylki w brzuchu, którym niezbyt podobało się, że trzeba było wyjechać na ponad dwa tygodnie z Austrii... ;) Ale wyjazd był zaplanowany wcześniej, wymarzony od dawna, za nic bym z niego nie zrezygnowała. Najpierw parę dni w przepięknie jesiennej Warszawie i dużo czasu spędzonego z przyjaciółką, a potem z Polski wybrałam się na urlop z koleżanką - na objazdówkę po Egipcie. To był najbardziej intensywny wyjazd w tym roku, ale jakże mogło być inaczej, gdy człowiek próbuje zwiedzić jak najwięcej w zaledwie tydzień? A byłyśmy w Hurghadzie, Luksorze, Dolinie Królów, Edfu, Kom Ombo, Asuanie, Abu Simbel i Kairze... O śnie można było zapomnieć ;). Wróciłam do Wiednia pod koniec października z uśmiechem na ustach, wiedząc, że tym razem z dworca do mieszkania już nie pójdę sama ;).
LISTOPAD
Jesień, a szczególnie właśnie listopad, upłynęła pod znakiem czasu spędzonego we dwoje. Dwukrotnie wyskoczyłam w Alpy, raz nawet pracując stamtąd przez cały tydzień (zalety home office). Trochę też jeździło się po okolicy - nie tylko chodząc po zimowych górach, ale też zaglądając do słynnej biblioteki w Admont czy oglądając Krampusy w Eisenerz... Austria mnie nigdy nie przestanie zachwycać :). Był też jeden spokojny weekend w Wiedniu, gdy wystartowały pierwsze jarmarki świąteczne, oraz wyjazd do Marsylii, która okazała się idealnym kierunkiem na dwa dni. I też trafiliśmy akurat na początek sezonu jarmarkowego... :) Mając tak zorganizowane wszystkie weekendy, próbowałam ogarniać życie, obowiązki, spotkania towarzyskie na tygodniu i listopad zleciał mi nie wiadomo, kiedy.
GRUDZIEŃ
To czas jarmarków świątecznych, a w tym roku tak się złożyło, że wiedeńskich odwiedziłam wyjątkowo mało, za to urządzaliśmy sobie wypady na jarmarki w inne okolice. Dwa bardziej klimatyczne w środkowej Austrii to Mariazell oraz Admont, bliżej Wiednia - Baden, ale i tak najlepszym pomysłem był weekendowy wypad do Salzburga. Jarmarki, piękna i biała zima, kolacja w najstarszej restauracji w Austrii - no mega :). A w połowie grudnia poleciałam, jak zwykle, na święta do Lublina, gdzie spędziłam półtora tygodnia. Było mroźnie i biało, ciepło i deszczowo, dużo jedzenia... i prawie wszyscy chorzy. W efekcie wróciłam do Wiednia, jeszcze z rozpędu pojechaliśmy do zimowo przystrojonego Kittenberger Erlebnisgärten... i teraz sobie kaszlę, smarkam i umieram, w tak pozytywnym nastroju kończąc stary rok ;).
Instagramowe Top9, czyli dziewięć najpopularniejszych zdjęć - numerem jeden jest Walencja, ale widać, że uwagę przyciągały też Egipt i Dominikana, Alpy i austriacka wiosna. W ubiegłym roku całe Top9 to była Austria - widać potrzebowałam więcej egzotyki, by się dało pobić alpejskie widoki... ;)
No i zaczyna się rok 2023. Zapowiada się pozytywnie, więc muszę szybko stanąć na nogi, by na wszystko mieć siły :). Już styczeń będzie dość intensywny - Budapeszt we dwoje, Saragossa solo, do Wiednia wpadnie koleżanka z Polski, ja też znów wyskoczę w góry. Na kolejne miesiące jeszcze nic nie jest porezerwowane, ale już sama świadomość, że wiele planów to będą wspólne plany jest taka... pozytywna :). Muszę się tylko bardziej ogarnąć, bo te ostatnie tygodnie były trochę za leniwe - za mało ćwiczeń, za dużo chipsów i wina, więc postanowienie noworoczne, by funkcjonować bardziej zdrowo, nie brzmi źle. A poza tym niech będzie dalej tak, jak jest, bo po prostu jest dobrze... :)
A na koniec podsumowanie muzyczne. Jak nie przepadam za Sanah, tak jej tegoroczny album z duetami niesamowicie wpadł mi w ucho, szczególnie piosenka z Arturem Rojkiem. Do tego w czołówce Janusz Radek, którego od lat uwielbiam i Sting z Russians, mocno w tegorocznych klimatach...
0 Komentarze