Kiedy wypatrzyłam tanie loty na listopadowy weekend w Marsylii, nie myślałam nawet, że mogę już trafić na przedświąteczny klimat. Bardziej chodziło mi po głowie, że listopad nad Morzem Śródziemnym będzie mi bardziej odpowiadał pogodowo niż Wiedeń w tym okresie. Do tego Marsylia to przecież jedno z największych miast Francji, więc choć nie wiedziałam nawet, co tam mogę zobaczyć, to byłam pewna, że nudzić się nie będę. Na krótko przed wyjazdem zabrałam się do planowania i wyszło mi na to, że weekend to w sam raz, by zobaczyć główne atrakcje Marsylii. A potem trafiłam na artykuł informujący o jarmarkach bożonarodzeniowych startujących dokładnie w ten weekend… I już wiedziałam, że będzie dobrze, zwłaszcza, gdy zamieniałam temperatury ledwo powyżej zera na słońce i 14 stopni ;).
Do Marsylii dotarliśmy w piątek wieczorem, meldując się w hotelu pomiędzy dworcem kolejowym i Starym Portem - było blisko i w piątek po przyjeździe z lotniska, i w sobotę rano, gdy wyruszyliśmy na zwiedzanie. Po drodze minęliśmy Porte d'Aix - wybudowany w latach dwudziestych XIX wieku łuk triumfalny, upamiętniający zwycięstwo w bitwie pod Trocadero. No i dotarliśmy do Starego Portu, gdzie pod charakterystycznym lustrzanym dachem odbywał się sobotni targ (a wszędzie śmierdziało rybami... :P ). Tuż obok znajduje się przystań promowa, skąd można popłynąć na wyspę z zamkiem If, a to akurat miałam w planach i chciałam ogarnąć już pierwszego dnia, nie wiedząc, ile czasu może to zająć. Choć rejs na wyspę trwa krótko, to jednak promy kursują tylko kilka razy dziennie, no i na samo zwiedzanie zamku trzeba poświęcić trochę czasu. Twierdzę, która przez większość czasu pełniła jedynie funkcje więzienne, zbudowano w XVI wieku. I pewnie nie byłaby taką atrakcją turystyczną, gdyby swego czasu Dumas nie postanowił na kartach swojej powieści właśnie w tym więzieniu zamknąć hrabiego Monte Christo... ;) Cóż, ze zwiedzania nic nie wyszło, bo zarówno w sobotę, jak i w niedzielę przy wejściu na prom wyświetlała się informacja, że tego dnia zamek nieczynny...
I wyszło na to, że mieliśmy dużo więcej czasu na spokojne spacery po Marsylii, bo zamek If z rejsem promem był najbardziej czasochłonnym punktem wycieczki. W efekcie można było zaczynać zwiedzanie o 10 bez poczucia, że marnuję czas, gdy tyle jeszcze mam do zobaczenia ;). Na spokojnie podeszliśmy więc do jarmarku świątecznego, który akurat tego dnia wystartował w Starym Porcie. To około czterdziestu drewnianych budek z przekąskami, ciepłymi napojami (trochę dziwne uczucie, gdy na zewnątrz prawie 15 stopni ;) ), pamiątkami, świątecznymi dekoracjami... Choć tych dekoracji jest tu zdecydowanie mniej niż w Wiedniu i bolało mnie, że nie wypatrzyłam nigdzie pamiątkowej bombki z Marsylii. Za to natychmiast rzuciło mi się w oczy, że cały jarmark był otoczony barierkami i przy wejściu stała ochrona z wykrywaczami metalu, zaglądając do wnoszonych torebek i przejeżdżając wykrywaczami po ciałach wchodzących. Francja już swoje z różnymi atakami przeszła i wprowadziła środki zapobiegawcze, jakich nie widziałam jeszcze na innych europejskich jarmarkach...
Naprzeciwko jarmarku, po drugiej stronie ulicy wznosił się kościół Augustynów Saint-Ferréol, a wiadomo, że jak gdzieś jest kościół w pobliżu, to muszę wejść do środka ;). Świątynię budowano od połowy XV do końca XVI wieku, konsekrowano ją w roku 1542. Przełom XVIII i XIX wieku to był chyba najgorszy okres dla kościoła - cudem przetrwał Rewolucję Francuską, a potem kompletnie rozwalono fasadę podczas przebudowy ulicy (nowa pochodzi z 1875 roku). Odnowione wnętrza nie wywierają aż takiego wrażenia, ale w środku znajdziemy trochę perełek, w tym XVII-wieczną drewnianą ambonę.
No i skoro już tu byliśmy, to trzeba było obejść cały Stary Port, czyli Vieux-Port de Marseille. To świetnie ukształtowane wybrzeże pełniło funkcję portową już od VI wieku p.n.e. i dopiero w połowie XIX wieku większość statków przeniosła się do nowo wybudowanych części portowych Marsylii, bo cóż, Stary Port okazał się za płytki na powstające w tamtych czasach parowce. Obecnie to po prostu marina pełna niewielkich, prywatnych łódek oraz turystyczne centrum Marsylii. Większość historycznych zabytków znajdziemy w zasięgu krótkiego spaceru od wybrzeża, a spacerować można bez problemu, bo w 2013 roku duża część tego terenu została przeznaczona tylko dla pieszych.
U wejścia do portu wznosi się XVII-wieczna twierdza, fort św. Jana (Fort Saint-Jean), wybudowana na rozkaz Ludwika XIV. Równocześnie po drugiej stronie portu zbudowano fort św. Mikołaja, jednak udało nam się wejść tylko do tego pierwszego. Co ciekawe, choć oficjalnie twierdza miała bronić Marsylii, to widocznie władze obawiały się buntów miejscowej ludności... bo armaty wycelowano w miasto, a nie w kierunku potencjalnego zagrożenia z zewnątrz ;). Duża część fortu uległa zniszczeniu podczas II wojny światowej i dopiero po uznaniu twierdzy za zabytek w 1964 roku rozpoczęto prace nad jego rekonstrukcją.
Dziś fort św. Jana jest częścią Mucem, czyli Muzeum Cywilizacji Europejskiej i Śródziemnomorskiej. Można tu wejść w ramach biletu wstępu (11 €), ale ciekawsze wydało mi się to, co nie było biletowane, czyli mury, ogrody, tarasy widokowe. Po terenie całego fortu można swobodnie spacerować (tzn. po przejściu przez kontrolę bezpieczeństwa i sprawdzeniu, co się w ogóle ze sobą wnosi...), a warto na to przeznaczyć co najmniej godzinę. Widoki z murów twierdzy i nowocześniejszego budynku muzeum są piękne, widać stąd cały Stary Port.
A jeśli spojrzeć z murów w drugą stronę, to zobaczymy górującą nad okolicą świątynię. To archikatedra Saint-Marie-Majeure, zwana po prostu katedrą La Major. Oryginalnie znajdował się tu XII-wieczny, romański kościół, z którego wciąż zachowały się fragmenty, jednak większość pozostałości wyburzono w połowie XIX wieku, gdy budowano nową katedrę. Świątynia to ciekawy przykład sztuki neobizantyjskiej - ukończono ją w 1896 roku i od razu otrzymała status bazyliki mniejszej. Moją uwagę od razu przykuło pięknie zdobione wejście.
Katedra wywiera też spore wrażenie w środku, gdyż wnętrza wyłożono marmurem i porfirem. No i jak na styl neobizantyjski przystało, mnóstwo tu misternych mozaik ;). Innych dekoracji raczej nie znajdziemy tu wiele, ale nie da się nie zwrócić uwagi na wielkość świątyni - 142 metry długości, 20 metrów wysokości nawy (i 60, jeśli liczyć wieże)... Mimo kręcących się tu turystów, nie czuło się tłoku - zresztą wnętrza świątyni są w stanie pomieścić aż 3000 osób, to jeden z większych kościołów Francji.
Ale to nie katedra La Major jest najsłynniejszym kościołem Marsylii. Wznosząca się na wysokim na ponad 160 metrów wzgórzu bazylika Notre Dame de la Garde to wręcz symbol miasta. Na górę trzeba trochę podejść, a my mieliśmy tu nawet dwa podejścia... bo cóż, na stronie bazyliki nie było rozpiski mszy świętych, podano tylko godziny otwarcia świątyni dla odwiedzających. To tak przyszliśmy w sobotę i odbiliśmy się od zamkniętych drzwi, bo za 15 minut msza, więc ponownie zaczną wpuszczać za prawie dwie godziny, na chwilę przed zamknięciem. Tyle czekać nie zamierzaliśmy, bo na górze masakrycznie wiało, więc postanowiliśmy spróbować jeszcze raz w niedzielę. Tutaj nam się poszczęściło, bo trafiliśmy akurat na te pół godziny otwarcia bazyliki dla turystów pomiędzy nabożeństwami. Biorąc pod uwagę, że świątynia była więcej czasu zamknięta niż otwarta, te godziny otwarcia na stronie internetowej to taki trochę pic na wodę fotomontaż... :P
Ale dobra, weszliśmy, a wraz z nami tłum odwiedzających. Kościół w środku okazał się zaskakująco mały, właściwie trzeba było poruszać się wolno sunącym rzędem za tłumem i rozglądać dookoła, by szybko wyjść i zrobić miejsce w środku kolejnym turystom, którzy chcieliby się zmieścić w tej półgodzinnej między mszami ;). A jest na co patrzeć, bo Notre Dame de la Garde to kolejny przykład XIX-wiecznego stylu neobizantyjskiego, tym razem jednak w środku zrobionym z prawdziwym rozmachem - złote mozaiki, marmur, liczne rzeźby i płaskorzeźby... Zaś na zewnątrz uwagę przyciąga złota, wysoka na 11 metrów figura Maryi z Dzieciątkiem, podobno widoczna ze wszystkich części Marsylii.
Na wzgórze z bazyliką warto wejść, nawet jeśli nie jest się fanem zwiedzania kościołów. Jest to chyba najlepszy (i darmowy!) punkt widokowy w Marsylii, zapewniający panoramę w 360 stopniach. Świetnie stąd widać Stary Port, wysepki - w tym tę z zamkiem If, do którego nie udało się dotrzeć; otaczające miasto góry... Tylko gdyby tak nie wiało! W ogóle był to wyjątkowo wietrzny weekend w Marsylii, a na szczycie wzgórza odczuwało się to dużo mocniej, były momenty, gdy ledwo utrzymywałam równowagę. No ale dla takich widoków... ;)
Schodząc ze wzgórza w kierunku Starego Portu mija się słynne opactwo św. Wiktora - znów niedziela, msza, ale że można było zajrzeć do środka, to rozejrzeliśmy się choć na szybko ;). Pierwotna świątynia sięga V wieku, poświęcona była lokalnemu świętemu - Wiktorowi z Marsylii. Kościół oczywiście wielokrotnie rozbudowywano, przebudowywano i odbudowywano po zniszczeniach. Z opactwem najgorzej chyba obeszła się rewolucja z końca XVIII wieku, bogactwa zrabowano, przetopiono, budynki splądrowano i zniszczono - został jedynie sam kościół św. Wiktora. We wnętrzach niewiele jest do zwiedzania - podobno znacznie ciekawsze są krypty sięgające początków opactwa, z płatnym wstępem, ale tutaj już do środka nie zaglądaliśmy.
Szczęścia nie mieliśmy do budynku, który zostawiłam sobie na koniec zwiedzania Marsylii ze względu na jego położenie kawałek dalej od turystycznego centrum. Palais Longchamp ukończono w 1869 roku po trzydziestu latach budowy, a zbudowano go, by uczcić otwarcie Canal de Marseille, którym do miasta doprowadzano wodę pitną. W sezonie można tu zobaczyć piękne fontanny, które w listopadzie - niestety - już wyłączono. Pałac mieści w sobie dwa darmowe muzea: Sztuk Pięknych oraz Historii Naturalnej. To drugie miałam właśnie na oku, skoro nie wypalił zamek If i mieliśmy całkiem sporo wolnego czasu. Niestety, na drzwiach muzeum zobaczyliśmy jedynie kartkę z informacją, że tego dnia zamknięte... O ile Tłumacz Google'a dobrze nam podpowiedział - coś z awarią wody... Ale spaceru tutaj nie żałuję, bo pałac Longchamp to naprawdę klimatyczna miejscówka ;).
Zatem mogliśmy powrócić do centrum, na ostatni spacer po Starym Porcie, po drodze zahaczając o syryjską knajpkę na obiad. Nad morzem jakoś bardziej wiało... ;) Gdy zaczęło się ściemniać, przyszedł czas, by zbierać się na autobus lotniskowy - między Marsylią a lotniskiem kursuje linia L91, a kurs w dwie strony kosztuje 16 €. Szkoda tylko, że porozwieszane już wszędzie nad ulicami dekoracje świąteczne jeszcze się nie świeciły w połowie listopada, na pewno wyglądałoby to piękniej :).
I na zakończenie parę kadrów z marsylskich jarmarków wieczorową porą, gdy oświetlenie nadawało temu miejscu lepszego klimatu :). A co do samej Marsylii to mam nieco mieszane odczucia. Stary Port jest piękny - zwłaszcza widziany z fortu św. Jana, gdy za historycznymi zabudowaniami ciągnie się miasto, a nad nim górują pobliskie szczyty. Jest co zwiedzać, a zabytki są ciekawe i dobrze zachowane / odrestaurowane (nawet jak miałam tu pecha co do zamku If i Muzeum Historii Naturalnej). Aaale... Te wszechobecne kontrole bezpieczeństwa przy wejściach na jarmark, do muzeum, do galerii handlowej wywołują w człowieku jakieś poczucie dyskomfortu - to jest tu w końcu bezpiecznie czy nie? No i centrum Marsylii jest brudne i śmierdzi, i nie mam tu na myśli tych targów rybnych, ale bezdomnych śpiących na ulicy czy załatwiających się pod budynkami... Więc niby jest pięknie, ale tak jakoś... nie do końca.
0 Komentarze