To była jedna z ciekawszych opcji na zwiedzanie Górnego Egiptu w kilka dni - rejs wycieczkowcem w górę Nilu, z Luksoru do Asuanu. Na statku spędzało się trzy noce: pierwszą w Luksorze, drugą w Esnie, a trzecią w Kom Ombo. Po drodze był jeszcze przystanek w Edfu, więc można było trochę pozwiedzać wzdłuż Nilu, a także nieco odpocząć na statku. Zresztą wycieczkowiec okazał się zdecydowanie lepszej klasy, niż się tego spodziewałam, rezerwując całą wycieczkę (rejs był jej częścią).
MS Beau Soleil to statek będący w użyciu od 1999 roku, choć jako wycieczkowiec pod tą nazwą kursuje na Nilu dopiero od trzech lat. Oferuje trzy rodzaje rejsów - ten, na którym byłam, czyli Luksor - Asuan, do tego Asuan - Luksor albo najdłuższy, w tę i z powrotem: Luksor - Asuan - Luksor. W cenie są trzy posiłki i podwieczorek, za dodatkową opłatą można wykupić all inclusive na napoje, ale nie uznałam tego za konieczne ;). A ci, co wykupili i testowali lokalne wina, nie wyglądali na zachwyconych... Na pokładzie Beau Soleil znajduje się 70 pokoi i apartamentów na wynajem, my nocowałyśmy w Twin Deluxe, gdzie sam pokój okazał się naprawdę fajny, choć czystość łazienki pozostawiała wiele do życzenia. Na statku spało mi się zaskakująco dobrze, chociaż potrzebowałam zatyczek, by wygłuszyć dźwięki maszyn - za to właściwie nie było czuć ruchu na wodzie.
Pod pokładem była restauracja, na parterze recepcja i sala imprezowa (w jeden z wieczorów zorganizowano imprezę w tradycyjnych galabijach), a pierwsze i drugie piętro zajmowały kajuty plus niewielki sklepik z pamiątkami i biżuterią. Za to górny pokład był otwarty, zastawiony leżakami i stolikami wokół niewielkiego baru. Do tego basen, bujane fotele... No generalnie strefa relaksu, skąd można było obserwować brzegi Nilu i mijające nas inne statki, a przy okazji cieszyć się słońcem :). Co ciekawe, do wycieczkowców co rusz podpływały małe łódeczki ze sprzedawcami różnych ubrań - krzykiem zwracali na siebie uwagę, demonstrowali stroje na łódce, a gdy ktoś się zainteresował, rzucali wysoko na pokład siatkę z ubraniami - odrzucało im się potem zapłatę w tym samym worku (zakładam, że jakoś zabezpieczone przed utonięciem, gdyby jednak nie trafić na pokład...). Mnie takie zakupy nie interesowały, ale tak leżeć na leżaku w ciepłym, październikowym słońcu i patrzeć na Nil... Mega wrażenie :).
Zatem pierwszego dnia zaokrętowanie w porze obiadowej, trochę wolnego, potem zwiedzanie świątyni w Luksorze i czas na sen. Następnego ranka pobudka w środku nocy na wycieczkę fakultatywną, czyli lot balonem nad Doliną Królów (takie wycieczki można wykupywać na statku, ale - zakładam, że po zdecydowanie lepszych cenach - można je też kupić w Luksorze lub przez internet), a potem już samo zwiedzanie świątyni Hatszepsut i Doliny Królów. Wczesnym popołudniem statek odpłynął w kierunku Esny, a my miałyśmy całe popołudnie na nicnierobienie na pokładzie. Trzeba było złapać trochę odpoczynku, bo następnego dnia pobudka o 6... Urlop nie jest od tego, by się wysypiać ;). Po wczesnym śniadaniu zbiórka w recepcji i całą wycieczką wyszliśmy na brzeg, gdzie już zbierały się dorożki, by zabrać nas do miejsca docelowego tego poranka.
Bo nad ranem dopłynęliśmy do miejscowości Edfu - jak to ujął przewodnik: w Egipcie to małe miasteczko, ledwo ze 150 tysięcy mieszkańców ;). Edfu się szybko rozrasta, polska Wikipedia wciąż podaje jeszcze dane sprzed szesnastu lat, gdy mieszkało tu ledwo 65 tys. osób. Niestety, nie idą za tym odpowiednie inwestycje i przejazd ulicami Edfu przypominał raczej przejazd przez wioski i slumsy, a nie sporej wielkości miasto. Do tego ta przejażdżka dorożkami... Minus rejsu statkiem jest taki, że wiele wycieczkowców ma zbliżony program i o tej samej porze przybijają do brzegów miasta. I na te setki turystów już czekają dorożki, które chcą jak najszybciej obrócić w tę i z powrotem, by ruszyć z kolejnymi podróżnymi. W efekcie taka jazda to szaleństwo i męczenie koni, wyprzedzanie się i ściganie z innymi uczestnikami ruchu, kurz, pył, hałas i zaciskanie dłoni na bokach dorożki, by nie wypaść z pojazdu. Człowiek wręcz na ugiętych nogach schodził na ziemię na postoju przed świątynią, poganiany krzykami przewodnika, żeby jeszcze nie dawać dorożkarzom napiwków, tylko po powrocie na statek... bo inaczej nie przyjadą po nas z powrotem ;).
Świątynia boga Horusa w Edfu to jedna z najlepiej zachowanych (a według naszego przewodnika nawet najlepiej zachowana) starożytna świątynia w Egipcie. Zdecydowanie nowsza niż to, co oglądaliśmy wcześniej w Karnaku i Luksorze, bo zbudowana dopiero za czasów Królestwa Ptolemeuszów, pomiędzy 237 a 57 r. p.n.e. Jak to ujął przewodnik: wiem, że w Polsce macie inne standardy, ale w Egipcie 2000 lat to jak na zabytek dość niedużo... ;) Świątynia została przysypana piaskiem z pustyni oraz przykryta mułem z wylewającego Nilu, dzięki czemu nie rozkradano kamieni na inne budowy, a i całość zachowała się w zaskakująco dobrym stanie do rozpoczęcia prac archeologicznych w drugiej połowie XIX wieku.
To była największa świątynia Horusa w Egipcie. Bóg przedstawiany pod postacią sokoła ma tutaj sporo pomników oraz reliefów na ścianach - tu już zazwyczaj w formie człowieka z głową ptaka. Jednym z największych skarbów odkrytych w świątyni okazało się właściwie nietknięte sanktuarium, otoczone dziewięcioma kaplicami. W środku znaleziono drewnianą lektykę w kształcie barki, w której podczas procesji wożono złoty posąg Horusa - dziś przedmiot znajduje się w paryskim Luwrze, w samej świątyni zaś umiejscowiono jego replikę.
Choć w porównaniu do olbrzymich kompleksów w Karnaku i Luksorze świątynia Horusa w Edfu jest sporo mniejsza, była i tak potężną budowlą jak na okres, w którym ją zbudowano. Gdy dodać do tego fakt, w jak świetnym stanie jest zachowana, ile tu można wypatrzeć... Chciałoby się tu spędzić jak najwięcej czasu :). Zresztą tego dostaliśmy całkiem sporo, problemem jednak okazały się tłumy turystów. Jak już wspomniałam, kilka wycieczkowców przypłynęło do Edfu w tym samym czasie i kiedy wszyscy ci turyści weszli do nie tak znowu dużej świątyni - tragedia. Żeby zajrzeć do sanktuarium, trzeba było się wręcz przepychać przez zatłoczoną kolejkę. Obeszłam boczne pomieszczenia (im dalej od sanktuarium, tym mniej ludzi), aż w końcu skupiłam się na oglądaniu świątyni od zewnątrz. Piękne i fascynujące miejsce, ale lepiej je omijać w godzinach porannych, gdy zwalają się tu tłumy ze statków... Gdy kierowałyśmy się z koleżanką na miejsce zbiórki, zatrzymałyśmy się na chwilę przy mammisi - świątyni narodzin, gdzie pracownik zwrócił naszą uwagę na relief przedstawiający boginię Hathor karmiącą piersią dorosłego Horusa.
W drugą stronę dorożki jechały już spokojniej - widać woźnicom nie spieszyło się już do przewiezienia jak największej liczby turystów w jak najkrótszym czasie, gdy nowe statki już nie przypływały. Wróciliśmy na pokład i wycieczkowiec ruszył dalej w górę rzeki, mieliśmy teraz większość dnia na odpoczynek. Niektórzy poszli odsypiać poranną pobudkę, inni - w tym ja - wyszli łapać słońce na górnym pokładzie. Dopiero o zachodzie słońca mieliśmy dobić do brzegu w Kom Ombo, to był zdecydowanie najspokojniejszy dzień całej wycieczki od opuszczenia Hurghady. Całość się trochę opóźniła, bo w Kom Ombo byliśmy o zmroku, ale nikomu to nie przeszkadzało, bo zachody słońca na Nilu są przegenialne. Tyle pięknych kolorów, że zdecydowanie fajniej było to oglądać z pokładu statku... :)
Wyszliśmy ponownie na brzeg i przez zatłoczony bazar skierowaliśmy się do świątyni w Kom Ombo - tutaj znajduje się ona tuż nad Nilem, więc wystarczył krótki spacer i już byliśmy na miejscu. Podobnie do tej w Edfu, świątynia w Kom Ombo pochodzi z okresu ptolemejskiego, nie zachowała się jednak w tak dobrym stanie - tutaj regularne wylewy Nilu miały mocno niszczycielski wpływ na budowlę. Co jednak czyni Kom Ombo wyjątkowym to fakt, że tutejsza świątynia jest podwójna. Dwa wejścia, dwa sanktuaria, dwa rzędy kolumn... Pierwsza część poświęcona Sobkowi - bogu wody i patronowi siły królewskiej i wojskowej, a druga Horusowi Starcowi (inna forma Horusa, tutaj był mężem Hathor, a nie jej synem - generalnie mitologia egipska to fascynująca tematyka, ale ile czasu potrzeba, by ją zgłębić... ;) ).
Choć to podwójna świątynia, Sobek jest tu bogiem dominującym - nawet w programie zwiedzania padło hasło jedynie świątynia boga Sobka ;). Na reliefach przedstawiany jako człowiek z głową krokodyla lub też sam krokodyl stanowił kolejną ciekawostkę w porównaniu do wcześniej odwiedzonych świątyń - na ścianach można było zobaczyć wizerunki różnych zwierząt, ale krokodyl rzucił mi się w oczy po raz pierwszy. Przewodnik zwracał nam uwagę jednak i na inne ciekawe rysunki na ścianach, jak chociażby zestaw instrumentów chirurgicznych czy kalendarz z dniami miesiąca.
Trochę szkoda, że świątynię w Kom Ombo zwiedzaliśmy po zmroku, bo tutaj nie wszystko było tak pięknie oświetlone jak w Luksorze. Intensywne żółto-pomarańczowe światło nadawało taką barwę wszystkim hieroglifom i reliefom, podczas gdy zdjęcia robione za dnia, które oglądałam w internecie, wskazują, że część rysunków zachowała się jeszcze w kolorze. Tutaj też kręciły się tłumy ze statków, choć mniej to przeszkadzało, skoro sama świątynia nie była aż tak fascynująca jak w Edfu, więc i zwiedzanie szło szybciej. Choć fakt, że jak przewodnik chciał pokazać jakąś ciekawostkę w wąskim korytarzu, to natychmiast robił się zator z kilku wycieczek...
Obok świątyni w Kom Ombo znajduje się kolejna ciekawostka - Muzeum Krokodyli. Zwierzęta te to jedne z najdawniej czczonych zwierząt na świecie, a kult ten wywodzi się właśnie znad Nilu. W starożytnym Egipcie wierzono, że bogowie objawiają się na ziemi pod postacią zwierząt, które ich symbolizują, a kiedy zwierzę umierało, bóg przechodził w ciało kolejnego, zaś zmarłe należało zmumifikować. Mumie krokodyli wystawione w muzeum pochodzą z cmentarzyska El-Shatb, ok. 2 km od świątyni w Kom Ombo.
A potem jeszcze powrót na statek i dalszy rejs na południe, do Asuanu, skąd następnego wieczoru polecieliśmy do Kairu na dalsze zwiedzanie. Aż żal było schodzić z pokładu, bo ta część okazała się jeszcze fajniejsza, niż się spodziewałam. Spokojnie, na luzie, do tego zaskakująco dobrze mi się spało (a ja generalnie w nowych miejscach śpię tragicznie), choć może to kwestia ogólnego zmęczenia i wczesnych pobudek... No i jeszcze tyle starożytnych zabytków po drodze :).
0 Komentarze